Marta wciąż nie mogła uwierzyć, że siedzi w gmachu Ministerstwa Zdrowia. Jeszcze niedawno prowadziła prezentację o układzie rozrodczym na uczelni, a dziś czekała w skórzanym fotelu, z kopertą opatrzoną pieczęcią państwową w dłoni. Drzwi do gabinetu otworzyły się bezszelestnie.
— Pani Marta Lewicka? — zapytał mężczyzna w średnim wieku, z ciemnym garniturem i siwymi pasmami przy skroniach. Uśmiechnął się. — Proszę do mnie.
Gabinet był elegancki, nowoczesny. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające schematy anatomiczne ludzkiego ciała — kobiecego i męskiego — w sposób niemal artystyczny, zmysłowy.
— Dziękuję, że przyjęła pani zaproszenie — powiedział urzędnik. — Otrzymała pani najlepsze wyniki spośród wszystkich absolwentek kierunku medyczno-dydaktycznego. A pani dodatkowa specjalizacja z edukacji seksualnej czyni panią idealną kandydatką do… projektu specjalnego.
Marta uniosła lekko brew.
— Projekt specjalny?
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej i sięgnął do szuflady po kolejną kopertę. Podsunął ją jej, ale nie puścił od razu.
— To program objęty klauzulą poufności. W tej kopercie znajdzie pani wszystko: adres szkoły, nazwisko dyrektora, zasady wynagrodzenia, zasady pracy. A także… bardzo szczegółowy opis zadań.
Marta spojrzała na niego z lekkim niedowierzaniem.
— Szkoły?
— Tak. Liceum na Podlasiu. Z pozoru zwyczajne. W rzeczywistości – wytypowane do udziału w pilotażu. Prowadzimy eksperymentalny program edukacji seksualnej, przeznaczony dla pełnoletnich uczniów z kilku placówek. Będą dojeżdżać do jednej, specjalnie wyznaczonej klasy. Celem programu jest podniesienie świadomości seksualnej młodzieży, zwiększenie otwartości w relacjach i długofalowo… poprawa dzietności w regionie.
Zamilkł na moment.
— Potrzebujemy kogoś młodego, ale z autorytetem. Kobiety. Kogoś, kto rozumie ciało, ale potrafi mówić o nim językiem pragnienia, a nie tylko medycyny.
Marta poczuła, jak jej kark przeszył delikatny dreszcz. Czy to możliwe, że właśnie ją wybrali? Że to nie był żart?
— Dlaczego ja?
— Bo pani wygląda jak nauczycielka, której się ufa… ale jednocześnie nie da się przestać na panią patrzeć.
Marta poczuła, jak lekko pieką ją policzki. Uśmiechnęła się półgębkiem, zaskoczona, ale i zaintrygowana.
— Oczywiście — dodał urzędnik — otrzyma pani pełne zaplecze: służbowy samochód klasy premium, opłacone mieszkanie w centrum miasteczka, pensję trzykrotnie wyższą niż standardowa nauczycielska. A jeśli projekt zakończy się sukcesem – wysoką premię od państwa.
Spojrzała na kopertę. Miała wrażenie, że trzyma w rękach klucz do zupełnie innego świata.
— A jeśli odmówię?
— Nie odmawia się takim propozycjom, pani Marto. Nie, kiedy się czuje, że to coś więcej niż praca. Proszę się tam zgłosić jutro. Adres i nazwisko dyrektora są w środku. Tylko on będzie znał wszystkie szczegóły.
Wyszła z gabinetu w milczeniu. W dłoni trzymała kopertę i już teraz czuła, że jej życie — ciche, akademickie, przewidywalne — kończy się tu i teraz.
Czekała ją sala dydaktyczna, której nikt nie znał. Uczniowie, których jeszcze nie widziała. I dyrektor, który może okazać się trudnym typem i gburem. Może jednak nie będzie tak źle, jak podpowiadał to jej własny umysł. Jednak wiedziała, że istnieją sposoby na każdego mężczyznę, jeśli nie da się drogo służbowo.
* * *
Silnik czerwonego Mercedesa CLA wyłączył się niemal bezszelestnie, gdy Marta zaparkowała pod szkolnym budynkiem. Liceum na pierwszy rzut oka wyglądało zwyczajnie — ceglane ściany, surowa fasada, lekko wypłowiały szyld z nazwą szkoły. Coś jednak w atmosferze tego miejsca było inne. Ciche. Jakby wszyscy tu wiedzieli, czego ona miała się dopiero dowiedzieć.
Wysiadła, wygładzając dopasowaną ciemną spódnicę i poprawiając okulary w cienkich oprawkach. Czarny rozpięty płaszcz sięgał jej ud, ale to nogi w czerwonych kozaczkach na obcasie przyciągały wzrok przypadkowego ucznia, który właśnie przechodził przez dziedziniec. Marta uśmiechnęła się pod nosem. Lubiła ten efekt.
Sekretariat znajdował się na pierwszym piętrze. Starsza sekretarka uśmiechnęła się sztucznie, po czym się odezwała:
— Dyrektor oczekuje pani w gabinecie. Prosto i w prawo. Drzwi z ciemnego drewna.
Marta zapukała delikatnie, a gdy usłyszała: „Proszę”, weszła do środka.
Dyrektor był dokładnie taki, jak opisał go list — Michał Kalinowski, 45 lat, mężczyzna o nieprzeciętnej prezencji. Wysoki, z siwymi pasmami we włosach, ubrany w ciemny garnitur, z gładko ogoloną twarzą i głosem głębokim jak dębowa biblioteka.
Stał przy oknie, ale gdy ją zobaczył, odwrócił się i uśmiechnął w sposób, który był zbyt subtelny, by nazwać go otwartym — i zbyt długi, by był tylko uprzejmy.
— Marta Lewicka — powiedział. — Wygląda pani jeszcze lepiej niż na zdjęciu z dokumentacji. Ministerstwo wie, co robi.
Jej policzki delikatnie się zaróżowiły, ale nie spuszczała wzroku. To było miłe zaskoczenie, że był dość atrakcyjny i słychać było szczerość w jego głosie.
— Dziękuję. Cieszę się, że mogę tu być.
— Czy wie pani, co tak naprawdę ma tu robić?
— Częściowo. Powiedziano mi, że to program edukacyjny dla pełnoletnich uczniów. Eksperymentalny.
Uśmiechnął się kątem ust.
— Eksperymentalny to mało powiedziane. Chodźmy — powiedział, biorąc ze stojaka pęk kluczy. — Pokażę pani salę dydaktyczną. Będzie pani korzystać wyłącznie z niej. Tylko ja i pani mamy dostęp. I nasi… specjalnie dobrani uczniowie.
Ruszyli ciemnym korytarzem na czwarte piętro — poziom techniczny, wyłączony z użytku. Okna były zasłonięte, ściany wyciszone. Zatrzymali się przed ciężkimi drzwiami z umieszczonym nad nimi poziomym oknem z mleczną szybą. Klucz z charakterystycznym znakiem ministerstwa obrócił się w zamku z cichym kliknięciem.
Marta weszła pierwsza — i zamarła.
Sala była duża, przestronna, urządzona jak coś pomiędzy gabinetem terapeutycznym a luksusowym apartamentem. Na środku stało szerokie, miękkie łóżko z białym prześcieradłem. Wokół – stanowiska z ekranami dotykowymi, eleganckie krzesła, fotele, materace, łóżka do masażu, stojaki z ludzkimi modelami anatomicznymi… ale nie tymi z plastiku, tylko hiperrealistycznymi, niemal jak żywe ciała.
Przy jednej ze ścian wisiały duże zasłony, które mogły dzielić salę na segmenty. Za inną znajdował się barek z napojami, a dalej... szafki z zamkiem kodowym. Jeden z regałów zawierał przedziwne akcesoria: książki erotyczne, różnej maści wibratory, piłki gejszy, karty ze scenariuszami sytuacyjnymi.
Marta poczuła mrowienie w karku. Z jednej strony wszystko było naukowe, higieniczne, profesjonalne. Z drugiej – ewidentnie prowokujące. Jakby każdy szczegół mówił: „tu nauczysz się nie tylko nazw ciała… ale tego, co potrafi.”
— No i? — spytał dyrektor, stając za nią, bliżej niż powinien. Czuła jego ciepło. — Jakie wrażenia?
— To… więcej, niż się spodziewałam — przyznała. — Wszystko tu pachnie luksusem. I… kontrolowaną pokusą.
Michał zbliżył się jeszcze, do tego stopnia, że niemal dotykał jej ramienia. Mówił nisko, prawie szeptem:
— To nie wygląda jak zwykły program. To bardziej rytuał przejścia. Dla nich. I, być może… także dla pani.
Marta spojrzała mu w oczy. Był w nich spokój i pewność siebie. I coś jeszcze — niegasnące zainteresowanie. Nie patrzył jak na pracownicę. Patrzył jak na kobietę. I ona doskonale o tym wiedziała.
— A ja? — zapytała cicho. — Co mam tu robić… tak naprawdę?
— Ma pani uczyć ich świadomej przyjemności. Pokazać, że seks to nie tylko akt, ale język. Kontakt. Przygoda. Pani jest przewodniczką. Nie tylko wykładowczynią.
Przez chwilę żadne z nich się nie odezwało. Marta wzięła głęboki oddech i przesunęła dłonią po jednym z zagłówków składanego łóżka.
Miękka skóra. Idealnie gładka.
— Pytanie tylko… — mruknęła. — Kto kogo będzie uczył.
Dyrektor uśmiechnął się powoli, widząc pewne zakłopotanie i niepewność, malującą się na twarzy nowej wykładowczyni.
* * *
Marta udała się pod adres swojego służbowego mieszkania. Była tak rozkojarzona, że minęła je autem i musiała zawracać na pobliskim małym rondzie. Wciąż miała przed oczami erotyczną salę i stojącego w niej dyrektora. Widziała jego twarz – te przenikliwe oczy, uważne spojrzenia, subtelnie przeciągnięte pauzy w zdaniach. Ewidentnie czegoś od niej chciał. Niemal gotowy na wypróbowanie jednego z łóżek. Ją samą pociągali starsi, dojrzali i pewni siebie mężczyźni. Miała wrażenie, że znał już jej tajemnicę.
— Marto, ogarnij się! — powiedziała do siebie, kiedy zamknęła drzwi i zobaczyła odbicie blondynki w lustrze. — Jesteś profesjonalistko i masz zadanie do wykonania!
Zdjęty swój płaszcz i powiesiła do pustej szafy. Zaczęła oglądać mieszkanie, które nie było duże, ale za to przytulne i dobrze urządzone. Miała wannę oraz kabinę prysznicową, a do tego taras z widokiem na pola uprawne. To był czas żniw, bo w tle maszyny zbierały kolby kukurydzy i młóciły dojrzałe kłosy zboża. Lekko uchylone okno, dało jej zapach suchego siana i kurzu.
To był kolejny ciepły wrześniowy dzień, a niskie czerwone słońce, wciąż nagrzewało salon. Krople zaczęły spływać jej po szyi oraz klatce piersiowej. Niemal cała była rozpalona, mimo tak skromnego ubrania. Musiała rozpiąć duszącą ciało bluzkę, bo dłużej nie mogła tego znieść. Kiedy już uwolniła swój dekolt, głęboko odetchnęła z ulgą. Pełny biust, niemal chciał rozerwać idealnie dopasowany stanik.
Sięgnęła po swoje notatki rzucone na miękką kanapę i usiadła obok, otwierając ponownie list z ministerstwa. „Zajęcia prowadzone będą w duchu nowoczesnej edukacji seksualnej. Głównym celem jest wypracowanie świadomości ciała, komunikacji erotycznej, przełamanie barier wstydu oraz edukacja partnerska. Każda z młodych osób jest pełnoletnia. Uczniowie dobrowolnie podpisali zgodę na udział w programie.”
Poniżej znajdowała się lista nazwisk i krótkie charakterystyki: łącznie cztery pary – po dwie nieznane sobie osoby z różnych klas liceów z województwa. Starannie wybrani. Ponoć z wyjątkowym potencjałem do „dojrzałości emocjonalnej i gotowości na eksplorację bliskości”.
Marta poczuła dreszcz. Czy naprawdę będzie ich uczyć seksu? Nie z podręcznika, nie z teorii – ale w sali pełnej łóżek, luster, intymnego oświetlenia? Ich ciała, spojrzenia, oddechy – wszystko miało stać się materiałem dydaktycznym?
Wstała z kanapy. Przeszła się boso po salonowym parkiecie. Czuła, że to nie będzie zwykły rok. Nie dla niej. I nie dla nich.
* * *
Następnego dnia pojawiła się w szkole o świcie. Czerwone kozaczki stukały cicho o kafle korytarza, a na sobie miała dopasowaną spódnicę z wysokim stanem i śnieżnobiałą bluzkę, której dwa guziki u góry zostały rozpięte. Nieświadomie – a może z pełną premedytacją – odsłaniała delikatny rowek między piersiami.
Trafiła na moment, kiedy rozpoczęły się normalne zajęcia. Korytarz był opustoszały, mogła więc usłyszeć wykłady z matematyki, chemii czy innych przedmiotów. Ona miała inny cel, a sam dyrektor już na nią czekał. Trzymał w dłoni filiżankę kawy, stojąc przy starych metalowych drzwiach do zamkniętego piętra.
— Dzień dobry, pani Marto — powiedział z uśmiechem, ale ton głosu miał niższy, niż wczoraj. – Wygląda pani... profesjonalnie.
— Tego wymaga rola — odparła z subtelnym uśmiechem.
Otworzyli drzwi. Weszli razem po skrzypiących schodach na opuszczone piętro. Cisza była gęsta. Kurz osiadł na balustradach. Na samym końcu korytarza czekała ta sala – nowoczesna, wygłuszona, czysta, intymna.
Marta miała ze sobą pudełka z pomocami naukowymi, które przywiozła z ministerstwa. Modele układów rozrodczych, realistyczne trenażery, materiały wideo, ale też coś znacznie bardziej osobistego: perfumy, olejki, świece, poduszki do ćwiczeń pozycji, opaski na oczy i pluszowe kajdanki. Atmosfera zmysłowości miała być równie ważna, jak zdobywana wiedza.
Rozłożyła je starannie, czując przy każdym dotyku, że sama zmienia się w kogoś innego. Pewniejszego. Otwarty umysł, otwarte ciało.
Dyrektor przyglądał się jej z oddali. Stał z założonymi rękami, opierając się o framugę.
— Robi pani wrażenie, pani Marto — powiedział cicho, podziwiając jej pośladki, kiedy przez moment stała do niego tyłem. – Ta sala jeszcze nigdy nie wyglądała tak... zapraszająco.
Odwzajemniła jego spojrzenie i ponownie wróciła do oglądania wnętrza. Ta jedna chwila wystarczyła, żeby poznała jego obecne zainteresowanie. Mogła poczuć jego wzrok na swym ciele, kiedy na niego nie patrzyła. Nawet potrafiła odgadnąć jego myśli — rozrywa guziki, zdziera z niej ubranie, rzuca na jeden z wolnych materacy i bierze ją... bez zahamowań.
Poczuła, jak jej policzki płoną, kiedy myśli stały się zbyt grzeszne. Zamknęła na moment oczy, przypominając sobie o pracy do wykonania. To może odmienić jej całe życie. Jako nowa wykładowczyni od WOS-u, bo tak tutaj tłumaczyła innym swoją obecność, miała ważną misję do spełnienia, a nie wdawanie się w przypadkowy romans.
— W piątek zaczynam pierwsze zajęcia — jej głos był pewny, jakby starała się zignorować dziwne napięcie, które między nimi powstało.
— W takim razie... życzę pani powodzenia. A gdyby potrzebowała pani czegokolwiek... jestem pod ręką.
Zatrzymała się, poprawiając okulary.
— Panie dyrektorze? — zapytała, zanim wyszedł.
Odwrócił się.
— Tak?
— A co pan sądzi o tym eksperymencie?
Uśmiechnął się bez słowa. Spojrzał jej prosto w oczy.
— Myślę, że będzie fascynujący. I... bardzo pouczający. Dla nas wszystkich.
Dodaj komentarz