Poranek był dla mnie ciężki.
Za oknem padał deszcz, a niebo było szare i ponure. Nie chciało się wstać z łóżka. Najchętniej schowałabym się pod kołdrą i przeczekała cały dzień.
Ale niestety — moje plany legły w gruzach. Czekała mnie kara za wczorajsze wybryki. Razem z Aleksem mieliśmy dziś szorować schody.
Westchnęłam ciężko, szybko się ubrałam i zeszłam na dół do holu, gdzie czekał już na mnie wychowawca… i oczywiście Aleks.
Stał oparty o ścianę, z rękami w kieszeniach i tym swoim cwaniackim uśmieszkiem.
Wychowawca wręczył mi wiadro pełne wody i szczotkę. Moja mina męczennicy mówiła wszystko.
— Macie czas do piętnastej. Jak schody nie będą czyste, to sobie inaczej wtedy pogadamy. Czy to jasne?
— Tak jasne jak słońce — odpowiedziałam z miną, jakbym miała zaraz umrzeć.
— Aleks, nie słyszę cię? — rzucił wychowawca podniesionym głosem.
— Ale ja pana słyszę... Nie trzeba się tak wydzierać z rana. Bo pan cały sierociniec zaraz obudzi — mruknął Aleks z uśmiechem.
— Ty te swoje mądrości schowaj lepiej na później — warknął lekko zirytowany wychowawca.
— Jeszcze raz się pytam: czy to jasne?
— Tak, jasne — odpowiedzieliśmy oboje równocześnie.
Gdy ta maruda w końcu się oddaliła, Aleks od razu zarzucił kilka kawałów, żeby rozładować atmosferę i żeby nie było nam tak nudno na tych torturach.
Minęła już godzina naszego szorowania schodów. Ręce zaczynały mnie boleć, kolana też dawały o sobie znać, a woda w wiadrze dawno przestała być czysta.
Wysłałam więc Aleksa, żeby wymienił wodę na świeżą, i dodałam:
— Nie zapomnij dolać płynu do podłóg! Tego niebieskiego, co tak śmierdzi, ale przynajmniej coś czyści.
— Jasne, pani majster sprzątająca — odparł, biorąc wiadro i znikając za rogiem z przesadnie dumną miną.
Minęło piętnaście minut, a Aleksa wcięło jak kamfora.
Po chwili patrzę — idzie. Oczywiście wylewając wodę po drodze.
— Co ty robisz?! — zapytałam, lekko wkurzona.
— No co, wodę niosę — odpowiedział zdziwiony.
— Wylewasz za sobą, bamboszu. Zanim doniesiesz to do schodów, wszystko rozlejesz!
— Dawaj to wiadro — powiedziałam, zabierając mu je bez ceregieli.
— Poczekaj! — krzyknął Aleks.
— Daleko ci nie ucieknę. Idziesz?
— Tak, idę...
Nagle coś mnie tknęło. Podniosłam wiadro wyżej i powąchałam.
— Co tak ładnie pachnie? — mruknęłam z zaskoczeniem. — To ta woda?
Spojrzałam na Aleksa, który stał tuż obok.
— Coś ty tam nalał do tej wody?
— Nie było tego śmierdzącego płynu, więc nalałem inny.
— To znaczy jaki "inny"? Aleks, skup się. Jaki to był płyn?
— Nie wiem… jakiś w różowej butelce. Nie przyglądałem się.
Złapałam się za głowę.
— No właśnie, cały facet! Posłać gdzieś i nic nie wie.
— Ej, nie czepiaj się szczegółów. Masz swoje wiadro i chodź sprzątać.
— Okej.
I tak, do godziny piętnastej, udało nam się wyszorować całe schody.
W końcu przyszedł wychowawca, by ocenić nasz kunszt wielkiej pracy.
— No, dzieciaki, te schody wyglądają lepiej niż wyszorowana niejedna latryna!
Aleks zadał pytanie:
— A co to latryna?
— A nie ważne, jak dorośniesz, to zrozumiesz — odparł wychowawca z uśmiechem.
— Ale jak dorosnę, skoro mam już prawie czternaście lat?
— No widzisz, więc jeszcze wciąż macie mleko pod nosem.
— A teraz idźcie już na obiad, a ja idę do góry po moją książkę.
Gdy z Aleksem planowaliśmy się właśnie oddalać, usłyszeliśmy wielki huk.
Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy naszego wychowawcę... siedzącego w wiadrze pełnym pomyj po szorowaniu schodów.
Obok niego, na podłodze, leżała nasza pielęgniarka — z miną równie zdziwioną co nasza.
— Aleks!!! Sabrina!!!
— Co tu, do diabła, się wyprawia?! — krzyknął znerwicowany wychowawca.
Aleks w tym czasie już pomagał wstać naszej pielęgniarce. Ostrożnie podał jej rękę i pomógł podnieść się z zimnej, mokrej posadzki.
— Przepraszam... to moja wina — powiedział cicho, bardzo skruszonym głosem.
W tym momencie poczułam, że przecież to także po części moja wina.
Zebrałam się w sobie i odezwałam się odważnie:
— Proszę pana... to także moja wina.
— Jeśli ma pan winić tylko Aleksa, to niech wini pan też mnie.
Wychowawca spojrzał na nas oboje — raz na Aleksa, raz na mnie — i przez chwilę milczał. Jego twarz złagodniała.
Zapadła krótka cisza. A potem nasza maruda w końcu przemówił:
— Nie chcę już znać waszej wersji tego, co tu się wydarzyło.
— Ale na przyszłość mam nauczkę, żeby więcej nie dawać wam takiej kary.
Zerknął na nas kątem oka i dodał:
— Dziś obejdzie się bez żadnej kary.
Zrobił krótką pauzę i sapnął:
— Ale mam jeden warunek… Najpierw wyciągnijcie mnie z tego wiadra, bo nie czuję już swojego siedzenia.
Aleks parsknął śmiechem, a ja ledwo powstrzymałam chichot.
— Tak jest, proszę pana! Chodź, Sabrino — czas na akcję ratunkową! — rzucił Aleks z udawaną powagą.
Po wyciągnięciu naszej zmokłej kury z wiadra, czyli wychowawcy, udaliśmy się na zasłużony obiad — a raczej na to, co jeszcze z niego zostało.
Po wejściu do stołówki zobaczyliśmy bandę niedobitków, która wciąż kończyła swój posiłek. Ich talerze wyglądały jak po bitwie, a łyżki ledwo trzymały się w dłoniach.
Udaliśmy się do pań kucharek, zrobiliśmy nasze najlepsze maślane oczy i poprosiliśmy o to, co jeszcze zostało.
Na całe szczęście nie było z tym problemu.
— A proszę, a proszę… bohaterowie mopów przyszli po nagrodę — mruknęła pani Jadzia, nalewając nam resztki gulaszu do głębokich talerzy. — Tylko nie marudzić, że zimne!
— Zimne, gorące, wszystko jedno. Jak darmowe, to i smaczne — rzucił Aleks z uśmiechem, odbierając swój talerz.
Z dwoma parującymi (a raczej ledwo ciepłymi) talerzami wróciliśmy do wolnego stolika i usiedliśmy, jakbyśmy wrócili z wojny.
— Dziś się nam upiekło.
— Oj, tak.
— Powiesz mi w końcu, co właściwie dolałeś do tej wody? Pamiętasz chociaż nazwę tego płynu?
— Coś tam było... czekaj, muszę pomyśleć.
Po chwili milczenia Aleks zmarszczył brwi i powiedział:
— Coś tam było napisane po angielsku.
— Okej, ale co dokładnie? Skup się!
— "Soup".
Spojrzałam na niego z mieszaniną niedowierzania i rozbawienia.
— Ty w ogóle wiesz, co tam było napisane? Czy nadal nie kumasz?
— No… niestety, ale jestem słaby z angielskiego.
— Mydło, baranie. To było mydło!
— Aha… to wszystko wyjaśnia — odparł Aleks, jakby właśnie doznał olśnienia.
— Ty barani łbie! Dolałeś mydła do wody, a jak pielęgniarka schodziła z góry, to schody jeszcze były mokre i śliskie. Dlatego wpadła na wychowawcę, a wychowawca wylądował w wiadrze!
— No to wszystko tłumaczy...
— Ale przyznaj, że widok jego nóg wystających z wiadra był bezcenny.
— Odrobinkę zabawne.
— No co ty nie mów!
— Okej, okej… prawie się posikałam ze śmiechu, ledwo tam stałam!
Spojrzałam na niego z mieszaniną niedowierzania i rozbawienia.
— Ty w ogóle wiesz, co tam było napisane? Czy nadal nie kumasz?
— No… niestety, ale jestem słaby z angielskiego.
— Mydło, baranie. To było mydło!
— Aha… to wszystko wyjaśnia — odparł Aleks, jakby właśnie doznał olśnienia.
— Ty barani łbie! Dolałeś mydła do wody, a jak pielęgniarka schodziła z góry, to schody jeszcze były mokre i śliskie. Dlatego wpadła na wychowawcę, a wychowawca wylądował w wiadrze!
— No to wszystko tłumaczy...
— Ale przyznaj, że widok jego nóg wystających z wiadra był bezcenny.
— Odrobinkę zabawne.
— No co ty nie mów!
— Okej, okej… prawie się posikałam ze śmiechu, ledwo tam stałam!
— Trzymaj się mnie, a zawsze będziemy mieć przygody — rzucił Aleks z uśmiechem.
— Chyba kłopoty.
— Co? Jakie kłopoty ze mną? Nie wiem, o czym mówisz! — udawał świętoszka, rozkładając ręce.
— Nie odwracaj kota ogonem.
— No dobra...
— Wiesz co?
— Co?
— Jajeczko.
— No weź, nie zgrywaj się!
— Okej, już przestaję. Ale serio… nie żałuję, że cię poznałem.
— Ja też.
— Ale muszę się przyznać, że pierwszego dnia, jak cię zobaczyłem, byłem zaskoczony twoją techniką kung-fu pandy.
— No weź, nie nabijaj się ze mnie!
— Dobra, dobra... A tak z innej beczki — jak noga po wczoraj i twój łokieć?
— Noga, jak widzisz, już lepiej — chodzę prawie normalnie. A łokieć... prawie się zagoił.
— Aaa, i zapomniałam podziękować za wczorajszą jazdę na barana.
— Nie ma sprawy. W końcu jesteś moją księżniczką.
W tym momencie moje serce zabiło mocniej, a policzki zrobiły się czerwone jak burak.
— Dobra, skończmy już gadać i jedzmy, bo wszystko wystygnie.
— Okej.
Po zjedzeniu obiadu udaliśmy się do swoich pokoi...
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
Sapphire77
Takie dzieciece przygody. Dobrze, że wychowca miał trochę serca.