Strażnicy cienia IV część 15

Ruszyła w stronę ogniska, przy którym siedzieli dwaj najemnicy. Viktor dołączył do niej po chwili.
     – Znów się nie wyspałaś – zaczął. – Musimy coś z tym zrobić. Naprawdę nie ma innego sposobu? Może istnieje jakiś amulet, który informowałby o tym, że ktoś w pobliżu używa magii?
     – Pewnie istnieje, ale nie mam czegoś takiego i nie wiem, gdzie miałabym tego szukać… Ja niestety nie znam innego rozwiązania. – Usiadła na ziemi, zmięła pergamin i wrzuciła go do ognia. Opanowała już zapisane na nim zaklęcie i nie chciała, by wpadło w niepowołane ręce.
     – Rozumiem, po prostu wybiegam w przyszłość – wyjaśnił. – Jesteś głodna? Nałożyć ci?
     – Na razie nie, dziękuję.
     – Przejdźcie się – polecił swoim ludziom.
     Mężczyźni od razu podnieśli się z miejsc i odeszli. Viktor usiadł obok Veroniki i objął ją.
     – Dokąd się wybierasz po Sylvanii? – zapytała.
     – Nie wiem – odparł, wzruszając przy tym ramionami. – Jesteśmy najemnikami. Wszystko zależy od kolejnego zlecenia, więc takich rzeczy nie planujemy.
     – A plany na dalszą przyszłość?
     – Niektórzy takie robią. – Wskazał kilku swoich ludzi i w paru zdaniach opisał, co zamierzają.
     Nie było to nic nadzwyczajnego, pragnęli domu czy rodziny. Znalazł się też taki, który marzył o zdobyciu fortuny i życiu w pałacu.
     – Frank chce wyjechać na południe, poznać tam tuzin Estalijek i spędzić z nimi starość.
     – Ze wszystkimi naraz? Będzie potrzebował więcej złota niż ten, który marzy o pałacu – skwitowała z rozbawieniem czarodziejka.
     – Prawda jest taka, że połowa z nich nie dożyje pięćdziesiątki – powiedział Viktor.
     – Chyba zdają sobie z tego sprawę.
     – Myślę, że nie wszyscy. Wolą wierzyć w tuzin Estalijek…

     Kolejna noc minęła spokojnie i wcześnie rano ruszyli w dalszą drogę. Około południa zatrzymali się, by odpocząć. Karawany za nimi nie było widać, natomiast z przeciwka nadjeżdżały dwa wozy. Na pierwszym z nich siedziało dwóch mężczyzn. Sądząc po wieku i podobieństwie, mogli to być ojciec i syn. Drugim powoził brodaty mężczyzna w bliżej nieokreślonym wieku. Towarzyszył mu krasnolud z irokezem. Veronika rozpoznała w nim swojego znajomego.
     – Gottri! – krzyknęła.
     Poderwał się i zaczął się rozglądać, więc pomachała do niego.
     – Stój! – krasnolud wrzasnął na woźnicę.
     Oba wozy gwałtownie zatrzymały się i Gottri zeskoczył na ziemię. Veronika natychmiast ruszyła w jego stronę. Patrząc na niego, uświadomiła sobie, że być może on był tym, o którym mówił Marcus.  
     – Gdzie Jose? Co z nim? – zapytała, gdy spotkali się w połowie drogi.
     – W niewoli. Zawiodłem – przyznał, kręcąc głową.
     – Ale wiesz gdzie?
     – Tak – potwierdził. – Mam mapę. – Drżącą dłonią podał jej zwój, który wyjął zza pazuchy.
     Od razu rozwinęła pergamin, na którym była zaznaczona droga do zamku w Sylvanii.
     – Dziewczyna żyje? – dopytywała czarodziejka.
     – Żyła – odparł krasnolud.
     – A Alex?
     – Zniknął – mruknął po chwili milczenia. – Nie wiem, gdzie jest.
     – Jose jest w niewoli u wampira?
     Gottri tylko skinął głową.
     – To dobrze – stwierdziła Veronika. – Jest w tym samym miejscu co dziewczyna, tak?
     – Ja jej nie widziałem, ale tam był ten wampir… to znaczy, były dwa wampiry… – urwał, wbijając wzrok w ziemię.
     – Pojedziesz z nami? – Liczyła na to, że się zgodzi. To by im znacznie ułatwiło zadanie.
     – Tak. Mam was tam zaprowadzić.
     – Jak to masz nas tam zaprowadzić? – zdziwiła się.
     – Jose – głos mu zadrżał – jest zakładnikiem…
     – Chodź, opowiesz nam wszystko. – Wskazała mu kierunek i ruszyła w stronę towarzyszy.
     – On chce nóż… Wiesz jaki nóż? – zapytał po drodze.
     – Yhm – potwierdziła.
     – Masz go? – Zerknął na nią.
     – Co powiedział Dietmund? – zmieniła temat. – Ty też byłeś w niewoli? – Właśnie podeszli do Marcusa, więc przedstawiła mu krasnoluda. – To Gottri, był moim ochroniarzem. Zaprowadzi nas do celu.
     – Zna drogę? – zapytał Hoefer.
     – Tak, był tam… Co powiedział wampir? – znów zwróciła się do krasnoluda i skinęła na Viktora, by do nich dołączył.
     Gottri zmęczonym wzrokiem spojrzał na Marcusa, potem na Veronikę. Dopiero wtedy kobieta przyjrzała się mu. Sprawiał wrażenie znacznie starszego, był wychudzony, a do tego ta fryzura, która jednoznacznie wskazywała, że dopuścił się jakiejś hańby. Nie wyglądało to najlepiej.
     – Powiedział, że za miesiąc mam cię przyprowadzić z nożem… – zaczął. – I Gerta. Jest z wami? – Rozejrzał się niepewnie.
     – Nie ma – odparła. – Już z nami nie podróżuje.
     – Opuścił nas – wyjaśnił Hoefer.
     – Wypuści Jose, jeśli dostarczysz mu nóż – powiedział krasnolud.
     – Mam być z Gertem, tak? – upewniła się.
     – Tak powiedział – potwierdził Gottri.
     – To bez sensu – stwierdził Marcus. – Jeśli chodzi mu tylko o nóż…
     – I o zemstę – wtrąciła kobieta. – Strasznie go upokorzyliśmy.
     – On nas nie wypuści, nawet jak dostanie to, czego chce, prawda? – Hoefer popatrzył na krasnoluda, który twierdząco skinął głową.
     – Nikt nie będzie do niego szedł i niczego od nas nie dostanie. – Stanowisko Veroniki było jasne w tej sprawie i nie zamierzała zmieniać zdania.
     – Nie wiem, jakie plany ma twój znajomy. – Marcus spojrzał na nią.
     – Co zamierzasz? – zwróciła się do Gottriego. – Chcesz robić to, co on każe, czy pomożesz nam go załatwić?
     Krasnolud popatrzył na najemników, po czym przeniósł wzrok na Hoefera. Przez chwilę milczał, co wzbudziło niepokój Veroniki.
     – Pewnie macie rację – powiedział w końcu.
     – Gottri, jak możesz myśleć inaczej? – zapytała, na co ten tylko wzruszył ramionami. – To wampir. Wiesz, co mu zrobiliśmy. Ani Jose by stamtąd nie wyszedł, ani ta dziewczyna. Nikt nie wyszedłby z tego żywy, a nad nami pastwiłby się chyba latami za to, jak go potraktowaliśmy.
     – Co to za nóż? – zainteresował się Marcus.
     – Nie wiem – skłamała. – Należał do niego. Zostawił go w swojej torbie.
     – Masz go przy sobie?
     – Nie – zaprzeczyła.
     – To dobrze – stwierdził mężczyzna, kiwając głową.
     – Jeśli masz jakieś wątpliwości, jedź dalej – czarodziejka zwróciła się do krasnoluda, tym samym przerywając rozmowę na temat noża. – Twoje wahanie bardzo mi się nie podoba.
     – W zasadzie teraz się zastanawiam… po co ja w ogóle wróciłem… – powiedział.
     – Jak to po co? Choćby po to, żeby nam powiedzieć, gdzie on jest.
     – Powinienem był zrobić wszystko, żeby im pomóc… – zamilkł – choćby oznaczało to śmierć… Ja jak głupi ruszyłem do Nuln.
     – I bardzo dobrze zrobiłeś – stwierdziła. – Przynajmniej nie będziemy tracić czasu na szukanie, a tak wcześnie nie będzie się nas spodziewał. Zaskoczymy go. Ważne tylko, żeby się nie dowiedział, że jesteśmy blisko.
     – Wszystko świetnie się układa – odezwał się Viktor, który przysłuchiwał się rozmowie.
     – Więc kim był tamten krasnolud? – zapytał Hoefer, zwracając się do czarodziejki. – To ty go znalazłaś.
     – Powiedziałeś, że to ma być ktoś taki, więc zaczepiłam go na ulicy. – Wzruszyła ramionami. – Jego topór mnie zmylił.
     – Tak, to mogło być mylące – przyznał Marcus.
     – Jedziesz czy nie?! – krzyknął mężczyzna z wozu.
     – Nie! – odpowiedział Gottri. – Dzięki za pomoc!
     Czarodziejka spojrzała na krasnoluda i dopiero wtedy zauważyła, że nic przy sobie nie miał.
     – Nie patrz tak na mnie – powiedział do niej – to mi w niczym nie pomoże.
     – Zjedzmy coś – zaproponował Hoefer i od razu ruszył w stronę swoich bagaży.
     Gottri skinął głową i podążył za nim.

     – Myślisz, że on się jeszcze do czegoś nadaje? – zapytał Viktor, gdy został sam z Veroniką. – Wygląda jak kupa nieszczęścia.
     – Nie mów tak – poprosiła. – Kiedyś uratował mi życie i przeze mnie się w to wpakował. Nie mów tak o nim.
     – Mówię, jak jest. Przecież też to widzisz.
     – Owszem, bardzo się zmienił. Gdy widzieliśmy się ostatnim razem, nie był zabójcą krasnoludzkim i wygląda na to, że ostatnio sporo przeszedł… – zamilkła. – Nieważne. Liczy się tylko to, że się znalazł. Marcus jakiś czas temu powiedział, że zabójca krasnoludzki wskaże nam drogę. Mamy go.
     – I mamy mapę – przypomniał Viktor. – Jeśli chce tam iść, ja mu tego nie zabraniam, ale gdyby to ode mnie zależało, zasugerowałbym mu, żeby został, odpoczął… Jeśli chce, proszę bardzo. Nawet mam wolne miecze. Może to mu poprawi humor?
     – Trochę na pewno. Zauważ, że on tam był, a to już więcej niż mapa. Przyda nam się.
     – Miejmy nadzieję, że będzie w lepszym stanie, gdy tam dojedziemy i oby coś pamiętał… Nie ma w tym złośliwości – zapewnił, widząc jej spojrzenie. – Jeśli powie nam, że tam wszędzie jest ciemno, mgliście i strasznie, chyba w niczym nam to nie pomoże. To akurat wiedzą wszyscy.
     – Będzie dobrze, nie przesadzaj. W końcu coś zaczyna się układać w tym całym bałaganie. Jeszcze tylko ten czarnoksiężnik… – Rozejrzała się odruchowo. – Dobrze, że wampir nie będzie nas szukał, tylko na nas zaczeka. Obawiałam się, że zjawi się niespodziewanie – przyznała.
     – A skąd masz pewność, że będzie czekał? – zapytał Viktor.
     – Tak mi się wydaje – odparła. – Schował się w Sylvanii i pewnie jest przekonany, że tam przyjedziemy, żeby uwolnić towarzyszy… Jak teraz uratuję Jose, będzie mi winny przysługę. To dobrze – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
     – Tak? Dlaczego? – zainteresował się.
     – Jest skuteczny i lubię go mieć przy sobie. Do tego jest niezwykle honorowy. Gdy uratowałam mu życie za pierwszym razem, poprzysiągł, że nie opuści mnie, dopóki nie zrewanżuje się tym samym. Dotrzymał słowa.
     Viktor pokiwał głową z uznaniem.
     – Dobrze zrozumiałem, że jakaś dziewczyna ma z tym wszystkim coś wspólnego?
     – Mówiłam ci, że jest tam nasza znajoma – przypomniała czarodziejka. – Ale to chyba nie jest istotne? Istotne jest to, że mamy tam pojechać, załatwić wampira i uwolnić towarzyszy.
     – To, czego tak naprawdę chce ten wampir i jak wiele jest gotów poświęcić, by to zdobyć, też może okazać się istotne – zauważył.
     – Jestem przekonana, że jest zdeterminowany. – Zaczęła przyglądać się Gottriemu, który jadł na uboczu.
     – Więc będzie bardzo ciężko – stwierdził Viktor.
     – Owszem – potwierdziła i ruszyła w stronę krasnoluda.

     – Powiedziałeś, że Alex zniknął – zwróciła się do Gottriego, zbliżając się.
     – Tak, w górach – odpowiedział krótko.
     – Nie rozumiem. Pokłóciliście się?
     – Nie. – Zerknął na nią i natychmiast spuścił wzrok. – Rozdzieliliśmy się, gdy straciliśmy trop. Mieliśmy się spotkać w umówionym miejscu. Poszliśmy dwiema ścieżkami, by zwiększyć szanse… – zamilkł.
     – Ty byłeś sam z Jose, a on poszedł z resztą krasnoludów? – dopytywała Veronika.
     – Nie, one nas opuściły przy górach.
     – Czyli Alex poszedł sam?
     – Tak. Czekaliśmy na niego w umówionym miejscu przez jakiś czas. Zastanawialiśmy się nawet, czy nie zawrócić i go nie szukać, ale uznaliśmy, że to bez sensu.
     – Nie zawróciliście? – Nie mogła w to uwierzyć.
     – Zastanawialiśmy się nad tym i doszliśmy do wniosku, że albo zrezygnował, albo tamten go dorwał, albo stało się coś, co uniemożliwiło mu kontynuowanie podróży… Wiesz, Jose…
     – Łeb mu urwę, jak go dostanę w swoje ręce! – krzyknęła, tracąc panowanie nad sobą. W głowie jej się nie mieściło, jak mogli w takich okolicznościach porzucić swojego towarzysza. Przecież mógł ulec wypadkowi i liczyć na ich pomoc. Jose zachował się niezwykle lekkomyślnie i karygodnie.
     Czarodziejka zostawiła krasnoluda, bo emocje nie pozwalały jej na kontynuowanie tej rozmowy. Nie chciała mu mówić, co o tym myśli, a obawiała się, że nie będzie w stanie się powstrzymać.
     – Wszystko poszło nie tak! – uniósł się Gottri.
     Veronika gwałtownie odwróciła się w jego stronę.
     – Jak można zostawić towarzysza?! – wrzasnęła – Jak?!
     – To nie najgorsze, co można zrobić – powiedział już ciszej.
     – W tej chwili nie wyobrażam sobie niczego gorszego! Prawdopodobnie on potrzebował waszej pomocy, a wy go zostawiliście! Ten cholerny Jose w ogóle nie myśli! Nie wiem, kto go wypuścił z Kolegium!
     Krasnolud odłożył miskę, ukrył twarz w dłoniach i siedział tak, kręcąc głową.  

     Czarodziejka starała się uspokoić. Chodziła w tę i z powrotem kilkadziesiąt  
kroków od obozu.
     Hoefer podszedł do niej po dłuższej chwili.
     – Widzę, że się zdenerwowałaś... – zaczął niepewnie.
     – To, co zrobili, przechodzi ludzkie pojęcie. – Pokręciła głową. – Co gorsze, domyślam się, że to nie wszystko.
     – Najważniejsze, że nie jest jeszcze za późno.
     – Jak to nie jest za późno? – zapytała. – Ten chłopak mógł tam na przykład złamać nogę i umierać z głodu, bo nie raczyli po niego wrócić. Tak się nie robi! – uniosła się po raz kolejny.
     – Rozumiem twój gniew – położył rękę na jej ramieniu – ale postarajmy się panować nad emocjami i skupić się na przyszłości. To jest już zamknięta sprawa i nie mamy na nią wpływu. – Spojrzał w stronę krasnoluda. – On z pewnością przeżył coś, co… Zresztą sama wiesz.
     – Już po tym powinien postawić sobie irokeza – rzuciła.
     – Spokój jest mu potrzebny.
     – Czy ja go niepokoję? Po prostu spytałam, co z Alexem.
     – A mnie się wydawało, że krzyczysz – powiedział z łagodnym uśmiechem.
     – Jak miałam zareagować? Chyba są, do cholery, jakieś zasady. – Z trudem powstrzymywała się, by nie podnieść głosu. – Mówią, że nie można mi ufać, że jestem fałszywa, a ja nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś takiego. Narzeczony porzucił mnie, bo go wykorzystałam, okłamałam i nie byłam warta jego poświęceń. Nigdy bym tego nie zrobiła, rozumiesz? – W ostatniej chwili zapanowała nad łzami, które cisnęły się jej do oczu. – Dałabym się za niego zabić, a on mi wywinął taki numer. Tak po prostu się nie robi. – Odeszła parę kroków, po czym odwróciła się w stronę Hoefera. – Przecież wiesz, że tak się nie robi. Gdy zostałam porwana, nie pojechaliście dalej do Sylvanii, tylko przekazałeś mi wiadomość, że mnie znajdziecie. Wy byście mnie szukali, a oni – ręką wskazała Gottriego – pojechaliby dalej. Tak się nie robi i mogłam się zirytować. Oni zachowali się tak samo jak ten durny Gert. – Popatrzyła w stronę obozu i zauważyła, że Viktor ją obserwował.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2496 słów i 15014 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik AnonimS

    Klocki w układance zaczynają się dopasowywać. Po krasnoludzie widać że jadąc dalej podejmują extremalne ryzyko. To się mi kojarzy z wyprawą do legowiska tygrysicy z młodymi.  Bez ofiar się pewnie nie obejdzie. I co Ty kombinujesz z tym Gertem Autorko? Znowu się pojawia w umyśle Veroniki. Poczekam, zobaczę. :smh:

    26 sty 2018

  • Użytkownik Fanriel

    @AnonimS Powoli zbliżamy się do końca, więc już czas to wszystko poukładać. Wyprawa do Sylvanii to poważne wyzwanie - będzie ciężko. Jeśli chodzi o Gerta... Zobaczysz. ;)

    26 sty 2018

  • Użytkownik Fanka

    Muszę przyznać że część R.E.W.E.L.A.C.J.A. ! Naprawdę niesamowita! A ile było emocji! Nie mogę się kolejnych części doczekać!  :bravo:

    26 sty 2018

  • Użytkownik Fanriel

    @Fanka Dziękuję Ci bardzo! Niezmiernie się cieszę, że przypadła Ci do gustu. :)

    26 sty 2018

  • Użytkownik Fanka

    @Fanriel Oj tak ;) Czekam niecierpliwie na kolejną ;)

    26 sty 2018

  • Użytkownik Fanriel

    @Fanka Będzie jutro. :)

    26 sty 2018

  • Użytkownik Fanka

    @Fanriel Wiec do jutra :)

    26 sty 2018

  • Użytkownik Fanriel

    @Fanka Do jutra. :)

    26 sty 2018

  • Użytkownik AnonimS

    @Fanka pozdrawiam

    26 sty 2018

  • Użytkownik Fanka

    @AnonimS również pozdrawiam;)

    26 sty 2018