Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Na barana przez życie ( część 3)

Następny poranek był dla mnie równie ciężki co wczorajszy.  
Mój budzik odmówił mi posłuszeństwa i o mało co nie spóźniłam się do szkoły. A może po prostu się zmęczył tym całym dzwonieniem i uznał, że należy mu się urlop.  
Szkoda, że ja nie mogę sobie zrobić urlopu w roku szkolnym. Gdyby ktoś rozdawał takie przywileje, to już stałabym pierwsza w kolejce — z kocem na ramionach i kubkiem kakao w dłoni.  
Tak czy siak, nie miałam wyjścia — musiałam iść na tortury zwane szkołą.  
Ubrałam się w ekspresowym tempie, zabrałam swój balast, zwany moim plecakiem i zeszłam na dół do stołówki.  

Na dole czekał już na mnie Aleks z dwiema miskami owsianki.  

— Dzień dobry, moja królowo — powiedział z uśmiechem Aleks, po czym teatralnie się ukłonił.  

— Dzień dobry, mój królu złoty. Jak się miewa mój władca dziś?  

— A całkiem świetnie…, poza tym, że mam zakwasy po wczorajszym.  

— Ja też, niestety. Ale przynajmniej schody lśnią jak lustro.  

— Dobra, koniec tej paplaniny. Siadaj do stołu, moja milady!  

— Milady? Aż tak się postarałeś?  

— No dobra, koniec tych wygłupów, bo nam ostygnie jedzonko.  

— Nie wiedziałem, czy chcesz z truskawkami czy z malinami — powiedział, podsuwając mi miski.  

— Z truskawkami poproszę!  

— To twój ulubiony owoc?  

— Tak! A co?  

— Mój też. Nie żartuję.  

— Serio? To jednak mamy ze sobą coś wspólnego.  

— No widzisz… a ty myślałaś, że tylko łączy nas miotła i kary od wychowawcy.  

— Dobra, koniec gadania. Jedzenie czeka. Teraz już na serio.  

Po zjedzeniu tak pysznego śniadania od pani Jadzi udaliśmy się na przystanek autobusowy.  
Oczywiście — jak to zwykle bywało — nasz autobus był wypchany po brzegi. Ludzie stali jak sardynki w puszce. Więc i my z Aleksem musieliśmy się wcisnąć i zadowolić miejscami stojącymi. A raczej: miejscem stojącym. Jednym. Dla dwojga.  

— Trzymaj się mocno! — krzyknął Aleks, próbując przekrzyczeć tłum i zgrzytające hamulce.  

— Dobrze! — odkrzyknęłam, chwytając się najbliższego drążka, który oczywiście był oblepiony resztką czyjejś kanapki.  

W momencie, gdy autobus gwałtownie ruszył, poleciałam do przodu, tracąc równowagę. Na szczęście Aleks był czujny — złapał mnie za kaptur i przyciągnął do siebie z powrotem.  

— Mam deja vu? — zapytał Aleks z rozbawieniem.  

— Raczej nie. To tylko ja i moje niezawodne ruchy ciamajdy.  

— Czasami czuję się jak książę, który wiecznie ratuje damę w opałach.  

— Raczej jak Papa Smerf, który wiecznie łapie ciamajdę za kaptur.  

— To już czas na siwą brodę i mnóstwo mądrości, co?  

— Na siwą brodę to jeszcze masz czas. A co do mądrości — to trochę oleju ci brakuje.  

— Co racja, to racja. Na brodę jeszcze trochę, ale oleju mi nie brak.  

— Polemizowałabym.  

— Może i oleju mam trochę brak, ale w nagłych sytuacjach potrafię znaleźć rozwiązanie kłopotów.  

— Oj tak, tego nie można ci zabrać.  

— O, patrz — szkoła.  

— Naciśnij tam stop.  

— Okej.  

— Chodź.  

— Idę.  

Tym sposobem znaleźliśmy się pod bramą naszej szkoły.  

Właśnie zadzwonił dzwonek.  

— Słyszysz to? — zapytał Aleks. — Dzwonek na pierwszą lekcję. Spóźnimy się!  

— No to biegnijmy!  

— Daj mi rękę.  

— Co? Czemu?  

— Dlaczego kobiety zadają tyle pytań…? Po prostu daj mi tę rękę!  

— Okej…  

Aleks złapał mnie za rękę i razem pobiegliśmy na pierwszą lekcję. Szybko usiedliśmy na swoich miejscach, gdy nagle do klasy weszła... pajączka. Dlaczego pajączka? Bo to nasza nauczycielka chemii, która wiecznie była niezadowolona z naszych ocen i nie szczędziła nam swojego jadu.  

Miała też swoją pupilkę w klasie — Samantę, której nienawidziła cała nasza klasa, bo pochodziła z bogatej rodziny i pozjadała wszystkie rozumy po drodze. A skoro o niej mowa, miała również dwie najlepsze koleżanki, które rozumem nie grzeszyły. Były tak puste i zepsute, że wcale się nie dziwiłam, że znalazły wspólny język.  

A skoro już przy klasie jesteśmy — pora Wam wszystkich przedstawić! Tak, tę całą naszą zwariowaną ekipę, bez której żaden dzień nie byłby normalny. Każdy z nich to osobna historia, osobna katastrofa albo... osobna komedia.  

W ostatniej ławce zazwyczaj siedzą nasi klasowi gangsterzy, czyli tak zwani rozrabiacy. Mają swoje terytorium, swoje zasady i oczywiście — swoją reputację.  

W skład tej ekipy wchodzi Edzio — ich niekwestionowany szef. Zawsze dba o reputację swojego „klubu”, jak sam to nazywa. Nosi bluzę z kapturem nawet w środku lata, a na klasowych zdjęciach zawsze robi minę jakby miał zaraz wszystkich pozabijać. Oczywiście nie mogłam zapomnieć o reszcie członków tej wesołej ekipy.  

Samuel — największy podrywacz w całej szkole. Serio, nie przesadzam — jego lista „byłych” byłaby dłuższa niż lista lektur z języka polskiego. Flirtuje, mruga, prawi komplementy — taki z niego Casanova spod trzepaka. Nawet mnie kiedyś próbował poderwać… Ale cóż, szybko go spuściłam na drzewo.  

Kuba — jak to mówią, cicha woda brzegi rwie. Zawsze niby z nosem w książce, ale w rzeczywistości raczej w telefonie. Nie potrafi przestać grać na lekcjach — nawet kiedy pani Pajączka patroluje klasę jak Straż Graniczna. Ma niebywały talent do udawania pilnego ucznia, a mimo to… jest zaskakująco mądry. Taki typ, co potrafi zaliczyć sprawdzian, nie przestając nabijać levelu w grze.  

Wiktor — świetnie się bije i w ekipie pełni funkcję tzw. mięsa armatniego. Zawsze pierwszy do akcji, ostatni do myślenia. Gdy trzeba coś załatwić „na ostro”, wysyłają jego. Trochę jak ich prywatny Hulk — może i nie rozkmini, o co chodzi, ale rozwali, co trzeba.  

I ostatni, najmłodszy z ekipy, tak zwany „pies na posyłki” — Kacper. Zawsze wysyłany do sklepiku szkolnego, gdy chłopcy czegoś chcą. Najbardziej zapracowany członek bandy, a jednocześnie najbardziej cierpliwy… chyba.  

W środkowej ławce, zaraz za mafią pruszkowską, siedzę ja i również teraz obok mnie Aleks — zwykłe przeciętniaki, które raczej nie rzucają się w oczy.  

W pierwszej ławce siedzą tak zwane kujony — uczniowie z bardzo wysokim IQ, zawsze przygotowani i pilni, choć czasem trochę oderwani od rzeczywistości.  

W skład kujonów wchodzi Ania — wygadana i lekko przemądrzała, która zawsze wdaje się w sprzeczki z nauczycielami.  

Zaraz obok niej siedzi Hania — niezwykle cicha, ale zawsze dobra z matematyki. Nazywają ją królową.  

W środkowym rzędzie, w pierwszej i drugiej ławce, siedzą nasze trzy księżniczki, o których wspomniałam wcześniej.  

Zaraz za naszymi gwiazdami siedzi nasza ulubiona para gołąbeczków — Emilia i Franek. Ci to zawsze się nie potrafią rozstać. Trzymają się za ręce nawet na lekcjach i zawsze siadają razem w jednej ławce. Ona jest cicha i nie sprawia problemów, za to Franek jest trochę zazdrosny o nią. Za każdym razem, gdy się kłócą, cała klasa ma wrażenie, że ogląda telenowelę tylko popcornu brak. Ale na końcu zawsze godzą się na swój sposób.  

W ostatniej ławce siedzi nasz klasowy mięśniak — Marek. Ten chłopak mógłby jednym uderzeniem powalić niejednego. Kiedyś mafia pruszkowska próbowała go zwerbować, ale nie dał się przekupić za nic. Chłopaki odeszli z tak zwanym kwitkiem.  

I nareszcie ostatni rząd ławek w naszej klasie, tym razem od strony okna. Tam zwykle siedzą ci, którzy wolą mieć trochę spokoju i nie rzucać się w oczy — ale to nie znaczy, że są mniej ciekawi.  

Pierwszy z nich to Tomek. Milczący jak grób — ale gdy już się odezwie, cała klasa nagle milknie. Chodzą plotki, że kiedyś powiedział jednocześnie „proszę” i „dziękuję”, ale nikt nie wie, ile w tym prawdy. To raczej legenda, która krąży po naszej klasie jak duch starego kredensu — niby nikt nie widział, ale każdy słyszał.  

Obok naszej niemowy siedzi Natalia — ta to prawdziwa artystka. Zazwyczaj rysuje tylko po marginesach zeszytów, ale gdy weźmiesz jej zeszyt do ręki, wygląda jak szkicownik niejednego Picassa. Postacie, pejzaże, zwierzęta, nauczyciele w wersji kreskówkowej — jest tam wszystko.  

A za nimi siedzi Igor — nasz cichy DJ. Dlaczego DJ, pewnie zapytacie? Bo ciągle nosi słuchawki i słucha muzyki nawet na lekcjach. Zna każdą możliwą piosenkę na pamięć, a do tego tworzy własne utwory. Raz jego kawałek poleciał podczas przerwy z naszego szkolnego radiowęzła. I uwierzcie mi — nawet Marek bujał się w rytm tej muzyki.  

Po tej akcji Igor zebrał grono fanek, którego chyba nawet nie zliczyłby nasz szkolny Casanova, Samuel. Serio. Dziewczyny wzdychały do Igora jak do jakiegoś K-popowego idola w wersji „z ostatniej ławki”. Mam wrażenie, że miał wtedy większe branie niż sam Edzio po podciągnięciu się dziesięć razy na drążku.  

I ostatnia — Zosia, szkolna blogerka. Ta to dopiero potrafi wyciągnąć z człowieka wszystkie informacje — lepiej niż niejeden policjant na przesłuchaniu. Gdy ostatnim razem miałam z nią do czynienia, bo chciała napisać o mnie na swoim blogu, chodziła za mną przez tydzień z ołówkiem i notatnikiem pod pachą.  
— Tylko jedno pytanie! — powtarzała.  
Skończyło się na tym, że zadała ich pięćdziesiąt. Prawie zrobiła ze mną wywiad życia. Mam nadzieję, że przynajmniej dostała za to lajka od swojej babci.  

I oto cała nasza klasa. Każdy z nas inny, każdy zakręcony…, ale razem jesteśmy jak mieszanka wybuchowa.  
Nauczyciele twierdzą, że jesteśmy klasą czortów nie wyżytych — i nie mam zamiaru im tego wypominać. Bo może i mają rację.  
W tej szkole każdy wie, kim jest klasa 8b. Ale dość już o mojej klasie — przejdźmy do lekcji.  
Bo właśnie pani Pajączka próbuje uciszyć klasę… i, jak zwykle, coś jej nie wychodzi.  
O, czekajcie — zapaliła się jej dioda złości na czole. To zły znak.  
Zaraz zacznie pluć jadem.  

— Cisza! Proszę o ciszę, małe diabły tasmańskie! — ryknęła, waląc pięścią w biurko.  

W końcu zapadła grobowa cisza. Nikt się nie odzywał.  
— No, czy ktoś jeszcze ma coś do powiedzenia?! — syknęła, omiatając nas wzrokiem.  

Cała klasa zamarła. Wiedzieliśmy, że jeśli wejdzie na level chart, może być jeszcze gorzej.  
A jak już wejdzie, to koniec. Nawet dyrektor się jej boi.  

Pamiętam, jak kiedyś rzuciła książką przez pół klasy, bo Edzio rozmawiał z Samuelem.  
Książka nie trafiła ani w Edzia, ani w Samuela. Trafiła w globus.  
Od tamtej pory Australia jest trochę… spłaszczona.  

I dlatego pan Piechu, nasz od geografii, do dziś ma zagwozdkę, co się stało z tym ledwo co kupionym, nowiutkim globusem.  
Żalił się nam:  
— No przecież to był model z promocji! Takie cudo! Kto go zdewastował, no kto?! Jakiś wandal!  

A my tylko wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Bo to nie był żaden wandal…  
To była nasza ukochana wiedźma od chemii.  

Ale wracając do lekcji — po sprawdzeniu obecności, gdy wiedźma zobaczyła na liście imię i nazwisko Aleksa jako ostatnie, postanowiła dać mu szansę, by się przedstawił.  

— Aleks, wstań i przedstaw się klasie! — powiedziała z naciskiem, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi.  

Aleks wstał powoli, jakby nie do końca wierzył, że to do niego.  
Spojrzał na klasę, uśmiechnął się lekko i zaczął mówić:  

— Cześć, jestem Aleks. Jestem podopiecznym domu dziecka, tak jak wasza koleżanka Sabrina, z którą dziś usiadłem w ławce. Mam tyle samo lat co wy, a moją pasją jest piłka nożna.  
Mam nadzieję, że ciepło mnie przyjmiecie w swojej klasie.  

Zapadła niezręczna cisza.  
Po chwili odezwała się Samanta, śmiejąc się z przekąsem:  
— Pewnie taki sam jak nasza Sabrina — czyli świrus.  

Nikt w klasie nie śmiał się poza jej dwoma klasowymi pieskami.  

We mnie wszystko się już zagotowało — miałam ochotę odgryźć się Samancie z nawiązką, gdy nagle odezwał się Aleks.  

— Samanta? — przemówił spokojnym głosem.  

— Tak? — odpowiedziała z przekąsem.  

— Wiesz co, żal mi ciebie. Bo gdyby głupota umiała latać, to już byś fruwała razem z tymi gołębiami z placu.  
Żal mi ciebie, dziewczyno, bo poza ładnym wyglądem masz niewielkie pojęcie o słowie „świrus”.  
Zajrzyj do słownika, bo z polskiego to ty asem chyba nie jesteś.  

Cała klasa wybuchnęła śmiechem, a Samanta miała ochotę zapaść się pod ziemię.  
Przez całą lekcję chemii siedziała cicho — zabrakło jej języka w gębie.  
Pajączka chyba nie usłyszała tego pocisku… albo usłyszała i wolała się nie mieszać.  
W końcu musiałaby postawić uwagę zarówno Aleksowi, jak i swojej ulubienicy.  
A tak — siedziała cicho, jakby nic się nie stało.  

Cała lekcja minęła spokojnie.  
Gdy zadzwonił dzwonek, wiedźma ulotniła się z klasy na dyżur na korytarzu, ale zostawiła nam otwartą salę — na całe szczęście.  

— Dziękuję — powiedziałam do Aleksa.  

— Za co? — zapytał zdziwiony Aleks.  

— Bo ktoś w końcu utarł nosa tej zarozumiałej księżniczce.  
To ona i jej pieski zawsze robiły mi pod górkę.  

Poczekaj  

Na co mam czekać  

Aleks wyszedł na krzesło  

Byłam bardzo zdziwiona z tego powodu  

Ej słuchajcie wszyscy- Odnosił się do całej klasy.  

Sabrina jest moja przyjaciółką nie pozwolę nikomu znęcać się nad nią czy to do was dotarło, bo inaczej będziecie mieć z mną do czynienia. To jasne dla was. Dziękuje za uwagę.  

W klasie zapadła cisza. Samanta spojrzała na Aleksa, jakby chciała go zabić wzrokiem. Chyba nie była zbyt zachwycona tą przemową. A całą klasę lekko zatkało po tych słowach — jakby nikt nie spodziewał się, że ktoś w końcu odważy się powiedzieć to głośno.  
Byłam wtedy bardzo dumna z Aleksa.  

— Dziękuję raz jeszcze — powiedziałam cicho, zerkając na niego.  
— Nie musiałaś tego robić.  
— Wszystko dla mojej księżniczki zrobię.  
— Ej, tylko nie „księżniczki”! Nie chodzę z tobą jeszcze, i nawet sobie nie wyobrażaj!  
— Oj, a czemu? Dobrze mi się to wyobraża.  
— Chyba nie mówisz tego serio?  
— ALEKS, HALO!  
— A to już moja słodka tajemnica.  
— Okej, nie wnikam, co ty sobie tam uroiłeś.  
— Ej, nie uroiłem, raczej zauroczyłem.  

Zrobiłam się w tym momencie cała czerwona.  
— Idę do toalety — rzuciłam, próbując ukryć rumieńce.  
— Tylko wracaj szybko, moja księżniczko.  
— Okej...  

Wyszłam z klasy do toalety.  
Oblałam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. W mojej głowie panował totalny mętlik.  
Nie wiedziałam, ile prawdy było w słowach wypowiedzianych przez Aleksa.  
Szybko poklepałam się po policzkach, otarłam twarz i westchnęłam.  
— Ogarnij się — mruknęłam do swojego odbicia.  

Następna lekcja czekała, więc wróciłam do klasy.  
Usiadłam w ławce i przez całą lekcję próbowałam zachować spokój, ale moje myśli wciąż krążyły wokół słów Aleksa.  
Gdy wreszcie nadeszła ostatnia lekcja, modliłam się, żeby szybko minęła. Chciałam już tylko znaleźć się w sierocińcu, w moim pokoju, gdy nagle Aleks zapytał:  

— Dobrze się czujesz?  

— Tak, dlaczego pytasz?  

— Bo zwykle jesteś rozgadana, a teraz milczysz, gwiazdeczko.  

— Po prostu brzuch mnie trochę boli — wymyśliłam na poczekaniu.  

— Może chcesz iść do pielęgniarki?  

— Nie wytrzymam już, to ostatnia lekcja.  

Gdy lekcja dobiegła końca, poczułam ulgę, że mogę już wracać do sierocińca.  

Ale wtedy faktycznie zaczął boleć mnie brzuch — chyba dlatego, że od śniadania nic nie jadłam.  

Gdy już miałam wychodzić z klasy, Aleks złapał mnie za kaptur i powiedział:  

— Siadaj.  

— Co? Czemu mam tu siedzieć?  

— Siadaj i nie gadaj tyle. Poczekaj tu na mnie, zaraz wracam.  

Minęła minuta, gdy nagle za zakrętu wyłonił się Aleks z kanapką w ręku.  

— Masz, jedz.  

— Skąd wiedziałeś, że potrzebuję kanapki?  

  

— Miałem przeczucie, a poza tym przez całą ostatnią lekcję burczało ci w brzuchu. Ooo, teraz też słyszę, jak burczy.  

— Jedz.  

— Okej, już jem.  

Po zjedzeniu kanapki, gdy miałam już wstać, nagle zobaczyłam krew na ławce, więc usiadłam z powrotem — cała zawstydzona przed Aleksem.  

— Czemu nie wstajesz?  

— Nie mogę.  

— Dlaczego nie możesz? Przestań się wygłupiać.  

— Mam problem.  

— Możesz mi powiedzieć, jaki problem?  

— Nie mogę... Ale mogę pokazać.  

— Okej, to pokaż.  

— Dobrze, ale się nie śmiej.  

— Okej.  

Wstałam i pokazałam mu plamę krwi na ławce.  

— Okej, to mamy duży problem. Poczekaj, niech pomyślę.  

Po chwili Aleks kazał mi wstać.  

— Wstawaj.  

— Masz jakiś pomysł?  

— Wstawaj, nie gadaj.  

Zdjął swoją bluzę i zawiązał mi ją w talii.  

— No dobrze, teraz nie widać.  

— Dziękuję, znów mnie ratujesz.  

— A teraz chodź, bo spóźnimy się na ostatni autobus do domu.  

Po wejściu do autobusu Aleks znalazł jedno wolne miejsce i kazał mi usiąść.  

— Siadaj.  

— Co?  

— Siadaj.  

— Nie mogę, bo bluzę pobrudzę.  

— Siadaj, to się wypierze.  

— No dobrze.  

Gdy usiadłam, Aleks złapał drążek obok mojego siedzenia i przez całą drogę stał przy mnie.  

Po dojechaniu na miejsce kazał mi zaczekać na zewnątrz sierocińca, a sam gdzieś pobiegł.  

Minęło piętnaście minut, gdy moim oczom ukazał się Aleks z siatką w ręce.  

— Masz, to dla ciebie.  

— Co to jest?  

— Zobacz, a się przekonasz.  

W siatce była czekolada, podpaski i leki przeciwbólowe.  

— Skąd wiedziałeś, czego potrzebuję?  

— Nie pytaj.  

— No dobrze, już cię nie torturuję. Dziękuję.  

— Nie ma za co.  

Wzięłam siatkę i udałam się do pokoju...

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.