Po półgodzinnej grze ja i Kamil zaczęliśmy śmiać się i podskakiwać gdyż nasza drużyna pokonała chłopaków. Różnica wynosiła 9 punktów. Słońce właśnie kończyło swój spacer po niebie. Widoczny był tylko bardzo mały kawałek pomarańczowej kuli światła.
-Chodźcie do domu, zimno się robi - powiedział Grzesiek gdy emocje opadły. Ruszył z Danielem przodem obejmując go. Szeptali coś między sobą i śmiali się.
-Pewnie planują rewanż - powiedział Kamil kiedy schylaliśmy się po koszulki. Były zimne więc nie założyliśmy ich. I tak w domu będzie ciepło.
- Jestem chętny, jutro znowu im dokopiemy - Przybiliśmy z Kamilem żółwika i z uśmiechem poszliśmy do domu lekko się przepychając. Jak kumple… którymi chyba się stajemy. Z nikim nigdy nie dogadywałem się tak dobrze jak z nimi. Oczywiście… znam ich mało, jestem na ich łasce ale czuję że będziemy dobrymi kolegami a może nawet przyjaciółmi. O ile Kamil nie będzie się denerwował.
Doszliśmy do tarasu kiedy znowu nawiedziło mnie to uczucie. To samo którego doświadczyłem w lesie. Że musze o coś zapytać lub coś powiedzieć. Powinienem to zrobić już dawno.
-Yo, Kam - stanąłem przy schodkach na taras. Kamil już wszedł i był koło leżaków ale odwrócił się i pytając "Co jest?” podszedł do mnie.
Mrużyłem lekko oczy. Zawsze tak robię kiedy chcę powiedzieć coś ważnego. Patrzyłem na prawą stronę jeziora które stało się już ciemne. Chciałem przemyśleć jak ma mu to powiedzieć…
Liście na jednym z drzew koło pomostu nie błyszczały już tak ładnie. Nie lubie tego momentu kiedy słońce już zajdzie a księżyc dopiero pakuje bagaże na swoją nocną podróż. Wszystko wydaje mi się wtedy taki złowrogie i chcące zrobić mi krzywdę. Ale teraz się nie bałem, był przy mnie chłopak któremu byłem potrzebny. I gdzieś w środku czułem że nawet gdyby musiał mnie zabić zastanowił by się dwa razy a potem upozorował to zabójstwo. Podrzuciłby jakiegoś trupa i pozwolił mi odejść.
Nad tarasem były porozwieszane kinkiety. Przez cały tył domu ciągnęły się w równych odstępach nad naszymi głowami. Właśnie teraz, punkt 18 zapaliły się. Zaskoczyło mnie to i wyrwało z zamyśleń. Kamil stał koło mnie i cierpliwie czekał z wyduszę z siebie jakiś wyraz.
Spojrzałem na światełka nad nami ale potem pomyślałem że im dłużej będę to odwlekał tym trudniej będzie mi powiedzieć to co chciałem.
Zostawiłem w spokoju lampki i spojrzałem na Kamila.
-Wiesz… - Zacząłem patrząc w chodnik. Ale pomyślałem że to jest odpowiedni moment żeby spróbować spojrzeć na Kamila. Był pierwszym na którego chciałem spojrzeć mówiąc. Zawsze uciekałem wzrokiem kiedy ktoś cos do mnie mówił albo ja z kimś rozmawiałem. Jakoś nie umiem patrzeć ludziom w oczy. Dzisiaj kilka razy zostało to na mnie wymuszone ale teraz chciałem spróbować. A poza tym nie miło słuchać takich rzeczy od czubka głowy rozmówcy.
-Dziękuje ci za to co zrobiłeś - Podniosłem wzrok i zobaczyłem że Kamil ani trochę się nie ruszył. Czekał aż na niego spojrzę, czekał aż coś powiem. Normalnie się jąkam ale teraz to nie o to chodziło. Nie wiedziałem jak ubrać w słowa że jestem wdzięczny. Ale on chyba też wyczuł że to jest ten moment. Wiedział że chce na niego spojrzeć i się przełamać. Mógł sam powiedzieć "Dom spójrz na mnie”.
-Dziękuje. Dałeś mi nadzieje i… polubiłem życie dzięki tobie - Uśmiechnąłem się i znowu spuściłem głowę. Czułem się jakbym powiedział coś głupiego i nie na miejscu. Śmiałem się sam do siebie patrząc na moje białe buty.
Przez chwilę wokół nas było cicho. Nie słyszałem własnego oddechu. Denerwowała mnie ta rozmowa ale to był inny rodzaj zdenerwowania. Nie wiedziałem co powiedzieć i jak jeszcze mogę wyrazić to co czuje.
- Mądry z ciebie dzieciak chłopaku - powiedział Kamil kiedy już miałem stamtąd odbiec i uznać siebie za debila i tchórza. Objął mnie ramieniem i przytulił jedną ręką. Sięgałem mu do ramion. Uśmiechnęliśmy się obaj patrząc w dal, na las.
-Patrz tam - powiedział Kamil wskazując palcem na ciemne niebo, bez ani jednej gwiazdki. Spojrzałem i zastanawiałem się o co chodzi.
-Co ci to przypomina? - kontynuował.
Patrzyłem w tą ciemność. Jednak nie widziałem tam nic szczególnego. Ciemność… kojarzy mi się z początkiem, momentem kiedy odzyskałem przytomność.
-Tabula Rasa, Dom. Czysta karta. Na niebie nie ma ani jednej gwiazdy, widzisz? Jest puste - słuchałem. Mówił to spokojnie, ważąc każde słowo.
Faktycznie, niebo była jak niezapisany dysk czy kartka.
-Gdyby gwiazdy były wydarzeniami z życia i nagle znikły, tak jak teraz. Plus, ta ciemność… Jak wglądał ten dzień?
Myślałem…
-To niebo jest jak ty. Zaczynasz od nowa, bez błędów z przeszłości, bez wrogów, bez problemów… o ile ich sobie nie narobisz - zaśmiał się - Próbuję ci powiedzieć że ty jesteś teraz kierowcą. Ty kierujesz swoim życiem i możesz poukładać na tym niebie gwiazdy jak tylko chcesz. Chaotycznie lub spokojnie, dobrze lub źle… Po prostu zaczynasz żyć jako nowy człowiek którego nikt nie zna. Jakbyś uciekał jak jeden z tych przestępców którzy przekraczają granicę i chcą tam zacząć nowe życie… Ty dowodzisz tym statkiem Dom…
Przez chwilę staliśmy w ciszy. Patrzyłem w tą ciemność i starałem się zobaczyć tam moją przyszłość. Chciałem w tej jednej chwili zobaczyć jakie będzie to Zycie. W jakiej formacji ułożą się te gwizdki i jacy ludzie jeszcze staną na mojej drodze. I czy moje nowe życie kiedyś przetnie się ze starym? Czy spotkam kogoś kogo znałem lub kogoś kto był mi bliski? Czy spotkam moja rodzinę i przyjaciół? Chciałbym żeby te dwa światy się zderzyły. Ale tylko w pewnym sensie. Żeby oddano mi ludzi których zostawiłem w poprzednim życiu.
Dodaj komentarz