Dom - 87

Dom - 87Miała być środa, jest środa :) Miłego czytania

Tej nocy księżyc na niebie świecił wyjątkowo jasno. Nie było pełni ale już do niej niedaleko. Czasem przez srebrzystą tarczę przedzierały się pojedyncze chmurki ale jej światło spowijało Nową Sól i jej obrzeża. Las, łąki i staw w którym księżyc wpatrywał się w swoje odbicie.
Zaglądnął też do jednego z pokoi dobrze znanego nam domu. Był w nim jeden chłopak. Spał samotnie na dużym łóżku. Spał jak zabity nawet nie wiedząc że piętro czy dwa niżej rozgrywa się wewnętrzna walka pomiędzy braterstwem a zasadami moralnymi które sami sobie narzucamy.
Bruneta obudził najpierw warkot silnika, potem szybko odjeżdżające auto. Jednak nie zwracając na to większej uwagi zasnął ponownie.
Kilka godzin potem znów usłyszał ten dźwięk. Podniósł głowę znad poduszki by spojrzeć na zegar na ścianie tuż nad jego łóżkiem. Pokazywał 3:41.
Zamierzał po raz drugi zignorować te hałasy. Kiedy mieszka się z braćmi Chmielewskimi na niektóre rzeczy przestaje się zwracać uwagę gdyż stają się one codziennością.
Ale po uciszeniu samochodu usłyszał kłapnięcie drzwiami. Jakby wkurzonego Kamila.
Grzesiek nadstawił uszu i nasłuchiwał dalej.
- Daniel i Kamil gdzieś byli, wrócili a teraz… nie mam pojęcia.
Niezrozumiałe, głośniejsze niż zwykle krzyki na dole nie pozwoliły mu dłużej czekać. W samych bokserkach prędko zbiegł na dół by zauważyć dziwną scenę rozgrywającą się w salonie.  
Daniel i Kamil położyli na podłodze śpiącego Doma. Grzesiek był zdezorientowany, siedział w swoim pokoju od godziny 13.
- Co tu się dzieje? - spytał zaspanym głosem patrząc na młodego.
- Nie gadaj tylko przynieś kajdanki - powiedział Kamil z irytacją w głosie. Przewracał dzieciaka na plecy z widocznym zdenerwowaniem.
-Ale co tu sieę… - ziewnął Grzesiek.
- Powiedziałem wypierdalaj po…. - Kamil chciał krzyknąć lecz Daniel w jednej chwili walnął go w ramię mówiąc szeptem "Obudzisz go”.
Młodszy z braci wyglądał na bardziej opanowanego. Zresztą, to żadna różnica jeśli zna się tych gości.
Wszyscy odetchnęli przez chwilę. Po krótkim milczeniu Daniel ze współczuciem i rezygnacją poszedł do pomieszczenia z bronią i wrócił po chwili z parą kajdanek.
- Dobra - zaczął Kamil - Kończymy to.
Po ok. 20 minutach cały dom już spał. Daniel leżąc w swoim łóżku modlił się żeby jego bratu nie odbiło. Żeby nie musieli żegnać Doma tak szybko.  
Kamil wpatrywał się w sufit. To był ciężki dzień i kawałek nocy. To nie tak że trzymał młodego twardą ręką, po prostu miał swoje zasady. Kiedy jednak zaczął go szukać po domu i nie znalazł… potem Daniel mu powiedział… najpierw pojawiła się w nim złość. Broń sama odbezpieczała mu się i była gotowa zabić tego gówniarza… Potem, po przetrawieniu tego zaczął się martwić. Pojechał supersamochodem, szybszym niż Yamaha R1. Mogło mu wybiec jakieś drzewo ale mógł wpaść na przechodnia… Albo natknął się na policje?
Teraz też: Kiedy tylko go przywieźli chciał go zabić od razu. Ale potem… wpatrywał się w tego słodkiego, śpiącego na tylnim siedzeniu szczyla i uświadomił sobie że go kocha. Jak rodzonego brata.
Chłopak miał mętlik w głowie. Może sen przyniesie podpowiedź? I może słowa Daniela usuną się z pamięci?
- Nie kurwa, nie jestem jak ojciec… - pomyślał Kamil przekręcając się na bok. Chwilę potem niechętnie uśmiechnął się wiedząc że oszukuje samego siebie.
Ostatnią rzeczą jaką pamiętam była ściana w pokoju u Gringo. Zapomniałem wtedy na chwilę o Magdzie i tym całym gównie. Powieki same się zamknęły pozwalając mi odpoczywać. Tylko sen mógł w tamtym momencie ukoić moje nerwy.
Jednak… myślałem obudzić się w tym samym miejscu.
Kiedy tylko paraliż senny ustąpił od razu zauważyłem zmianę. Znajdowałem się w ciemnym pomieszczeniu, moje ręce były przykute do rurki przy ścianie co było cholernie zaskakujące i dziwne.
Zaśmiałem się.
- Gringo, ty kutasie - uśmiechnąłem się myśląc że kumpel mojego kumpla robi se jaja.
-Ej, Grin! - wydarłem się słysząc chrypę w swoim głosie.
Przywitałem się z wszechobecną ciszą.
-To nie jest fajne Gringo! - krzyknąłem kiedy przez dłuższy czas nic się nie działo.
Przygryzłem wargę będąc pod wrażeniem… swojej głupoty. Coś tu się nie zgadzało.  
Syknąłem i spojrzałem w górę. Metalowe bransoletki wbijały się w moje nadgarstki jakby ktoś specjalnie zacisnął je tak mocno.  
Syknąłem i oparłem głowę o ścianę. Była zimna, tak jak pomieszczenie w którym się znajdowałem emitowało chłodem. Jakby piwnica.  
- Kuuurwa - powiedziałem mając dosyć tych gier.  
- Kurwa jest tu kto?! - Zapytałem najgłośniej jak potrafię.
Westchnąłem. Przez jakieś… 20 minut? A może godzinę siedziałem machając nogami żeby nie zdrętwiały. Starałem się jakoś wychwycić gdzie jestem, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Zanikło poczucie czasu, nie wiedziałem ile już tam siedzę.  
Kiedy jednak zacząłem myśleć że jestem w piekle, ono dopiero miało się zacząć.  
Głuchą ciszę która była dla mnie straszniejsza niż horror, przerwał dźwięk. Winda docierająca na piętro. Co kurwa?!
Światło w oddali zwróciło moją uwagę. Kiedy zobaczyłem Kamila już wiedziałem gdzie jestem.
- Kurwa, Kamil! - Uśmiechnąłem się na jego widok. W pierwszym momencie, kiedy był daleko myślałem że zaczniemy od nowa. Jakby dnia wczorajszego nie było.  
Gdy chłopak się zbliżył, zobaczyłem jego zaciśnięte usta i czerń w jego oczach.  
-Kam? - zapytałem już z mniejszym entuzjazmem.
Kamil, ubrany w dżinsy i biały tshirt szybkim krokiem dotarł blisko mnie. Zobaczyłem że towarzyszy mu jego dobry kumpel - kij bejsbolowy.
Ciarki przeszły mi po plecach i jakby automatycznie powrócił strach. Nawet nie wiedziałem co powiedzieć, jak się bronić.
Chłopak chwycił przedmiot oburącz i uderzył. Trafił w mój żołądek.
Coś przeszło przez moje cialo. Wydałem z siebie okrzyk, jakby mordowali. Przez chwilę nie mogłem nabrać powietrza, czułem okropny ból w tułowiu. Zgiąłem się na tyle na ile mogłem.
Kiedy po chwili powietrze powróciło do moich płuc spojrzałem na górującego nade mną chłopaka załzawionymi oczami.  
- Kamil przepraszam… - wychrypiałem.
Chłopak nie zmienił wyrazu twarzy. Jakbym w ogóle się nie odezwał.
- Wyszedłeś wczoraj z domu chociaż ci nie pozwoliłem - powiedział jak sędzia czytający zarzuty oskarżonemu.  
- Co? - zapytałem mrużąc mokre powieki. Ucisk w żołądku nie zmalał.
- Rozwaliłeś stolik - kontynuował chodząc wokół mnie.
- Tak ale… - przerwał mi.
- Rozwaliłeś kamery Gringo - Na to zdanie zamilkłem.
- Kam, ale ja nie…  
- Rozwaliłeś okno Gringo.
- Kurwa Kamil…
- Paliłeś trawe - Gdy to mówił stanął naprzeciwko mnie. Patrzył na mnie z góry, w jego oczach dostrzegłem wtedy nie tyle złość co… smutek.
Zamilkłem. Patrzyłem Kamilowi w oczy i wiedziałem co myślał. W tym przypadku nie chodziło o łamanie zasad. Chodziło o łamanie obietnicy danej przyjacielowi.
Milczałem. To było najlepsze co mogłem zrobić. Pokazać że rozumiem, że mi przykro i że nadal jest dla mnie kimś ważnym.
Staliśmy tak ze 2 minuty. Bez słów, nie ruszając się.  
Nasze oczy prowadziły ze sobą rozmowę.
- Myślałem że jestem dla ciebie jak brat - powiedział po chwili mój dowódca.
- Bo jesteś.
Chciałem żeby zrozumiał że żałuję. Ale ten tylko parsknął.
- Wiesz ile dla mnie znaczą takie puste słowa? - Znowu chodził wkoło. Bałem się, zobaczyłem że ten moment był dla niego trudny. Gdybym uważał go za kumpla i brata nie wkurzałbym go. Ma racje. Zasłużyłem na to co zrobił po chwili.
Chłopak zwrócił się w moją stronę. Zacisnął zęby i znowu uwolnił dzikie zwierze drzemiące gdzieś w sobie. Uderzał kijem na oślep, byle tylko w moje ciało.  
Pierwszy cios padł w brzuch, znowu w to samo miejsce co jeszcze bardziej spotęgowało ból. Potem kopnął, podeszwa buta roztrzaskała kość policzkową. Kopnął drugi raz, tym razem w tył głowy którą specjalnie odwróciłem by już nie dostać znów w twarz.  
- Kamil, przestań… - Dyszałem zaciskając powieki co nasilało ból na twarzy. Kiedy tylko zdążyłem otworzyć usta jego but dopadł moje szczęki. Kilka zębów wypadło i polała się krew.  
Następnie chłopak roztrzaskał mi nos. Poszła krew lejąc się strumieniem. Naprawdę, w tamtym momencie myślałem że śmierć tylko czeka aż Kamil skończy swoje dzieło.
W pewnej chwili, kiedy moje ramię i szyję przeszedł ból obraz zaczął się rozmazywać. Jakbym wyłączał się wiedząc że zaraz nastąpi koniec. Że ciemność znowu przyjdzie ale tym razem nie pozwoli wrócić. Że to koniec.  
Modliłem się o to. Żeby odpłynąć i już nie musieć cierpieć. Widać, Bóg mnie wysłuchał.
Oczy same się zamknęły. Poczułem tylko ostatnie uderzenie w żebra. Potem jedyne co czułem to chód. Na całym ciele.
Myślałem że to koniec. Że ten chłód to oznaka śmierci. Że czuje to zimno które opanowuje martwe ciało.  
Kiedy jednak, słaby i wykończony otworzyłem oczy uznałem że nie. Jednak Bóg się nie zlitował.
Leżałem na boku, na betonowej posadzce w piwnicy. Kajdanki zwisały swobodnie z rurki, kij leżał odrzucony gdzieś w ciemności.  
Całe ciało było posiniaczone i obolałe. Chciałem położyć się na plecach, jednak nie mogłem przekręcić się z lewego boku. Kość odniosła uraz, musiałem zostać w pozycji w której się obudziłem.
Dyszałem. Oddychając czułem zimne powietrze w całej jamie ustnej. Nie miałem kilka zębów, to stwierdziłem jako pierwsze.
Jęknąłem, z trudem przewracając się na brzuch. Kiedy tylko dotknął podłogi, od razu się uniósł. Nie wiedziałem czy na moim ciele było miejsce które nie bolało.  
Powoli opadłem na posadzkę, wszak zawsze spałem na brzuchu. Wszystko boli więc bez różnicy jak się położę.  
Kiedy chciałem rozejrzeć się po piwnicy, ledwo co ruszyłem szyją. Syknąłem patrząc w stronę drzwi. Oparty o ścianę, niedaleko mnie stał Daniel. Patrzył na męki skazańca jakby były dobrym filmem w kinie.  
-Daniel? - usłyszałem swój słaby głos.
Chłopak podszedł i kucnął koło mnie.
-Mówiłem mu żeby tego nie robił.
- Nie mogłeś nic zrobić.
Daniel zaśmiał się cicho.
- Powiedziałem mu nawet że zachowuje się jak nasz ojciec - Na twarzy chłopaka było coś między uśmiechem a współczuciem i żalem.  
- Jak to?
Daniel zastanowił się chwilę. Wziął moją ręke i pomógł mi oprzeć się o ścianę. Oddychałem ciesząc się z chłodu który czułem na plecach. Koił ból i uspokajał.
Usiedliśmy obok siebie. Daniel poczęstował papierosem. "Czemu nie, nie mam nic lepszego do roboty” chociaż rzekomo miałem nie palić.
Moja prawa dłoń była we krwi która poleciała z nosa. Czerwone smugi pokrywały cały nadgarstek i przedramię.
Daniel westchnął i powiedział "Tata kiedyś uderzył Kamila.”
Przerwał na chwilę by się zaciągnąć. Mrużąc oczy przywołał chwile których miał nie wspominać.
- Ogólnie tato nie był taki zły. Tylko… to mnie zawsze miał Az tego lepszego. A Kam…hmmm. Kam był dodatkiem. Tym na którego można się drzeć. Tym którego można lać pasem w dupe. Wiesz o co chodzi.
Skinąłem głową patrząc na żar na końcu fajka. Ja też kiedyś dostawałem po dupie, nie widziałem w tym nic zlego. Teraz ludzie wymyślili bezstresowe wychowanie i rodzice podzielili się na dwa oddziały. Tych którzy wychowują lalusiów i wychuchanych synków, oraz tych którzy wprowadzają lekką dyscyplinę i pokazują że życie to nie bajka. Jest wiele teorii na temat wychowania, nie ma złotego środka. Ale z Kamilem było inaczej.  
- On obrywał prawie codziennie - wyrzucił z siebie Daniel - I to zwykle za głupoty. A ojciec nie widział w tym nic złego.
Skinąłem ponownie udając że rozumiem. Tak naprawdę nigdy nie zrozumiem co ten chłopak czuł.
- Jak miał 14 lat ojciec złapał go na szlugu. Za domem… wziął z garażu kij do golfa… Kurwa - Chłopak zasłonił oczy w których coś zaszkliło się jakby łzy.
- Przesrane - powiedziałem wkładając papierosa do ust.
- I to jak - Daniel też się zaciągnął.
- Może dlatego Kamil jest taki… - Wiedziałem co chcę powiedzieć jednak urwałem nie chcąc robić Danielowi przykrości.
- Zjebany? Tak, powiedz to. Jest zjebany.
Daniel powiedział to na głos ale widziałem że sam w to nie wierzy.
- Ale w końcu to mój brat - Zamyślił się na chwilę. - A jak randka z Magdą?
Trafił we mnie kulą z Glocka. Jeszcze tego mi teraz brakowało.
- Spooooko - przeciągnąłem zbywając go.
-Aha, czyli chujowo?
-Nie, no… Powiedziała że musi dać sobie czas na przetrawienie tego. Powiedziałem jej kim jestem ona - Teraz w moich oczach zrobiło się mokro. - Spierdoliła.
Daniel położył mi dłoń na ramieniu.
- Nie dzwoń do niej dzisiaj. Daj je dzień przerwy. Jutro z nią pogadasz jakby nic się nie stało.
Skinąłem głową.  
- Jakby cię naprawdę kochała to takie pierdy by jej nie obchodziły.  
Po tym zgasł butem peta i wstał.
- Lepiej nie wracaj na razie na górę. Pogadam z nim.  
Milczałem patrząc na moje spodnie które wyglądały jakbym w nich tarzał się w dole. W kurzu i poprzecierane.
- Trzymaj się dzieciaku - Daniel wsiadł do windy.
Znowu byłem sam. Nieprzyjemna sytuacja wiedząc że chłopak którego uważałeś za najlepszego kumpla o mało cię nie zabił.
Kamil zjawił się niedługo potem. Na jego widok zacząłem się bać. Podszedł do mnie, twarz miał mniej napiętą niż ostatnio kiedy go widziałem.
Westchnął tylko głęboko. Pochylałem głowę nie mając odwagi spojrzeć na niego.
-Dasz rade chodzić? - spytał jakby nie widział co zrobił. Może nawet już wymazał to z pamięci?
- To chodź na śniadanie - powiedział po czym wziął mnie po ramię.
Weszliśmy do windy.
- Przepraszam młody - powiedział patrząc mi wo czy.
Zastanowiłem się. Dom nie przeprasza, Dom jest gangsterem…
- Ja też
- Nie rób tak więcej. Martwiłem się.
- Obiecuje
Chłopak mnie przytulił. Było trochę bolesne ale liczył się sam fakt że się pogodziliśmy. Już nie był moim wrogiem, mogłem znów nazwać go swoim bratem.  
Kiedy drzwi się otworzyły wszyscy czterej usiedliśmy w salonie by zjesc tosty przygotowane przez Grześka.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 2706 słów i 14615 znaków.

7 komentarzy

 
  • EdD

    Jutro albo w sobote  :-) #Keepwaiting

    16 paź 2014

  • .

    Kiedy następna.?

    16 paź 2014

  • animek;)

    Cudo

    11 paź 2014

  • Rotiali

    dzięki dzięki dzięki jesteś super zakochałam się w twoim opowiadaniu dzięki  :-*

    9 paź 2014

  • Magda.

    Pędzę...-.-

    9 paź 2014

  • Magda.

    NOWA SÓL? przeczytałam chyba z 10 razy żeby uwierzyć. :D

    8 paź 2014

  • Gabi14

    **** <3

    8 paź 2014