Miłość sensem życia cz. 80

Miłość sensem życia cz. 80Chłopak przeczesał gęste, blond włosy, tępo wpatrując się w podłogę. W jego oczach wszystko przybrało jeszcze bardziej szarą barwę, wchodzącą w głęboką, żałobną czerń. Zawiódł ukochaną i ich córkę… Wmawiał sobie, że gorzkie łzy Natalii i jej nieprzespane noce to jego wina. Wynik tego felernego dnia, stłuczonych talerzy, nieprzyjemny dla uszu dźwięk rozbijanej porcelany… Hasana i Różę połączyła piękna miłość. Przypadkowe spotkanie sprawiło, że jednym z najważniejszych punktów ich dnia, było spotkanie. W tajemnicy, w milczeniu, absolutnej ciszy, która stała się ich sojuszniczką. Zaufali jej. Szli w stronę ustalonego miejsca, bojąc się szelestu liści, dźwięku złamanej pod drżącą stopą, gałązki i szybujących po rozgwieżdżonym niebie, ptaków. Byli gotowi oddać za siebie życie. A teraz…
    Książę nie wiedział, że dziewczyna siedzi zamknięta w lochu i ma wyrzuty sumienia. Cały czas powtarzała sobie: „To moja wina… To przeze mnie… Co on teraz czuje?...” Co? To samo, co ona. Skrzywdził Natalię. Zadał głęboką ranę prosto w serce. Krwawiło z wycieńczenia tą historią, z powodu okłamania.  
    Hasan westchnął ciężko z bezsilności. Umierał. Z każdą kolejną minutą coraz bardziej docierały do niego słowa Barbary: „Nie kochasz mamy! Mama powiedziała mi, że kochasz inną! Dlaczego tak ją zraniłeś? Ukrywałeś to przed nią tyle czasu…”
    Pogrążony w rozmyśleniach nad swoimi poczynaniami, nie usłyszał jak otwierają się drzwi jego komnaty. Otylia co prawda chodziła z gracją i delikatnością, ale widział ją doskonale i nie zareagował. Jego spojrzenie zdradzało, że potrzebuje być sam, ale zarazem pragnie, by ktoś mu pomógł. Jak najszybciej… Straż zamknęła odrzwia z lekkim skrzypnięciem, do czego królewicz zdążył się przyzwyczaić i jego uszy nie domagały się ciszy.
-Bracie…- blondynka podeszła powoli do Hasana i usiadła przy nim. Chwyciła jego dłoń i spojrzała na jego bladą twarz. Próbowała zajrzeć mu w oczy, lecz uniemożliwiał to, bo ponownie wpatrywał się w podłogę. Jej kojący głos sprawił, że przeszedł go dziwny dreszcz, jakby zaznał czegoś nowego, ekscytującego i potrzebnego jego sercu.- Co cię trapi?  
    Księżniczka, widząc, że książę chce powiedzieć „nic”, rzekła głośniej:
-Nie kłam. Ja to widzę. Inni, też.  
-Ktoś ci doniósł?- Hasan przeniósł wzrok na drzwi, stojące centralnie naprzeciw nich. Miał nadzieję, że za chwilę ponownie się otworzą i stanie przed nim Natalia. Nie miał odwagi do niej pójść. Bał się, że go odrzuci, pożegna, zamknie drzwi przed nosem, widząc jego osobę.  
-Nie ukrywam… Pan Dawid się martwił.
-Któż by inny…- prychnął, o dziwo nie z pogardą ani kpiną. Cenił tego człowieka. Eunuch znał następcę tronu, jak nikt inny. Wiedział, że jest delikatny i łatwo go zranić.  
-Nie bądź zły…
-Nie jestem.- przerwał jej oschle.- To miłe z jego strony.  
-Co się stało? Nie wyjdę, póki mi nie powiesz- powiedziała śmiertelnie poważnie królewna.
-Więc się tu zestarzejemy…- Hasan uśmiechnął się, przenosząc łagodniejsze spojrzenie na siostrę.  
-Nie ufasz mi?
-Nie chcę cię zadręczać. Sam niewiele wiem na ten temat… To świeża sprawa.  
-Ktoś cię zranił?
-Ja zraniłem. To gorsze niż jakby kto mnie zranił…- wyznał Hasan, czując bolesne ukłucie w sercu.
-Co zrobiłeś, bracie?- Otylia spojrzała mu głębiej w oczy. Nieustannie tkwiły w nich żal i smutek. Dwa te same uczucia, niezmiennie od samego ranka. Była pora śniadaniowa, a on nie czuł głodu. Jedyne, co mu towarzyszyło to przygnębienie i łzy. Tym się karmił.  
-Chcę być sam…- nie odpowiedział na pytanie, które padło z jej ust. Nie patrzył już w jej oczy. Blondynka spoglądała na niego wyczekująco. Bała się myśleć, co zrobił Hasan, czym się tak zadręczał…
-Proszę…
-Nie.- przerwał jej stanowczo, patrząc na drzwi, chcąc dać jej znać, że nie żartuje.
-Mówiłam poważnie. Masz mi natychmiast powiedzieć…
-Ja też powiedziałem to na poważnie. Nikt mi w tym nie pomoże. Muszę być sam!- zmarszczył czoło, czując, że nieustępliwość siostry zaczyna go mocno drażnić.
-Martwię się o ciebie.
-Więc przestań!- królewicz niespodziewanie zerwał się z łoża, na co Otylia wzdrygnęła się. Dostrzegła furię w jego oczach. Długo dusił to w sobie. Wrzask pomógł mu w wyrzuceniu z siebie emocji. Zbyt długie milczenie spowodowało, że jego dusza i głowa zaczęły się nudzić. Przyszła złość. Gniew na siebie i wszystkich dookoła, każde okropne wydarzenie, które miało miejsce w jego życiu.- Wyzdrowiałem! Nie musicie za mną łazić nawet za potrzebą. Nie powieszę się przecież na pierwszym lepszym drzewie! Dajcie mi spokój... To, że chcę posiedzieć chwilę w samotności nie oznacza, że chcę się zabić! Czego nie rozumiecie?... Tego, że ja też mam problemy?
-Hasanie, jesteś delikatny, tak, jak nasza matka- Otylia podeszła do brata i chwyciła go za dłonie.- To dla twojego dobra.
-Za tobą nikt nie wlecze się dzień za dniem!- wyszarpnął ręce z jej uścisku.- Dlaczego? Co jest ze mną nie tak?
-Chciałeś się zabić i każdy się o ciebie martwi.
-Już nie chcę! Zrozumcie to!- wybiegł z komnaty, zostawiając w niej siostrę, stojącą, jak słup soli w całkowitym oszołomieniu jego zachowaniem i słowami.

*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#*

-Panie, czy władcy Tynopii pomogą nam w wojnie z Dieandami?- spytał z nadzieją w głosie Sebastian.
-Czego się obawiasz?- spytał król, pochylając się nad mapą sąsiadów. Chcieli napaść wroga i doszczętnie zniszczyć kraj, zdobyć wszelkie bogactwa.
-Zacząłem ćwiczyć z młodymi wojownikami, ale wątpię, bym zdążył nauczyć ich najważniejszych rzeczy do czasu wojny.  
-Rozumiem.- monarcha uśmiechną się do niego przyjaźnie i poklepał po ramieniu.- Pan Aleksander pozostawił po sobie doskonale wyszkolonych ludzi. Wszyscy trenują. Pod tym względem damy sobie radę.
-Chcę jechać z wami!- Oskar wtrącił się do ważnej rozmowy. Spojrzał na króla, czując ogromną dumę. Był wnukiem jednego z najpotężniejszych władców tej dynastii, płynęła w nim krew Wartonów. Każdy książę z tej rodziny pragnął jak najszybciej wyjechać na wojnę. To było marzenie wszystkich, bez wyjątków.  
    Edward uśmiechnął się promiennie do Oskara, który patrzył na niego zniecierpliwiony. Młody książę pamiętał, że kiedy tylko był z tatą na spacerze, w ogrodzie lub wieczorem siedzieli razem i wpatrywali się w gwiazdy, pytał, kiedy będzie mógł pojechać razem z nimi i walczyć o to, co im się należy.  
    Dynastia Dieandów była niesprawiedliwa i nie zwracała uwagi na pragnienia ludzi. Poddani byli zaniedbani, państwowy skarbiec świecił pustkami, chłopi ledwo co żyli za pieniądze, które mieli, a wszystko dlatego, że ich król uważał się za najważniejszego. Zabrał Wartonom część ziemi i ogłosił je swoimi. Nie wywalczył ich, co było niesprawiedliwe. Ot tak, od pstryknięcia palcem te ziemie stały się jego własnością. Kiedy król Edward chciał mu je odebrać, wróg zagroził wojną i całkowitym zniszczeniem ich państwa. Minęło blisko trzydzieści lat od tego wydarzenia, ale bolało tak samo. Wartonowie chcieli się zemścić!
-Synu- Chrystian położył dłoń na ramieniu Oskara.- wyrosłeś na wspaniałego księcia. Jednak jeszcze nie czas na tak wielkie wyprawy. Każdy czeka na tę wojnę. To dla nas jedyna okazja. Zebraliśmy spore wojsko, król Tynopii pomoże nam w walce. To zbyt niebezpieczna wyprawa. Jesteś za młody...
- Wręcz przeciwnie.- Edward niespodziewanie przerwał wypowiedź synowi.- To idealny moment. Oskar ma już dwanaście lat.  
-Ojcze, on nic nie umie- Chrystianowi zadrżał głos. Bał się, że jeśli rzeczywiście taka jest wola władcy, straci na wojnie syna.  
-Nauczy się.
-Wyjeżdżamy za kilka dni!  
-Na wojnie. Kiedy stanie przed wrogiem będzie musiał się bronić.
-Co mówisz, panie?!- królewicz nie mógł wyjść z podziwu. O mało nie dostał zawału.- On, dwunastolatek, chudy, jak patyk, przeciw silnemu, dojrzałemu mężczyźnie, którego celem jest zabić księcia?!  
-Inaczej się nie nauczy. Oskar jedzie z nami. Moi ludzie będą go pilnować- Edward położył dłoń na ramieniu swojego najstarszego dziecka.- Nie martw się. Jesteś dobrym ojcem. Okazujesz mu miłość, nie zawiodłeś go. Ufa ci. Ty go poprowadź.  
-Ja…
-Nauczyłem cię tego. Teraz pora na ciebie- monarcha poklepał Oskara przyjacielsko po ramieniu, po czym wyszedł razem z nim z sali zebrań.  
    Chrystian przypominał rzeźbę. Nawet powiew wiatru nie muskał jego gęstych włosów. Stał nieruchomo, wyglądając na zwykłą rzecz. Lękał się i nie wiedział, co powiedzieć. Sebastian zbliżył się do niego i spojrzał mu w oczy. Widział w nich zagubienie i totalną niepewność. Królewicz czuł w powietrzu zbliżające się intrygi. Okrutne, brutalne, bez zawahań, przelew krwi… Morze krwi… Zamknął oczy, chcąc wymazać z wyobraźni te obrazy. Pragnął, by owe myśli odeszły na zawsze. Chciał zasnąć spokojnie. Największe marzenie swego życia już spełnił- wyjechał na wojnę i to niejedną. Teraz chciał tylko… dobrego snu.
-Wasza wysokość, nie zadręczaj się. Książę Oskar jest silnym mężczyzną- mąż Otylii uśmiechał się ciepło do następcy tronu, chcąc umocnić go w tej trudnej decyzji. To Chrystian był ojcem Oskara i przede wszystkim on musiał się zgodzić na jego podróż na wojnę. Zaakceptować to, że król raczej nie zmieni decyzji…
-Jaki mężczyzna?- zmarszczył brwi, nie mogąc tego pojąć.- To jeszcze dziecko.
-Tylko w twoich oczach- Sebastian zaśmiał się serdecznie.- Książę dorósł. Niedługo sam będzie miał dzieci.  
-Czas tak szybko leci… Pamiętam jak się urodził. Wszystko pamiętam. Jakie małe miał dłonie, jego płacz, radość całej naszej… rodziny. To wszystko było kiedyś inne. Teraz możemy tylko wspominać…  
-Wasza miłość, wszystko się ułoży. Przez ostatnie lata każdy z nas zaznał bólu. Książę Oskar jest silny. Nic mu się nie stanie. Bóg oszczędzi ci śmierci najbliższych, za dużo już jej widziałeś. Wiem, że myślisz o najgorszym. Nie masz jednak powodów do obaw. Wygramy tę wojnę i wrócimy razem z księciem.
-Dziękuję ci, Sebastianie- Chrystian przytulił mężczyznę. Był mu wdzięczny. Kiedyś wspierał go Aleksander… Brakowało mu tych motywujących słów.

*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#*

    Niespodziewanie dla niej otwarły się drzwi… Spojrzała zlękniona, jak zbłąkana sarna w wielkim lesie, pełnym wilków, w stronę wejścia. Zawiał zimny wiatr, który spotęgował jej strach, a gęsia skórka pojawiła się na całym ciele. Zadrżała z przerażenia. Do oczu napłynęły łzy. Wargi zaczęły się trząść, usta milczały, nie mogąc wypowiedzieć ani słowa. Zobaczyła jej sylwetkę. Nadal była piękną kobietą. Mimo tego, że urodziła dziecko i mimo wylanych łez z jej powodu, ta kobieta wyglądała na opanowaną… Jednakże dziewczyna nie czuła, by docierała do niej pozytywna energia jej wysokości…
-Wstań.- rozkazała jej przybyła księżniczka, na co ona podniosła się z zimnej, mokrej podłogi.
-Pani…- wydusiła, schylając nisko głowę, chcąc ratować swoje życie.  
-Różo...- podskoczyła na dźwięk własnego imienia. Z ust Natalii brzmiało groźnie, a przecież kwiat róży nie kojarzy się negatywnie… Nie była dla niej niczym pięknym.

Hasan siedział na swoim łożu. Wrócił z piętnastominutowego spaceru po ogrodzie. Świeże powietrze miało mu pomóc, tymczasem odczuwał ten sam gniew, co jeszcze przed chwilą, gdy w jego komnacie zawitała Otylia i pozostawała nieugiętą. Upartość odziedziczyła po ojcu. To było widoczne na każdym kroku.  
Książę westchnął ciężko. Był tak zmęczony tym porankiem, że miał ochotę zasnąć na zawsze i się nie obudzić. Wyczerpanie dało się we znaki. Miał podkrążone oczy i jeszcze bledszą twarz niż zawsze. Ręce trzęsły mu się z nerwów, a pusty brzuch domagał się śniadania. On jednak nie chciał jeść, mimo ogromnego głodu. Karał się za to, że Natalia rozpacza, a ich córka w tym wieku poznała smak żalu i zdrady. Jej rodziców dzieliły nie tylko korytarze w zamku- przeszkodą na drodze do ich szczęścia były mury, które zbudował Hasan. Droga bez powrotu? Rozstanie na zawsze?...

-Wiesz, że źle zrobiłaś?- Natalia podeszła do rywalki.- Zgrzeszyłaś…      
-Nie karz mnie w ten sposób, pani…- Róża wylewała łzy, patrząc jej błagalnie w oczy.
-Powiedziałam, że nie będę miała dla ciebie litości. Umrzesz na postrach każdej kobiety w tym zamku.
-Nie!- wrzasnęła, padając jej do stóp. Ucałowała jej dłonie, szlochając głośno.- Błagam, nie zabijaj mnie… Wyjadę stąd… opuszczę ten kraj… Nie spotkasz mnie więcej… Błagam, pani!...
-Prawda zawsze wychodzi na jaw- słyszałaś to może kiedyś?- księżniczka wyszarpnęła ręce z jej uścisku.
-Wybacz mi…
-Nie wybaczę. Nie znam cię. I nie chcę znać! Straż!  
    Róża spojrzała z przerażeniem w stronę otwierających się drzwi. Zaczęła się modlić, gdy zobaczyła przed sobą dwóch dobrze zbudowanych strażników. Ukłonili się przed księżniczką i czekali na jej rozkazy.
-Nie chcę jej widzieć żywej…- wycedziła przez zaciśnięte zęby blondynka, patrząc gniewnie na służącą.- Nie muszę już nic mówić, prawda?- spytała, nie oczekując na odpowiedź. Wyszła z dumnie uniesiona głową z tego obrzydliwego, okropnie zimnego pomieszczenia, pozostawiając w nim trójkę osób samym sobie.
     Róża chciała wołać o pomoc, lecz wiedziała, że nie ma to sensu. Miała też świadomość tego, że jeśli poprosi o możliwość spotkania z ukochanym, zostanie wyśmiana. A chciała tylko pocałować go na pożegnanie. Za ten ostatni pocałunek była gotowa oddać życie…
    A tak, odeszła bez obecności księcia jej życia… Bez tej czynności. Padła na ziemię, bez sił. Ostatnie, co czuła, to mocne rozcięcie gardła ostrzem noża.

Duygu

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda i miłosne, użyła 2537 słów i 14271 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    Łapka w górę biedny Hasan

    10 lis 2020

  • Somebody

    Ileż emocji! Świetna część. Zamek to nie miejsce dla słabych i ty świetnie to pokazujesz  :przytul:

    19 maj 2018

  • Duygu

    @Somebody Dziękuję ci, kochana za miłe słowa  <3  Oj, trzeba mieć siłę, by walczyć  ;)   :kiss:

    20 maj 2018