Na barana przez życie ( część 5)

Czytając książkę, nawet nie zauważyłam, kiedy moje powieki stały się ciężkie. Zasnęłam i spałam aż do rana, twardo niczym kamień. Nie zdążyłam się nawet wykąpać — padłam zmęczona i wciąż śmierdząca po wczorajszym meczu.  

Rano obudził mnie śpiew ptaków za oknem… i mój własny smród. Zerknęłam na budzik przy łóżku i zerwałam się jak z procy — oczywiście, jak zwykle nie zadzwonił, a do wyjścia zostało mi jakieś trzydzieści minut.  

— Świetnie, Sabrino, po prostu świetnie — mruknęłam sama do siebie.  

Szybko wskoczyłam pod mój wymarzony prysznic, bo zapach naprawdę był już nie do zniesienia. Potem w ekspresowym tempie ubrałam się, chwyciłam książki do szkoły i opaskę do włosów. Wybiegłam z pokoju i ruszyłam biegiem prosto na przystanek autobusowy. No bo przecież nie byłabym sobą, gdybym dotarła tam bez żadnych przebojów po drodze.  

Jak to ja — w pośpiechu zapomniałam zamknąć plecaka i cała jego zawartość wylądowała na chodniku przed sierocińcem. Piórnik, jak zwykle niedomknięty, rozsypały się długopisy, ołówki, kredki i gumka prosto pod nogi kilku przechodniów. Nie wspominając o kalkulatorze, z którego wypadły baterie. Był cały roztrzaskany — chyba przygniotła go książka „Chłopi”, która swoją drogą również zaliczyła chodnik razem z resztą mojego dobytku.  

Kalkulator bez wahania wyrzuciłam do kosza — i tak nie nadawał się już do niczego. Czerwona jak burak ze wstydu, zgarniałam resztę zawartości plecaka. Kilkoro przechodniów rzuciło mi rozbawione spojrzenia, co wcale nie pomagało.  

Kiedy wreszcie pozbierałam cały mój bajzel, pobiegłam dalej w stronę przystanku. Z radości, że zdążę, o mało co się nie wywróciłam na nierównej płycie chodnika.  

Dosłownie w ostatniej chwili wskoczyłam do autobusu — cała zziajana, ale szczęśliwa, że jednak zdążyłam. Zaraz po wejściu przeraził mnie tłum ludzi, który jak zwykle stał, a autobus wydawał się jeszcze bardziej wypchany niż w zeszłym tygodniu.  

Jednym pozytywem tego dnia było to, że Aleksowi udało się zająć miejsce prawie na tyle autobusu. Gdy go zauważyłam, od razu próbowałam do niego dotrzeć, przedzierając się przez wszystkich ludzi. Oczywiście, nie obyło się bez ofiar — moja opaska spadła mi z głowy i potoczyła się pod nogi jakiegoś grubasa, który cofając się, nadepnął na nią. Gdy ją podniosłam, była w dwóch częściach.  

A niech cię przechświecie- Krzyczałam w swoich myślach.  

Gdy już dotarłam do miejsca docelowego, autobus gwałtownie zahamował na następnym przystanku. Wylądowałam w ramionach Aleksa, który na całe szczęście miał dobry refleks i mnie złapał. Mój wzrok zatrzymał się na jego ustach — prawie się przypadkiem pocałowaliśmy. Słyszałam, jak bije jego i moje serce, i miałam wrażenie, że czas nagle stanął w miejscu.  

— Dziękuję i przepraszam — powiedziałam zawstydzona, patrząc w jego oczy.  

— Nie ma za co. Ale nie potrzebuję… całusa — odpowiedział, lekko śmiejąc się pod nosem.  

— Haha, bardzo zabawne. Możesz mnie już puścić?  

— A nie możemy jeszcze tak zostać? — wymsknęło mu się.  

— Co? — odpowiedziałam zdziwiona.  

— Nie, nic… już cię puszczam — dodał lekko zakłopotany.  

Przesuniesz się? — dodała Sabrina.  

— Oczywiście, wszystko dla mojej Księżniczki — odpowiedział Aleks z przesadną powagą, przez co kilka osób obok parsknęło śmiechem.  

Gdy Aleks się przesunął, mogłam w końcu bezpiecznie usiąść. Przez całą drogę do szkoły czułam jednak, jak policzki mam rozgrzane do czerwoności. Udawałam, że patrzę przez okno, ale kątem oka widziałam, że Aleks co chwilę się uśmiecha. Nie wiedziałam, czy robi to do mnie, czy po prostu tak go bawił cały poranny chaos.  

Ale mi wcale tego dnia nie było do śmiechu. Nawet nie pamiętałam czy odrobiłam swoją pracę domową. Do tego byłam strasznie głodna, ponieważ nie zdążyłam nawet na śniadanie. Chyba cały autobus słyszał, jak mi burczy w brzuchu — włącznie z Aleksem. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.  

A żeby było jeszcze zabawniej, w tym całym pośpiechu zapomniałam umyć zębów.  

  

— Świetny poranek, Sabrino — mamrotałam sama do siebie, odwracając się do okna.  

Autobus w końcu zatrzymał się przy szkole, a ja wysiadłam razem z Aleksem. Udawałam, że wszystko jest w porządku, ale w środku miałam ochotę uciec do domu i udawać chorą.  

— Jezu, jaka mina… jak srający kot na puszczy. Co dziś się z tobą dzieje? — mruknął Aleks idąc obok mnie.  

— Znalazł się dowcipniś z rana… Po prostu nie pamiętam, czy odrobiłam pracę domową z matmy — odpowiedziałam, drapiąc się po głowie.  

Aleks parsknął śmiechem.  
— Czyli jednak nastał koniec świata.  

— Haha, zabawne, normalnie koń by się uśmiał.  

— Mam pomysł. Oddam ci swoje zadanie z matematyki.  

— A co z tobą, geniuszu, będzie? — zapytałam, mrużąc oczy. — Chcesz sobie strzelić jedynkę z matmy w imię rycerskości?  

— Szczerze? Uwielbiam przygody. A poza tym… jedna jedynka w tę czy w tamtą nic mi nie zaszkodzi. — Wzruszył ramionami z uśmiechem, jakby to naprawdę nie miało dla niego znaczenia.  

Nagle zadzwonił dzwonek, a Aleks szturchnął mnie w ramię.  
— No to chodź, geniuszko. Zobaczymy, czy dziś uratuję ci życie.  

— Idę — odpowiedziałam, mając z tyłu głowy bardzo złe przeczucia.  

Korytarz aż huczał, a ja miałam wrażenie, że ze strachu robi się coraz krótszy z każdą minutą. Supeł w moim żołądku zaciskał się coraz mocniej. Aleks szedł tuż za mną, pilnując, żebym nie dała dyla, i jednocześnie ponaglał:  

— No dalej, szybciej, bo się spóźnimy!  

W pewnym momencie nogi dosłownie odmówiły mi posłuszeństwa. Zatrzymałam się, zapierając na siłę, ale wtedy Aleks złapał mnie za rękę i pociągnął do przodu.  

— Nie ma, że się poddajesz — rzucił z uśmiechem.  

Ja jednak za wszelką cenę zapierałam się nogami, jakbym walczyła o życie. Dopiero gdy stanęliśmy przed drzwiami klasy, skończyłam błaznować i westchnęłam ciężko, wchodząc do środka.  

Chwilę później weszła pani Pietruszewska i zamknęła drzwi za sobą. W tym momencie miałam wrażenie, że supeł w moim żołądku zawiązał się na amen.  

— Dzień dobry, klaso — przywitała się zmachana pani Pietruszewska, od razu sięgając po butelkę wody i biorąc łyk.  

— O nie… — powiedziałam cicho do siebie pod nosem, bo wiedziałam, że zaraz coś pójdzie nie tak.  

— Widzę, że znów kogoś nam tu brakuje. Chyba jest to… Eryk? — nauczycielka uniosła brew.  

— Tak, proszę pani! — odezwała się klasowa Samanta.  

— Czy wiecie, co się z nim dzieje? — dopytywała nauczycielka.  

— Pewnie znów pakuje na szkolnej siłowni i o Bożym świecie, zapomniał… — odpowiedział nasz DJ klasowy, rozbawiając połowę klasy.  

Kilka minut po jego słowach rozległo się pukanie do drzwi.  

— Proszę — odpowiedziała pani Pietruszewska.  

— Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie — odezwał się zmachany i lekko spocony Eryk, wchodząc do klasy.  

— Jest i nasza zguba! Szanowny strongman wielkiej sławy pan Eryk zaszczycił nas swoją obecnością — odpowiedziała lekko podenerwowana pani Pietruszewska.  

Eryk mrugnął do klasy i z gracją, którą chyba sam sobie wyobrażał, przeszedł między ławkami, starając się nie potknąć… i oczywiście zahaczył o nogę naszego szkolnego casanovy, wywracając się z wielkim hukiem.  

Klasa parsknęła śmiechem.  
— Eryk! — krzyknęła pani Pietruszewska, próbując zachować powagę. — Chyba tym razem siłownia ci nie pomogła!  

Eryk wstał, otrzepał się i zrobił teatralny ukłon do klasy.  
— Wszystko pod kontrolą! — ogłosił, chociaż jego twarz zdradzała, że wcale tak nie było.  

DJ klasowy od razu podniósł kciuk i powiedział:  
— To było epickie! Powinieneś dostać medal za styl!  

Ja tylko przewróciłam oczami, próbując powstrzymać śmiech, ale nie mogłam się powstrzymać — w końcu Eryk wyglądał jak chodząca katastrofa w zwolnionym tempie.  

W klasie panował kompletny chaos. Pani Pietruszewska dostawała już białej gorączki, bo nie mogła zapanować nad uczniami. Ja siedziałam cicho, jak mysz pod miotłą, zwłaszcza że moja praca domowa z matematyki… cóż, nigdy nie powstała.  

Nagle rozległ się potężny huk.  

To była pani od matematyki. Postanowiła uciszyć klasę w najbardziej widowiskowy sposób — z całej siły walnęła pitagorasem w biurko.  

Cisza. Absolutna. Cała klasa w jednej chwili zamieniła się w posągi.  

Ja natomiast zrobiłam się blada jak ściana, gdy pani Pietruszewska wbiła we mnie wzrok.  

– No, w końcu państwo zauważyło, że trwa lekcja – powiedziała lodowatym tonem. – Tylko Sabrina siedzi cicho.  

Uff… poczułam ulgę. Te słowa były jak miód na moje uszy. Supeł w żołądku powoli się rozluźniał, a ja wreszcie mogłam oddychać pełną piersią.  

– Nie będę dziś sprawdzać pracy domowej, bo to strata czasu, patrząc na to, że mieliśmy dziś w klasie mały teatrzyk. Prawda, Eryku?  

– Prawda, pani profesor… Jeszcze raz przepraszam – odpowiedział skruszonym głosem.  

A, zapomniałam wam powiedzieć: nasza pani Pietruszewska to nie byle kto. Jest profesorem matematyki i wykłada też na tutejszym uniwersytecie. Można śmiało powiedzieć, że jest mistrzynią – nie istnieje zadanie, którego nie potrafiłaby rozwiązać. Matematykę ma w jednym paluszku.  

Pewnie zastanawiacie się, jak to się stało, że taka profesor trafiła do naszej szkoły. Cóż… jest żoną naszego dyrektora. W zeszłym roku było bardzo ciężko znaleźć kogoś na miejsce pana Majtki, który był już tak stary, że w końcu przeszedł na emeryturę. Nie wspominając, że był prawie głuchy – do niego trzeba było mówić przez megafon, a i tak niewiele dawało.  

Więc, wracając do naszej pani profesor – dyrektor po prostu zatrudnił swoją żonę. A właściwie… zwerbował ją do nauczania w naszej szkole.  

Cała klasa w jednej chwili odetchnęła, gdy usłyszała, że pracy domowej nie będzie sprawdzania. Słychać było tylko szelest kartek i ciche westchnienia ulgi.  

Oczywiście, znalazł się też ktoś, kto musiał zepsuć moment.  

-Ale ja zrobiłam pracę domową! - odezwała się prymuska Ania, która zawsze musi postawić na swoim.  

Klasa zawyła z oburzenia.  

– Serio, Ania?!  
– Ty to jesteś zdrajczynią!  
– Donosicielką!  

– Spokojnie, Aniu. Sprawdzę jutro wszystkim pracę domową – oznajmiła pani Pietruszewska.  

Tym jednym zdaniem pozamiatała całą klasę i ucięła wszelkie dyskusje. A mnie, szczerze mówiąc, trochę ulżyło. Wreszcie mogłam odetchnąć.  

Kiedy zadzwonił dzwonek, ten dźwięk był dla mnie jak miód na uszy. Już widziałam siebie lecącą prosto na świetlicę po wymarzoną drożdżówkę.  

Tyle że nie zdążyłam zrobić ani kroku. Aleks otworzył plecak, zajrzał do środka i triumfalnie wyjął dwie drożdżówki. Spojrzał na mnie z takim uśmiechem, jakby właśnie wygrał los na loterii.  

— Masz. Bo przez całą lekcję słuchałem koncertu z twojego brzucha.  

— Dziękuję! — uśmiechnęłam się szeroko, niemal rzucając się na jedzenie.  

— Smacznego!  

— No… smacznego — powtórzyłam z pełnymi ustami, przeżuwając tak szybko, że sama się śmiałam z tego, jak to musiało wyglądać.  

— Matko, jaka ty głodna byłaś! — zaśmiał się Aleks.  

— Nie jadłam śniadania. A ten poranek był… hm, bardzo szalony.  

— Szalony?  

— Nieważne, opowiem ci potem. Ale tą drożdżówką serio ratujesz mi dziś życie.  

— To wiesz co? Mogę ci takie serwować codziennie.  

— Okej, zgadzam się.  

— To chyba pierwszy raz, kiedy nie protestujesz?  

— Serio? Nawet nie zauważyłam — mruknęłam znowu z pełnymi ustami.  

Aleks nagle zmrużył oczy, jakby coś kombinował.  

— Czekaj, nie ruszaj się! — rzucił i sięgnął po plecak.  

Wyciągnął z małej przegródki paczkę chusteczek, wyciągnął jedną i delikatnie wytarł mi twarz.  

— Cała w lukrze i okruchach… Wyglądałaś jak mała świnka — zaśmiał się.  

— Serio, czemu mi nic nie mówisz?! — jęknęłam, czując, jak rumieniec wchodzi mi na całą twarz. Miałam ochotę zakopać się trzy metry pod ziemią.  

A żeby było mało, z tych wszystkich emocji naprawdę zaczęłam się dławić drożdżówką. Kaszlnęłam tak gwałtownie, że aż łzy stanęły mi w oczach.  

Na szczęście Aleks błyskawicznie podał mi butelkę.  

— Sok, pij! — zawołał.  

Bez zastanowienia chwyciłam i pociągnęłam łyk. Dopiero po chwili mój wzrok padł na etykietę.  

Pomarańcze.  

Mam uczulenie na pomarańcze.  

W panice od razu wyplułam sok… prosto na koszulkę Aleksa.  

— O nie… — jęknęłam, a jednocześnie zaczęłam gorączkowo grzebać w plecaku w poszukiwaniu zwykłej wody.  

  

Aleks patrzył na mnie z miną, jakby właśnie oglądał na żywo najdziwniejszy kabaret świata. Ja w końcu złapałam oddech, ale wstyd uderzył mnie jak fala. W klasie panowała cisza, a ja czułam na sobie wszystkie spojrzenia.  

Nie wytrzymałam. Wybiegłam na korytarz, zanim ktoś zdążył się odezwać.  

Nienawidzę być w centrum uwagi. Odkąd pamiętam, takie sytuacje mnie paraliżowały. Serce wali mi wtedy jak oszalałe, ręce się pocą, a w głowie mam tylko jedną myśl: uciec.  

Może to dlatego, że w domu też często uciekałam. Gdy rodzice się kłócili, zamykałam drzwi i nakrywałam się kocem, żeby nie słyszeć krzyków. Do dziś nie znoszę podniesionych głosów. Kiedy ktoś krzyczy na mnie, zamykam się w sobie jak w skorupie.  

  

A teraz, choć Aleks niczego złego nie zrobił, a cała ta sytuacja pewnie go tylko rozśmieszyła… ja czułam się tak, jakbym znowu siedziała pod kocem i czekała, aż to wszystko minie.  

Wybiegłam z klasy i usiadłam na zimnej ławce pod ścianą. Serce dalej tłukło mi się w piersi, jakby chciało wyskoczyć. Wpatrywałam się w podłogę, modląc się, żeby nikt nie wyszedł i mnie nie zobaczył.  

Nie wiem, ile tak siedziałam. Minuty dłużyły się jak godziny. W końcu usłyszałam kroki i głos Aleksa.  

— Sabrina? Gdzie jesteś?  

Zamarłam. Panika od razu ścisnęła mnie w środku. Zamiast się odezwać, zerwałam się i prawie biegiem uciekłam do toalety. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie plecami.  

  

„Super. Teraz jeszcze pomyśli, że całkiem zwariowałam” — przemknęło mi przez głowę, a oczy mimowolnie zaszkliły się łzami.  

Nie poszłam już na następną lekcję. Słyszałam dzwonek, ale nie ruszyłam się z miejsca. Skuliłam się w kłębek w kabinie i siedziałam tak, aż świat za drzwiami trochę ucichł.  

Próbowałam uspokoić oddech. Minuta po minucie. W końcu serce przestało walić jak szalone, a dłonie przestały mi drżeć.  

Kiedy usłyszałam kolejny dzwonek — tym razem na przerwę — zebrałam się w sobie. Głównie wzięłam się na odwagę. Otarłam oczy, poprawiłam włosy i wyszłam. Każdy krok w stronę klasy wydawał mi się ciężki jak ołów.  

— Gdzie ty byłaś? Martwiłem się o ciebie.  

— Przepraszam… — wyszeptałam, wciąż trochę skrępowana.  

— Ej, płakałaś? Spokojnie, nie pękaj.  

— Nic się nie stało. Naprawdę. Spokojnie. Usiądź.  

— Dobrze… — usiadł obok mnie, nie odrywając wzroku.  

— Powiedz mi, dlaczego uciekłaś?  

— Mam tak od dziecka… Mam swoje lęki i bariery. Wiesz, moja rodzina nie była idealna.  

— Rozumiem. Ale przede mną nie musisz uciekać.  

— Wiem… To mój atak paniki. Ciężko mi to wytłumaczyć.  

— A ja wiem, jak to nazwać. Po prostu nie dajesz sobie rady z emocjami, które cię przytłaczają. Kiedyś byłem taki sam. Też uciekałem.  

— Naprawdę?  

— Tak. Ale nauczyłem się. Zacząłem kontrolować emocje, stres i panikę.  

Nagle Aleks przytulił mnie mocno. Poczułam jego serce bijące szybciej, a ciepło bijące od niego sprawiło, że w końcu naprawdę się uspokoiłam.  

Na moment czas jakby stanął. Wszyscy na korytarzu ucichli, przestali chodzić. Czułam, że jesteśmy tylko my — ja i on. Słyszałam jedynie nasze oddechy, powolne i spokojne.  

Ta chwila trwała krótko, ale była jedną z najpiękniejszych w moim życiu. Poczułam, że mimo całej niesprawiedliwości świata, komuś naprawdę na mnie zależy.  

Był to mój pierwszy przytulas po śmierci mamy. I pierwszy raz od dawna poczułam się bezpieczna.  

— Już wszystko w porządku. Każdy z nas od czasu do czasu potrzebuje przytulenia — powiedział z uśmiechem.  

— Tak… dziękuję ci za wsparcie. Tego mi brakowało po śmierci mamy.  

— Przytulania?  

— Dokładnie.  

— Chcesz, to mogę cię częściej tulić?  

— Podziękuję, bo się jeszcze przyzwyczaję — wyszeptałam, lekko się czerwieniąc.  

— Co? — zdziwił się Aleks.  

— Nie, nic, nie ważne.  

— Słyszałem!  

— To po co pytasz?  

—A tak, a co, nie wolno mi?  

— Nie!  

— Dobra, chodźmy już na W-F. Bo się spóźnimy.  

— A moje rzeczy?  

— Mam je spokojnie. Powiedziałem też na lekcji, że poszłaś do pielęgniarki.  

— Ale z ciebie kłamca!  

— Nie kłamca, tylko bohater!  

— No dobrze, bohaterze…  

— A teraz chodź, bo naprawdę się spóźnimy.  

— No przecież idę.  

— A oddasz mi mój plecak?  

— Nie poniosę go, oddam ci przed szatnią.  

— Nie, bo dziewczyny sobie pomyślą, że nas coś łączy!  

— A co w tym złego?  

— Nie, ale potem będą plotki.  

— I co z tego? Mam to gdzieś. Wiesz, ile dziewczyn się za mną ugania.  

To akurat była prawda. Aleks był bardzo przystojny, niczym prawdziwy Adonis. Każda dziewczyna w klasie miała na niego oko — był piłkarzem, i to nie byle jakim. Był też kapitanem szkolnej drużyny oraz naszego klubu. Setki dziewczyn przychodziły codziennie na jego treningi. Nasza klasowa diva również miała na niego chrapkę. Wszyscy zastanawiali się jednak nad jedną rzeczą: jak ja, taka szara myszka, mogę trzymać się u jego boku i być jego najlepszą koleżanką? Każda dziewczyna tonęła w jego oczach… i ja też.  

Aleks miał w życiu pod górkę. Stracił oboje rodziców w wypadku samochodowym. Od jednej placówki wędrował do drugiej, bo nikt nie chciał go u siebie przyjąć — buntował się i był typowym łobuzem. Może nie do końca — w głębi duszy był trochę nieśmiały i cichy, a mimo to zawsze pakował się w kłopoty. Nawet tego dnia, gdy się poznaliśmy, było w nim coś zagubionego.  

Wszystko zmieniło się, gdy trafił do tego samego sierocińca, co ja. Ja widziałam w nim zagubionego chłopca, który potrzebował prawdziwego przyjaciela, kogoś, kto będzie mu towarzyszyć. Takiego kompana, jakiego sama potrzebowałam w swoim życiu.  

Ma trudny charakter, ale w głębi duszy jest bardzo uczuciowy, miły, opiekuńczy i zawsze wesoły. Oczywiście ma też kilka wad — jest strasznym gadułą i nigdy nie potrafi trzymać języka za zębami. Do tego nie potrafi trzymać nerwów na wodzy.  

Aleks przed szatnią oddał mi plecak, tak jak obiecał. Oczywiście tym razem też się nie myliłam — nie obyło się bez gapiów. Akurat w tym momencie zobaczyła nas Samanta ze swoją świtą, wychodząca z szatni damskiej. Wrogie spojrzenia w moją stronę i maślane oczy skierowane w stronę Aleksa sprawiły, że niemal zwróciłam drożdżówkę, którą wcześniej dostałam. Aż przeszły mnie ciarki na samą myśl, że Aleks mógłby być z Samantą. Normalnie… fuj.  

Pożegnałam go i szybko weszłam do szatni. Od razu poczułam wszystkie spojrzenia wbijające się w moje plecy. Miałam wrażenie, że w momencie, gdy przekroczyłam próg, wszystkie rozmowy ucichły. Jakby dziewczyny natychmiast zaczęły mnie obgadywać. Nic dziwnego — w klasie zrobiłam z siebie dziwaka i niezły kabaret.  

Gdy wyciągałam strój na w-f, co jakiś czas słyszałam szepty i kątem oka zauważałam, że ktoś mnie obserwuje. Wiedziałam na sto procent, że rozmowa dotyczy mnie.  

Zostawiłam strój i ruszyłam w stronę toalety, mijając przy drzwiach nasze trzy „księżniczki”, które właśnie wracały do szatni. Serce biło mi jak szalone, a każdy krok wydawał się donośniejszy od szeptów i spojrzeń wokół mnie.  

Po dotarciu do toalety oblałam twarz zimną wodą i skorzystałam z kabiny. W miarę szybkim krokiem wracałam do szatni. Gdy otworzyłam drzwi, nie zastałam już dziewczyn — szatnia była pusta. Podeszłam do swojego plecaka i ławki… i zobaczyłam, że mój strój zniknął.  

Wiedziałam wtedy na sto procent, że to sprawka Amandy i jej „piesków na posyłki”. Nie miałam już siły na jej brudne zagrywki. Postanowiłam nie ćwiczyć i wykorzystać nieprzygotowanie do lekcji. Miałam jeszcze trochę czasu do dzwonka, więc usiadłam i cierpliwie czekałam.  

Gdy zadzwonił, wyszłam z szatni. Aleks czekał na mnie.  

— Nie ćwiczysz? — zapytał zdziwiony.  

— Nie…, ponieważ ktoś mądry, i sam wiesz kto, zakosił mi ubrania.  

— Zatłukę tę rozwydrzoną dziewuchę! — wycedził wściekle Aleks.  

— Nie mów nawet tak. Pewnie po W-F moje rzeczy magicznie się znajdą.  

— Pewnie tak, ale jej należy się nauczka. I nawet wiem jaka — powiedział, jakby nagle go olśniło.  

— Aleks, proszę cię, nie kombinuj.  

— Nie tym razem, Sabrino. Tym razem nie posłucham. Wybacz.  
— Chodź już na w-f.  

— Nie, ty idziesz do szatni!  

— Co? — odpowiedziałam zdziwiona.  

— Nie „co”, tylko przynoszę ci moje spodenki zapasowe i koszulkę. Buty też mam. Będą lekko za duże, ale to sobie wypchasz chusteczkami.  

— Okej…, ale nie musisz tego robić dla mnie.  

— Muszę. A teraz idź do szatni, a ja ci przyniosę rzeczy.  

— No już, zmykaj.  

— Okej.  

Po piętnastu minutach Aleks zapukał do drzwi. Otworzyłam i odebrałam mój „zestaw ratunkowy”. Byłam mu naprawdę wdzięczna — zawsze potrafił uratować mnie jak prawdziwą damę z opresji.  

Przebrałam się w ekspresowym tempie. Założyłam spodenki Aleksa, które były na mnie tak ogromne, że spokojnie zmieściłaby się w nich jeszcze jedna osoba. Nie wspominając o koszulce, która spokojnie mogłaby robić za sukienkę.  

Kiedy odwróciłam ją tyłem, zauważyłam, że to koszulka naszego klubu. Na plecach widniał napis „Aleks” i jego numer. Do tego całość pachniała jego dezodorantem albo perfumami — intensywnie i charakterystycznie. Przez chwilę miałam wątpliwości, czy powinnam ją zakładać. To mogło oznaczać dodatkowe kłopoty. Z drugiej strony nie miałam wyboru — gdybym weszła teraz na zajęcia nieprzygotowana, byłoby to moje ostatnie podejście w tym miesiącu. Z butów Aleksa musiałam jednak zrezygnować — wyglądałabym w nich jak kaczor Donald. Zostałam przy swoich które miałam na nogach.  

Przestałam się zastanawiać i wciągnęłam koszulkę. W końcu darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.  

Kiedy wyszłam, Aleks zaniemówił i stanął jak wryty. Zmachałam mu ręką przed twarzą.  

— Idziesz? — zapytałam.  

— Tak swoją drogą… ładnie wyglądasz! Ładniej niż ja w tych rzeczach.  

— Dzięki, a teraz chodź już, Casanovo, bo jesteśmy grubo spóźnieni na zajęcia.  

Całą drogę na salę gimnastyczną Aleks nie odrywał ode mnie wzroku. Nie powiem — trochę mi się to podobało. Ale nie mogłam dać po sobie poznać, że tak jest.  

Gdy dotarliśmy, Aleks otworzył mi drzwi jak prawdziwy dżentelmen. W jednej chwili wszystkie oczy zwróciły się na nas. Mina Samanty mówiła wszystko — to tylko potwierdzało moje podejrzenia, że to ona ukradła mój strój.  

Podeszliśmy do pana Kowalskiego, by zameldować, że dotarliśmy na WF. Oczywiście nie obyło się bez reprymendy i kary. Po lekcjach mieliśmy przebiec pięć okrążeni wokół sali. Przyjęliśmy to z pokorą, ale oboje wiedzieliśmy, że wszystkiemu winna była Samanta. Widziałam, jak w Aleksie aż się gotuje — we mnie też. Nie mogłam już patrzeć na tę dziewczynę, ale niestety przede mną były jeszcze kolejne lekcje. Na całe szczęście nie przegapiliśmy całej lekcji tylko jakieś dwadzieścia minut.  Akurat ominęła nas rozgrzewka. Ale nam raczej dziś rozgrzewka z głowy nie była nam dziś potrzebna. Byliśmy rozgrzani dość po wczorajszym meczu. Nagle usłyszeliśmy gwizdek pana Kowalskiego.  

— No dzieciaki, skoro jesteśmy w komplecie zagramy w zbijaka, ale nie typowego.  

— Jak nie typowego- Odparł Aleks.  

— Dowiesz się Aleksie w swoim czasie....  a teraz dobierzcie się w pary. Tak żeby był jeden chłopak i dziewczyna.  

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Aleks został otoczony przez tłum dziewczyn. Każda chciała być z nim w parze, a że mieliśmy lekcje łączone z drugą klasą, taki widok powtarzał się na każdym naszym WF-ie jak mantra.  

W pewnym momencie poczułam się jak piąte koło u wozu. Postanowiłam więc wymknąć się cichaczem z tego różańcowego kółka, co wcale nie było łatwe – dziewczyny naciskały na niego jak armia, a ja musiałam lawirować między nimi niczym ninja w szkolnym stroju sportowym.  

Gdy w końcu mi się udało, rozejrzałam się po sali, szukając kogoś wolnego. Wtedy, z drugiego tłumu, wyłonił się szkolny Casanova. Wyglądało na to, że żadna z dziewczyn nie zwróciła jego uwagi – mogłam niemal usłyszeć w jego spojrzeniu: „Hmmm… żadna mnie nie przekonuje”.  

Miałam właśnie udać się na ławkę, gdy nagle za plecami usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się i zobaczyłam… szkolnego Casanovę.  

— Sabrino, zaczekaj! — krzyknął, a jego uśmiech sprawił, że poczułam się trochę dziwnie.  

— Co chcesz? — odpowiedziałam zdziwiona, próbując brzmieć obojętnie.  

— Chcesz być ze mną w parze? — zapytał, nie spuszczając ze mnie wzroku.  

— Ja z tobą w parze… haha, bardzo śmieszne — odpowiedziałam, śmiejąc się nerwowo.  

— Mówię serio — uniósł lekko brwi, dając mi do zrozumienia, że to nie żart.  

— Naprawdę? — zdziwiłam się, bo nie wiedziałam, co go nagle napadło.  

— Tak. Nadal nie dowierzasz?  

— Powiedzmy, że się zgodzę…, ale co z twoim fanklubem?  

— Nic… Powiedzmy, że daję ci szansę na zaistnienie w tym świecie — odpowiedział z teatralnym gestem, jakby to była misja nie do odrzucenia.  

— Mam paść na kolana i ci dziękować? — prychnęłam zirytowana, choć trudno było powstrzymać uśmiech.  

— Nie… to zgadzasz się, czy nie? — podirytowany, powtórzył.  

— Zgoda — odpowiedziałam, udając brak entuzjazmu, choć w duchu cieszyłam się jak dziecko.  

Nie mogę uwierzyć, że się zgodziłam…, ale gdybym się nie zgodziła, czekałaby mnie pewnie ławka albo para z niezdarnym Markiem z tamtej klasy. A wiem, co mówię – on naprawdę jest jak chodząca kupka nieszczęścia.  

W tym roku chłopcy grali w piłkę nożną i nie dość, że strzelił samobója, to jeszcze potknął się o własne sznurówki i wywrócił, łamiąc sobie rękę. Dwa lata temu, gdy łapał piłkę do kosza, wybił sobie palca. A pół roku temu… cóż, wybił sobie przednie zęby na WF-ie. Nie do końca wiem, jak do tego doszło i szczerze mówiąc – nie chcę wnikać.  

Za każdym razem, gdy jest na WF-ie, jest wesoło. Przynajmniej pan Kowalski ma co robić. Choć czasem wolałabym, żeby go w ogóle nie było – wtedy byłoby znacznie bezpieczniej.  

Więc teraz chyba wiecie, z czego się cieszę. Z dwojga złego… wolę jednak Casanovę. Na Aleksa wcale nie mogę zbytnio liczyć na WF-ie, sami widzicie, jak to wygląda. Mimo że dołączył do klasy całkiem niedawno, i tak ma większe powodzenie u dziewczyn niż ja u chłopaków. Nic dziwnego – z jednej strony uroda robi swoje.  

– Dobra, dzieciaki, widzę, że dobraliście się w pary – odparł podekscytowany Kowalski.  

– Może nam pan teraz powie coś więcej o tym zbijaku? – odezwała się Samanta.  

– Otóż wasi partnerzy mają za zadanie was bronić. To będzie trochę jak zwykły zbijak, ale jednocześnie nieco inny. Para, która zostanie trafiona, automatycznie odpada z gry. Wasi partnerzy założą też kamizelki. I co najważniejsze – celują tylko chłopcy. Wy, dziewczyny, możecie chować się za nimi i unikać piłki, ale same nie możecie rzucać. A teraz podzielimy was na dwie drużyny. Aleks i Samuel – wy jesteście kapitanami.  

– No to zaczynamy wybór drużyn – klasnął w dłonie Kowalski. – Aleks, Samuel, po kolei dobieracie sobie resztę.  

– Biorę Anię i jej partnera – rzucił Aleks bez wahania.  

– W takim razie my bierzemy Olę z Krzyśkiem – odpowiedział spokojnie Samuel, a ja kiwnęłam głową, starając się ukryć lekką tremę.  

– Nikola, ty zostajesz z Aleksem, więc gracie razem – przypomniał Kowalski, wskazując na blondynkę stojącą obok.  

Nikola uśmiechnęła się szeroko, jakby właśnie wygrała los na loterii, a Aleks tylko skinął głową, udając powagę. Ja za to poczułam lekkie ukłucie w żołądku, chociaż niby nie miałam ku temu żadnego powodu.  

– Dobra, to jeszcze raz – podsumował Kowalski. – Mamy dwie drużyny, każda składa się z par. Gra jak w zbijaka, ale przypominam: tylko chłopcy rzucają, dziewczyny chowają się za nimi. Trafiona para odpada. Wszystko jasne?  

– Jasne! – odkrzyknęła cała sala.  

Widziałam po minie Aleksa, że był lekko zaskoczony, gdy Samuel wybrał mnie na swoją parę. W jego oczach dostrzegłam cień zazdrości – choć nie powinienem się dziwić, przecież nie byliśmy parą. Powietrze aż drżało od niewypowiedzianej obietnicy, że tego dnia jeszcze coś się wydarzy.  

Piłka wylądowała na środku.  

— No to… gramy! — zagwizdał Kowalski.  

Kiedy prawie wszystkie pary odpadły, na placu boju zostałam już tylko ja z Samuelem kontra Aleks i Nikola. A Nikola, która wyraźnie się w nim podkochiwała, wręcz uwieszała się na Aleksie podczas meczu. Nie żebym była zazdrosna czy coś… po prostu strasznie mnie to wkurzało.  

Widziałam, jak wrogo na siebie patrzyli Aleks i Samuel coraz mocniej celowali w siebie nawzajem. To nie wyglądało już jak zwykły mecz — raczej jak pojedynek dwóch rywali, a ja byłam ich trofeum.  

W końcu Aleks tak się zamachnął, że piłka przeleciała tuż obok mnie i odbiła się gdzieś za trybunami. Na całe szczęście zdążyłam uskoczyć, ale w ułamku sekundy piłka wróciła na drugą stronę. Aleks nie zdążył jej złapać, ta odbiła się od filara i… prosto w moje czoło.  

Samuel tym razem nie zdołał mnie obronić. Padłam jak rażona gromem, a przed oczami zatańczyły mi gwiazdki niczym w kreskówce. Ostatnie, co pamiętam, to Aleksa biegnący w moją stronę… potem już nic. Straciłam przytomność, nie mam pojęcia na jak długo.  

Później dowiedziałam się, że to właśnie Aleks podniósł mnie i wziął na ręce i razem z panem Kowalskim zaniósł do szkolnej pielęgniarki.  

Kiedy w końcu się ocknęłam, leżałam na kozetce, a obok mnie siedział wyraźnie zmartwiony Aleks. Tuż przy nim stał też Samuel — równie przejęty. Nadal miałam przed oczami te kreskówkowe gwiazdki i czułam okropny ból głowy, jak przy najgorszej migrenie.  

Ale dokładnie tak, jak przeczuwałam — coś się wydarzyło. A konkretnie: prawie straciłam życie przez tych dwóch idiotów.  

Nie wiedziałam, że Casanova (czytaj: Samuel) nadal coś do mnie czuje. Kiedyś kilka razy próbował się za mną uganiać, ale spuściłam go na drzewo. Najwyraźniej jednak jego „kocie zaloty” nie przeszły mu do dziś.  

A ta ich wzajemna zazdrość? Zamiast romantycznej rywalizacji skończyła się dla mnie ogromnym guzem na czole, który prędko się nie zagoi. Byłam wściekła na obu. Nie chciałam ich nawet widzieć na oczy.  

— Nic ci nie jest? — odezwali się równocześnie, jak chór kościelny.  

— Oprócz tego, że nadal widzę gwiazdki jak z kreskówki, a łeb chce mi pęknąć, to wszystko okej — syknęłam wściekła.  

— Uff, to dobrze — westchnął Aleks, jakby kamień spadł mu z serca.  

— Może chcesz się napić? — zapytał Samuel skruszonym głosem.  

— A może coś zjeść? — dorzucił Aleks, równie skruszony.  

— Nie, nie i jeszcze raz NIE! — warknęłam tak głośno, że aż podskoczyli. — Co wam, idioci, strzeliło do głowy, żeby narażać moje życie?!  

— Przepraszamy… — odpowiedzieli równocześnie.  

— Wynocha! Nie przyjmuję na razie żadnych przeprosin. I zamknijcie za sobą drzwi!  

— Dobrze, już idziemy… — mruknęli oboje.  

Nagle zza futryny wychyliła się głowa Aleksa.  

— Ale na pewno nie jesteś głodna? Ani spragniona?  

— WYNOCHA!!!  

Tak uciekali, że zapomnieli zamknąć za sobą drzwi.  

Byłam tak wściekła, że miałam ochotę ich udusić i powiesić na sznurku od prania.  

I tak do końca dnia siedziałam już u pielęgniarki, na tabletkach przeciwbólowych i z zawrotami głowy. Dzięki dwóm adoratorom, o których wcale się nie prosiłam — jeden byłoby wystarczający, a nie dwóch! Na całe szczęście moja głowa prawie wróciła do normy tuż przed końcem lekcji.  

I tak do końca dnia siedziałam już u pielęgniarki, na tabletkach przeciwbólowych i z zawrotami głowy. Dzięki dwóm adoratorom, o których wcale się nie prosiłam — jedno to byłoby wystarczające, a nie dwóch! Na całe szczęście moja głowa prawie wróciła do normy tuż przed końcem lekcji.  

Wychodząc od pielęgniarki, udałam się jeszcze szybko do toalety. Gdy spojrzałam w lustro i zobaczyłam, jak ogromny jest ten siniak, oszalałam z nerwów. Ciśnienie miałam chyba na sto.  

— No super, Sabino… — mruknęłam do siebie. — Mam ochotę tę dwójkę normalnie zamordować.  

Nie wiedziałam, jak pokażę się na treningu. Jeszcze tego dnia czekał mnie trening, a z takim siniakiem na czole… jak wytłumaczę to trenerowi? Nie miałam przecież grzywki, żeby go przysłonić. No cóż, Sabriono, za cudze błędy trzeba płacić.  

Skorzystałam z łazienki i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Stamtąd prosto na trening, bo nie miałam innego wyjścia — nie mogłam przecież odpuścić. Wysiadłam z autobusu i z spuszczoną głową oraz workiem treningowym w ręku i plecakami na plecach szybkim tempem udałam się do szatni. Uff, nikt mnie chyba nie zauważył.  

Byłam bardzo załamana tym siniakiem, do tego prawie wcale nie mogłam go dotykać, bo bolał jak szalony. Wyciągając ubrania z worka, natrafiłam na czekoladki, które rozpuściły się w moim worku treningowym. Pudełko prawdopodobnie się otworzyło. Całe ubrania wyglądały, jakby ktoś je… pomazał. Buty dało się jeszcze doczyścić, ale ciuchy nie bardzo.  

Nerwowo przeszukałam plecak i na całe szczęście mój skradziony strój na WF oddała Samanta, więc mogłam go w końcu założyć. Buty wyczyściłam w toalecie, a ciuchy, które wyglądały jak kupa, wrzuciłam z powrotem do już i tak brudnego worka.  

Przy okazji znalazłam zapomniany podkład, który kiedyś wrzuciłam do plecaka na czarną godzinę. Mam nadzieję, że choć trochę przysłoni mi siniaka. Pudełko z czekoladkami okazało się być od Samuela. Wyrzuciłam je do kosza nie nadawały się już do zjedzenia. W duchu powiedziałam sobie, że jak wrócę do szkoły, to go naprawdę zabiję. Przysłoniłam siniaka i gotowa na trening wyszłam do chłopaków, którzy już się rozgrzewali. Po drodze spotkałam Kubę.  

— Cześć, Sabriono — powiedział Kuba.  

— Cześć, Kuba, miło cię widzieć — odpowiedziałam uśmiechając się.  

— Ooo, dziękuję… jesteś bardzo miła, szczególnie po tych moich ostatnich słowach, no wiesz, jakich — dodał, drapiąc się po głowie.  

— Było, minęło. Zapomnij o tym — odparłam.  

— A ty nie przyjechałaś z Aleksem? — zapytał Kuba.  

— Nie, dziś może się do mnie nie odzywać — odpowiedziałam, wciąż wściekła na niego.  

— Uuu, przeskrobał coś… nie wnikam — mruknął Kuba.  

— Chodź, rozgrzejemy się wspólnie, skoro nasz kapitan dzisiaj ma karę — zaproponował.  

— Okej, mi to pasuje — zgodziłam się, starając się odgonić złe myśli o siniaku i Samuelu.  

Aleks co chwila zerkał w moją stronę, robił maślane oczy jak piesek i wykonywał gesty, jakby chciał, żebym mu wybaczyła. Lecz ja, skupiona na treningu, wcale na niego nie patrzyłam i na razie nie miałam zamiaru mu wybaczać. Miałam swój plan wobec tych dwóch gagatków — skoro zrobili mi prawie krzywdę, postanowiłam, że trochę się pomęczą, zanim im wybaczę. Wiem, to trochę złośliwe, ale miejmy nadzieję, że skuteczne.  

Trener przyszedł i rozpoczęliśmy przygotowania do meczu — wiecie, takich drobnych, między drużynami z powiatu. Sama kiedyś w takich startowałam, więc wiedziałam, czego się spodziewać. Trener dał nam ostry wycisk, wszyscy padliśmy na murawę, zmęczeni i zadyszani. Każdego z nas paliły mięśnie. Coś czułam, że jutro z łóżka wstanę tylko z trudem.  

Po skończonym treningu wtopiłam się w tłum i jak najszybciej udałam do szatni, by nie widzieć Aleksa. Przebrałam się i wyszłam — a tam, oczywiście, czekał na mnie jak wierny pies pasterski. Starałam się milczeć i udawać, że wciąż jestem wściekła.  

— Sabrino, przepraszam! — odezwał się skruszony Aleks.  

— Spadaj i zejdź mi z oczu.  

— No naprawdę, przepraszam…  

— Nie obchodzi mnie to.  

— Nadal jesteś zła?  

— Nadal.  

— A kiedy ci przejdzie?  

— Za kilka lat może. A teraz się śpieszę na autobus.  

— To idę z tobą.  

— Rób, co chcesz, tylko nie odzywaj się do mnie.  

— Okej, możemy pomilczeć, jeśli chcesz.  

— Idziesz?  

— No jasne, że idę.  

— Miałeś być cicho.  

—  Już się zamykam i idę moja królowo.  

Przez całą drogę do sierocińca panowała cisza tak jak obiecał. Był to miód na moje uszy. Po wyjściu z autobusu udałam się do swojego pokoju nawet nie żegnając się z Aleksem. Po wejściu rzuciłam wszystkie rzeczy na podłogę a sama padłam na łóżku. Byłam szczęśliwa, że ten pechowy dzień za mną....

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Gaba

    Faaajne!

    2 dni temu

  • Użytkownik Pumciak

    Bardzo ładne opowiadanie czekam na jeszcze

    3 dni temu

  • Użytkownik Victoriatori17

    @Pumciak dziękuje postaram się jak najszybciej napisać następne części😊

    3 dni temu