Narzeczony dla Księżniczki - rozdział 13

Aleksandra w trakcie podróży pociągiem troszeczkę narzekała, to na czas przesiedziany w wagonie, to na towarzyszącą im obstawę, natomiast Orestes nie ośmielił się wypowiedzieć ani jednego nieprzychylnego słowa. Pierwszy raz w pociągu siedział, miał miejsce na to, żeby wyprostować ręce i nogi, nie było gorąco i nie śmierdziało. Nikt obcy go nie dotykał. Był prawie pewny, że nigdy nie podróżował w tak komfortowych warunkach.  
               Wyjechali z samego rana, kiedy słońce dopiero wschodziło, a gdy dotarli do Tanyin chyliło się ku zachodowi. Wieczór był bardzo ciepły. W pociągu Aleksandra przebrała się w jedną z przygotowanych na tę podróż sukien, jak zwykle długą do samej ziemi, lecz z rękawami sięgającymi niewiele poniżej łokcia, z bogato zdobionego materiału w kolorze bordo, na którym złotą nicią wyhaftowano tym razem zarys królewskiej posiadłości w stolicy. Bordowy i złoty były barwami królewskiego rodu i herbu ich kraju. Kreacja była niezwykle elegancka, ale przystosowana do ciepłego klimatu panującego u południowych sąsiadów. Biżuteria dobrana dla księżniczki na tę okazję była pozornie skromna, wysadzana rubinami i diamentami, we włosach lśnił delikatny diademik. Orestes wiedział, że żona nie lubi się aż tak bardzo stroić, dużo chętniej miałaby na sobie spodnie i obszerną bluzę, w których zwykle jeździła konno, jednocześnie za każdym razem gdy komplementował jej wygląd, ona uśmiechała się promiennie, a na twarzy rozlewał się rumieniec. On sam pierwszy raz miał na sobie coś innego niż te kilka rzeczy, które zostały mu z „poprzedniego życia”. W bordowym kaftanie, również haftowanym złotą nicią, wyglądał w końcu jak książę, a nie jak niezbyt zamożny student. I prawdę mówiąc, nie czuł się z tym najlepiej.  
                Na miejscu powitał ich wiwatujący tłum, który rozstąpił się, aby przepuścić delegację Króla Dragana, w której skład wchodził jego najbliższy sekretarz, a także księżniczka Amelia IV wraz z rodziną. Orestes od razu zauważył, że Aleksandrę i Amelię łączy niespotykane podobieństwo - brązowe włosy, u tej młodszej skryte pod ozdobną chustą, której nakazywał tutejszy zwyczaj; jasne oczy z inteligentnym błyskiem, usta w odcieniu czerwieni. Amelia miała nieco okrąglejszą twarz, również cała jej sylwetka była trochę bardziej zaokrąglona, zdawała się też odrobinę wyższa od swojej siostry, która i tak ubrała buciki z wyższym obcasem. Kobiety przywitały się serdecznie, padając sobie w ramiona, nie patrząc na konwenanse. Tłum wiwatował, ludzie wyglądali na zachwyconych na widok następczyni tronu z sąsiedniego kraju. W czasie czułego powitania księżniczek, ich mężowie podali sobie dłonie. Mirza Sauro Salaoui, „w herbie dłoń i dwa węże”, jak zaznaczyła Aleksandra, był wysokim, postawnym mężczyzną, około trzydziestopięcioletnim, o ogorzałej twarzy, lekko skośnych oczach, z gęstą, czarną brodą. Uścisk dłoni miał zdecydowany i ciepły, uśmiechał się szeroko, mówił płynnie w języku żony. Z tego, czego Orestes dowiedział się od żony, wynikało, że był on synem najważniejszego doradcy Króla, a sam Król Dragan pozostawał bezdzietny. Na następcę tronu typowano właśnie Salaouiego lub syna kuzyna władcy, który cieszył się w kraju mniejszą sympatią. Nie trzeba było być asem politologii, żeby zrozumieć, że również Amelia może spodziewać się swojego miejsca na tronie. Póki co wraz z mężem wiodła spokojne, bogate i dość rozrywkowe życie, bez odpowiedzialności spoczywającej na barkach. Może poza odpowiedzialnością wynikającą z rodzicielstwa.  
               Po drodze do posiadłości gospodarzy w złoconym powozie ozdobionym wizerunkami węży, jaszczurek i smoków, siostrzeniec Aleksandry nie chciał opuścić jej kolan, na co Orestes patrzył z niewyobrażalną czułością. Do niedawna żona była dla niego obcą osobą, o której słyszał raczej niewiele, pochłonięty studiami, stażem, pracą i bieżącymi wydarzeniami nie był specjalnie zainteresowany kim jest najstarsza córka rządzących państwem. Teraz natomiast oglądał ją roześmianą, z równie roześmianym dzieckiem na kolanach i wprost nie mógł się doczekać momentu, kiedy będzie mógł patrzeć na nią i ich wspólnego malucha. Dziwiło go to. Ale trochę też cieszyło. Zostali zapoznani też z najmniejszą członkinią rodziny, która zawinięta w bambusowe chusty ucinała sobie właśnie drzemkę na rękach matki. Siostry rozmawiały cicho, nie wiadomo czy po to, żeby nie obudzić dziecka, czy po to, żeby zachować prywatność, ale co chwile wybuchały też śmiechem, raczej głośnym. Wyglądały na szczęśliwe i stęsknione za sobą. Orestesowi wydawało się, że Aleksandra nie utrzymuje bliskich kontaktów ze swoimi siostrami. Wiedział, że z Amelią sporadycznie wymieniają listy i podarunki, ale nie sadził, że mogą za sobą aż tak przepadać. Najwyraźniej się mylił. Z tego też się ucieszył.  

               Widok posiadłości, którą Sauro Salaoui określił jako „skromny, letni pałac” niemal wbił go w ziemię. Bał się wyobrażać sobie zamek królewski, czuł się średnio godny przekraczać coraz bogatsze progi. Nie sądził, żeby miejsce, w którym mieszkał z żoną było mało imponujące. Było po prostu typowe dla kraju, w którym mieszkał, i do którego był przyzwyczajony - pałac zbrojony jak zamek lub zamek stylizowany na pałac, ciężka bryła z wysokimi, ozdobnymi oknami, płaskorzeźbami, z wybrukowanym dziedzińcem i ogrodem pełnym kamiennych rzeźb i mosiężnych posągów ludzi, którzy żyli w tym samym miejscu, ale w innym czasie. Budynek, który miał przed oczami wręcz przytłaczał bogactwem. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, od szczegółowych mozaik po fontanny z plującymi wodą skrzydlatymi jaszczurami. Nawet klamki miały kształt dwóch węży splecionych wokół zaciśniętej dłoni.  
- Cieszę się, że jesteś pod wrażeniem - zauważył wesoło mirza.  
- Przyznaję, pod niesamowitym. - odparł Orestes. Było mu trochę wstyd, że stał i rozglądał się bez słowa, z uchylonymi ustami, jak wiejski chłop, który pierwszy raz zobaczył wyłożoną czymkolwiek podłogę zamiast klepiska.  
- Nie mamy architektury z tradycjami jak wy, więc nadrabiamy efektami. Nie wiem czy wiesz, ale kiedy wy zaczynaliście rozważać pierwsze miejskie sieci wodne i organizowaliście turnieje rycerskie,  my byliśmy jeszcze ludami wędrownymi. We krwi nadal mam coś z pustynnego nomada. - Przypieczętował swoją wypowiedź tubalnym śmiechem, a Orestes zastanawiał się, czy Salaoui powiedział to wszystko dlatego, że wie, że Aleksandra wybrała sobie męża właściwie z ludu.  
Rozmawiali jeszcze przez dłuższy czas, pozwalając żonom na rozmowę sam na sam. Służące z zasłoniętymi włosami i ramionami podawały słodki miód pitny doprawiony lokalnymi przyprawami. Na dłoniach miały charakterystyczne tatuaże.
- Ich rodziny przypłynęły do Tanyin jako niewolnicy. - wyjaśniał Sauro - Tatuaże są znakiem przynależności do klasy wyzwolonych niewolników, to ważna tradycja. Dziadek naszego króla, Dragan I, wydał dekret zakazujący niewolnictwa i gwarantujący stałe, wysokie pensje, jeśli nadal zdecydują się pracować jako służba. Wielu z nich idzie w tym kierunku.  
- Kiedy to było?  
- Wyobraź sobie, że niecałe sto lat temu.  
- W naszym kraju zniesiono niewolnictwo już kilka wieków wstecz.
- Ale jesteście świadomi, że jeden z waszych zajmuje się handlem niewolnikami na wysoką skalę na południu, prawda? - Znów rozległ się tubalny śmiech.  
- Nic nam o tym nie…
- A myślisz, że wykazałby takie dochody przed koroną? Zbyt prawy i porządny z ciebie facet. Statki handlarzy niewolników niby toną, w rzeczywistości są przekierowywane tylko na handel ludźmi. To zwykle dość obrotni kupcy. Przychodzi ci ktoś taki do głowy?  
- Skąd o tym wiesz? - spytał Orestes, wytężając umysł. Coś mu to mówiło. Te rzekome straty z zatopionych statków… Wręcz słyszał te słowa wypowiedziane niskim głosem Aleksandry.  
- Ptaszki portowe śpiewają. A dziewczyny przynoszą plotki. Ifa! Chodź na chwilę! - Wezwał ruchem ręki młodą kobietę z wytatuowanymi dłońmi, przechodząc bez chwili zastanowienia na tanyiński.  
- Tak, panie?  
- Co mówią na targu o tym handlarzu niewolników z Północy? Właśnie opowiadam naszemu gościowi jaki umyka im łotr… - powiedział i streścił Orestesowi swoją wypowiedź. Tłumacze i reszta obstawy spędzała czas przy kolacji w budynku dla gości. Ich przyjmowano samych w głównej części posiadłości.  
- Cóż… Dominuje rynek, odbiera pracę nawet lokalnym. Ma wielkie statki handlowe, ściąga ludzi z połowy świata… - odpowiedziała służąca, przetłumaczył gospodarz.  
- A wiadomo coś o tożsamości? - spytał Orestes.  
- Jasne, że nie. - odparła rezolutnie dziewczyna - Przecież wszystko robią pracownicy jego firmy. Ale słyszałam o tym, jak jednemu z jego statków odmówiono wpłynięcia do naszego portu. Mówią o nim…
Zwiesiła głos, przez chwilę się zastanawiając. W końcu pstryknęła szczupłymi palcami.  
- Mówili o nim Złoty Lew z Północy!  
- Mówi coś o Złotym Lwie. - Wesoło wzruszył ramionami Salaoui. - To jest dopiero sprawa, prawda?
Orestes poczuł, że blednie na samo wspomnienie złotego guzika z lwem, który nadal, z braku lepszej kryjówki, znajdował się w kieszeni jednego z jego płaszczy. Spiskowanie przeciwko Aleksandrze nie było najwyraźniej jednym przewinieniem Arsena van Kasteela.  
               Zrobił dobrą minę do złej gry, kiedy w progu salonu pojawiły się księżniczki, roześmiane i lekko zarumienione, każda z pucharem w dłoni. Amelia zdjęła już z głowy chustę odsłaniając bujne włosy, teraz barwny jedwab spoczywał na jej zaokrąglonych ramionach. Tylko nieznacznie moczyła usta w trunku, karmiła w końcu dziecko, jednak nie mogła nie uczcić takiej okazji jak przyjazd siostry chociaż odrobiną miodu.  
- Aleksandra opowiedziała mi wszystko o waszym ślubie! - oświadczyła młodsza księżniczka, a żona frywolnie mrugnęła do niego okiem. Nie ulegało kwestii, że podzieliła się z siostrą wieloma szczegółami. - Bardzo żałuję, że nas na nim nie było! Ale może chociaż poświętujemy wspólnie przy kolacji?  
Sauro Salaoui poderwał się z obszernej sofy z całą górą miękkich poduszek i wskazał wszystkim drogę do jadalni. Stół miał kształt prostokąta, zanim zasiedli do posiłku zgodnie z lokalnym zwyczajem obmyli dłonie i twarze. Kolacja była już na stole i okazała się dokładnie tym, o czym marzyli w trakcie podróży. Zjedli co prawda niewielki posiłek w pociągu, ale nijak miał się on do tego, co widzieli. W kolorowych misach piętrzyły się oliwki skąpane w najróżniejszych przyprawach, parująca kasza pszenna z rodzynkami, cynamonem i kurkumą, szpinak na zimno z granatem, sezamem i skórką cytryny,  pieczone bakłażany, filety z morskich ryb, figi w ciągnącym się, daktylowym syropie z pyłkiem kwiatowym, płaskie, drożdżowe podpłomyki, a na środku stołu stawiano właśnie tacę z nabitymi na szpikulce kawałkami pieczonej na ogniu baraniny. Nie brakowało też miodu pitnego i bardziej wytrawnych win, kieliszki gości i gospodarza nigdy nie stały puste. Dla księżniczki Amelii zaparzono aromatyczną, ziołowo-korzenną herbatę. Jedzenie było doskonałe, zbyt doskonałe by jeść je szybko. Cała gama przypraw musiała zostać w pełni doceniona.  
- Jeśli mowa o przyprawach… Dziękuję za takie poparcie mojej sprawy, kochana siostro. - Aleksandra uniosła swój kielich - Sama nie wymyśliłabym tego lepiej.  
- Treść twoich listów mocno mnie przejęła. Wiesz jak to jest, kiedy dorastasz ze wszystkimi wygodami, prywatnymi nauczycielami, nawet czasem narzekasz na lekcje i zadania domowe… Nie wyobrażasz sobie nawet, że ktoś może nie mieć do tego prawa lub środków. Na szczęście ty zawsze widziałaś trochę dalej niż czubek własnego nosa. Otworzyłaś mi oczy, porozmawiałam trochę z mężem, on szepnął słówko tu i tam… Żałuję, że nie widziałam twojej miny, kiedy się o tym dowiedziałaś!
- Twarz bolała mnie od uśmiechu. I nie wiem, czy bardziej cieszyło mnie dodatkowe źródło finansowania szkół, czy żółć, która zalała Orma i Hektora.  
- Trafił ich szlag? - Amelia uniosła brwi, robiąc tak podobną minę do tej, którą zawsze robiła Aleksandra, pełną uszczypliwej satysfakcji.  
- I to jak! - Aleksandra roześmiała się dźwięcznie.  
- Czy możemy za to wypić? - młodsza księżniczka zawtórowała siostrze, która w tym samym czasie uniosła złocony kielich po raz kolejny. W świetle oliwnych lamp i świec można było zobaczyć, że jest grawerowany we wzór gadzich łusek.  
                 Źródło fascynacji gadami w tych stronach, a przynajmniej w tym rodzie, Orestes odkrył dopiero podczas tej bardziej rozrywkowej części wieczoru, gdy na sali pojawiły się tancerki, kuglarze i poskramiacze wszelkiej maści jaszczurów i węży. Kobieta z tatuażami na twarzy prezentowała taniec kobr zaklinanych muzyką, kilku mężczyzn podrzucało pochodnie i połykało płomienie, aby następnie pluć łatwopalną substancją i imitować zianie ogniem. Zerkał od czasu do czasu na żonę, która z jednej strony z fascynacją przyglądała się przedstawieniu, z drugiej szeptała coś siostrze na ucho, po czym tą samą drogą uzyskiwała odpowiedź, a na końcu obie wybuchały głośnym śmiechem. Kiedy patrzył na ten rodzinny obrazek, robiło mu się ciepło na sercu.  
                Płomienie błyskały, podświetlały ściany tak, że gra świateł i cieni stanowiła osobny pokaz. Nagle salę wypełnił jeszcze mocniejszy niż do tej pory zapach siarki, jakby ktoś otworzył gdzieś blisko zejście do samego piekła.  
- Zaczyna się - Sauro Salaoui mrugnął porozumiewawczo do Amelii, która przerwała plotki z siostrą i klasnęła w dłonie jak mała dziewczynka. Podobnie do Aleksandry, miała w sobie coś dziecięcego, i chociaż zgodny z tutejszą modą makijaż dodawał jej lat, ciężko było pozbyć się wrażenia, że w rzeczywistości jest znacznie młodsza niż mówi metryka.  
- Nie mogłam się już doczekać! - niemal wykrzyknęła.  
Przez wysokie wrota weszło dwóch mężczyzn grających na zawieszonych na skórzanych pasach bębnach. Ustawili się po bokach sali. Nagle do przestrzennego pomieszczenia wleciało coś dużego, przypominającego rozmiarem dużego ptaka drapieżnego. Chłostało powietrze błoniastymi skrzydłami i długim ogonem przypominającym ogon węża. Zapach siarki i palonego drewna tylko się nasilił. Dziwne zwierzę zdawało się pikować wprost na nich, jednak w ostatnim momencie zostało powstrzymane przez łańcuch, którego koniec trzymała bardzo wysoka, postawna kobieta z ogoloną, za to starannie wytatuowaną głową. Jej skóra była barwy cynamonu, cała ubrana była w skóry, od stóp po dłonie zabezpieczone długimi rękawicami. Zwierzę wirowało w powietrzu chaotycznie, lecz w końcu uspokoiło się na dźwięk piszczałki, którą trzymała posągowa kobieta. Zaczęło wywijać u sufitu zgrabne ósemki, aż w końcu zniżyło lot na tyle, żeby zaprezentować się gościom.
- Czy to… - zaczęła Aleksandra, ale głos uwiązł jej w gardle.  
- To niemożliwe, one nie występują tylko w legendach? - spytał Orestes z wyrazem zupełnego szoku na twarzy. Patrzył to na gospodarzy, to na swoją żonę, która również patrzyła na niego. Otwierali i zamykali usta jak karpie wyciągnięte z wody.  
- Nie wierzę w to, co widzę. - stwierdziła w końcu Aleksandra i przetarła oczy.  
- Też tak na początku miałem. - oświadczył tubalnie Sauro, z wyraźną dumą - Ale to nie sen, to najprawdziwszy tanyiński smok pustynny. Nie wyginęły, ale chowały się przed ludźmi całe wieki po tym, jak po jednej z wojen domowych zostało ich kilka sztuk. Przed wami lata właśnie pierwsza samica wykluta pod opieką człowieka.  
Latający gad był nieduży, wielkości myśliwskiego psa, pokryty miedzianą łuską, która w zależności od kąta padania światła rzucała to złote, to fioletowe refleksy. Od czasu do czasu pluł niewielkimi płomieniami, latał po okręgu, kręcił się między filarami, a później pikował i znów wzbijał się w górę, prezentując osobliwy, ale bardzo elegancki układ.  
- Jest piękna. - szepnął w końcu Orestes, nie mogąc oderwać wzroku od stworzenia.  
- Wiem. Dlatego nazwałem ją Amelia. - Roześmiał się ciepło gospodarz.  
- Jak to się stało, że znów zaczęliście je rozmnażać? - spytała Aleksandra.  
- Naukowcy z tutejszego uniwersytetu znów zaobserwowali je na wolności. To był znak, żeby przywrócić starą tanyińską tradycję.  
- Jeśli na to pójdzie piętnaście procent ze sprzedaży naszego drewna, to następnym razem będę wnioskować o trzydzieści. - Aleksandra roześmiała się, znów upijając solidny łyk miodu.  
Smok kontynuował taniec, aż w końcu otrzymał od budzącej respekt treserki nagrodę w postaci mięsa i zarówno ona, jak i gad, a także dwóch bębniarzy zniknęło za wielkimi wrotami.  
- Prosimy was jednak, żeby te rewelacje nie opuściły tej sali. - Salaoui spoważniał - Tym razem nie chcemy, żeby smoki z tradycji stały się ekstrawaganckim towarem eksportowym.  
Zarówno Aleksandra jak i Orestes skinęli głowami. Nawet gdyby zaczęli opowiadać o tym po powrocie, wszyscy, z biskupem na czele, wnioskowaliby dla nich o placówkę dla obłąkanych lub karę więzienia za uprawianie okultyzmu.  
- Proponuję toast. - Na twarzy mirzy znów zagościł ciepły, przyjazny uśmiech - Za wspólne tajemnice, które są znakiem prawdziwej przyjaźni. Naszych krajów i naszych rodów.

               Służąca w milczeniu zaprowadziła ich do sypialni. Droga do niej była długa i prowadziła przez barwne korytarze, elegancki taras z kolumnami i salę z gobelinami przedstawiającymi, a jakże, najróżniejsze gady. Trzymali się za ręce.  
- Twoja siostra ma chyba dobre życie, prawda?  
- Życie nie może być złe, kiedy w letniej posiadłości ma się smoka. - rzuciła Aleksandra, nadal nie mogąc wyjść z podziwu.  
- To też. Ale wydaje się szczęśliwa.  
- Bo jest szczęśliwa.  
- Mówiłaś, że zakochanie to przywilej.  
- Nie wiem, czy jest zakochana. Ale na pewno szczęśliwa. Sauro od początku poświęcał jej całą swoją uwagę, był nią absolutnie zachwycony. W niej budził podziw. Z resztą sam musisz przyznać, że ma do tego powody. Jest przystojny, wykształcony, wpływowy, ma charyzmę i dużo uroku, jest przedsiębiorczy…
- Nie wiem, jaki jest cel tych pochwał, ale nie jestem zainteresowany, mam już żonę.  
- Jak zwykle zabawny.  
- Nie potrafię inaczej. - zdążył jeszcze spuentować, kiedy służąca otworzyła solidne drzwi i podała im klucz.  
               Przygotowana dla nich sypialnia okazała się duża, ukryta w bocznym skrzydle, oddalona od innych pokoi. Łączyła się z dużą łazienką, w której role wanny pełnił wyłożony błękitną mozaiką basen mieszczący na pewno więcej niż dwie osoby. Obydwoje byli lekko pijani i nadal pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczyli w ciągu całego wieczoru.  
- Dobrze, że to wszystko dobiegło końca, nie przeżyłbym chyba kolejnego zaskoczenia. - zauważył Orestes, rozpinając koszulę.  
- Mnie mile zaskoczyło jeszcze to, że mamy więcej prywatności niż myślałam. Ambasador wspominał coś o letnim domku, a tu proszę. Prywatna sypialnia, daleko od innych… - zamruczała Aleksandra, zbliżając się do niego i rzucając mu prowokujące spojrzenie - Zakończmy dobrze ten wieczór.  
- Na co moja księżniczka ma ochotę? - Podjął wyzwanie i zapytał jak zwykle.  
- Powiedzmy, że na coś nowego. - szepnęła, po czym zatopiła się w pocałunku - Chcesz zacząć już w tej ogromnej wannie?  
Skinął głową. Lubił, kiedy była taka zdecydowana. Prawie nic nie zostało już z niewinnej dziewicy, którą zastał w sypialni  w noc poślubną.  
               Letnia woda, którą nalali do wanny z ogromnego, glinianego dzbana była idealnym remedium na tutejszy upał. Aleksandra weszła do niej pierwsza, kołysząc delikatnie biodrami. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, jakby podziwiał obraz pędzla najlepiej przyjętego przez krytyków artysty.  
- Jeśli będziesz kazał na siebie czekać, zabawię się ze sobą sama.  
- Chętnie popatrzę.  
- Nie dałbyś rady. Po kilku sekundach prosiłbyś, żebym pozwoliła ci dołączyć.  
- Może to ty nie dałabyś rady beze mnie? - przekomarzał się, ale posłusznie zbliżał się do wanny.  
- Jesteś w moim życiu od niecałych dwóch miesięcy, zaledwie z półtora, wyobraź sobie, że wcześniej musiałam sobie jakoś radzić. - Nie umiał określić, czy droczy się z nim, czy bardzo skutecznie kusi. Domyślał się, że nie był jej seksualnym przebudzeniem, a jedynie jakimś kluczem do inicjacji, ale był przekonany, że sprawdza się znacznie lepiej niż jej własne dłonie. Wystarczyło zobaczyć jak gorącym spojrzeniem go obdarzała w tamtej chwili.  
Dołączył do niej, nie potrzebował dalszych zachęt i kusicielskich zabiegów, zwarli się w namiętnym pocałunku. Długim, nieprzyzwoitym, przesyconym erotyzmem. Czuł na skórze dotyk jej aksamitnych piersi i twardych sutków, a pod palcami miękkie, rudawe włoski ukrywające coraz bardziej rozgrzaną kobiecość. Wargi sromu rozchyliły się pod delikatnym dotykiem, ujawniając ukrytą między nimi wilgoć. Dziewczyna westchnęła gwałtownie, gdy tylko potarł twardą łechtaczkę.  
- Tak naprawdę wolę, kiedy to ty mnie dotykasz. - zamruczała, wtulając się w silne, dające poczucie bezpieczeństwa ciało. Miała wrażenie, że zaraz się roztopi.  
- Gdzie jeszcze chcesz być dotykana?  
- Zostań tam, gdzie jesteś. Tylko przyspiesz… - ponagliła. Gdy wykonał polecenie, jęknęła. Krótko, ale głośno.  
Usiadła w końcu przy brzegu wanny i pociągnęła go za sobą. Pozwalała, żeby pieścił ją dłonią, jednak robiła się coraz bardziej głodna czegoś więcej. Zanurzona od piersi w dół w przyjemnie chłodnej wodzie szczytowała długo, z jękami dobitnie świadczącymi o przeżywanej rozkoszy. Wbiła króciutkie, ale ostre paznokcie w plecy kochanka i zawzięcie całowała jego cudownie ciepłe wargi.  
               Gdy przenieśli się do lekkiej, jedwabnej pościeli, dość naturalnie przyszło jej znalezienie się na górze. Odruchowo chwycił ją za biodra, ale zdecydowanie odgoniła jego dłonie, chwyciła go za nadgarstki, które nie do końca potrafiła objąć swoimi delikatnymi rączkami i przygniotła je do miękkich poduszek.  
- Czyli to jest to twoje „coś nowego”? - spojrzał w błyszczące, jasne oczy.  
- Mhm. - potwierdziła pomrukiem - Masz coś przeciwko?  
- Przeciwko? Tak wyobrażałem sobie ciebie w sypialni od samego początku. - uśmiechnął się, wyraźnie usatysfakcjonowany.  
Znów pocałowała go w usta. Wodziła palcami po rozgrzanym ciele, z radością zwracała uwagę, jak mięśnie kurczą się pod skórą. Lubiła świadomość, że jej dotyk sprawia mu przyjemność. Ich biodra właściwie się ze sobą zrównały, gorąca z podniecenia cipka znalazła się na wysokości męskości wzwiedzionej tak mocno, że prawie dotykała subtelnie umięśnionego brzucha. Powietrze zgęstniało nieznośnie.  
- Teraz ty powiedz mi, czego chcesz. - szepnęła.  
- Ciebie. Niezmiennie. - Uśmiechnął się w ten swój absolutnie męski, pewny siebie sposób. W rzeczywistości był na granicy błagania o to, żeby w końcu się na niego nabiła. Po dłuższej chwili, która zdawała się trwać w nieskończoność, przez którą zbliżała się do niego i z figlarnym uśmiechem oddalała, nie wytrzymał i znów położył ręce na jej biodrach.  
- Nie pamiętasz, gdzie miałeś je trzymać? - Uniosła jedną brew i tylko jeden kącik ust.  
Niechętnie zabrał dłonie. Mimo zastosowania się do życzenia księżniczki, z uczuciem graniczącym z przerażeniem obserwował, jak dziewczyna zgrabnie wstaje i rozgląda się po przestronnej sypialni.  
- Wracaj, obiecuję, że będę grzeczny. Tylko proszę, wróć.  
- Nie mogę wrócić, dopóki nie będę pewna, że będziesz słuchał.  
- Mogę ci to obiecać.  
- Wolę rozwiązania, które dają pewność. - odparła lekko i odwróciła się jakby coś przyciągnęło jej uwagę.  
Na sekretarzyku zauważyła starannie złożony materiał, który przy podpisywaniu umowy handlowej zgodnie z tutejszym zwyczajem miał okrywać jej ramiona, szyję i włosy. Była to ręcznie obszyta, duża na kilka łokci płachta jedwabnego szyfonu w kolorze ciemnobordowym. Idealnie dopasowana do zaplanowanej na jutro sukni. Trzymając materiał w dłoni, dziewczyna wróciła na swoje poprzednio zajmowane miejsce i przysiadła na podbrzuszu męża, nadal opierając się na kolanach. Złożyła chustę kilkakrotnie, aż uzyskała coś na kształt solidnej wstęgi.  
- Daj ręce - szepnęła. Jej głos przepełniało pragnienie. Był cudownie nieznoszący sprzeciwu.  
Uśmiechała się, gdy zawiązywała solidną pętlę, którą mogła rozwiązać tylko ona. Drugi koniec przeciągnęła przez wezgłowie łoża. Kiedy to robiła, jej nagie piersi zakołysały się niemal niezauważalnie. On jednak wychwycił to błyskawicznie, w końcu przeskakiwał wzrokiem to na tę śliczną twarz, to na kształtny biust, a jego twarda męskość zadrżała i uroniła kilka słonych kropli. Kiedy po ślubie deklarował, że jest gotowy na służbę swojej pani, absolutnie nie wyobrażał sobie takiego scenariusza. To, co widział i czuł było zdecydowanie lepsze od wszelkich fantazji.  
- Jesteś teraz tylko mój, wiesz o tym? - szepnęła, otaczając dłonią szorstki jak co wieczór policzek.  
- Dopiero teraz? - spytał, nie wymagając odpowiedzi. Roześmiała się cicho i dźwięcznie.  
Przez chwilę pochłaniali się nawzajem rozpalonym wzrokiem, ona nadal dręczyła go tańcem swoich palców po ciele, które pożądało jej w tamtej chwili każdą komórką. W końcu uniosła biodra, oplotła paluszkami twardą, wilgotną męskość i zaczęła na nią opadać. Orestes poczuł, że się rumieni, gdy usłyszał jęk ulgi wydobywający się z własnych ust. Ona też westchnęła w chwili, gdy płatki kobiecości zostały rozciągnięte prawie do granic. Oparła się o klatkę piersiową męża na wyprostowanych rękach, ściskając lekko biust ramionami. Podskakiwał, gdy dolne partie jej ciała pracowały mocno, zagłębiając w sobie długiego, grubego kutasa prawie po same jądra. Na twarzy miała przede wszystkim wyraz determinacji, jednak usta uchylały się również z rozkoszy. Mimo to, zachowała resztkę rozsądku i zeskoczyła z rozpychającego ją fiuta w momencie, gdy poczuła jego drżenie. Nie chciała jednak pozbawiać męża przyjemności, zapominając na moment o własnym niezaspokojeniu, chwyciła drżącą męskość w usta. Na zmianę przejeżdżając ręką po mokrym od mieszanki ich soków trzonie i masując jądra, przy czym wydobywała z kochanka kolejne westchnienia rozkoszy, zlizywała z niego swój własny smak. Nie wypuszczała go spomiędzy warg, dopóki nie skończył tryskać w jej usta i nie stracił twardości. Tym razem uroniła tylko kilka kropli nasienia, które szybko zebrała palcem, a później językiem. Kiedy w końcu podniosła wzrok, spotkało ją spojrzenie pełne uwielbienia. Pogładziła zaczepnie wewnętrzną stronę jego ud, na co zareagował drżeniem. Po orgazmach takich, jak ten, pełnych, wspaniałych i wyczerpujących, ciało robiło się czasem nadwrażliwe.  
- Odpowiedziałbym tym samym, ale mnie związałaś. - Uśmiechnął się, trochę sennie. W jego oczach nadal widziała absolutną adorację.  
- Mogę albo cię rozwiązać, czego nie chcę…
- Albo podejść bliżej. - dokończył za nią.  
Z lekkim zawahaniem uklęknęła nad twarzą męża, ale wszelkie wątpliwości zniknęły, gdy poczuła cień zarostu między udami i język ślizgający się  między wargami ociekającej kobiecym nektarem cipki. Zawsze lizał ją tak, jakby była źródłem wody po kilku dniach na pustyni, jakby cholernie mu smakowała. Mimowolnie, niewiele myśląc, opuściła się niżej, ręce, którymi trzymała się ramy łoża trzęsły się, serce łomotało. Jego język zagłębiał się coraz mocniej, penetrował łaknącą zaspokojenia szparkę, czasem poświęcał trochę czasu łechtaczce i znów wracał do pulsującej dziurki. Jęki Aleksandry stawały się coraz głośniejsze, odbijały się echem od ścian, a biodra zaczęły chaotyczny taniec. W końcu dziewczyna wygięła się i opadła na poduszki, nadal lekko drżąc. Mąż wtulił twarz w jej uda. Ona zaczęła czule przeczesywać palcami jego włosy.  
- Nie wiem, co we mnie wstąpiło. - szepnęła, rumieniąc się.  
- Takiej właśnie cię chciałem. - przyznał.  
- Nie chcę odbierać ci całej inicjatywy.  
- Nie ma mowy. - wrócił pewny siebie ton - Ale od czasu do czasu mogłabyś ją przejąć.  
- Od czasu do czasu bardzo chciałabym ją mieć. - pochyliła się i pocałowała go. Następnie zabrała się za rozwiązywanie tkaniny. Na rękach męża zauważyła zaczerwienione pręgi.  
- Chyba za mocno zacisnęłam… Wybacz. - Delikatnie musnęła je ustami, zanim mógł je rozetrzeć. Rzeczywiście ręce lekko zdrętwiały.  
W końcu to Aleksandra zaczęła delikatnie masować jego nadgarstki kciukami, całując raz po raz to czerwone odciski, to wargi męża, czasem zagłębiając się między nie językiem. Pocałunki były bardziej czułe niż przepełnione pragnieniem. Cieszyli się sobą.  

               Pieścili się nawzajem jeszcze długo, chociaż było coraz później, a na zewnątrz coraz jaśniej. Na szczęście oficjalna część wyjazdu miała zacząć się dopiero po południu, kiedy upał miał już opaść. Korzystali z tego. Z leniwie płynącego czasu, z wzajemnej fascynacji, z bezwstydnej nagości. Pozwalali dłoniom po prostu błądzić i odkrywać się na nowo. Aleksandra skubała ząbkami skórę na obojczyku męża, on z nieskrywaną przyjemnością to ugniatał miękki pośladek, to przesuwał palcami po talii, aż docierał do piersi.  
- Patrzyłem dziś na ciebie…
- Wiele razy. Lubię, kiedy na mnie patrzysz.  
- Chodzi mi raczej o to, że patrzyłem dzisiaj na ciebie, kiedy trzymałaś siostrzenicę, a siostrzeniec siedział ci na kolanach i…
- I co?  
- Wiem, że decyzja nie należy do mnie, ale… - Żona spojrzała w górę z zaciekawieniem.  
- Kontynuuj. - zachęciła - Ale?
- Ale chciałbym mieć z tobą dziecko. Może nawet kilkoro. Nieistotne ile, tyle, ile będziesz chciała. Nie mówię, że teraz. Kiedyś. Kiedy będziesz gotowa. Wiem, że chcesz zaczekać, będę cierpliwy. Chciałem tylko, żebyś to wiedziała. - urwał, jakby jeszcze chciał coś dodać, aż w końcu po prostu ucałował jej włosy. Więcej słów i tak było zbędne.  
Milczała, z uśmiechem przytuliła się mocniej do jego piersi. Słyszała mocne bicie serca. W brzuchu, tuż pod żebrami, poczuła delikatny trzepot.  
- Skoro tak mówisz… to może będę chciała zaczekać odrobinę krócej?

damapik

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka i fantasy, użyła 5632 słów i 31379 znaków. Tagi: #księżniczka #żona #mąż #kobiecadominacja

7 komentarzy

 
  • Wariat102

    Pamiętamy, czekamy :>

    11 wrz 2022

  • Cukierek11

    Nie każ nam już dłużej czekać

    25 sie 2022

  • Robert72

    Świetne, a opisy doskonałe te momenty spojrzeń Orestesa doskonałe.  :zakochany:  :yahoo:

    13 sie 2022

  • damapik

    @Robert72 dzięki!

    15 sie 2022

  • Gaba

    Forma wróciła! Ostatnie dwa odcinki były jakieś takie spowolnione, niemrawe, w tym znowu podkręciłaś tempo akcji, opisów i to się chwali! No i długość - tona czytania, wielka przyjemność z zatopienia się w losy bohaterów. Szacunek👍💪

    11 sie 2022

  • damapik

    @Gaba dziękuję, mam nadzieję, że uda mi się nadal trzymać formę z kolejnymi częściami 😌

    15 sie 2022

  • Gaba

    @damapik ja nie mam, ja jestem pewny, że tak będzie!

    15 sie 2022

  • TakiJeden

    Niesamowicie sugestywne i obrazowe (filmowe) opisy strojów, potraw, architektury pozwalające bez problemu wczuć się i wyobrażać sobie pokazane przez Autorkę sceny. Szczere wyrazy uznania.
    Kolejną ciekawostką są szczegóły dotyczące osoby Sauro Salaoui, a konkretnie nazywanie go mirzą. Ten tytuł/zwrot stosuje się w krajach Bliskiego i Dalekiego Wschodu, a bliżej nas u polskich Tatarów. A jak jeszcze dodać słowa Saura o jego pochodzeniu od pustynnych nomadów, to można znów spekulować o miejscu akcji tego opowiadania

    10 sie 2022

  • damapik

    @TakiJeden dziękuję, przede wszystkim za tę spostrzegawczość!

    15 sie 2022

  • TakiJeden

    @damapik  Brakuje mi już komplementów, jakimi mogę obdarzać Ciebie i tę fascynującą opowieść. Dlatego komentuję dostrzeżone takie szczegóły i niuanse, które świadczą o Twojej niesamowitej zdolności subtelnego gmatwania (w dobrym sensie) tej niezwykłej fabuły.
    Pozdrawiam i do następnego, wyczekiwanego rozdziału.    :bravo:

    16 sie 2022

  • Wariat102

    👌

    10 sie 2022

  • shakadap

    Brawo. Świetnie napisane.  
    Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    10 sie 2022

  • damapik

    @shakadap dziękuję!

    15 sie 2022