Miłość sensem życia cz. 82

Miłość sensem życia cz. 82-Nie będę cię sądził. Nie nadaję się do tego… Mam do ciebie ogromną słabość, wiesz o tym. Tylko, dlaczego się na mnie gniewasz? Dlaczego karzesz mnie w ten sposób? Krzyczysz na mnie, plujesz w twarz, nie słuchasz mnie, nie liczysz się z moim zdaniem…
-Dziwisz mi się?- spytała Natalia, patrząc mu z tą samą wściekłością, w twarz. Ich namiętny, zarazem pełny złości, pocałunek, niczego nie zmienił. W jej sercu nadal szalał huragan, była jednym kłębkiem nerwów i nie dostosowywała się do zasad. Powinna się przed nim ukłonić, grzecznie byłoby ucałować z szacunkiem jego dłoń i uśmiechać się, nawet, jeśli nie miała ku temu powodów. Jednak wściekłość zwyciężyła i nie miała zamiaru zachowywać się kulturalnie, tak, jak na księżniczkę przystało. Skrzywdził ją, więc ona, robiła to samo z nim. Nie wiedzieć czemu, pragnęła zemsty. Przecież go kochała… Czy to możliwe, że tak bardzo chciała go skrzywdzić?
-Dobrze wiesz, że mogę kochać inne, nie tylko ciebie. Dobrze o tym wiesz- wycedził Hasan przez zaciśnięte zęby.- Nigdy więcej nie odnoś się do mnie w ten sposób! Za dużo sobie pozwalasz! Nie zapominaj, kim jestem.
-A jej też tak mówiłeś?- totalnie nie zwróciła uwagi na jego słowa. Weszły jednym uchem i wyleciały drugim, jak letnie, wyczekiwane powietrze. Książę prawie nic nie powiedział, odkąd postawił tu swoją stopę, bo zawsze mu przerywała i wrzeszczała najgłośniej, jak potrafiła, chcąc dać mu do zrozumienia, że ma serdecznie dosyć tego, co wyprawia.
-Natalio…
-Jestem zazdrosna, owszem- ponowiła swoje działania, przerywając mu po krótkiej przerwie.- Ale pamiętaj, że wiele przez ciebie wycierpiałam. Wzięłam na barki twoje próby samobójcze i awantury. Usprawiedliwiałam cię, siedziałam przy tobie i płakałam. Jedyny moment, gdy mogłam odetchnąć z ulgą był wtedy, gdy trzymałam w ramionach naszą córkę, a ty siedziałeś przy nas i powiedziałeś, że jesteśmy dla ciebie całym światem…- z oczu spłynęły jej gorzkie łzy. Długo dusiła w sobie przykre wspomnienia.- Nikogo nie kocham tak, jak ciebie… Wysłali mnie do ciebie, a ja nie miałam nic do powiedzenia… Zastałam cię w tym szaleńczym nastroju. Krzyczałeś na poduszkę, rwałeś ją na strzępy, bałam się, że zrobisz mi krzywdę- wyznała bez wahania.- Potem cię pokochałam. Dałam ci córkę, a ty zabawiałeś się z inną, ukrywając to przede mną. Gdybyś tego nie ukrywał, pogodziłabym się z tym, ale ty spałeś z nią i spałeś ze mną, po czym znudziłam ci się i mnie zostawiłeś!
- Nic takiego nie łączyło mnie i Róży!- chwycił jej dłonie i spojrzał głęboko w jej niebieskie oczy, pokryte łzami.- Tylko spotykaliśmy się po nocach. Nie powiedziałem ci, bo jestem tchórzem. Jestem nikim. Nie jestem księciem. Jestem wyrzutkiem. Każdy się ze mnie nabija, drwi i kłania, bo jestem synem króla, ale nikt nie traktuje mnie na poważnie.  
-A ja? Zapomniałeś o mnie przez Różę…
-Nie.- przytulił ją czule.- Ona… dawała mi spokój.
-A ja nie?- wydostała się z jego ciepłych rąk i spojrzała mu pytająco w oczy.- Czego mi brak?- jęknęła zrezygnowana.  
-Ja nie chcę cię zasmucać- ujął jej twarz w swoje roztrzęsione dłonie.
-Co się stało, że musiałeś się jej wyżalać?
-Jestem chaosem, Natalio… Ja nigdy nie wyzdrowieję…- Hasan zaczął głośno szlochać.-Kiedy teraz pomyślę, że mogą cię… za to… ja nie wiem, co zrobię!- następca tronu niespodziewanie wybiegł z komnaty, zostawiając ją oszołomioną, stojącą na środku pomieszczenia.  

*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#*

    Kilka dni później, władca wezwał do siebie swoich synów i Oskara. Nadszedł wielki dzień. Dzień, który z pewnością będzie męczący, gdyż słońce świeciło mocno od samego rana i podróż potrwa kilkanaście ładnych godzin. Król jednak wierzył, że warto jechać. Dostał informacje, że ich wojsko każdego dnia powiększało się o ponad stu żołnierzy. To dodawało skrzydeł i nadziei, że będzie dobrze i raz na zawsze rozprawią się z Dieandami.  
    Książęta czekali, ustawieni w rzędzie i patrzyli bez słowa na niebieskie, bezchmurne niebo. Każdy z nich pogrążony był we własnych, niewiążących się ze sobą, myślach. Chrystianowi nie dawało spokoju to, że Oskar jedzie z nimi na wojnę. Hasana dręczyła niepewność związana z wyrokiem na Natalię. Ojciec, dowiedziawszy się o zaistniałej sytuacji, odburknął tylko, że teraz ma ważniejsze sprawy na głowie i zastanowi się nad tym kiedy indziej. Natomiast Oskar próbował wyobrazić sobie, jak wygląda ten wielki zamek, który mają napaść i zniszczyć doszczętnie. Edward powtarzał wielokrotnie w trakcie zebrań, że po ich ataku ma nie pozostać kamień na kamieniu.  
-Bracie, co się stało? Otylia powiedziała mi, że jesteś zagubiony i smutny- Chrystian rzekł zaniepokojony, patrząc ukradkiem na Hasana.
-Nie twój interes.- blondyn wzruszył ramionami. Czego innego mógł się spodziewać najstarszy z rodzeństwa?
-Co ci zrobiłem? Kiedy cię skrzywdziłem? Powiedziałem coś? Uderzyłem cię? Chciałem zabić? Byłem rządny władzy? Pragnąłem przelewu twojej krwi? Nie! Za co mnie karzesz? Hasanie, spójrz na mnie!- potrząsnął nim, łapiąc go za chude ramiona.
-Zastanów się. Może pamięć ci się odświeży.
-Twoja matka nakładała ci tych bzdur do głowy!- zmarszczył czoło, gorączkowo tłumacząc mu jego błędy.- Mam dosyć tego traktowania, bo nie nie zasłużyłem! Hasanie… Pozwól nam zbudować prawdziwą, braterską miłość.  
-Żeby się to stało, ty musisz się zmienić- stwierdził oschle dwudziestotrzylatek.- Ja nie narobiłem syfu. Nie zaufam ci, jeśli się nie zmienisz.
-Nic nie zrobiłem, bracie!- stanął przed nim i wbił w niego swój błagalny wzrok. Hasan nadal patrzył na niego obojętnie.- Nie mam zamiaru cię zabić. Co, jeśli zginę na tej wojnie? Zapłaczesz za mną, czy będziesz się cieszył?
-Nie pleć.- uśmiechnął się dziwnie pod nosem, nie wiadomo, dlaczego.
-A jeśli mówię prawdę i tak będzie? Co zrobisz?- Chrystian nie dawał za wygraną.- Kiedy zostaniesz królem, zabijesz moje dzieci, Szymona, moje kobiety i wszystkie ich sługi? Masz takie plany?
-Nie będę królem- głos zadrżał mu z wściekłości. Do oczu napłynęły mu łzy.- Jestem chory, Chrystianie. Nie wyzdrowieję. Przeszłość codziennie mnie dogania!... Dławię się tym, rozumiesz? Mam ochotę skoczyć i to zakończyć!
-Nie mów tak, na Boga!- królewicz zatkał mu usta dłonią, widząc przerażony wzrok swojego syna.- Oskar nie chce tego słyszeć. Ja też nie. Ojciec, również. Przestań. Skończ siedzenie w ciemnościach. Daj szansę Natalii. Ona da ci spokój i nie będziesz sam. Wasza córka cię potrzebuje.
-Nie wtrącaj się w moje sprawy rodzinne. Ja nie zaglądam ci do komnaty o żadnej porze dnia i nocy. Miej sobie dzieci, z którą chcesz i szanuj to, co ja robię! Natalia może umrzeć. Co powiesz? Mam ją chronić, tak jak ty chronisz Duygu? Ma sporo za uszami, ale nie idę z tym do ojca!
-Milcz…- Chrystian czuł, jak robi mu się gorąco.- Jeszcze słowo…
-I co? Mam ci ufać? No, dokończ! Zabijesz mnie?!- blondyn z całej siły szarpnął go za koszulę.
-Hasanie, opanuj emocje…
-Kto powiedział ojcu o tym, że Natalia zabiła Różę? Ty, czy ona?!- krzyknął wzburzony. Miał w nosie to, że Oskar stał obok nich i wszystkiemu się przysłuchiwał.  
-Nikt z nas, bo oboje wiemy, że masz tylko Natalię i Basię. Po co mielibyśmy to mówić? Zastanów się, kogo osądzasz.
-Bronisz ją?
-Nie. Chcę żebyś żył w prawdzie. To nie my.
-Więc może Ola albo Dawid? Co ty na to?  
-A może Fryderyk?- Chrystian odpowiedział pytaniem na pytanie z kpiącym uśmiechem na twarzy. Hasan miał ochotę go spoliczkować. Jedyna osoba, która w niego nie zwątpiła i szczerze mu kibicowała! Zacisnął dłonie w pięści, chcąc opanować emocje.  
-Nigdy więcej tak o nim nie mów…- ugryzł się w język, słysząc otwierające się drzwi. Wszedł król, który uśmiechał się promiennie, nie mając świadomości, że jego dzieci były w całkowicie odwrotnych nastrojach. Najchętniej pobiliby się do nieprzytomności, myśląc, że może to podziałałoby i niewyparzony język zniknąłby raz na zawsze u jednego i drugiego księcia. Dosyć tego pyskowania i skakania sobie do gardeł!
-Witajcie, książęta- Edward stanął naprzeciw następców tronu.- Cieszę się, że widzimy się w porę. Musimy już jechać, dawno powinniśmy być w drodze!

Nazajutrz, wczesnym rankiem, dotarli na miejsce. Całe wojsko Edwarda liczące blisko czterdzieści tysięcy ludzi, stanęło naprzeciw wielkiego zamczyska, budzącego strach. Wyglądało, jak opisywane w bajkach, gdzie więziono księżniczki. Na szarych murach rósł bluszcz, który wydawał się obezwładniać cały budynek. Miało się wrażenie, że rodzina królewska nie mogła czuć się bezpiecznie, pamiętając, jak ich dom wygląda z zewnątrz. Od czasu do czasu przed ciężką, czarną bramą słychać było piski szczurów i delikatne, ale wywołujące gęsią skórkę na całym ciele, syczenie jadowitych węży. Brakowało tylko smoków i innych mitycznych potworów.  
    Zawiał silny, chłodny wiatr, który wspomógł mężczyznom w ten niezwykle upalny dzień. Edward westchnął ciężko, wyczekując na reakcję strażników wroga.  
    Po chwili następcy tronu spojrzeli z dumą i triumfem w stronę zamku, z którego dobiegł krzyk przerażenia kilkunastu osób. Okazało się, że ochroniarze Dieandów wołają urzędników państwowych, by zbierać armię. Biegali w jedną i drugą stronę, wpadając na siebie, spadając ze schodów i potykając się o nierówne podłoże w ogrodzie.  
    Niebo zaczęło pokrywać się czarnymi chmurami, z których po chwili spadł deszcz. Władca Dieandów stanął kawał drogi od wrogów, którzy przyjechali, aby zdobyć to, co im się należało. Głośno przełknął ślinę, oglądając się za siebie. Zaledwie dwudziestotysięczna armia spoglądała z przerażeniem na tłum ludzi, stojący po drugiej stronie. Po chwili jednak król, czując jak mocno bije mu serce, wrzasnął nieludzkim głosem, porywając armię do ataku. Rzucił się jako pierwszy.  
    Żołnierze nie mieli litości. Ścinali głowy siekierami, ostrymi, specjalnie wykonanymi mieczami, rzucali ciężkimi kamieniami, załadowali armaty, z których leciały śmiercionośne pociski, zabijając wielu ludzi. W międzyczasie do wojsk Edwarda dołączyła dziesięciotysięczna armia sojuszników. Zapach prochu i krwi unosił się w powietrzu, napawając dumą króla Państwa Wartonów. Czuć było coś jeszcze- zwycięstwo i totalną klęskę. Książęta walczyli o swoje życie, nie mając już siły na podniesienie miecza, a co dopiero mówić o zadaniu decydującego ciosu… Nic nie widzisz w tym tumanie kurzu… Konie biegły z przeraźliwym rżeniem na wroga i zabijały bez litości, leżących na mokrej ziemi, konających ludzi.  
    Niespodziewanie w samym centrum zamieszania i okropnych, bezlitosnych mordów, znalazł się Oskar. Dopiero teraz odczuł prawdziwy ból ramienia. Ta stal była tak ciężka, że po pół godziny walki miał dosyć. Widząc tysiące żołnierzy, gotowych rzucić się na niego i zamordować z zimną krwią, chciał uciec. Jego marzenie przerodziło się w koszmar. Jak mógł chcieć jechać na wojnę? Jakim cudem? Wrzaski umierających w piekielnych mękach ludzi, przyprawiały go o ból głowy i szalał, czując lęk. Krzyczał, zabijając każdego, kto się na niego rzucał. Nigdzie nie widział ojca… To on zawsze go bronił… Co teraz?  
    Co jakiś czas młody książę potykał się o ciała żołnierzy. Każdy z nich wylał kilka ładnych litrów krwi. Oskarowi zrobiło się niedobrze. Chciał uciec i zwymiotować. To był straszny widok…
    Dwunastolatek, idąc szybkim krokiem przed siebie, nie zauważył jak jeden z żołnierzy Dieandów unosi nad nim swój ostry miecz… Zabłysł chwilę w blasku słabego słońca. Po chwili dało się słyszeć przeraźliwy, pełen bólu krzyk Oskara…

Duygu

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda i miłosne, użyła 2241 słów i 12238 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    Łapka w górę wróć a Natalia nie powinna tak się odzywać do Hasana

    20 lis 2020

  • Somebody

    Brak mi słów... Cudownie! Przeczytałam już wczoraj, ale nie miałam siły pisać komentarza. Naprawdę super część.  :przytul:

    28 maj 2018

  • Duygu

    @Somebody Dziękuję, kochana za Twoje piękne komentarze  :kiss:  Aj, ja też ostatnio nie mam na nic siły!  ;)

    28 maj 2018