Kolejne dwa lub trzy dni zdawały się ze sobą stapiać. Spędzali czas głównie w sypialni, pogrążeni we wzajemnym sprawianiu sobie przyjemności, co na domiar wszystkiego łagodnie spowijała delikatna, narkotyczna mgła. Kompletnie ubierali się tylko na krótkie chwile. Byli zbyt zajęci sobą i swoim przyszłym dzieckiem, żeby myśleć o upływie czasu. Zaczęło się od tamtego wieczoru na malutkim balkonie, kiedy za bardzo się spieszyli, żeby dobrze wyplątać się z tego, co mieli na sobie. Bielizna księżniczki trochę na tym ucierpiała, naciągnięta koronka pękła w kilku miejscach. Na zdejmowanie z siebie podkradzionej mężowi lnianej koszuli dziewczyna też nie chciała tracić czasu. Podciągnęła ją mocno, odsłaniając tylko kołyszące się w rytm ich ruchów piersi, do których on od razu przywarł ustami. Podnosiła się i opadała powoli, jakby chciała przeciągnąć tę chwilę do granic. Kiedy skończyli, nadal z niego nie zeszła. Czuła, jak jeszcze w niej drży, jak mieszanka ich soków wypływa z pulsującej cipki. Myśl, że nie ma już odwrotu trochę ją przerażała, ale kiedy usłyszała „kocham cię” wyszeptane do ucha, przypomniała sobie, że nie musi się bać. Nie będzie z tym sama. Z tym, ani z niczym innym, już nigdy.
Wiele godzin później, tuż przed świtem, kiedy Aleksandra powoli pogrążała się we śnie, spojrzała jeszcze na męża, którego powieki też stawały się coraz cięższe. Delikatnie pogłaskała jego szorstki od zarostu policzek wierzchem dłoni. Przesunęła palcem po ustach i zdecydowanie zarysowanym nosie, kciukiem pogładziła brew z blizną. Widząc jego uśmiech, sama sennie się rozpromieniła.
- Wiem, że będzie podobne do ciebie - szepnęła, nadal błądząc palcami po jego twarzy, co zdawało się mu zupełnie nie przeszkadzać.
- Szkoda… powinno być dokładnie takie jak ty.
Pocałował wnętrze jej dłoni.
- Myślisz, że to już? - spytał cicho, zbliżając twarz do jej twarzy. Z jakiegoś powodu rozmawiali głównie półgłosem, jakby normalny ton miał zaburzyć świętość chwili. Głośne w ostatnim czasie były tylko jęki dziewczyny.
- Nie wiem, powinniśmy chyba się upewnić… - roześmiała się słodko, od razu całując te idealne usta.
Znów znalazła się na nim. Wcześniej, na zamku, nie mieli czasu na tak długą, nieskrępowaną bliskość. Teraz kochali się chyba we wszystkich znanych ludziom pozycjach, a jeśli akurat tego nie robili, oddawali się mniej lub bardziej wymyślnym pieszczotom. Przerwy na jedzenie też były, tak samo jak nocny spacer na występ ulicznej grupy teatralnej, który teraz wydawał się Aleksandrze nieistotny. I tak chciała jak najszybciej wrócić do łóżka. Próbowali już wielu rzeczy, ale najbardziej lubiła być na górze. Lubiła mieć chociaż namiastkę kontroli, lubiła na niego patrzeć. Nachyliła się do pocałunku, on w tym czasie podniósł się i szybko ją ubiegł. Westchnął głęboko w jej usta, kiedy otarła się o twardniejącego znów penisa swoją nadal wilgotną, rozgrzaną cipką.
- Nie masz dosyć? - zapytał, trochę zaczepnie, trochę z troską. Oparł się na przedramionach, nie odrywał oczu od żony, to od jasnych, błyszczący oczu, to od pięknego ciała.
Księżniczka pokręciła przecząco głową, chociaż rzeczywiście czuła się obolała i wymęczona tym maratonem. Nie przerywając kontaktu wzrokowego splunęła na rękę i sięgnęła do budzącej się powoli męskości. Pomasowała go delikatnie, w górę i w dół. Poczuła już bardzo znajome pulsowanie, ciepło i twardość. Uśmiechnęła się z satysfakcją, czując to i widząc jak mąż przymyka oczy.
- Powiedz, że mnie pragniesz. I jak bardzo tego chcesz - droczyła się, znów przywierając cipką do kutasa, ale uparcie nie wprowadzając go w siebie.
- Bardzo…
- Ale co? - Jej uśmiech był uroczo i dziewczęco niewinny, zwłaszcza, gdy robiła bardzo niegrzeczne rzeczy. - Czekam aż to powiesz.
- Pragnę cię i bardzo tego chcę.
- Ale czego? - kontynuowała swoje kuszenie, ale nagle pisnęła, gdy błyskawicznie zmienili pozycję.
Ostatecznie utraciła władzę. Leżała na plecach z rozsuniętymi udami, wbita w łóżko ciałem męża i roześmiała się niekontrolowanie.
- Bardzo chciałbym, żebyśmy mieli dziecko. Chcę widzieć cię w ciąży. I mogę zadbać o to, żeby tak było przez kolejne lata - jego szept był gorący, rozpalał od środka. Przywarł ustami do jej szyi, pojawił się kolejny rozkoszny dreszcz.
Wdarł się w nią szybkim i raczej gwałtownym ruchem. Nie sprawiło jej to zbyt dużego dyskomfortu, w końcu od kilku dni prawie nie przestawali, a ona chyba i tak zdążyła uzależnić się od tego uczucia. Nogi zaplotła wokół bioder męża, w końcu nie zamierzała zbyt szybko go z siebie wypuszczać. Dłońmi błądziła po szerokich barkach i plecach, czasami bezwiednie wbijając w nie paznokcie, pod palcami czuła napięte mięśnie. Chaotyczne pocałunki spadły na jej skroń i włosy, później szyję. Po coraz bardziej desperackich pchnięciach poznawała, że za chwilę po raz kolejny w niej skończy. Narzucił szybkie tempo, ale nie chciała, żeby zwalniał. Doszła do słodkiego szczytu dokładnie wtedy, kiedy skończył zalewać jej chętną kobiecość. Zanim z ust wydobył się jęk, zdążyła szepnąć mu jeszcze do ucha kilka bardzo niewybrednych słów.
Opadł na wąskie łóżko obok niej i spojrzał w jasne, błyszczące oczy. Uśmiechała się, wyglądała na szczęśliwą i spełnioną. Ujęła jego dużą dłoń w swoją, drobną, a po chwili poprowadziła na swój brzuch. Leżeli tak przez chwilę, oddychając tylko, spoglądając na siebie. Orestes pod wpływem chwili chciał zaproponować, żeby zostali na zawsze tu, gdzie są, ale się powstrzymał.
- Chcesz mieć syna czy córkę? - Odgarnął kosmyk, który zabłądził na spoconym czole dziewczyny.
- Dobrze by było, żebyśmy mieli syna… Będzie mógł rządzić samodzielnie, bez konieczności zawierania małżeństwa.
- Jakby konieczność zawierania małżeństwa wyszła nam na złe…
- My jesteśmy wyjątkowi - uśmiechnęła się. - No, i może jeszcze Amelia.
- Poza tym… nie pytam o to, co byłoby najlepsze dla Królestwa, tylko dla ciebie.
- To chciałabym mieć córkę… Nawet same dziewczynki.
- Jak dla mnie mogą być dziewczynki - powiedział cicho i pocałował ją w policzek.
Kiedy żenił się z księżniczką, wiedział, że wszyscy oczekują od nich tego, że prędzej czy później - najlepiej prędzej - dorobią się potomka. Ale z Aleksandrą naprawdę tego chciał, tak po ludzku. Bez poczucia obowiązku. Zawładnęła jego pragnieniami tak szybko, że mógł zacząć starania tuż po ślubie. Chciał patrzeć na nią jak za jego sprawą powoli rozkwita.
Zasypiał, kiedy słońce było już wysoko. Był spokojny, szczęśliwy i bardzo zakochany. Pod powiekami miał jeszcze mętne wizje Aleksandry otoczonej gromadką małych księżniczek. Kolejne godziny upłynęły mu bez snów. Następnego dnia mieli wyjeżdżać, a po powrocie czekał go czas wyzwań, których nawet sobie nie wyobrażał, kiedy mówił „tak” następczyni tronu.
———
Po popołudniowej herbacie król Harold zasiadł w fotelu. Nie było z nim ostatnio dobrze, ale przynajmniej sytuacja zdawała się stabilna. Śmierć może i czaiła się na niego tuż za rogiem, ale nadworny medyk i jego uczniowie jeszcze potrafili utrzymać go przy życiu. Prawdodpobnie nikt z bliskich nie wiedział jak bardzo jest źle. Sybilla i Aleksandra prawdopodobnie się domyślały, ale nikt nie odważył się powiedzieć niczego głośno. Trwali we trójkę w szachu niedopowiedzeń. Na szczęście gdyby teraz miał odejść, odszedłby spokojny. Królestwo zostawiał w rękach swojej nieco kontrowersyjnej, ale najmądrzejszej córki i jej stojącego mocno na ziemi męża. Co więcej, zupełnie przypadkiem młodzi wyglądali na szczęśliwych i, chociaż Aleksandra pewnie dobitnie by temu zaprzeczyła, bardzo w sobie zauroczonych. Kraj szedł do przodu, bogacił się, ludziom żyło się lepiej, coraz rzadziej nie mieli pracy, dzięki czemu nie byli głodni. Kultura kwitła. Architektura zdawała się coraz bardziej wymyślna. Od około dziesięciu lat nie wybuchł nawet żaden skandal większy niż ten, gdy podczas balu córka mająca teraz objąć tron uderzyła w twarz wysoko postawionego szlachcica, bo ten odważył się nieelegancko chwycić ją za biodra podczas tańca. Najwyższa Izba Rady, dobierana z uwagą przez lata, idealnie spełniała swoje obowiązki. Władca pochylił się nad korespondencją, aby później w spokoju udać się na audiencję, kiedy jeden z jego doradców otworzył wrota do komnaty z impetem. Harold spojrzał w jego kierunku pytająco. Co tak wcześnie, dlaczego z takim hukiem?
- Wasza wysokość… - wysapał mężczyzna.
- Pali się? - Król uniósł brwi i czekał na wyjaśnienia. Nie podobał mu się przerażony wyraz twarzy urzędnika. I rzadko tak bliskie otoczenie Rady przynosiło jakiekolwiek wieści.
- Gorzej.
Na biurku znalazł się list opatrzony symbolem węża pożerającego własny ogon. Monarcha zamarł na moment myśląc o księżniczce Amelii, jednak zamiast tragicznych wieści o córce zaczął czytać urzędowy dokument.
- Nakaz aresztowania?
- Wasza Wysokość, to nakaz aresztowania jednego z członków Najwyższej Izby Rady! I to za handel niewolnikami!
Król poczuł niepokojący ciężar na piersi. Przed nim leżał list gończy z sojuszniczego państwa za Arsenem van Kasteelem.
———
Aleksandra jeszcze nigdy nie czuła tak silnej potrzeby, żeby ulotnić się z zamku. Ledwo postawiła stopę za progiem, trafiła do istnego pandemonium. W ciągu pierwszych kilku minut dowiedziała się, że Arsen van Kasteel, którym oczywiście gardziła, i który znajdował się aktualnie w bliżej nieokreślonym miejscu, ma puszczony za sobą list gończy. W związku z tym spotkanie Najwyższej Izby Rady zaplanowano w trybie awaryjnym na kolejny poranek, większość jej członków jest w panice, a na dodatek ojciec w reakcji na wieść o nakazie aresztowania zasłabł. Jeszcze wczoraj leżała beztrosko w objęciach męża i nie miała pojęcia, która jest godzina. Teraz czuła tylko pieczenie w karku i nieprzyjemny skurcz żołądka. Zatęskniła za ciasnym mieszkaniem nad antykwariatem i okropnym smakiem kawy parzonej przez Orestesa. W komnacie opadła na fotel - ten sam, który od nocy poślubnej stał się jej ulubionym, westchnęła z udręczoną miną i położyła rękę na brzuchu. Na samą myśl o tym, że dziecko już mogło w niej być, uspokoiła oddech i starała się uporządkować plątaninę myśli. Spojrzała na Orestesa, który wieszał w ogromnej garderobie ich ubrania. Był niereformowalny. Niczego nie pozwalał robić służbie. Może poza praniem i gotowaniem, bo na to nie miał wpływu.
- Idę do ojca. - Starała się mieć opanowany ton. Podeszła i przytuliła się do pleców męża.
- Pamiętaj, nie wolno ci się denerwować.
- Jeszcze tego nie wiemy na pewno - uśmiechnęła się i opuściła wzrok.
- Ale lepiej, żebyś na siebie uważała.
- Masz rację.
Na chwilę przytuliła się mocniej i wyszła.
Gdy zamknęły się za nią drzwi, Orestes również opuścił komnatę. Niezwykła sprawa z tym listem gończym. Sauro okazał się prawdziwym przyjacielem, i to niezwykle skutecznym. Prosił go tylko o dowody, a dostał cały list gończy. Widocznie kwestia niewolników w jego kraju była wyjątkowo wrażliwym punktem dla całego społeczeństwa. Nie tylko pomógł zatrzymać niebezpiecznego człowieka poza krajem, ale zrobił to też w bardzo sprytny sposób. I dzięki temu Orestes miał, zupełnie przypadkowo, idealne okoliczności do rozpoczęcia śledztwa. Poczuł, że cały drży, więc schował ręce w kieszeniach spodni. Miał wrażenie, że w całym tym dworskim gwarze przemyka się niezauważony. Dokładnie wiedział, gdzie idzie, mimo zawiłości przejść. Anna i Orm mieli jedno z nowych skrzydeł zamku prawie w całości dla siebie, wydawało się oddalone od części zajmowanej przez nich, ale poznał już najważniejsze skróty. Gdy dotarł pod drzwi gabinetu znienawidzonego szwagra swojej żony zderzył się z kimś, kto właśnie go opuszczał.
- Wasza Wysokość - Finnley skinął głową z nieokreślonym półuśmiechem, odsuwając się tylko na kilka centymetrów. Z tak bliskiej odległości dało się wyczuć zapach mchu, drewna i dymu, jednocześnie chłodny, surowy i przynoszący komfort, jak Północ, z której pochodził.
- Co tu się właściwie dzieje? - syknął Orestes.
Szpieg machnął ręką w skórzanej rękawiczce w kolorze kości słoniowej. Było pewne, że ten sztywny, pełen klasy ubiór nie mógł się sprawdzać podczas coraz silniej napierającego lata, nawet wieczorami. Taliowana kamizelka tej samej barwy komponowała się idealnie ze spodniami w odcieniu szarości wpadającym w ciepłe tony.
- Mogliście zostać tam, gdzie siedzieliście jeszcze przez kilka dni. Zaraz wszystko się uspokoi. Jego Wysokość Król Harold już czuje się lepiej, a van Kasteela…
- Van Kasteela nie aresztują póki nie zejdzie na ląd w kraju obejmowanym przez naszą unię prawno-handlową, co może…
- Nigdy się nie wydarzyć. A nikt, nawet ja, nie ma pojęcia, gdzie aktualnie znajduje się jego statek.
- Jak trzyma się… - wskazał na zamknięte drzwi gabinetu Orma. Nie potrafił znaleźć dla niego właściwego tytułu. W prywatnych rozmowach Aleksandra nie używała oficjalnych zwrotów. Zastępowała je tylko najróżniejszymi wyzwiskami i wiązankami wulgaryzmów.
- …książę-małżonek Orm de Ligne? - Finnley dokończył z rozbawieniem, jakby czytał w myślach rozmówcy. Może i tak właśnie było. - Jego temat cały czas cię interesuje, prawda?
Pytanie było oczywiście retoryczne.
- Też chciałbym, żeby ktoś ze mną porozmawiał gdyby za moim najlepszym przyjacielem wystawiono list gończy.
- Jak wspaniałomyślnie! - westchnął Finnley dramatycznie, ale twarz pozostała taka sama, z minimum ekspresji.
- A ty co u niego robiłeś?
- Potwierdzałem, że van Kasteel jest nadal nieuchwytny i nie został ujęty tam, gdzie jestem w stanie to sprawdzić. Takie mam informacje ze swoich źródeł, ale nie wiem do końca jak sytuacja wygląda na ten moment.
Orestes skinął głową w milczeniu. Miał nadzieję, że nie okazywał emocji przynajmniej w połowie tak dobrze jak Jakobsen.
- Cokolwiek planowałeś, mój drogi książę, ostrzegam tylko, że jej wysokość księżniczka Anna jest wyjątkowo w środku.
Niedobrze. Mimo to zapukał.
Rzeczywiście, para była w komplecie, chociaż było to niezwykle rzadkie. Księżniczka Anna, bardzo podobna do Aleksandry, siedziała z niepewną miną na fotelu w rogu pokoju. Orm chodził nerwowo wokół ciężkiego, rzeźbionego biurka.
- Jak sobie radzicie? - zapytał Orestes, pukając jednocześnie w futrynę.
Twarz Anny zmieniła się diametralnie. Było widać, że dziewczyna była przygotowywana od zawsze do prowadzenia konwersacji w taki grzeczny, ugładzony sposób. Przybierała sztuczny uśmiech, chociaż jej oczy się nie śmiały i od razu prostowała się w fotelu. Chyba w tym różniła się najbardziej od swojej najstarszej siostry, która na rozmówców patrzyła zwykle chłodno, dopóki to oni nie przekonali jej do siebie pierwsi. Zderzył się z tym wielokrotnie.
- Radzimy sobie. Wszystko zaraz będzie pod kontrolą… - księżniczka powiedziała to takim tonem, jakby chodziło o zbyt późne podanie herbatników na stół podczas balu.
- Nie radzimy sobie - przerwał jej mąż. Równie nerwowym krokiem podszedł do biurka i zaczął nerwowo pakować papiery do szkatuły z rodowym kołowrotkiem na wieku. - Ale dopóki nie znajdziesz sposobu na podważenie listu gończego, to wybacz, ale nie przydasz się.
- Jeśli wystawili list gończy, to znaczy, że dowody są twarde. Zwykle nie daje się ich podważyć. - Orestes oczywiście skłamał. Wszystko dało się podważyć, chociaż było to potwornie trudne, ale wystarczyło trochę chęci i przebiegły prawnik. Były student prawa bez ani odrobiny chęci nie był w takich sytuacjach pomocny.
- W takim razie wszystko zaraz się posypie - westchnął Orm, ściągając wąskie usta jeszcze mocniej. Anna uśmiechała się przepraszająco, jakby zamiast obiecanych herbatników na stół jednak wjechały stare biszkopty.
Orestes odwzajemnił uśmiech, z udawanym zakłopotaniem. W rzeczywistości liczył na to, że wszystko powoli zacznie się walić. Rzucił ostatnie spojrzenie w kierunku drewnianej skrzynki leżącej na biurku i wycofał się spokojnym krokiem. To nie był jego moment, Anna nie mogła być częścią tego wszystkiego. Była niewinna i zasługiwała na dobre zakończenie, wszystkie siostry na nie zasługiwały. Ale miał już plan.
Dodaj komentarz