Od momentu spotkania z radą nadzorczą wyczekiwał tego dnia jak żadnego innego. Euforia i przypływ nowej energii były aż niemożliwe z powodu jego odejścia. Uwielbiał swoją pracę, ale po cyrku odegranym przez prezesa zwątpił w misję swojego życia, którą było strzeżenie prywatności osób płacących krocie za taką ochronę. Już poprzedniego dnia uznał, że nie będzie się jakoś szczególnie ubierał. Zwykłe, sprane dżinsy i czarna koszulka bez napisów miały wyrażać jego zupełną obojętność na ten dzień. W środku czuł żal z powodu rozstania się z ludźmi, z którymi zżył się w ostatnim czasie. Jaroccy i jego przyjaciele wygospodarowali dla niego potrzebne mu pieniądze, za co był im bardzo wdzięczny. Nie chciał znów dać satysfakcji prezesowi i nie przyjął oferty potrojenia wynagrodzenia do końca trwania wypowiedzenia. Grzecznie odmówił koleżance z działu HR tłumacząc się, że nie chce dokładać jej obowiązków, a tych miała sporo, bo praktycznie wychodziła z firmy, jako ostatnia. Powód był oczywiście inny, ale zachował go dla siebie. Szofer zjawił się punktualnie o siódmej.
– Wchodź – przytulił mocno siostrę.
– Kawa. Szybko. Tak zimno, że nie można wytrzymać.
– Już się robi.
Wstawił wodę i sięgnął po kubek z szafy. Wsypał dwie łyżeczki rozpuszczalnej.
– Chcesz świeczkę? – zapytał widząc jak pociera zmarznięte ręce.
– Może pomóc.
Wyjął z szuflady porcelanowy domek. Wstawił do niego bezzapachowy podgrzewacz, bo sztuczne aromaty wanilii czy lawendy przyprawiały go o wymioty.
– Proszę – postawił przed nią i odwrócił się po kubek dla niej.
– Z powrotem też przyjedziesz po mnie?
– O której?
– Dostosuję się do ciebie.
– Zadzwonię. Mam trzy rozmowy z klientami.
– Jak poważne?
– Spore pieniądze wchodzą w grę.
– No to powodzenia – uśmiechnął się do niej.
– A ty jesteś teraz szczęśliwy?
– Jak nigdy.
– Przecież uwielbiałeś tą pracę.
– Tak. Zanim doszło do głupiego ataku na mnie.
– Nie żal ci kolegów i dyrektora?
– Jasne, że tak. Nie miałem wyboru. Sama wiesz.
– Kretyn z tego prezesa.
– Miał rację.
– Z czym?
– Że nie potrzebuje gwiazdorów.
– Ale ty nim nie jesteś.
– Powiedział, że da się mnie zastąpić.
– Uważasz, że chłopaki sobie poradzą?
– To były trzy miesiące intensywnej pracy. Dali z siebie wszystko. Poświęcili czas i miłość na zagraniczne szkolenia. Prezes obciął wydatki i musieli jeździć sami. Moim zdaniem są gotowi. Oczywiście nie mieli poważnego testu jeszcze, ale jestem pełen optymizmu.
– Dyrektor też tak uważa? Może cię jeszcze zatrzyma na kilka dni, co?
– I tak bym się nie zgodził. Dzisiaj jest ostatni dzień i nic mnie nie powstrzyma. Oddam identyfikator, komputer i po raz ostatni zatrzasnę za sobą drzwi. Nie wrócę tam już nigdy więcej.
– Wszystko definitywnie postanowione – Marta trzymała porcelanowy kubek w rękach nadal je dogrzewając.
– Tak.
– Wybrałeś już kolejną ścieżkę czy jeszcze się wahasz nad wszystkimi opcjami?
– To zależy od pieniędzy, jakimi będę mógł dysponować.
– Mogę ci pożyczyć. Trochę odłożyłam, a może jeszcze jakaś premia wpadnie.
– Nie chcę na razie nic pożyczać. Mam jeszcze do spłaty kilka osób.
– Weźmiesz ode mnie i oddasz im.
– Dobrze wiedzieć, że mogę na ciebie liczyć.
– Zawsze. Jedziemy? Dochodzi wpół do ósmej.
Wciągnął kurtkę i wyszli. Ruch na drodze był spory a jeszcze śliska nawierzchnia powodowała kłopoty tym na letnich oponach. Ślimaczyli się ledwo ponad dwadzieścia kilometrów na godzinę.
– Czy oni sobie sprawy nie zdają, jakie to niebezpieczne? – skomentował auto, które omal nie wypadło z ronda na Łódzkiej.
– Nie każdego stać na nowy komplet opon zimowych.
– Wydaje mi się, że zakup auta wiąże się z innymi wydatkami, a nie tylko rachunkami za paliwo.
– Trudno się z tobą nie zgodzić, ale ludzie mają czasem pilniejsze wydatki.
– Zadzwoń, o której będziesz wolna.
– Jasne. Trzymaj się. Powodzenia.
– To nie pierwszy dzień w szkole…
– Ale się martwię jakbym cię pierwszy raz zostawiała w szkole.
– Moja siostrzyczka…
– Mój braciszek – uśmiechnęła się.
– Wystarczy tego słodzenia. Jedź ostrożnie.
– Tak jest!
Stał jeszcze chwilę na parkingu dotleniając się świeżym, zimowym powietrzem. Po raz ostatni odbił plastikową kartę ze swoim zdjęciem zrobionym kilka dni po zdobyciu tytułu inżyniera. Lata leciały, ale twarz nadal była taka sama. Schował ją do kieszeni i wszedł do swojego biura, a raczej królestwa Michała i Sebastiana. Na ścianach wisiały wszystkie zdobyte przez nich certyfikaty i zdjęcia na tle malowniczych krajobrazów. Byli w Berlinie, Londynie i Paryżu. Trafiły się też Ateny i Praga. W te trzy miesiące zwiedzili kawał Europy.
– Jest nasz najlepszy pracownik.
– Cieszcie się. Wasza wielka chwila nadchodzi.
– Nie ma, z czego się cieszyć – posmutniał Seba.
– Już zacieracie rączki na większą kasę, co?
– Uwierz mi, że wolałbym abyś został – skruszył się nieco Michał.
– Też bym chciał zostać. Niestety nie miałem żadnego wyboru.
– Może dzisiaj nam zdradzisz kulisy twojego odejścia?
– Dopóki nie opuszczę definitywnie tego przybytku nie ma mowy.
– Uparty.
– Idę po kawę. Ja stawiam.
– Weź mi twixa – powiedział Michał.
– Seba?
– Kanapkę z serem i szynką.
– Niech stracę.
– Masz gest stary.
– A jak! Tylko nie stary!
Nalewał kawę do trzeciego kubka i za swoimi plecami usłyszał znajomy głos.
– A więc to ostatni twój dzień?
– Nareszcie.
– Lubiłeś tą pracę…
– Masz rację.
– To, dlaczego się cieszysz? – zdziwiła się Aneta.
– Sama wiesz jak było. Według prezesa nie ma miejsca dla nas obojga.
– Mogłeś go pociągnąć przed sąd.
– Bez dowodów nie miałbym żadnych szans.
– Na pewno byłoby ciężko i kosztowałoby cię to masę nerwów i kasy.
– Pewnie tak. Nie chcę się już taplać w tym błocie. O piętnastej znikam na zawsze.
– Ale będziesz się do mnie odzywał?
– Oczywiście.
– Trzymam cię za słowo.
Wrócił z kawą i jedzeniem do swojego biura.
– Królu kochany – Michał wziął od niego zamówienie.
– Znów się ze mnie nabijasz.
– Powiedziałbym książę, albo wasza wysokość…
– Myślałem, że ostatniego dnia będę noszony na rękach a to ja latam po kawę.
– Niech się wasza wysokość nie gniewa…
– Grabisz sobie Michaś…
– Twoja władza się skończyła mroczny imperatorze…
– Spadaj.
– Też cię kocham – rzucił z przekąsem Michał i rozpakował batona pochłaniając go w sekundzie – Dlaczego nie robią wersji pół kilogramowej?
– Bo byś nie poszedł po kolejne batoniki zalegając na kanapie.
– Po co iść jak ty możesz przynieść. I w dodatku ty płacisz.
– Fakturę wyślę później.
– Nie odbiorę.
– Zajmie się tobą komornik i zlicytuje ci to twoje BMW.
– Błagam wasza wysokość, tylko nie to…
– Żadnej litości. Sprzątam po sobie i odliczam godziny.
Usunął z komputera wszystkie pliki, których nie chciał nikomu udostępnić. Sformatował kilkukrotnie dysk z danymi użytkownika i nadpisał parę razy kopiami zapasowymi innych plików. Gdyby chciał wyjąłby dysk i potłukł go młotkiem dla bezpieczeństwa, ale nigdy w służbowym komputerze nie trzymał prywatnych danych. Pożegnał się ludźmi, z którymi mu się dobrze współpracowało prze te wszystkie lata. Odwiedził Mateusza specjalistę od zasilania, pożegnał się z Bartkiem i Mileną, którzy zajmowali się nadzorem systemów, kiedy on smacznie spał w swoim łóżku. Gdyby nie telefon od Marty zagadałby się z wszystkimi do wieczora.
– Będziesz na pewno?
– Postaram się.
– Wszystko opłacone. Musisz być.
– Będę – wciągnął kurtkę i zszedł na dół – Wypuścisz mnie? – spytał ochroniarza.
– Chyba nie mam wyjścia. Szkoda, wielka szkoda.
– Nie ma, czego żałować. Są jeszcze inni, zdolni pracownicy.
Nie oglądając się za siebie wyszedł na parking. Otworzył drzwi auta i wsiadł.
– Jak najdalej stąd!
– Się robi braciszku. Opowiadaj jak ci minął dzień.
Dodaj komentarz