Noc była niespokojna. Po setnym przewróceniu się z boku na bok poddałam się. Ból nogi był nie do zniesienia — nie wiedzieć czemu właśnie w nocy nasilił się jeszcze bardziej. Przeklinałam ten dzień, w którym skręciłam nogę… i to nawet nie wiecie, jak bardzo. A to dopiero drugi dzień tej męki. Tej nocy zrezygnowałam z dalszego spania.
Zapaliłam lampkę nocną przy łóżku i wyciągnęłam z szafki moją ulubioną książkę. Miałam do niej ogromny sentyment — dostałam ją od mamy. Pamiętam, jak godzinami jojczyłam jej nad głową, żeby mi ją kupiła. Miałam wtedy zaledwie dziewięć lat, a już wtedy miałam zajawkę na czytanie. To mama zaszczepiła we mnie pasję do książek.
Gdy byłam mała, czytała mi co wieczór — to był nasz rytuał przed snem. Znam prawie wszystkie bajki na świecie. A ta książka była ostatnim prezentem, jaki dostałam od niej, na moje dziesiąte urodziny.
Od ojca nigdy nie dostałam żadnego prezentu. Zawsze to mama coś kupowała, dopisywała jego imię do kartki z życzeniami i mówiła, że to również od niego. W rzeczywistości nigdy nie obchodził ze mną urodzin. Zawsze był poza domem — wiecie, kochanka była ważniejsza niż własna córka. Przyzwyczaiłam się do tego.
Ale zawsze była mama. Była moim wsparciem, moim światłem. Dla mnie była jak superbohaterka — i to dosłownie.
Czytając tę książkę i wspominając mamę oraz mojego znienawidzonego ojca, nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło świtać.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Leżąc jeszcze w łóżku, w piżamie, sięgnęłam po szlafrok z komody obok i szybko narzuciłam go na siebie — nie chciałam, żeby ktoś zobaczył moją piżamę. Była trochę dziecinna jak na mój wiek i zwyczajnie się jej wstydziłam.
— Proszę — odparłam.
Drzwi się otworzyły, a w progu stanął Aleks z tacą pełną jedzenia.
— Moja księżniczko, przyniosłem śniadanie — powiedział z uśmiechem.
— Wejdź i zamknij drzwi — odpowiedziałam, również się uśmiechając.
Aleks wszedł do środka, zamknął drzwi i podał mi tacę pełną dobroci. Byłam strasznie głodna — przyszedł w samą porę. Mój zapas przekąsek właśnie się skończył, więc jego wizyta była dosłownie wybawieniem. Nie macie pojęcia, jak bardzo kocham słodycze, a w szczególności czekoladę. Niestety, mój zapas tej słodkiej przyjemności właśnie się skończył. Na szczęście Aleks doskonale wiedział, co mi przynieść — również na śniadanie. A przyniósł mi nie byle co.
— Proszę! I masz specjalne pozdrowienia od pani Jadzi.
— Od pani Jadzi? — zapytałam zdziwiona.
— Tak! Nawet nie wiesz, przez co musiałem przejść, żeby ci to śniadanie przynieść.
— To znaczy?
— Miałabyś dziś na śniadanie zwykłą, nudną jajecznicę. Ale jak tylko wspomniałem pani Jadzi o twojej nodze, to postanowiła zrobić ci swoje popisowe naleśniki.
— Oj, ja tu widzę, że masz jakieś konszachty z panią Jadzią.
— Nie no, co ty, jakie konszachty! Po prostu umiem bajerować.
— Hahaha, bardzo zabawne. Ty i bajerowanie! — zaśmiałam się, kręcąc głową.
Aleks i pani Jadzia to trochę jak pies z kotem — i to dosłownie. Kiedyś Aleks przypadkiem skrytykował na głos jej gulasz, co usłyszała prawie cała stołówka. Nie powiem, gulasz był lekko przesolony… a może nawet bardzo przesolony. Ale jak dla mnie — zjadliwy. Od tamtej pory mają między sobą małą wojnę i wiecie co? Wolę w to nie wnikać.
— No dobra, tu mnie masz — przyznał Aleks, drapiąc się po karku. — Za te wspaniałe naleśniki dla mojej królowej zgodziłem się dziś wieczorem posprzątać kuchnię.
— Aha! Wiedziałam! — uśmiechnęłam się triumfalnie.
— No widzisz, jak ja się dla ciebie poświęcam? — westchnął teatralnie. — I nawet kupiłem ci twoją ulubioną czekoladę.
— Widzę, widzę — odparłam z uśmiechem — I dziękuje za czekoladę i poświęcenie.
— A proszę bardzo. Wszystko zrobię dla mojego fajtłapy.
— Ej, tylko nie „fajtłapy”! — oburzyłam się z udawanym gniewem. — Ale w zamian za twoje poświęcenie podzielę się z tobą śniadaniem.
— Na serio? — uniósł brwi.
— Tak.
— Ooo, dziękuję! Czuję się taki wzruszony — powiedział, teatralnie przykładając rękę do serca. — Nawet mam drugi widelec!
— Wiedziałam, że masz. Ty byś nie odpuścił naleśników.
— No a jak! Przecież to niebo w gębie!
Aleks przysunął sobie krzesło obrotowe stojące przy biurku i usiadł. Po tak pysznym śniadaniu aż nie chciało nam się ruszyć — mnie z łóżka, a jemu z krzesła. Dosłownie rozlał się na nim z brzuchem na wierzchu, wyglądając jak ktoś, kto właśnie wygrał wojnę z naleśnikami.
— Wstawaj! — rzuciłam leniwie.
— Sama wstawaj.
— W tym problem, że mi się nie chce.
— A myślisz, że mi się chce?
— Patrząc na to, jak świetnie wkomponowałeś się w to krzesło po jedzeniu, sądzę, że nie.
— Uważasz, że jestem gruby? — uniósł brew, udając oburzenie.
— Nie uważam. Widzę — po twoim brzuchu.
— To tylko mały brzuszek!
— Tak sobie wmawiaj. A swoją drogą może byś go schował? Nie każdy chce oglądać twój brzuch.
— Chyba kaloryfer! A co, podoba ci się?
— Kaloryfer? Chyba bojler zapowietrzony.
— Hahaha, bardzo zabawne. I to nawet bardzo!
— No nie mów.
— Oj, ty sobie grabisz, panno Sabrino.
— Ja? Nigdy! — odparłam z niewinną miną.
Aleks w końcu schował brzuch i poprawił się na fotelu.
— Teraz lepiej?
— Bardzo.
— Ale ty czasami potrafisz człowiekowi wbić szpileczkę.
— Nie bez powodu urodziłam się pod takim wspaniałym znakiem zodiaku.
— A pod jakim jeśli wolno spytać?
— To przecież oczywiste — pod znakiem Strzelca.
— I to wszystko wyjaśnia.
— Niby co?
— Dlatego z ciebie taka ciamajda.
— Ej, wypraszam sobie! A ty, cwaniaku, pod jakim niby się urodziłeś?
— To oczywiste. Zgaduj.
— Wodnik.
— Strzał w dziesiątkę! Skąd wiedziałaś?
— A tak jakoś strzeliłam.
Przecież nie mogłam mu powiedzieć, że kiedyś podsłuchałam jego rozmowę z Olgą z piątej „C”. Oczywiście niechcący — siedzieliśmy wtedy w świetlicy, kiedy ona do nas podeszła i przysiadła się. Chciała dyskretnie zapytać Aleksa o naszego klasowego DJ-a, bo strasznie jej się podobał, a Aleks kiedyś miał z nim kontakt — obaj jarali się tym samym zespołem. No i jakoś od słowa do słowa zeszło na znaki zodiaku. Tak właśnie dowiedziałam się, że Aleks jest Wodnikiem.
— To, co dziś robimy?
— A co możemy robić? Jesteśmy zamknięci w tym „więzieniu”.
— A, no tak — kwarantanna.
— Ale mam pomysł!
— Oho, ja już znam te twoje pomysły.
— Ale ty pewnie na to nie pójdziesz.
— Zależy, co masz na myśli. I nie zapominaj, że jestem twoim kompanem.
— Pamiętasz, jak jojczyłaś mi kilka godzin nad głową, że nie masz sukienki na bal?
— Nie jojczyłam, po pierwsze. I pamiętam.
— Możemy się wymknąć na małą przygodę do sklepu.
— Zapomniałeś, że mam skręconą nogę.
— Nie zapomniałem. Mówiłem, że będę twoimi nogami.
— A jak nas złapią, to dyrka urządzi nam piekło. Przecież jest kwarantanna.
— Dlatego nas nikt nie złapie. Ja już tego dopilnuję.
— Nie jestem do tego przekonana.
— Zaufaj mi, mam plan.
— Ale jak ostatnim razem „zaufałam”, to skończyło się to myciem schodów.
— Nie panikuj. Wchodzisz w to?
— Wchodzę.
— To się przebieraj i wychodzimy.
— Okej. Ale musisz mnie zanieść pod łazienkę. A teraz się odwróć.
Aleks się odwrócił, a ja wdrapałam się na jego plecy, po drodze zgarniając z komody czyste ubrania.
Po dotarciu na miejsce zamknęłam za sobą drzwi i zaczęłam się ogarniać.
Po wyjściu z łazienki Aleks — na całe szczęście — wciąż na mnie czekał.
Bez niego dotarcie do mojego pokoju byłoby prawdziwą katorgą. To byłaby wojna między mną a moją nogą — i to przegrana z góry. Po dotarci do pokoju zabrałam tylko swój plecak i zeszłam z Aleksem na dół.
W holu czekała na nas niespodzianka w postaci pani Bogusi, która pilnowała drzwi wyjściowych sierocińca. Oczywiście, jak zwykle, siedziała na krześle. Na szczęście nie zauważyła mnie ani Aleksa, bo akurat przyszedł kurier — z kolejną paczką dla naszej kochanej pani dyrektor.
Zdążyliśmy schować się za schodami. W tym kącie byliśmy prawie niewidoczni — często się tam ukrywałam, zwłaszcza w pierwszych dniach po przyjeździe do sierocińca.
A jeśli chodzi o te przesyłki... nasza pani dyrektor to istny zakupoholik! Kiedyś codziennie przychodziło do sierocińca tuzin paczek. Kurierzy tylko wchodzili i wychodzili, jakby mieli u nas etat. Teraz, na szczęście, dziennie przychodzą tylko trzy.
Zawsze jednak zastanawiało mnie jedno — skąd ona ma tyle pieniędzy na te wszystkie bajery, które zamawia?
I to już chyba na zawsze pozostanie zagadką.
— I co teraz, geniuszu? — zapytał Aleks szeptem.
— Poczekamy, aż pani Bogusia zaśnie.
— No dobra.
— Do tego czasu siadaj na tej ławce.
— Swoją drogą, skąd się tu wzięła ławka?
— Ja ją tu przywlekłam.
— Czemu?
— To była moja cicha kryjówka przed wychowawcą.
— Wychowawcą?
— Tak.
— Okej, nawet nie pytam czemu.
— I dobrze. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz — jak to mówią.
— No racja.
A co do tych drzemek naszego gumowego ucha… Zawsze, gdy ma dyżur przy wejściu, lubi sobie ucinać drzemkę. Raz dostała burę od wychowawcy, bo oczywiście zasnęła na posterunku. A dzień później młodsze dzieciaki z sierocińca — Dawid i Ala — narysowały jej czarnym markerem wąsy. Nawet nic nie poczuła! Mina, jaką zrobiła po przebudzeniu, była po prostu bezcenna. Śmiech dzieciaków był tak zaraźliwy, że nawet nasz wychowawca nie mógł się powstrzymać.
Swoją drogą, pora wam przedstawić nasz diabelski duet — czyli dwa czorty z piekła rodem. Ala i Dawid dołączyli do sierocińca całkiem niedawno i oficjalnie zostali najmłodszymi mieszkańcami, zaraz po naszej Jolce, która ma zaledwie siedem lat. A nasze czorty mają po sześć i są rodzeństwem — bliźniakami.
Ich historia jest dość smutna: zostali odebrani matce alkoholiczce, która nie dbała o nich należycie.
A dlaczego „dwa diabełki”? Bo na okrągło uwielbiają robić psikusy! Wczoraj na przykład zakradli się do gabinetu pani dyrektor i podłożyli jej na krzesło poduszkę pierdzącą, a do porannej kawy wlali trochę atramentu. Niestety, nasz wychowawca też oberwał — wychodząc ze swojego pokoju, poślizgnął się na płynie do mycia naczyń i ślizgiem wleciał w kosz na śmieci stojący na korytarzu.
A kiedy wstał i ruszył w pogoń za naszymi gagatkami, zleciał ze schodów i obił sobie cztery litery. Przez tydzień chodził z poduszką na stołówkę.
Pani Bogusia w końcu zasnęła — już myślałam, że ja i Aleks zapuścimy tam korzenie. Ponownie wdrapałam się na jego plecy i niczym Bonnie i Clyde ruszyliśmy po cichaczu z sierocińca. Ale nagle — jak na złość — na naszej drodze pojawił się kurier z trzecią paczką. Ja już w panice, w głowie miałam same najgorsze scenariusze.
Na szczęście Aleks wpadł na pomysł, żeby wskoczyć szybko w krzaki — a konkretnie w żywopłot tuż przy głównym wejściu do sierocińca.
— Uf, mało brakowało! Dobrze, że jest ten cholerny żywopłot.
— Jezu, naprawdę mało brakowało.
— Przestraszyłaś się?
— W głowie miałam same złe scenariusze. Uwierz, nie chcesz wiedzieć.
— Ale jak widzisz, dałem radę.
— No widzę… I co teraz, panie mądralo?
— Poczekamy, aż kurier sobie pójdzie, a pani Bogusia zamknie drzwi.
— Okej. Ale wiesz, że jej nawet czołg nie obudzi.
— No wiem.
— Więc sobie tu trochę poczekamy.
— No to idziemy do tylnej furtki.
— Dobry pomysł.
— No ba, ja zawsze mam same dobre pomysły.
— Nie zawsze, Aleks. Nie zawsze.
I tak po wyjściu z naszej kryjówki, przeszliśmy przez dziedziniec, obok szklarni, a potem prosto przez „furtkę wolności” — w stronę przystanku autobusowego. Stamtąd pojechaliśmy prosto do centrum handlowego.
Po wyjściu z autobusu udaliśmy się od razu do mojego ulubionego sklepu. Mieli tam przeróżne ciuchy, a do tego w naprawdę fajnych cenach — dlatego tak bardzo go lubiłam.
Pewnie zapytacie, skąd nastolatka ma pieniądze na sukienkę. Otóż jeszcze jako dziecko zaczęłam odkładać każdą złotówkę i przez te lata uzbierałam całkiem pokaźną sumkę. Ale nie powiem wam, ile dokładnie… to już moja mała, słodka tajemnica.
Po wejściu Aleks ostrożnie odstawił mnie na ziemię i kazał iść — a raczej pokuśtykać — do przymierzalni.
— Czemu mam iść do przymierzalni, skoro jeszcze nic nie wybrałam?
— Ja ci coś wybiorę i przyniosę. Ty i tak nie możesz za długo stać, a w przymierzalni jest krzesło, więc sobie usiądziesz i poczekasz.
— Okej, niech ci będzie.
— Jak raz nie słyszę marudzenia ani protestowania!
— No widzisz, możesz się cieszyć.
Musiałam przyznać, że miał rację — pewnie długo bym nie ustała, zwłaszcza z jedną nogą. To było naprawdę miłe z jego strony, że tak się o mnie troszczył. Byłam mu za to wdzięczna.
Gdy już dokuśtykałam do przymierzalni i usiadłam na swoim „wygodnym tronie”, mogłam wreszcie odetchnąć.
Nie minęło nawet piętnaście minut, gdy Aleks zaczął znosić mi całą masę przeróżnych sukienek. I, o dziwo, większość z nich była w moim stylu — i w moim ulubionym kolorze!
To był dla mnie prawdziwy szok i niedowierzanie.
Gdy przyniósł ostatnią partię sukienek, moje niezawodne oczy od razu wypatrzyły tę jedyną — perełkę, po prostu przepiękną.
Była w moim ulubionym kolorze, niebieskim. Sięgała lekko za kolano, dół miała rozkloszowany, a górę zdobiły maleńkie diamenciki. Na dodatek była na ramiączkach — dokładnie w moim stylu.
Bałam się tylko ceny, ale ku mojej radości była przeceniona. Postanowiłam ją kupić.
Najpierw jednak musiałam ją przymierzyć.
Gdy włożyłam sukienkę i spojrzałam w lustro, aż mnie zatkało — wyglądałam naprawdę pięknie.
Żałowałam tylko jednego… że mama nie mogła mnie teraz zobaczyć.
— I jak? Wybrałaś którąś?
— Tak.
— Mogę odsłonić zasłonę?
— Teraz tak.
Aleks odsunął zasłonę przymierzalni.
— Wow… wyglądasz, wyglądasz…
— Wydusisz to w końcu z siebie? Gadasz jak zdarta płyta.
— Pięknie — powiedział z uśmiechem.
— Dziękuję.
— To właśnie ta sukienka, którą od razu wiedziałem, że wybierzesz.
— Masz naprawdę dobre oko.
— Dzięki. Teraz przynajmniej wiem, jaki garnitur sobie kupić.
— W sensie?
— Kolor.
— Aaa, dobra, nie skumałam — parsknęłam śmiechem.
— Dobra, teraz ja muszę jeszcze wybrać idealny garnitur do twojej kreacji.
— Nie no, nie musisz wybierać garnituru pod moją sukienkę.
— Muszę. Nawet tak nie mów. Na balu musimy wyglądać idealnie — a przede wszystkim ty.
— Ja?
— Tak. Mam nadzieję, że będziesz królową balu.
— Zapomnij o tym. Samanta zostanie królową, a Casanova królem.
— Ej, nawet tak nie mów. Ja będę królem, a ty królową. Zobaczysz jeszcze.
— No, zobaczymy.
— To załóżmy się.
— Zgoda.
— Jeżeli ja wygram, to ja wybieram nagrodę. A jeśli ty — to ty.
— Zgoda.
— Dobra, to idę wybierać ten garnitur.
— Okej, poczekam na ciebie w przymierzalni.
— Okej.
Aleks poszedł wybierać garnitur, a ja w tym czasie zdjęłam sukienkę i poprosiłam panią z obsługi, żeby zabrała resztę.
Ledwo ekspedientka odeszła z tymi sukienkami, a moim oczom ukazał się Aleks z garniturem w ręku.
— Już? Tak szybko?
— No już. Ja to nie baba, żebym zastanawiał się milion razy.
— Ale masz sprint, koleś.
— Nieprawda. Gdy wybierałem sukienki dla ciebie, ten garnitur akurat wpadł mi w ręce.
— Szkoda, że takiego sprintu nie masz, żeby czasami coś zrozumieć.
— Ej, to nieprawda. Czasami ciężko zaczaić, co masz na myśli.
— Nieprawda.
— Idziemy do kasy.
— Idziemy.
Aleks wziął ode mnie moją sukienkę i pomógł mi dostać się do kasy.
Przy kasie pani zapytała:
— Dzień dobry, razem płacicie?
— Dzień dobry, ja zapłacę — odparł Aleks.
— Nie, ja zapłacę, proszę go nie słuchać.
— To, kto z was płaci?
— Ja jestem mężczyzną i to ja zapłacę, proszę nie słuchać mojej dziewczyny.
— Jak już koleżanki, nie jestem jego dziewczyną.
Pani uśmiechnęła się i zaśmiała:
— No dzieciaki, gdyby taki był mój mąż jak twój chłopak, bardzo bym się cieszyła.
Po dłuższych przekomarzankach przy kasie w końcu odpuściłam — za nami tworzyła się niezła kolejka, a ludzie nie wyglądali na zbyt cierpliwych.
— Zgoda, zapłać.
— No i trzeba było się tak kłócić ze mną, ośle.
Pani znów się zaśmiała i oddała resztę Aleksowi. Ja natomiast czułam, jak policzki mi płoną, więc zabrałam szybko swoją sukienkę i na jednej nodze jak najszybciej ulotniłam się stamtąd.
— Zaczekaj! — krzyknął na cały sklep.
— Jeszcze karta rabatowa na następne zakupy! — krzyknęła pani przy kasie.
— O, dziękuję. Widzi pani, jak to jest z kobietami. Do widzenia.
— Do widzenia — odpowiedziała, uśmiechając się pod nosem.
Ja natomiast nie uciekłam daleko. Usiadłam na ławce w galerii, niedaleko tego sklepu, nie mając już siły uciekać Aleksowi.
— Tu jesteś! Już myślałem, że wróciłaś do sierocińca.
— Hahaha, zabawne. Niby jak miałabym wrócić?
— Oj, nie wściekaj się, złość piękności szkodzi.
— Jak bym mogła? Już byś kopniaka zarobił.
— No już, bez nerwów. Z jednej strony cieszę się, że zostałaś kaleką.
— Już nie żyjesz!
Tak się zamachnęłam ze złości na Aleksa, że prawie spadłam z ławki. Sama nie wiem, jak to się stało. Na szczęście Aleks miał rękę na pulsie i w ostatniej chwili złapał mnie za dłoń, powstrzymując totalną katastrofę.
— No i co, nerwusie? Prawie spadłaś z ławki. Gdyby nie ja, to teraz jechałabyś karetką do szpitala.
— To wszystko przez ciebie! Gdybyś mnie nie doprowadził do złości, to bym nie spadła. I… dziękuję.
— Nie słyszę.
— Dziękuję! Teraz słyszysz? Bo drugi raz tego nie powiem.
— Słyszę, słyszę, ale nie musiałaś tak wrzeszczeć. Ludzie patrzą na nas jak na dziwadła.
Miał rację — patrzyli na mnie jak na pawiana w zoo. Trochę przesadziłam, musiałam mu to przyznać.
— A wiesz, co ci powiem? Uroczo wyglądasz, jak się złościsz.
— Nieprawda.
— No dobra, już. Przepraszam.
— Za co?
— Za to, że rozzłościłem moją królową.
— Trzeba było tak od razu.
— Skąd ja mam w ogóle wziąć instrukcję obsługi do kobiet… — mruknął pod nosem.
— Mówiłeś coś?
— Nie, moja królowo.
— Idziemy na lody?
— Okej, ale ja płacę.
— No dobra, niech ci będzie.
— Przynajmniej raz się ze mną zgadzasz.
Aleks ciągnął mnie przez całą galerię jak jakiś turbo–maratończyk, aż wylądowaliśmy prawie na jej końcu. Chłopak sam już ledwo oddychał, bo cały czas robił za moje nogi, a ja… cóż, moje plecy krzyczały o litość. Ta pozycja była tak niewygodna, że miałam ochotę wyć do księżyca.
Ale trudno — muszę się przemęczyć. Tydzień jeszcze nie minął, a ja już czuję się jak emerytka po maratonie.
Gdy w końcu mogłam się wyprostować, poczułam, jak coś mi strzela w plecach. To zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego. I bez przesady — nie jestem jeszcze aż tak stara, żeby łapać reumatyzm od samego jeżdżenia na barana.
Aleks poszedł po lody, a ja pokicałam na jednej nodze do stolika. Kiedy w końcu usiadłam, byłam chyba bardziej zmachana niż Aleks po tym turbo-maratonie ze mną na plecach.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni, sprawdziłam godzinę i dosłownie zamarłam. Ostatni autobus w stronę naszego sierocińca właśnie odjechał, a my utknęliśmy w galerii. Na domiar złego mój telefon zaczynał odmawiać posłuszeństwa.
— A ty co masz za minę? — zapytał, wręczając mi lody.
— Mam złą wiadomość — odpowiedziałam, przerażona.
— Jaką?
— Spójrz na zegarek.
— O kurczę… to już ta godzina.
— Niestety, tak. Aleks, co robimy, jeśli dyrektorka będzie dziś sprawdzać pokoje? Jesteśmy trupami.
Nasza kochana pani dyrektor co jakiś czas kontroluje nasze pokoje, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Nie robi tego codziennie, ale wybiera sobie dni „wyjątkowe”. A że panuje ospa w naszym sierocińcu, tym bardziej możemy się spodziewać kontroli. Zwykle przychodzi około dwudziestej drugiej, a teraz jest dopiero dziewiętnasta — czyli mamy zaledwie trzy godziny, żeby dotrzeć na miejsce.
Sierociniec znajduje się jakieś trzy kilometry od galerii, więc podsumowując… wpadliśmy jak śliwki w kompot.
— Nie panikuj. Zjedzmy najpierw lody — powiedział, podając mi kubek.
Uśmiechnęłam się trochę nerwowo, łapiąc się na tym, że mam ochotę zjeść je całą garścią.
— Okej… a co potem, panie mądralo? — zapytałam, nieco niepewnie.
— Potem pójdziemy pieszo.
— Jak pieszo? — zdziwiłam się tak bardzo, że lody prawie wypadły mi z ręki.
— Normalnie.
— Chcesz mnie nieść na plecach przez trzy kilometry do domu? — zapytałam, próbując zachować powagę, choć śmieszność całej sytuacji uderzała mnie w żołądek.
— A masz lepszy plan, łamago? — mrugnął do mnie, jakby to było oczywiste.
— Tak… weźmy taksówkę.
— Za taksówkę nieźle byś zabuliła … prawie jakbyśmy jechali do Warszawy — zaśmiał się.
— Może masz rację… ale skąd pewność, że zdążymy? — moja mina chyba była już bliższa panice niż komedii.
— Nie pękaj, damy radę. Poza tym mamy jeszcze trzy godziny.
Trzy godziny, powtarzałam sobie w myślach, próbując oswoić lekki stres.
— Okej, jeśli dasz radę, to się zgadzam.
— Dam z palcem w nosie.
— Fuj! — prychnęłam, bo to powiedzenie zawsze wydawało mi się absurdalne i obrzydliwe.
— Tak się tylko mówi. I kto tu nie kuma? — wzruszył ramionami, wyglądając przy tym dziwnie.
— Oj tam, oj tam, nie przesadzaj, raz się zdarzyło — odpowiedziałam, choć w duchu wątpiłam, czy rzeczywiście damy radę.
— Jedz i ruszamy — rzucił, wskazując w stronę wyjścia z galerii.
— No dobra — westchnęłam, łapiąc plecak i przygotowując się na wyzwanie, które miało nas czekać.
Po zjedzeniu lodów (które swoją drogą były chyba najlepszymi w całym moim życiu — serio, smakowały jak raj w pucharku) wskoczyłam na swojego „rumaka”, czyli na plecy Aleksa. Mój dzielny koń, ledwo zipiąc, znosił moje ciężary niczym prawdziwy bohater. A ja… cóż, moje plecy już zaczynały protestować, ale kto by tam słuchał takiego drobiazgu przy takiej dawce adrenaliny.
I tak ruszyliśmy w kolejną przygodę, a raczej wyzwanie, jakie los postawił przed nami — drogę do domu. Każdy krok Aleksa był jak mini maraton, a ja, siedząc na nim niczym na grzbiecie turbo-konia, czułam się jednocześnie królową świata i niewolnicą własnych pleców. Ale hej, kto powiedział, że przygoda jest wygodna?
Aleks naprawdę szybko się uwinął — serio, te dwie godziny drogi minęły jak mrugnięcie oka… przynajmniej z jego perspektywy, bo ja czułam każdy centymetr na swoich plecach. W końcu stanęliśmy przed bramą sierocińca, a ja mogłam na moment odetchnąć. Ale cisza była złudna — w holu czekała nas prawdziwa pułapka, a samo dostanie się do środka wymagało, sprytu godnego najlepszego szpiega.
Czasami naprawdę miałam wrażenie, że nasz sierociniec to twierdza nie do zdobycia. Na czele tej twierdzy stoi nieustraszona (choć odrobinę przerażająca) królowa — nasza wspaniała pani dyrektor. A za nią wierni słudzy czuwający nad każdym ruchem. Każdy dźwięk, każdy cień — wszystko mogło zdradzić nasze położenie.
A my? My byliśmy jak Bonnie i Clyde… tylko trochę mniej złodziejscy, a zdecydowanie bardziej niezdarni.
Postanowiliśmy otworzyć główne drzwi sierocińca. Już po pierwszym pociągnięciu wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Drzwi skrzypiały tak, że aż ciarki przechodziły po plecach. Serio, włosy stawały dęba przy każdym ich ruchu — jakby próbowały ostrzec przed czymś złowrogim. Naprawdę przydałoby się je porządnie naoliwić, ale pan Wiciu, nasz konserwator, od tygodnia udaje, że problem nie istnieje.
Swoją drogą nasz konserwator, pan Wiciu, jest naprawdę przemiłą osobą, ale ma syndrom tak zwanego „profesjonalnego lenia”. Dlaczego? Tego chyba już nie muszę mówić — sami oceńcie. Zawsze uwielbia zaszyć się w swoim warsztacie, zamyka wtedy drzwi, wywiesza kartkę, że jest w stołówce na obiedzie, i kładzie klucz na klamce. A gdy ktoś go szuka i jakimś cudem nie zauważy tej kartki, to właśnie klucz go budzi, jakby wcale nie ucinał sobie drzemki.
Ale przez nasze bliźniaki ma ostatnio sporo pracy, bo te dwa diabelskie pomioty niszczą wszystko, co napotkają na swojej drodze — a są tu dopiero od niedawna.
– Gotowa? – szepnął Aleks, kładąc rękę na klamce.
– Nie do końca… – odpowiedziałam, bo serce biło mi jak młot.
Powolnym ruchem pociągnęliśmy drzwi, a one… zaskrzypiały jeszcze głośniej, jakby protestowały przeciwko naszej obecności. Na moment zawahaliśmy się, bo zza starych drzwi dobiegł nas dziwny trzask.
– Chyba nas słyszała… – mruknęłam, choć wiedziałam, że to tylko drzwi próbują nas wystraszyć.
Aleks uśmiechnął się wrednie:
– No to wchodzimy. Jak w starych filmach przygodowych — wchodzimy wprost do nieznanego.
Zatrzymaliśmy się na moment, wstrzymując oddech, a potem pchnęliśmy drzwi razem. Skrzypienie przeszło w głośne jęknięcie, jakby same drzwi opierały się naszemu wejściu. W końcu jednak ustąpiły, a my ostrożnie weszliśmy do środka, czując się trochę jak bohaterowie w tajemniczej fortecy.
— Weszliśmy — wyszeptałam.
— Udało się! Dawaj, przybij piątkę.
— Okej, ale cichą.
Tego dnia mieliśmy naprawdę kupę szczęścia. Nie dość, że otworzyliśmy te cholerne drzwi, to jeszcze nikt nie przybiegł sprawdzić, co się dzieje. Od razu z Aleksem puściliśmy się biegiem po schodach prosto do mojego pokoju.
Gdy Aleks odstawił mnie pod drzwi i miałam się już z nim pożegnać, nagle… zgasło światło. W całym sierocińcu zrobił się taki mrok, że dosłownie nic nie było widać. W tej samej chwili ktoś ścisnął mocno moją rękę. Serio — prawie zawału dostałam.
— Aleks, to ty?
— Co ja? — jego głos brzmiał, jakby nagle zamienił się w przerażoną siedmiolatkę.
— Ty mnie trzymasz za rękę?
— T-tak…
— A czemu?
— Bo… trochę wstyd, ale boję się ciemności.
— Chyba żartujesz. Przecież zawsze mówisz, że jesteś nieustraszony.
— No, nie tym razem…
— Ale z ciebie cykor.
— Mogę być cykorem. Trudno.
— Niech ci będzie. Ale puść moją rękę.
— Nie.
— Okej, ale chociaż współpracuj ze mną, żebym mogła otworzyć drzwi.
W końcu udało mi się otworzyć drzwi mojego pokoju, choć było to niezłe wyzwanie — jedna ręka zajęta klamką, a druga okupowana przez Aleksa, który trzymał mnie jak ostatnią deskę ratunku.
Kiedy tylko weszliśmy do środka, postanowiłam znaleźć świeczki, żeby chociaż trochę uspokoić mojego pana „nieustraszonego”. Po krótkich poszukiwaniach wreszcie je znalazłam i zapaliłam. Pewnie pytacie, jak je zapaliłam, skoro nie miałam zapałek? Spokojnie — to były świeczki na baterie, całe szczęście.
Dopiero wtedy ten cykor mnie puścił. Choć… muszę przyznać, długo się przed tym wzbraniał.
— Nareszcie. Już się uspokoiłeś?
— No… prawie.
— Czemu prawie?
— Mam do ciebie prośbę.
— Jaką?
— Mogę tu spać? Proooszę.
— Spać?
— Tak, bo… boję się. Wiem, wiem — to śmieszne i głupie.
— Muszę się zastanowić.
— No proszę! Chociaż tę jedną noc!
— No dobra, zgoda.
— Naprawdę?!
— Tak. Ale śpisz na podłodze.
— Okej. Dziękuję!
Nie miałam wyjścia — z jednej strony był moim jedynym prawdziwym przyjacielem. Zawsze ratował mnie z opresji i wyciągał z kłopotów. To, że go przenocuję, było dla mnie czymś w rodzaju podziękowania za wszystko, co dla mnie robił. Cieszyłam się, że mogę, choć odrobinę mu się odwdzięczyć.
A z drugiej strony… byłam w nim zakochana. Byłabym głupia, gdybym mu odmówiła.
Niespodziewanie moje najgorsze obawy spełniły się — nadszedł nalot na pokoje. Usłyszałam głośne pukanie do drzwi i głos dyrektorki. Miałam wrażenie, że gram w najgorszym horrorze. Dlaczego? Bo nie było prądu, a za drzwiami stała wiedźma, której brakowało tylko miotły.
Rzuciłam szybkie spojrzenie na Aleksa i kazałam mu schować się w szafie, którą — swoją drogą — bardzo polubił po poprzednim razie. Aleks wskoczył do środka, a ja otworzyłam drzwi.
— Dobry wieczór — odpowiedziałam, szczerząc się, jak głupia do sera.
— Dobry wieczór, Sabrino.
— Mam złe wieści.
— Jakie?
— Nie będzie prądu do jutra rana, niestety.
— Tak właśnie sądziłam.
— Przyniosłam ci świeczki, ale widzę, że masz swoje.
— Na całe szczęście miałam.Ale dziękuje za troskę.
— A druga sprawa… widziałaś Aleksa? Nie ma go w swoim pokoju.
Nogi się pode mną ugięły. Musiałam coś szybko wymyśle. Nagle w mojej głowie zaczęły działać szare komórki. Miałam plan jak z tego wybrnąć.
— Aleks… niech pomyślę. Był tutaj godzinę wcześniej i powiedział, że idzie wziąć kąpiel.
— Hmm, dziwne. Byłam u niego w pokoju i go nie było.
— Może bierze jeszcze prysznic. Wie pani, że Aleks to taki czyścioch.
— Ach, nieważne. Nie mam czasu, żeby go teraz szukać, muszę jeszcze obejść tyle pokoi.
— Dobranoc, Sabrino.
— Dobranoc.
Zamknęłam drzwi i odetchnęłam z ulgą. Wzięłam świeczkę do ręki i otworzyłam szafę. Aleks wyglądał kiepsko — był blady, jakby nagle zobaczył trupa. Wyglądał naprawdę przygnębiająco.
Posadziłam go na łóżku, włożyłam mu świeczkę w dłoń, a sama podeszłam do szafki, nalałam szklankę wody i podałam mu ją.
— Już dobrze? — spytałam, czując niepokój.
— Tak — odpowiedział cicho.
— Dlaczego boisz się ciemności? — zapytałam, ciekawa jego historii.
— Gdy byłem mały, starsze dzieci zamykały mnie w szafie. Od tego czasu boję się ciemności.
— To musiało być straszne.
— Było… nawet nie wiesz jak bardzo.
Gdy opowiadał, czułam jego ból tak bardzo, że sama zaczęłam mieć łzy w oczach. Była to naprawdę smutna historia.
Postanowiłam go przytulić. Na początku był w lekkim szoku, nie wiedział, co zrobić, ale po chwili położył ręce na moich ramionach. Wtedy zobaczyłam jego bardziej bolesną stronę życia. Widać było, że doświadczenia, które przeszedł, odcisnęły na nim piętno — nie sama śmierć rodziców, bo z tym pogodził się już dawno, lecz sposób, w jaki traktowali go inni.
Przestałam patrzeć na niego jak na łobuza. Zobaczyłam osobę, która wiele przeszła, a mimo to wciąż potrafi się uśmiechać. Tuliliśmy się długo, aż w końcu Aleks sam zdecydował, że już wystarczy.
— Dziękuję — odparł Aleks.
— Za co?
— Że mnie wysłuchałaś. I że Bóg sprowadził ciebie na moją drogę.
— Nie ma za co. Jeśli jeszcze kiedyś będziesz tego potrzebował, jestem tu.
— Dobrze, będę pamiętać.
— Okej, a teraz, jeśli pozwolisz, zrobię ci łóżko na podłodze do spania.
— Dobrze, pozwalam.
Zostawiłam Aleksa i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam kilka koców i moją starą kołdrę, a potem rozłożyłam je na podłodze, tworząc prowizoryczne łóżko — najwygodniejsze, jakie tylko potrafiłam przygotować. Podzieliłam się też kilkoma poduszkami z mojego łóżka, żeby było mu choć trochę wygodniej.
Gdy wszystko było gotowe, podeszłam do komody i wyciągnęłam z niej ubrania Aleksa. Miałam je oddać już dawno, ale ciągle o tym zapominałam. Teraz jednak nadeszła idealna okazja — czułam, że takie drobne gesty mogą mu naprawdę pomóc poczuć się lepiej. Wciąż miałam schowane jego rzeczy, bo wielokrotnie ratował mnie z opresji i pożyczał mi swoje ubrania. Nic dziwnego więc, że jeszcze ich nie oddałam. Część już mu zwróciłam, ale kilka rzeczy wciąż leżało u mnie.
— Proszę — powiedziałam z uśmiechem.
— Ooo, mój zaginiony strój na WF! W końcu się znalazł.
— Oj, nie patrz tak na mnie. Sam mi go dałeś.
— Ty lepiej powiedz, ile jeszcze tego masz.
— Czy to ważne? W końcu ci je oddam.
— No dobra, niech ci będzie. A teraz się odwróć.
— Co?
— Odwróć się. No, chyba że chcesz mnie zobaczyć bez koszulki.
— Nie chcę.
Odwróciłam się, a wręcz zakryłam oczy dłonią. Gdy Aleks już się przebrał, przyszła kolej na mnie.
— Już — odparł cicho.
— To teraz moja kolej. Odwracaj się.
— Zgoda, już się odwracam.
— Tylko błagam cię, nie podglądaj.
— Przecież nie jestem żadnym zboczeńcem, spokojnie.
Upewniłam się trzy razy, że faktycznie nie podgląda — dopiero wtedy mogłam spokojnie się przebrać. Mimo że miał zamknięte oczy, i tak czułam się przy nim dziwnie zawstydzona.
— Gotowe — powiedziałam w końcu.
Aleks odwrócił się i… jakby się zawiesił. Mówiłam do niego, ale to było jak grochem o ścianę — kompletnie nieobecny.
— Halo? Żyjesz?
— Tak — mruknął, jakby ocknął się z transu. — Zapatrzyłem się.
— Na co?
— Na ciebie.
— Czemu?
— Ładnie wyglądasz w tym warkoczu.
— Jeśli to był komplement, to dziękuję.
— Nie ma za co.
Usłyszeć komplement z jego ust… to było jak miód na moje serce. Często spałam w warkoczu — dzięki temu rano łatwiej było mi okiełznać moje wiecznie zbuntowane włosy. A sposób, w jaki patrzył na mnie w tamtej chwili… tego uczucia naprawdę nie da się opisać.
— Już napatrzyłeś się? — zapytałam z lekkim uśmiechem.
— Co?
— Pytam, czy już przestałeś się na mnie gapić.
— Aaa… tak, tak.
— Idziemy spać.
— Tak, idziemy.
Leżeliśmy tak jeszcze chwilę w swoich łóżkach, rozmawiając półszeptem. Aleks zasnął w połowie zdania, jak małe dziecko — totalnie odleciał. Wyglądał tak słodko, gdy spał. Nachyliłam się, żeby go przykryć, a on przez sen złapał mnie za rękę. Nie miałam serca jej wyciągać ani go budzić. Odwróciłam się więc na bok w jego stronę i zasnęłam z jedną ręką zwisającą z łóżka — trzymaną przez niego.
Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
Pumciak
Bardzo fajne opowiadanie lekkie i przyjemnie się czyta