Kiedy byłem już na dole zobaczyłem na kanapie rzucone kurtki. Pewnie byli zmęczeni jeszcze bardziej niż ja. Odwracając się spojrzałem na drzwi na taras. Nad drzewami w oddali widać już było szaro-niebieskie poranne niebo. Jest przed świtem. Pomyślałem " Cudowny moment”
Zawsze chciałem zobaczyć wschód słońca. I ten poranny klimat, świeże powietrze… Kiedyś nie spałem całe noce żeby o 4 wyjść na dwór i to poczuć. Tylko że wtedy to było zamierzone. Teraz chciałbym żeby była ze mną Magda i też czuła to co ja.
Wychodząc czułem na klatce piersiowej zimny powiew. Było to kojące, poczułem że jestem na szczycie. Chciałem uwolnić te marzenia które miałem w głowie i nimi żyć. Teraz mogę… Miałem taką "chwilę mocy”. Kiedy mogłem chodzić bez koszulki i czuć całym ciałem.
Rozejrzałem się dookoła. Trawa była nasiąknięta rosą, światła w domu zgaszone, staw spokojny. Spojrzałem na niego i pomimo niewielkiego chłodu skierowałem tam swoje kroki.
Na moim ciele dalej były widoczne blizny, ból zagłuszałem świadomością że mam co chciałem. Ciemnoczerwone paski widoczne z niedużej odległości. Zastanawiałem się czy gdybym chodził bez koszulki po plaży ludzie patrzyliby na mnie z jeszcze większym zdziwieniem niż dotychczas? Przyglądałem się miejscu gdzie kiedyś były moje piersi marząc żeby te dwie kreski niedługo znikły.
Moje buty delikatnie ślizgały się kiedy po mokrej trawie dochodziłem do krawędzi stawu. Stanąłem oparty o płotek obok pomostu. Obserwowałem jak woda lekko faluje. Przypomniały mi się wieczorne spacery z tatą. Zawsze wieczorną porą chodziliśmy nad zalew. Wpływała do niego rzeka wzdłuż której była ścieżka rowerowa. Od rzeki oddzielały ją metalowe barierki. Zawsze chodziliśmy z tatą po jakieś picie i wracając do domu zatrzymywaliśmy się przy miejscu gdzie mieszkały i odpoczywały łabędzie. Co roku czekaliśmy na narodziny małych a potem co dnia je odwiedzaliśmy. Piliśmy opierając się o barierki i patrząc na opiekuńczych rodziców i ich urocze potomstwo.
Wyobrażałem sobie że teraz jest ze mną tata i łabędzie pluskają się w tym stawie. Normalnie łezka się w oku kręci. Pewnie już nigdy nie zobaczę tamtej łabędziej rodziny tak jak i swojej własnej…
Wodziłem wzrokiem po stawie. Było mi trochę zimno ale postanowiłem poczekać na wschód słońca. Nie myślałem wtedy o skutkach zarwanej nocy i durnym samopoczuciu… nie, chciałem tylko powitać nowy dzień ze słońcem.
Przysiadłem na głazie i sprawdzałem czy są jakieś szczeliny w ciągnącym się za stawem lesie. Czy jak wzejdzie słońce to jego pierwsze promyki odbiją się w stawie? Patrzyłem na ekran telefonu: 4:12.
Wdychałem głęboko zimne powietrze. Odprężałem się. Czułem jakby jeszcze bardziej mnie usypiało. Ale teraz jak już wstałem w jednym konkretnym celu nie mogę się poddać choć czułem że zaraz tu zasnę… i do tego się przeziębię.
Była 4:15 kiedy mrużyłem oczy po raz setny w ciągu ostatnich dwóch minut. Nie chciałem zasypiać, choć już rzęziłem coś pod nosem jak naćpany. Ciemność która się zjawiała i odchodziła nagle przebił pomarańczowy punkt. Gdzieś w oddali.
Wytężyłem wzrok i w przerwie między drzewami zobaczyłem czerwony punkt światła. Jakby mówił mi "Cześć, nie zasypiaj. Czekałeś na ten moment za długo”
W zasadzie, teraz patrząc na to słońce uświadomiłem sobie znaczenie powiedzenia że najbardziej kocha się to co się straci.
Chciałem mieć kolegów, chciałem zobaczyć wschód słońca, chciałem samochód… mam to wszystko ale nie jestem szczęśliwy. Bo nie mam tego z kim dzielić. Bo nie ma jej ze mną. Tak, ta jedna dziewczyna jest mi chyba bardziej potrzebna do szczęścia. Było mi dobrze kiedy byłem sam, bez kumpli a ona siedziała koło mnie i się przytulała.
Jeździ Corsą B, ja mam Lamborgini. Mieszka w małym domku z rodzicami, ja mam staw i boisko na posesji. Jesteśmy od siebie tak różni. I ona jest szczęśliwa, ja nie.
Blask ze drzewami nasilał się i średnica punktu stawała się większa. Była 4:24.
Oparłem głowę na kolanach i patrzyłem w słońce. Już nie zasnę, dzień się zaczął. Jest cicho i spokojnie. Wszędzie oprócz mojej głowy.
Kiedy wybiła 4:47 ja wciąż siedziałem na skale i obserwowałem wędrówkę słońca. Myślałem że tylko ja nie śpię zanim w moje plecy nie uderzyła czapka.
Gwałtowne wyrywanie z rozmyśleń - jedna z rzeczy które mnie najbardziej wkurzają. Odwróciłem się i z wkurzoną miną podniosłem czarnego fullcapa. Kamil w krótkich czarnych spodenkach szedł w moją stronę i się uśmiechał.
- Nie śpisz? Wróciłeś później ode mnie - Rzekłem kiedy się zbliżył. Jego krótkie włosy stały dęba.
Kamil schylił się po czapkę i nałożył ją mówiąc " Dam rade. A ty czego nie śpisz?” po czym spojrzał w dół na moją twarz.
- Zawsze chciałem zobaczyć wschód słońca - powiedziałem odwracając głowę jakbym chciał zobaczyć czy słońce nadal tam jest.
Kamil lekko się zaśmiał i zapytał siadając obok mnie " I jak wrażenia?”
- Zajebiste - Uśmiechnąłem się pokazując białe zęby.
-A, coś ci powiem. Pamiętasz gościa który cię tak urządził? - zapytał Kamil wskazując na moje oko.
- No, co z nim? - W mojej głowy pojawiło się wspomnienie ostatniej nocy.
- Wracając do domu go mijałem. Chwiał się, szedł ulicą i coś gadał o jakimś skurwielu. Nawet głośno - Kamil zaśmiał się i pocierając nos dodał - Ciekawe kto go tak wkurwił…
Zaśmiałem się udając że nic o tym nie wiem..
- A ty po co wstałeś tak rano? - zapytałem chcąc jak najdalej oddalić się od tego tematu.
- Lubie biegać, nawet po ciężkiej nocy. A, gratuluje! Dojechałeś do domu, samochód cały… jestem dumny - kiwał głową i uśmiechał się jak debil.
Szturchnąłem go w ramię i obaj zaczęliśmy się śmiać. Po chwili Kamil wstał i zapytał czy nie pójdę z nim przebiec się po lesie.
Kiedyś miałem słabą kondycję. Jednak teraz testosteron pomógł mi rozwinąć mięśnie i prawdopodobnie nie będę się męczył tak szybko. Zgodziłem się.
Okrążyliśmy dom i truchtem opuściliśmy polanę.
Niebo miało kolor różu w wielu odcieniach. Miejscami ciemniejszy, gdzie indziej pastelowy. Drzewa spowijał pomarańczowy blask. Cienie tworzyły na konarach skomplikowane wzory, korony drzew nie szumiały. Był spokojny poranek.
Biegliśmy w ciszy. Irytowało mnie to gdyż słyszałem tylko nasze oddechy. Jednak zdziwiło mnie to że jeszcze nie dyszę. Że nie czuję zmęczenia. Normalnie po przebiegnięciu kilku metrów miałem zadyszkę. A kiedy pokonaliśmy jakieś 500 metrów albo więcej ja miałem ochotę na dalszy bieg i czułem się dobrze. Prawdopodobnie to przez testosteron. Nabrałem mięsni, jestem bardziej wytrzymały, głos stał się głębszy…. Wszystko jak chciałem.
Kiedy przez następne dwie minuty Kamil w ogóle się nie odezwał. Pomyślałem "Dosyć tego”
- Wiem co wkurwiło Mikeya - powiedziałem biegnąc krok w krok obok kolegi.
-Co? - spojrzał na mnie jakby wypadł z transu - Skąd?
- Bo to moja wina - Patrzyłem przed siebie.
- Co? - - Kamil był zdziwiony.
- Mijałem wczoraj ich dom. Płakała przez niego, on wybiegł z domu i zaczął na nią wrzeszczeć. To ja wyciągnąłem pistolet i go postraszyłem. Potem odszedł a ja zostałem chwile z Magdą.
Kamil uważnie słuchał. Nie wydawał się ani zaskoczony ani zirytowany moim zachowaniem. Był skupiony na biegu.
- Z Magdą, tak? - zapytał po chwili ciszy.
- Tak, a co? - spojrzałem na niego gdy zbliżaliśmy się do ulicy.
- Zapoznałeś się z nią w jakimś konkretnym celu? - Kamil patrzył przed siebie ale lekko się uśmiechał.
- Co? - Wiedziałem co kombinuje. I miał racje.
Niespodziewanie się zatrzymał. Wziął kilka oddechów i zaśmiał się głośno.
- A podziękowała ci? - zapytał.
- Nie była zadowolona bo jej obiecał że się zmieni - oparłem ręce na biodrach stojąc przed Kamilem.
- Wierzysz w to? - zapytał stając w takiej samej pozycji jak ja.
-Pff, na pewno - zadrwiłem rozglądając się dookoła.
1 komentarz
Gabi14
Świetna część ^^