Każdy kolejny dzień spędzony w szpitalu był jeszcze gorszy ze względu na tęsknotę za rodzinnym domem. Prawie każdego dnia błagał Agatę, aby go stąd zabrała. Jej stanowcza postawa i zapewnienie, że dojście do zdrowia tego wymaga trochę go hamowało, ale i tak postawił na swoim. Wyczekiwał tylko pierwszego dnia, w którym będzie mógł opuścić szpital na własne życzenie. Kwity miał wypisane w tym samym dniu, w którym się wybudził, ale skrzętnie je skrywał pod poduszką. Z pielęgniarką nie miał problemów, bo swoją prośbę skierował do kobiety przychodzącej na drugą zmianę. Swoim urokiem i karnetem do klubu na pół roku z opcją VIP przekonał młodą dziewczynę do dostarczenia mu papierów, choć miała to zabronione przez pielęgniarkę, z którą rozmawiała Agata. Zgodnie z planem już o dziewiątej zjawił się Adam.
– Masz wszystko? – zapytał przyjaciela.
– Tak jak sobie życzyłeś – położył reklamówkę z ubraniami na brzegu łóżka.
Szybko zrzucił piżamę. Dotknął opatrunku, ale już go nic nie bolało. Nie był pewien czy to jeszcze działały środki przeciwbólowe czy wszystko goiło się znacznie szybciej niż zakładał. Dżinsowe spodnie pasowały idealnie, czarna koszulka również. Wciągnął buty, a na końcu czapkę i czarne okulary.
– Kwity?
Odwrócił się i rozpiął poszewkę poduszki. Wyjął kilka arkuszy zabezpieczonych folią i zaczął uzupełniać daty złożenia pisma.
– Gotowe – skinął głową przyjacielowi i wyszli.
Ze złożeniem dokumentów nie było problemów. Przyjmowała je młoda dziewczyna, z którą wszystko załatwił. Jego konspiracja przed Agatą była dziecinną zabawą, ale zależało mu tylko na jak najszybszym opuszczeniu szpitala. Miał jeszcze odbyć rozmowę z lekarzem celem potwierdzenia wypisu, ale uznał, że ta z poprzedniego dnia była wystarczająca.
– Przecież po mnie nie przyjedzie i nie zakuje w kajdanki za ucieczkę – pomyślał.
– Wszystko w porządku. Uważaj na siebie – powiedziała z uśmiechem na ustach dziewczyna, która jednym spojrzeniem mogła skraść serce każdego. On też dałby się jej przekonać kilka miesięcy wcześniej, ale miejsce w jego sercu było już zajęte. I nie zamierzał tego zmieniać za nic w świecie.
– Proszę – przesunął po stole kartę, którą potajemnie załatwił mu Jasiek – Aktywna. Z opcją wejścia dla dwóch osób.
– Chciałabym odmówić, bo zrobiłam to dla twojego dobra. Widziałam jak tęsknisz za rodziną.
– Dzięki za zrozumienie. Jest przypisana, więc musisz wziąć. Na pewno nie będziesz mieć problemów?
– Nie zrobiłam nic niezgodnego z prawem. Data się zgadza. Wczoraj była konsultacja z lekarzem. Brakuje jego podpisu, ale powiem, że nalegałeś i nie mogłam cię zatrzymać.
– I tej wersji się trzymajmy. Nie wiem, kiedy wrócę do klubu, ale możesz do mnie uderzać w każdej chwili. Odpowiem na wszystkie twoje pytania. A teraz zgodnie z tym, że nie mam czasu znikam. Dzięki za wszystko i cześć.
– Powodzenia – uśmiechnęła się na pożegnanie.
Reklamówka z piżamą wylądowała w śmietniku. Nie potrzebował żadnych pamiątek związanych z tym miejscem. Wsiadł do samochodu Adama i odetchnął z ulgą, że opuszcza przybytek męki i cierpienia.
Pierwszym punktem był jego dom. Z informacji podanych przez Jasia wynikało, że Agata miała być w klubie przez kilka godzin. Poszedł pod prysznic i kazał się rozgościć Adamowi. Brakowało mu bliskości ciała Agaty, więc pożyczył sobie jej kwiatowy żel pod prysznic. Przy tej kompozycji zapachowej zapominał o wszystkim całkowicie oddając się w objęcia marzeń. Mieszkali z dala od miasta w domku, w lesie. On rąbał drzewo, które pomagał mu nosić syn. Panie w domu przygotowywały smakowity obiad. Rozpalił w piecu i zasiedli wspólnie do stołu. Wszyscy się do siebie uśmiechali. Wszystkie buzie były szczęśliwe.
– Długo jeszcze? – zapukał w drzwi Adam.
– Możesz umyć mi plecy – zawołał.
Kiedy drzwi się uchyliły spanikował.
– Żartowałem. Poradzę sobie.
– A gdyby to był bandzior? Czemu się nie zamknąłeś?
– Rzuciłbym go mydłem. Ewentualnie dostałby szczotką do pleców między oczy.
– Zabawne. Pospiesz się.
– Dobra, już wychodzę.
I musiał przestać marzyć. Szybko się wytarł. Ogolił twarz i nie szczędził wody po goleniu.
– Nalałeś sobie coś do picia?
– Nalałem soku. Nalać ci czegoś?
– Pepsi do pełna, z lodem.
– I nawet prywatnego barmana masz. Taki to ma dobrze.
– Odwdzięczę się. Idę się ubrać.
Wybrał ciemniejsze dżinsy. Wciągnął koszulkę polo i spryskał ją dość obficie perfumami od Agaty. Rzucił jeszcze szybko okiem na leżące w łóżeczku zabawki.
– Jeszcze trochę. Będziecie bezpieczne.
Zbiegł po schodach na dół.
– Szybciej się nie dało? Dopiero, co wyszedłeś ze szpitala a już szalejesz.
– Czuję się dobrze.
– Ja na twoim miejscu jeszcze bym poleżał w szpitalu.
– Przebierz się za mnie i idź poleżeć. Może Agata się nie skapnie. Ja w ramach rewanżu zajmę się twoją rodziną.
– Wiedziałem, że twoja głowa jeszcze nie pracuje najlepiej – rzucił Adam z przekąsem popijając soku.
– Nie jesteś lekarzem, aby oceniać mój stan. Daruj sobie wszystkie uszczypliwości, bo już mnie nic nie zrazi.
– Zbierajmy się. Miejmy to za sobą.
Olek jednym haustem opróżnił szklankę.
– Tego mi brakowało – beknął – Przepraszam.
– Myślisz, że podziała?
– Nie wiem. Spróbować możemy.
Spotkali się pod cmentarzem. Nikt nie był ubrany cały na czarno, ale każdy miał czarne okulary przeciwsłoneczne. Ochroniarze Piekarskiego klasyczne awiatory, a wojownicy zwykłe z prostokątnymi szkłami.
– Szkoda, że bez G63 – przywitał się wojownikami Olek.
– Nie chciał mieszać do tego swojego auta.
– Jasne.
Podszedł do drugiego, czarnego Audi Q7.
– Ale z was rosłe chłopaki – uścisnął dłonie ochroniarzom.
Wyjechali kolumną. Wojownicy z przodu, w środku Adam i Olek w BMW a za nimi ochroniarze w Q7. Dla postronnego widza przejazd takiej kolumny mógł oznaczać tylko kłopoty. W mniemaniu Olka Brabus Babci zrobiłby większe wrażenie niż dwa Q7 i BMW X6, ale nie mógł wybrzydzać.
Na Bydgoskim byli dwie minuty przed dwunastą. Wjechali w podwórze parkując przodem do okien. Firany we wszystkich oknach aż podskakiwały z ciekawości.
– Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? – Adam zwrócił się w kierunku Olka.
– Jak nie my to, kto? Policja? Sąd? Przestań. Oni tutaj wcale nie zaglądają.
– Bez broni?
– Nie potrzebuję jej.
– A jak cię zaatakuje?
– Na sześciu nie wyskoczy.
Wysiadł, jako pierwszy. Rozejrzał się dookoła, po czym dał znak reszcie do wysiadki. Poprawił okulary i wszedł do korytarza. Stanął przed jedynką i zapukał. Ze środka dochodził głos płaczącego dziecka. Zapukał ponownie, lecz nikt nie otworzył. Złapał za klamkę i pchnął drzwi do środka.
– Dzień dobry – rzucił rozglądając się po mieszkaniu.
Drewniana podłoga kamienicy skrzypiała, kiedy stawiał wolne, ostrożne kroki. Z jednego pokoju do drugiego przebiegło dziecko.
– Ej – zawołał.
Maluch rozpłakany wrócił się do niego. Miał jakieś pięć lub sześć lat.
– Są rodzice w domu?
Chłopczyk nie odezwał się wcale. Schylił się i wyciągnął do niego ręce.
– Chodź. Powiesz mi, czemu płaczesz?
– Tata mnie uderzył – łkał głośno – Mamę też.
– Dlaczego?
– Mieliśmy udawać, że nikogo nie ma.
– Nie musisz się bać. Mama też.
– Pomoże nam pan?
– Mogę, ale nie wiem, w czym.
– Tata bije nas od dawna. Powiedział, że nas zabije jak się o tym ktoś dowie.
– Spokojnie. Chodź do mnie – nalegał.
Chłopiec dał się wziąć na ręce. Miał na sobie poplamioną bluzkę. Jego twarz też była brudna, zupełnie jak nogi.
– Gdziekolwiek się schowałeś możesz wyjść – zawołał i zajrzał do kuchni. Na piecu stały przypalone garnki i sterta brudnych naczyń.
– Nie lubię jak ktoś krzywdzi dzieci i kobiety. Pokaż, że masz odwagę jak wtedy pod stadionem.
Uchylił drzwi do łazienki. Nikogo. Zawrócił w kierunku wyjścia i szedł dalej z chłopcem na rękach.
– Lubisz słodycze?
– Czekoladę Oreo najbardziej – rozpromienił się dzieciak.
– Dobrze. Kupimy.
– Dwie? Mam siostrę.
– Jest tutaj?
– Wyszła do koleżanki.
– W porządku. Kupimy dwie.
Zatrzymał się przed ostatnimi drzwiami. Pchnął je do środka. Na podłodze leżała kobieta dygocąca ze strachu.
– Spokojnie. Nie mam zamiaru robić wam krzywdy – nachylił się przy niej.
– Mamo. Ten pan jest z tych dobrych. Chce nam kupić czekoladę. Obiecał, że nam pomoże z tatą.
– Nie spłacę jego długów, bo nie mam, z czego.
– Ja nie w tej sprawie.
– A w jakiej? – podniosła głowę do góry i usiadła
– Pani mąż zaatakował mnie pod stadionem. Groził mojej rodzinie i przekraczał teren mojej posesji.
– Konkubent. I nie wiem, o czym pan mówi.
– Uważam, że doskonale pani wie. Zastraszył panią?
– Nie mogę z panem rozmawiać.
– Dlaczego?
– Młody już panu wszystko wytłumaczył.
– Bez obaw. Nie zabije was.
– Zabije go pan pierwszy?
– Ja nie z tych. Chciałem tylko z nim porozmawiać.
– Nie ma go w domu.
– Mamusiu…
– Z tego, co wiem to powinien być w domu.
– Brałam kąpiel. Może wyszedł jak mnie nie było.
– Chcę wam pomóc, ale wy musicie pomóc mi. To tylko rozmowa.
I w tym momencie poczuł coś zimnego na swoim karku.
– Znowu? – szepnął zupełnie zrezygnowany.
Dodaj komentarz