Dzień zaczęli od śniadania, tak jak się powinno. Nie budząc żony, Orestes wybrał się po żytnie bułki, ciastka z makiem i marmoladą, lodowate masło cięte z metra i wszystko inne, co zwykle lubił jeść na najważniejszy posiłek dnia i chciał pokazać dziewczynie przyzwyczajonej głównie do tego, co wyszukane, ale jednak ceniącej prostotę. Nawet smakował jej wczorajszy warzywny gulasz. Piwo oczywiście też, ale tego akurat była koneserką. Teraz Aleksandra siedziała na jednym ze średnio wygodnych krzeseł, ubrana jedynie w majtki i jego koszulę, zapiętą na tyle niedbale, że kiedy się pochylała, widział niezwykle kuszący fragment kształtnej piersi. On w dość sprawnym tempie zmielił ziarna kawy, rozsypał po równo do ceramicznych kubków i zalał wrzątkiem. Tęsknił za swoim ulubionym kubkiem z połamanym uchem, na zamku używało się głównie porcelany, a wszystko, co pęknięte lub połamane od razu się wyrzucało. On lubił takie rzeczy. Wszystko, co przesadnie idealne traciło na charakterze.
- Jest paskudna. - oceniła dziewczyna, ale mimo to upiła kolejny łyk gorzkiego, gorącego napoju.
- Ale śniadanie dobre?
Stojąc za nią miał idealną okazję, żeby pocałować ją w czubek głowy, co też zrobił.
- Bardzo dobre.
Kiedy księżniczka jeszcze spokojnie starała się rozsmarować zimne masło na bułce drewnianym nożem, on jadł w pośpiechu. Chciał zdążyć do apteki przed wysypem pierwszych klientów. I tak czuł, że jest spóźniony.
- Muszę lecieć do sądu. - rzucił pospiesznie półprawdę i naciągnął płaszcz.
- Nie mogę iść z tobą? - Aleksandra skrzywiła się.
- Akurat tam nie możesz.
- Ale obiecałeś mi dziś uliczny teatr! - przypomniała, kiedy otwierał już drzwi.
- Pamiętam! - Prawie wybiegł, ale zawrócił jeszcze na moment. - Kocham cię.
- Ja ciebie bardziej - powiedziała z uśmiechem i delikatnym rumieńcem na twarzy.
Apteka na rogu głównego rynku kojarzyła mu się zawsze z dziuplą jakiegoś leśnego gryzonia, który pół roku gromadzi zapasy, aby drugie pół roku spędzić w hibernacji i cieple. Nie umawiał się wcześniej, nie wysyłał telegramów - farmaceuta, doktor Sylvester Fink, zawsze był na miejscu. Nigdy nie wyjeżdżał, wydawał się nigdy nie odpoczywać. Na widok Orestesa poprawił okulary na szpiczastym nosie, jakby miało to poprawić fokus.
- Kogo moje oczy widzą? Wróciłeś na stare śmieci?
- Przyjechałem na chwilę. Do ciebie.
Wielkie ramiona farmaceuty przypominały łapy niedźwiedzia. Objęły go mocno, wyciskając z płuc powietrze.
- Co sprowadza specjalnie do mnie mojego ulubionego członka rodziny królewskiej? - Tym razem spojrzał na gościa znad szkieł w cienkich oprawkach.
Orestes roześmiał się ciepło, ale dość szybko spoważniał.
- Przychodzę ze sprawą, która nie może póki co opuścić tego pomieszczenia.
- Kiedy ostatni raz byłeś tu z inną? - Fink skrzyżował ręce na potężnej piersi - Ale już chyba nie studiujesz, prawda?
- Prawda. Tym razem za to jestem prywatnie. Myślę, że trafiłem na sprawę kryminalną wagi państwowej…
Farmaceuta zagwizdał i podrapał się po siwej głowie ze sporymi zakolami.
- Nie rób przerw, brzmi poważnie.
- Mojej żonie groziło otrucie. Tak myślę. Próbowano podać jej to.
Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni płaszcza coś, co Aleksandra miała mieć podane jako kawę przez niczego nieświadomą służbę, przy rodzinie i najbliższych przyjaciołach korony.
Doktor Fink opuścił okulary i przyjrzał się ziarnom, które zdążył wysypać na dłoń w skórzanej rękawiczce.
- Nie chcę cię martwić, Orestes. Sprawdźmy to jeszcze.
Książę poczuł, jak jego tętno przyspiesza. Żołądek zdawał się zwinąć w supeł. Drugi mężczyzna zdążył zniknąć gdzieś w labiryncie regałów uginających się to od książek i papierów, to od słojów z ciemnego szkła z jasnymi etykietami. Przez kilka minut przeglądał tomy i wrócił z opasłą księgą oprawioną w brązowo-bordową skórę. Przerzucił kilka cienkich kartek, w końcu postukał palcem wolnej dłoni w ilustrację zajmującą prawie całą stronę.
- Niestety. To jednak to.
- Co to jest?
- Żmijowa jagoda, a konkretnie jej nasiona. Owoce są dość charakterystyczne, duże, w kolorach od fioletu do purpury. Bardzo rzadkie w naszej części kontynentu.
- Głupie pytanie, ale… są trujące, prawda?
- W niewielkiej ilości substancja w nich zawarta jest wykorzystywana w medycynie. W większej ilości jest bardzo niebezpieczna. Największa jej koncentracja znajduje się właśnie w nasionach.
- Jak… jak działa?
- Jak połączenie wilczej jagody i jadu żmii, stąd nazwa. Pobudzenie przechodzące w porażenie całego ciała, duszności, znaczące problemy z krzepnięciem krwi, gwałtowny spadek ciśnienia… Zaczyna się zwykle od silnego bólu brzucha i trudności z oddychaniem, później pojawia się całkowity paraliż wszystkich mięśni, w tym przepony i mięśni klatki piersiowej. Jeśli osoba otruta się nie udusi, czeka ją powolne wykrwawienie się do jamy brzusznej.
Orestes musiał usiąść. Wiedział, że zrobił się blady jak kreda. Sam miał problemy z oddychaniem.
- Na dodatek użycie takiej ilości zmielonych ziaren jak zwykle używa się do kawy to chyba conajmniej… kilkakrotna dawka śmiertelna dla drobnej kobiety. Ile może ważyć twoja żona?
- Nie wiem, gdybym spytał, to pewnie dźgnęłaby mnie nożem - mówiąc to, zdobył się na blady uśmiech.
- Zakładam, że pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt kilogramów. Już jedna trzecia tej porcji mogłaby sprawić, że nie byłoby dla niej ratunku.
Książę czuł, że blednie coraz bardziej.
- Wiem, że to trudne wiadomości, ale najprawdopodobniej uchroniłeś żonę przed bolesną śmiercią.
- To dość marne pocieszenie. Ale przynajmniej jest jakaś pewność.
- Wiesz, kto to zrobił?
- Mam silne podejrzenie… Dziękuję, doktorze.
- Jesteście bezpieczni?
- Będziemy - mruknął Orestes nieobecnym głosem.
Farmaceuta położył ciężką dłoń na ramieniu dawnego współpracownika. Westchnął przy tym ciężko. Rozejrzał się i spomiędzy setek przedmiotów wyciągnął dzbanek z jakąś ziołową herbatą.
- Nie powinienem mieszać się w sprawy pałacowe, więc mogę tylko poradzić, żebyś gdzieś to zgłosił… - mówiąc to, podsunął młodszemu mężczyźnie kubek z naparem.
- Myślę, że sobie poradzę.
Fink przyjął to jako odpowiedź. Pokiwał głową. Kiedy Orestes ochłonął, wypił kubek herbaty i zaczął dziękować i przy tym podnosić się do wyjścia, farmaceuta zatrzymał go przy stole.
- Nie możesz wyjść z pustymi rękami!
- Myślę, że dostałem więcej niż mogłem się spodziewać…
- Moment, moment, Wasza Wysokość.
Znów utonął w ciemnościach tajemniczych półek. Kiedy wrócił, niósł ze sobą niewielki pakunek z brązowego papieru.
- Spóźniony prezent ślubny. Ucałuj uroczą małżonkę.
Orestes zajrzał do papierowej torby. Na samym wierzchu znalazł paczuszkę tytoniu.
- To akurat dla ciebie. Chyba, że Jej Wysokość lubi zapalić.
- Nie przepada.
- To spakowałem wam coś, co ją przekona.
Kolejna paczka miała charakterystyczny zapach.
- Dajesz przyszłej królowej Cannabis?
- Świetnie łagodzi podrażnioną skórę, zszargane nerwy, wspomaga procesy naprawcze… - Farmaceuta roześmiał się, głośno i szczerze.
- Naprawdę, nie trzeba było…
- Daj spokój, tyle spędzonych razem godzin, mały prezent ślubny to była dla mnie sama przyjemność. Szczególnie, że w mieście dobrze mówi się o twojej żonie.
- Nie spodziewałem się, ale miło mi to słyszeć. - Orestes uśmiechnął się ciepło.
- Pogłoski o tym, że jest dość… dzika, to było jedno. Ale roznosi się wieść, że księżniczka po objęciu tronu ma poprawić sytuację, szczególnie w niektórych kręgach…
- To prawda. Na to liczymy. - zgodził się.
- Coraz większa część ludu również. A tak nadal tylko między nami… Jest tak samo piękna jak na portretach?
Orestes pokręcił głową przecząco.
- Piękniejsza.
- Szczęściarz.
- Skoro mówimy cały czas o mojej żonie… Nie chcę być niewdzięczny, ale potrzebuję czegoś jeszcze.
- Mów, dla ciebie wszystko.
- Potrzebuję czegoś, dzięki czemu skutecznie będę w stanie się zemścić. Za to. Szybko i dobrze.
Fink zawahał się, ale tylko krótko. Zniknął po raz kolejny między długimi regałami i wrócił z niewielką torebeczką. Naskrobał coś na kawałku papieru i wrzucił do środka.
- Odezwij się, jak już z tego skorzystasz.
- Myślę, że o tym usłyszysz.
- Gdybyś tylko jeszcze czegoś potrzebował… - Położył dużą dłoń na ramieniu księcia.
- I gdybyś ty potrzebował czegokolwiek… Mam u ciebie ogromny dług. - Odpowiedział tym samym gestem.
Kiedy zamknęły się za nim ciężkie drzwi apteki, zrozumiał, że czeka go ciężka, ale konieczna próba.
Ale wyzwanie to wydawało mu się już dużo łatwiejsze, kiedy po powrocie wziął żonę w ramiona i wtulił twarz w jej włosy pachnące gorzkimi pomarańczami i płatkami róż.
- Ugotowałam obiad. - powiedziała Aleksandra z dumą po długich czułościach i kilku wyznaniach miłości.
- Potrafisz gotować?
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Nie… ale dobrze szperam w nieswoich rzeczach i potrafię czytać.
Wskazała na książkę kucharską leżącą na stole. Najwyraźniej w trakcie jego nieobecności zeszła na dół i trochę pokręciła się po antykwariacie, który od wyprowadzki Orestesa musiał stać zamknięty. Właściciel, z którym widywali się nie częściej niż raz na kwartał musiał być w jednej ze swoich podróży, z których tylko przesyłał ciężkie pudła i kufry mniej i bardziej wartościowych wydań. Od opuszczenia sklepu przez jedynego pracownika musiał nie zjawić się nikt inny, co czyniło biznes tak niedochodowym jak to tylko możliwe. Jedynym, co jeszcze go nakręcało musiały być pieniądze wpływowej kupieckiej rodziny, z której pochodził pan Wells. Litera „S” z szyldu dawno odpadła i w mieście zwykło się nazywać to miejsce Antykwariatem Francisa Wella.
- Z czego zrobiłaś ten obiad?
- Od razu przesłuchanie… A może jakieś „dziękuję”, albo „co ugotowałaś”? - Skrzyżowała ręce na piersi buntowniczo. - Wyszłam… zrobić zakupy na targu.
Zauważyła, że mąż pobladł.
- Oszalałaś? A gdyby ktoś cię rozpoznał? Zrobił ci krzywdę? Przecież każdy ma mgliste pojęcie o tym, jak wygląda następczyni tronu…
- Daj spokój, kto na to zwraca uwagę…
- Ciężko nie zwracać, kiedy co roku portrety twoje i twoich sióstr są szeroko publikowane w całym kraju z okazji waszych urodzin!
- Nikt się mnie nie spodziewa na targu poza stolicą bez obstawy. Najwyżej ktoś pomyślał, że jestem podobna. Ubrałam się bardzo skromnie, ładnie wtopiłam się w tłum… No i zdobyłam wszystko, co było w przepisie.
- I nie spaliłaś mieszkania.
- I nie spaliłam mieszkania!
Na stole stał blaszany garnek wypełniony ciemnym, mięsnym gulaszem z białymi warzywami i ziemniakami, a na półmisku leżał jeszcze gorący, obsmażany na maśle ciemny chleb. Pachniało cudownie, z nutą przypalonej cebuli. Warzywa były lekko rozgotowane, cebula zdecydowanie musiała smażyć się za długo i za bardzo, a Aleksandra bardzo hojnie obeszła się z solą, ale wszystko to wydawało się nieistotne.
Na deser dokończyli miękkie ciastka z makiem i marmoladą, a do tego rozpakowali swój ślubny prezent od doktora Finka. Odłożyli na następny dzień występy ulicznego teatru. Oczy Aleksandry błysnęły na widok suchych, poskręcanych listków i pylących kwiatów konopii tak samo jak błyszczały wtedy, kiedy orientowała się, że może coś wygrać w karty albo bezkarnie podprowadzić. Orestes aż pożałował, że nie mógł podejrzeć jak przeszukuje stosy książek w zamkniętym antykwariacie. Nabił fajkę niewielką ilością suszu i podał żonie. Zakrztusiła się mocno, pod powiekami pojawiły się łzy. Zaraz po tym przyjęła postawę jakby nic się nie stało, jakby conajmniej przez kilka minut nie wypluwała sobie płuc. Nie uszczuplili za mocno swojego zapasu, jedynie tyle, żeby pogrążyć się w słodkiej chmurze i głośnym śmiechu. Wieczór był ciepły. Siedzieli na półokrągłym, bardzo małym balkonie, obok siebie, bardzo blisko. Aleksandra opierała głowę na ramieniu męża. Trzymali się za ręce. Wsłuchiwali się w dźwięki miasta i granie świerszczy, które teraz wydawały się dziwnie odległe.
- Nie chcę wracać do tego wszystkiego - westchnęła księżniczka.
- Musimy, ale mamy jeszcze kilka dni. Dlatego musimy korzystać z wolności.
- W ogóle, powinniśmy korzystać z tego, że jesteśmy tylko we dwoje. Niedługo to może się zmienić.
- Obiecuję, że kiedy poczujesz się przytłoczona obowiązkami, wyciągnę cię nad twoje jezioro.
- Nie chodzi o obowiązki… - Aleksandra uśmiechnęła się lekko i z delikatnym rumieńcem spojrzała w kierunku męża.
- A o co?
- Wczoraj zaczęłam o tym myśleć… Może to dobry moment, żebyśmy… - zawiesiła się na chwilę i zachichotała. Orestes nie był pewny, czy to z zakłopotania, czy przez działanie narkotyku.
- Żebyśmy?
- Żebyśmy postarali się o… następcę… - przerwała i pokręciła głową, jakby chciała odgonić jakąś nienazwaną uciążliwość - …o dziecko. Chciałabym mieć z tobą dziecko.
- Ale… teraz? - Książę uniósł brwi. Hipotetyczne dziecko pojawiło się już kilkakrotnie w rozmowach. Gdzieś pomiędzy wierszami, zawieszone gdzieś w przyszłości, niewiadomo jak odległej.
Zawsze było jakieś „kiedyś”, „później”, „jeszcze nie teraz, ale wkrótce na pewno”.
- Możemy zacząć teraz - wyszeptała i ze śmiechem pocałowała męża w uchylone z zaskoczenia usta.
Pocałunek pozostał jednostronny tylko przez chwilę. Przerwała go tylko po to, żeby z gracją dosiąść ukochanego. Seks na balkonie brzmiał jak idealny początek starań.
W momencie, gdy książę starał się odchylić na bok wilgotną bieliznę żony i na skróty dostać się do źródła jej podniecenia, kilka godzin drogi kolejowej na południe Orm de Ligne krążył nerwowo po swoim prywatnym gabinecie. Miał od dłuższego czasu złe przeczucia związane z całą sprawą, ale ostatnio zaczął poważnie wątpić w intencje jednego z nich. Najgorsze było to, że potencjalny zdrajca był kluczową postacią całego spisku.
Usiadł przy ciężkim biurku. List bez zbędnej kurtuazji zaczął od informacji; „Nie ufam już Jakobsenowi.”. Nie podobała mu się rosnąca obojętność szpiega, zwodnicze rady, brak informacji na czas. I jeszcze te spotkania z mężem Aleksandry po zmroku… Kiedy cała kartka pokryła się drobnym pismem, spakował ją do eleganckiej koperty i odłożył do drewnianej szkatułki, w której przechowywał dokumenty. Postanowił go wysłać wraz z dotarciem Arsena van Kasteela na ląd.
2 komentarze
Pumciak
No to zaczeło być coraz ciekawiej czekam niecierpliwie na cdn pozdrawiam
Hart
Napięcie rośnie z każdym kolejnym epizodem. Ciekawe co przyniesie cdn. Bardzo ciekawa i pasjonująca lektura.