Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Narzeczony dla Księżniczki - rozdział 22

Płomienie i dym były widoczne już nad jeziorem. Aleksandra wciągnęła na siebie ubrania, które nieprzyjemnie lepiły się do wilgotnego po kąpieli w jeziorze ciała. Wskoczyła na konia i popędziła w kierunku zamku. Im bardziej się zbliżała, tym wyraźniej widziała, że płonie prawe przednie skrzydło zamku, czyli to zamieszkiwane przez Annę. Serce niemal wyskoczyło jej z piersi. Z wrzawy wnioskowała, że rozpoczęła się akcja gaśnicza. Na miejscu zastała tłum dworzan stojący na zewnątrz, znanych i nieznanych sobie ludzi, którzy przekazywali sobie wiadra wody. Zeskoczyła z konia i przywiązała go daleko od hałasu i bieganiny. Pożar nie strawił aż tak dużej części budynku jak wydawało się z daleka, natomiast dotarł dość wysoko. W panice szukała siostry i odetchnęła z ulgą, gdy w końcu ją znalazła. Stała obok matki, jej dam dworu i wiecznie asystującej jej niani. Tuliła do siebie syna i płakała. Wszystkie ubrane były w powłóczyste nocne koszule i podobne do siebie jedwabne narzuty.  
- Co się stało? - Aleksandra podbiegła do grupki kobiet.  
- Mój… mój mąż… - załkała Anna, jeszcze mocniej przyciskając do siebie dziecko, które też zaczęło płakać.  
Wtedy starsza z księżniczek podniosła wzrok na budynek. Kłęby szarego dymu buchały z wybitego okna, za którym znajdował się gabinet jej znienawidzonego szwagra.  
- Przeżył?  
Królowa Sybilla pokręciła przecząco głową. Objęła płaczącą córkę ramieniem. Aleksandra miała ochotę splunąć na ziemię, ale się powstrzymała. Orm nie żył. Niech mu ziemia ciężką będzie.  
- Co się stało?  
- Nie wiadomo… Jutro wejdzie tam Jakobsen i jego ludzie. Na razie straż i służba sprawdzają, czy wszystko udało się dogasić. Spłonął cały gabinet i komnata piętro wyżej - wyjaśniła matka.  
- Ojciec wie?  
- Wie, ale przyjął to jedynie ze zmartwieniem i żalem, ale nie zasłabł.  
Dziewczyna skinęła głową.  
- A gdzie jest mój mąż? - rzuciła, ale szybko wypatrzyła wysoką postać pracującą wspólnie z innymi w rzędzie  ludzi przekazujących sobie wiadra z wodą.  
Przepraszając, podbiegła do niego i wpadła w jego ramiona, wypychając go spomiędzy innych osób w kolejce. Zaczęła się uspokajać. To ciepło, zapach i bicie serca sprawiały, że od razu było jej lepiej.  
- Orm nie żyje - szepnęła.  
- Słyszałem.  
- Nie wiesz, co się stało?  
- Nikt nie wie - objął żonę mocniej.  
               Nie chciał patrzeć jej w oczy, żeby nie wyczuła blefu. Poza tym potrzebował mieć ją bliżej. Była już bezpieczniejsza. Coraz mniej osób mogło im zagrozić. Wtulił twarz w mokre włosy. Kiedy ją zobaczył, na nowo zrozumiał, dlaczego musiał zrobić to wszystko. Wcześniej, w komnacie, przeżył prawdziwy napad lęku i paniki. Pociemniało mu przed oczami, nie potrafił uspokoić oddechu, drżały mu ręce. Kiedy strażnicy zaczęli wyprowadzać wszystkich dworzan z zamku, nie pamiętał jak znalazł się na zewnątrz. Szybko włączył się do gaszenia płomieni, ale nie miał pojęcia ile wiader z wodą tak naprawdę przerzucił. Ruch i działanie pozwoliły na chwilę wyciszyć myśli. Teraz, gdy trzymał księżniczkę w ramionach, czuł jakby wrócił z powrotem do swojego ciała, które zdążył opuścić. Obronił ją, w końcu naprawdę, nie nieporadnie i z trudem. Czuł się teraz źle, ale wiedział, że to minie. Zrobił tylko to, co było konieczne. Życie Orma de Ligne albo życie jego żony - wybór był prosty.  
               Kiedy zmrok już zapadł na dobre, pożar został dogaszony, a wszyscy rozeszli się do swoich komnat, Aleksandra spojrzała mu w oczy i szepnęła konspiracyjnie:  
- Cieszę się, że on nie żyje. To okropne, ale uważam, że świat jest teraz realnie lepszy…  
- Wiem o tym.  
- Nie uważasz, że jestem złą osobą?  
- Na Boga, Aleksandro, dlaczego miałbym tak uważać? - z ich dwojga to on był złym człowiekiem. Dziś został w końcu mordercą.  
- Cieszę się z czyjejś śmierci…  
- Nigdy go nie lubiłaś, miałabyś teraz płakać?
- Masz rację… - oparła się o pierś męża i zamknęła oczy. - Kocham cię. Naprawdę jesteś moją lepszą połową.  
- To raczej ty jesteś moją - uśmiechnął się, tuląc się do dziewczyny pachnącej świeżym powietrzem, jeziorem, cytrusami, różami i nutą dymu.  
- Jeszcze bardziej nie chcę tu być niż zwykle… - westchnęła.  
- Przejdźmy się - zaproponował.  
- Gdzie? Czy to w ogóle wypada?  
- Przejście się do jednego z twoich ulubionych miejsc na piwo i karty pewnie wyglądałoby bardzo źle… Ale przejście się do lasu chyba powinno ujść nam na sucho.  
               Po kilkunastu minutach spokojnego marszu wgłąb lasu znaleźli polanę. Położyli się na niej blisko, ale nie za blisko, na taką odległość, że mogli chwycić się za ręce. Wdychali powietrze wolne od zapachu spalenizny. Wilgoć z mchu powoli przenikała cienkie ubrania, przedzierając się do skóry. Nie odzywali się do siebie, jedynie patrzyli w niebo. W końcu Aleksandra przetoczyła się kilka razy i wylądowała w objęciach ukochanego.  
- Popatrz - wskazała palcem jasny punkt na niebie - Wenus. Planeta miłości.  
- Jesteś pewna?  
- Oczywiście - roześmiała się, kiedy całował ją w czoło.  
Wtedy księżniczka z nieznanego do końca powodu zrozumiała, że wszystko będzie dobrze. I nagle zauważyła, że czuje się odrobinę inaczej niż zwykle. Znów złapała męża za rękę i położyła ją na swoim brzuchu.  
- Jak się czujesz?  
- Nie wiem… - uśmiechnęła się do siebie - …ale chyba… tak jak powinnam.  
                                _______

               Nikt nie wiedział do końca jak i gdzie żył główny królewski szpieg. I było to w tym samym stopniu wygodne, co smutne. Nie był na codzień zupełnie sam. Miał pomoc domową, dzięki czemu jego skromna posiadłość była utrzymana w czystości i zawsze mógł liczyć na ciepły posiłek po powrocie do domu. Budynek na obrzeżach ścisłego centrum stolicy był przestronny, jasny, ale urządzony z dużym umiarem. Ludzie, z którymi na codzień przebywał powiedzieliby zapewne, że jest wręcz ascetycznie. Ale on nie potrzebował więcej na własny użytek. Miał nawet więcej, za dużo - niedawno nawet rozważał, czy nie pozbyć się kompletu porcelanowych naczyń, skoro on i jadająca u niego gosposia potrzebowali po jednym głębokim talerzu, po jednym płaskim i po zestawie sztućców. Mógłby zredukować zastawę nawet do jednego przedmiotu z każdej kategorii gdyby nie to, że nie lubił korzystać z rzeczy po innych. Teraz cieszył się, że tego nie zrobił. Podejmował gościa. Chyba pierwszy raz w życiu.  
                    Zaplanował to już kilka dni temu, wtedy zdenerwowanie mieszało się z ekscytacją. A później prawie o tym zapomniał. Wybuchł pożar na zamku, przez co był zaangażowany w życie dworzan jeszcze bardziej. Oczywiście, że podejrzewał, kto stoi za podpaleniem, ale zamierzał tę tajemnicę zabrać do grobu. Nawet nie rozmawiał zbyt długo z Orestesem sam na sam, aby nie wzbudzać podejrzeń. Osobiście przesłuchał za to całą służbę pełniącą dyżur tamtego wieczoru, żeby skutecznie i bez niedopowiedzeń ukręcić sprawie łeb. Na szczęście tylko jedna osoba zeznała, że widziała kogoś wychodzącego z gabinetu księcia-małżonka zanim płomienie buchnęły pękniętym oknem, ale nie umiała opisać szczegółów. Po dwóch dniach intensywnej pracy przekazał królowi Haroldowi i siedzącej obok księżniczce Aleksandrze, że za pożarem stał nieszczęśliwy wypadek. Po tym udało mu się ulotnić z zamku i mógł zająć się przygotowywaniem domu do skromnej, ale klimatycznej kolacji. Gdy usłyszał kołatanie do drzwi, jego serce załomotało w podobnym rytmie. Ktoś obchodził się z kołatką wyjątkowo niedelikatnie, nie pasowało mu to do gościa, którego oczekiwał.  
               Podbiegł do drzwi i zerknął przez wizjer. W progu nie stał Emilio. Z niemiłym zaskoczeniem przyjął, że był to Hektor Bedling, członek Najwyższej Izby Rady, a prywatnie kuzyn Aleksandry, skrupulatnie planujący jej śmierć. Obecność jakiegokolwiek dworzanina w jego azylu bardzo mu się nie podobała. Dodatkowo spotkanie mężczyzny z Emiliem w domu Jakobsena należało do jednego z najgorszych możliwych scenariuszy. Finnley mimo emocji zachował niewzruszony wyraz twarzy, otworzył drzwi i zaprosił mężczyznę do środka.  
- Kto ci powiedział o moim miejscu zamieszkania? - powiedział szpieg chłodno zamiast powitania.  
- Szedłem za tobą - szepnął Hektor Bedling, zwykle wyprostowany i butny, teraz wydawał się roztrzęsiony.  
Finnley westchnął, przewracając oczami.  
- W jakim celu?  
- Czy smierć Orma naprawdę była nieszczęśliwym wypadkiem?  
- Według mojej najlepszej wiedzy tak.  
Oczy lorda uciekały we wszystkie strony, był zgarbiony, ręce upchnął do kieszeni spodni, w jego oddechu czuć było burbon. Jakobsen próbował przechwycić jedno z nerwowych zerknięć.  
- Coś nie tak? - zapytał, choć wiedział, że to oczywiste.  
- Bo widzisz… ja myślę, że ktoś to zrobił. Orm był zawsze ostrożny. Zauważyłby płomienie. Nie spłonąłby. Co jeśli… a co jeśli to nowy książę? On wiedział, wszyscy zaczynaliśmy to czuć, on to wszystko wiedział. Wiedział…
Finnley osłupiałby, gdyby nie był przygotowany na każdą ewentualność. Pokiwał głową.  
- Ma alibi.  
- Alibi… - powtórzył Bedling nieobecnym tonem.  
- Tak, Hektorze. Książę Orestes ma twarde alibi.  
- Jakie?  
- Był widziany w bibliotece jak przeglądał księgozbiory. To jest przeciwległe skrzydło - kiedy to mówił, nie drgnął ani jeden mięsień jego twarzy.  
- A może… a może ty jesteś z nim w zmowie? Dlatego stanęliśmy w miejscu… Dlatego z nim rozmawiasz… Dlatego nas sabotujesz… Dlatego widuje się was we dwóch… Ty…  
W tym momencie zamilkł. Na zawsze. Leżał na ziemi, a krew buchnęła uchylonymi ustami. Srebrny sztylet tkwił w samym środku brzucha. Finnley Jakobsen westchnął po raz kolejny i ubrał beżowe rękawiczki z koziej skóry. Strasznie nie lubił brudzić rąk krwią, wgryzała się pod paznokcie, nie udawało się jej wyszorować, a w załamaniach skóry czerniała i zostawała tam na długo. Co więcej, Hektor Bedling zbryzgał krwią jego ulubiony, wełniany chodnik, który za dużą sumę sprowadził z Północy. Idiota. Co go podkusiło, żeby rzucać otwarte oskarżenia w domu kogoś, kto został oddany na służbę wojskową w wieku dwunastu lat? Sam prosił się o śmierć. Szkoda tylko drogiego chodnika.  
               Ciał też nie lubił ukrywać. Skrzywił się, kiedy układał trupa w poprzek dywanu, aby móc swobodnie go zawinąć. Martwi ludzie byli ciężcy, a najtrudniej robiło się kiedy zaczynało się stężenie pośmiertne. Dziś na szczęście był szybki, musiał być szybki, w końcu niedługo… Spojrzał na zegarek na łańcuszku przyczepiony do kamizelki, późna godzina wytrąciła go z równowagi. W tym momencie rozległo się kołatanie. Tym razem łagodne, eleganckie. Dokładnie takie, jak sobie wyobrażał. Podszedł do drzwi, choć były otwarte i mógł po prostu zaprosić gościa do środka. Przed nimi stał Emilio, piękny, ubrany w haftowany płaszcz, z subtelnym makijażem i doskonale ułożonymi włosami, kusząco uśmiechnięty.  
- Witaj… - Jakobsen oparł się o drzwi. Zauważył, że mina Emilia zmieniła się.  
- Masz… coś czerwonego na policzku - wymamrotał lekko zagubiony chłopak, pocierając swoją twarz, jakby chciał zademonstrować Finnleyowi jak ma pozbyć się zabrudzenia - Czy to…?  
- Obawiam się, że tak.  
- Co ty w ogóle robisz?  
- Ukrywam ciało.  
Chłopak poczuł, że przechodzi go dreszcz przerażenia. Jakobsen patrzył mu prosto w oczy w ten swój chłodny, wykalkulowany sposób. Mógłby go za to nienawidzić. Mógłby się go bać. Ale zamiast tego czuł irracjonalne przyciąganie.  
- Chcesz mi pomóc? - uśmiech Finnleya był wprost czarujący mimo mrocznych okoliczności.  
Emilio wiedział, że powinien powiedzieć, że nie. Zamiast tego wyprostował się. Nie odwrócił wzroku.  
- Chcę.  
Wszedł do środka i zamknął za sobą ciężkie drzwi.  
                                _______

               Przy śniadaniu panowało dziwne milczenie. Na zamku działy się dziwne rzeczy. Po śmierci i pogrzebie tego, co zostało z Orma de Ligne Anna nie podnosiła się z łóżka. Niechętnie wstawała do dziecka. Zamiast tego patrzyła w okno i wyszywała, na przemian. Nie jadłaby, gdyby służba nie przynosiła jej posiłków do komnaty. Do tego wszystkiego od tygodnia nikt nie widział Hektora Bedlinga. Królowa Sybilla wydawała się nieobecna, w końcu oprócz trapiącej jej choroby męża, który z resztą czuł się coraz gorzej, śmierci zięcia i melancholii córki zdarzyło się jeszcze zaginięcie bratanka. Według ustaleń ludzi Jakobsena mógł gdzieś wyjechać, jednak nikt nie miał pojęcia gdzie, a niedościgniony do tej pory wywiad okazał się bezradny. W tym wszystkim nawet Orestes zachowywał się dziwnie. Zamyślał się, był niespokojny. Odzyskiwał typowe dla siebie opanowanie i optymizm tylko z nią. Aleksandra oprócz towarzyszącego jej, tak jak wszystkim, niepokoju, wyczuwała dodatkowo te wszystkie zmiany nastrojów wszystkich ludzi wokół siebie i nienawidziła tego. Miała tak od zawsze. Od dziecka potrafiła rozpoznawać zdenerwowanie i niezadowolenie rodziców. Czuła, kiedy nauczyciele nie byli usatysfakcjonowani jej postępami. Kiedy była nastolatką, niczym zwierzątko, jakiś drobny ssak uciekający przed drapieżnikami, przez skórę odbierała nawet najdrobniejsze nieprzychylności otoczenia. Stała się taka jaka była - butna, harda, pozornie nieokiełznana - żeby całkowicie nie dać się zniewolić oczekiwaniom i emocjom innych. Żeby zachować przynajmniej część siebie, nie dać się ulepić jak naczynie z kulki plastycznej gliny.  
              Najgorsze było to, że tym razem nie wypadało jej otwarcie okazywać tego, co czuła. A była naprawdę szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że zapominała nawet o chorobie ojca. Kiedy rano zeszła do jadalni, złapała się na tym, że przybiera zmartwiony wyraz twarzy, żeby inni nie zarzucili jej niestosownego zachowania. Ubrała się tak, jak wypadało w trudnym dla całego dworu czasie - w czerwoną, skromną suknię z wpiętą przy dekolcie broszką z lecącym krukiem. Jakby zbrodnia było to, że jej prywatne życie, życie Aleksandry, a nie następczyni tronu, zmienia się na coraz wspanialsze.  
- Promieniejesz dziś, Wasza Wysokość - zauważyła Margo, pomagając jej układać długie, brązowe kosmyki. Gdyby nie wsparcie pewnie ciągle chodziłaby z niechlujną fryzurą.  
- Zaczęłam to zauważać - odparła księżniczka z szerokim uśmiechem, który niecałe pół godziny później musiała zamienić na gorzkie zamyślenie.  
- To chyba nie…  
- Chyba tak, Margo. Wydaje mi się, że jestem w ciąży…  
- Co za nowina! - wykrzyknęła służąca. Od lat pełniła funkcję osobistej pomocy księżniczki. Były ze sobą naprawdę blisko, może nawet balansowały na granicy przyjaźni, która nigdy nie powinna się wydarzyć. Kto to widział, żeby księżniczka przyjaźniła się z służącą? Jednak coś w tym było. Były w podobnym wieku, znały nawzajem część swoich sekretów.  
- Ale cicho, proszę cię! Nikt jeszcze nie wie!  
- Nawet książę Orestes? - syknęła dziewczyna.  
- Domyśla się. Tak mi się wydaje.  
Służąca aż pisnęła z emocji.  
- Och, Wasza Wysokość, czyli wiem pierwsza, nawet przed księciem! - wszeptała, i choć może nie wypadało, objęła Aleksandrę za szyję pulchnymi ramionami, niszcząc starannie upięty warkocz.  
- Ale nikomu ani słowa! - upomniała ją księżniczka, jednocześnie obejmując jej ręce dłońmi.  
- Dobrze, dobrze - zmitygowała się Margo i wykonała na ustach gest jakby przekręcała klucz - Ale kiedy mu powiesz, Wasza Wysokość?  
Aleksandra zamyśliła się na chwilę, wklepując w twarz wodę różaną.  
- Miesięczne krwawienie spóźnia mi się piąty dzień… Jeśli nie pojawi się za dwa dni, to mu powiem.  
- Ja powiedziałabym wcześniej.  
- A jeśli się rozczarujemy?  
- Jeśli teraz będziecie się cieszyć razem, później łatwiej będzie się rozczarować razem - służąca z ciepłym uśmiechem wzruszyła ramionami i wróciła do naprawiania popsutego warkocza.  
              Na śniadanie podano gryczane naleśniki z białym serem i jagodami. Smakowały wybitnie, mimo ciężkiej atmosfery przy stole. Aleksandra jadła powoli. Zawsze rzucała się na jedzenie i kończyła szybko, jakby nie chciała tracić czasu, nawet wtedy, kiedy naprawdę jej smakowało. Chyba od momentu, kiedy zjadła tamte żytnie bułki z rozpływających się w ustach masłem i szczypiącą w język solą zaczęła inaczej postrzegać tekstury i smaki. Znów poczuła, że się uśmiecha, ale błyskawicznie się poprawiła. Postanowiła pójść za radą Margo. Powie mu, ale nie dziś. Jutro. Przekazanie takiej nowiny wymagało wyjątkowej oprawy i miejsca, gdzie wypadało będzie im się cieszyć.

damapik

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i przygodowe, użyła 3046 słów i 17074 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Hart

    I o to chodzi żeby było z uczuciem. Piękna i ciepła historia, no może z odrobiną goryczy . Samo życie. Czekam na cdn👍🏻

    Przedwczoraj