Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Spalam się (wersja końcowa)

Spalam się (wersja końcowa)Nowa i ostateczna wersja zawiera rozwinięcie treści o drugiego narratora oraz o nowe wątki.

---


„Ty w mojej klasie uczysz języka angielskiego

I gdy idziesz korytarzem, chłopaki w milczeniu

Oni patrzą za tobą, lecz nigdy tobie w oczy

Oprócz mnie jednego – najbardziej nagrzanego”





M.



Lata dziewięćdziesiąte w Polsce zaistniały jako dekada zmian. Począwszy od ustąpienia komunizmu, przez wszechobecne stragany, bazary i handlowanie wszystkim, co nawinęło się pod rękę (Pamiętacie ruskie gry elektroniczne?), napływ towarów z zachodu, złodziejstwo, mafię, kolorowe, obciachowe ciuchy, telewizję kablową oraz satelitarną, skończywszy na zmianie mentalności Polaków. Z szarego, ponurego społeczeństwa przeobraziliśmy się stopniowo w otwartych, uśmiechniętych ludzi, biorąc z nacji zachodnich to, co lepsze, jednocześnie zachowując nasz polski pierwiastek narodowy, czyli kłótliwość i narzekanie.

Mnie, nastolatka w połowie tamtej dekady nie interesowała polityka, przemiany gospodarcze czy stosunki międzynarodowe. Będąc uczniem drugiej klasy jednego z warszawskich liceów, dążyłem do realizacji dwóch celów. Pierwszym było przechodzenie z klasy do klasy bez zbędnych problemów i ze w miarę rozsądną średnią ocen (żeby starzy się nie dopieprzali). A drugim? Oczywiście seks, a najlepiej jak najwięcej seksu, we wszelkich możliwych kombinacjach i pozycjach.

O ile cel numer jeden mogłem realizować samodzielnie i bez większych trudności udawało mi się dowozić go, używając języka korporacyjnego, na takim poziomie, że moi rodziciele nie ciosali mi kołków na głowie (a po tym, jak w pierwszej klasie liceum przyniosłem świadectwo z czerwonym paskiem, ojciec w nagrodę kupił mi peceta), o tyle cel numer dwa wymagał uczestnictwa drugiej osoby. Oczywiście kobiety, bo w mężczyznach nie gustowałem, a wszelkie przejawy tak zwanego pedalstwa tępiłem wspólnie z kumplami z zaciekłością godną walki o niepodległość ojczyzny.

Patrząc z perspektywy czasu, byliśmy zdziecinniałymi, seksistowskimi smarkaczami, zadufanymi w sobie, ale kto wtedy na to patrzył? Świat był postrzegany inaczej, nie istniał ruch LGBT, mniejszości seksualne były marginalizowane, a kobiety często sprowadzano do roli kur domowych, w łóżku spełniających zachcianki męża.

Rozgadałem się za bardzo, wybaczcie, im jestem starszy, tym więcej mówię i staję się sentymentalny.

Druga klasa liceum rozpoczęła się od sporych zmian. Nowy wychowawca (a w zasadzie wychowawczyni), którą została ponad sześćdziesięcioletnia nauczycielka chemii, siekiera jakich mało, dziewięciu na dziesięciu uczniów trzęsło przed nią portkami, nowe osoby w klasie (kilka fajnych dupeczek, zwłaszcza pewna Agnieszka, ciemnowłosa dziewczyna, która robiła do mnie maślane oczy), no i zmiana jeszcze kilku innych nauczycieli oraz dyrektora.

Wszystkie te wydarzenia przyćmiła osoba, której pojawienie się w moim życiu (przy okazji w szkole), wywróciło młodzieńczą, nastoletnią egzystencję do góry nogami, wprowadzając mnie w świat dorosłych i wrzucając na głęboką wodę, w której nie zawsze potrafiłem sobie poradzić (do dzisiaj tak jest!). Rozpoczynając drugą klasę, miałem w końcu nadzieję na skuteczne zaliczenie jakiejś panienki, najlepiej, żeby to był ktoś równie mało doświadczony, co ja. Uniknięcie kompromitacji, związanej ze zbyt szybkim wytryskiem, było krytycznie ważne. Po szkole fruwały co rusz plotki o tym, że jeden lub drugi wyrwał jakąś dupcię, ale cała akcja skończyła się w myśl zasady „cztery ruchy, worek suchy”.

Gorąco i usilnie chciałem temu zapobiec. Zarówno z przyczyn wizerunkowych (mimo iż nie byłem jakimś playboyem, powodzenie wśród płci pięknej miałem całkiem, całkiem), jak również z mentalnych – nic tak nie buduje męskiego ego, jak udane rżnięcie, o czym miałem okazję kilkukrotnie przekonać się w kolejnych latach, już w czasach dorosłości. Mimo to w pierwszym roku nauki w szkole ponadpodstawowej nie udało mi się zakisić ogóra, a na początku kolejnego nie zanosiło się na zmianę sytuacji. Martwiło mnie to, ile można walić konia? Oczywiście lubiłem to, czasem jechałem na ręcznym kilka razy dziennie, na pamięciówkach, związanych z koleżankami z klasy, szkoły, a najczęściej do podkradanych ojcu pornosów na VHS albo świerszczyków, które nieudolnie chował w łazience na górnej półce szafki z kosmetykami. Byłem jedynakiem, więc nie ryzykowałem nakrycia w trakcie masturbacji przez rodzeństwo, a rodzice, świadomie lub nie, dawali mi dużą przestrzeń, chyba wiedząc, że w moim wieku napięcie seksualne skacze jak szalone, a hormony wariują, niczym platynowa blondynka na widok nowego modelu białych kozaczków.



Pewnego ciepłego, piątkowego poranka w drugiej połowie września przekroczyłem zadowolony z siebie próg szkoły i wbiłem bez zawahania się do szatni. Kolega Mały (tę niezbyt oryginalną ksywę nadano mu, kiedy na WF–ie stanęliśmy do „kolejno odlicz” i przerastał następnego za nim pod względem wzrostu o głowę, liczył sobie wtedy, nie przymierzając ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów) na wejściu przybił piątkę i rzucił.

– To co, dzisiaj?

Umawialiśmy się od tygodnia na wagary i picie alkoholu. W pierwszej klasie do świeckiej tradycji należało przynajmniej raz w miesiącu spotykanie się u któregoś z nas na chacie, kiedy starzy byli w pracy i upijanie się wódką albo winem (piwo było zbyt mało wydajne). Kilka razy udało nam się konkretnie zbetonić, a do historii przeszła akcja, kiedy Mały z Jordanem (ksywa z powodu świetnej gry w kosza) wypili tyle, że pospali się i nakryła ich matka Małego, wracająca niespodziewanie wcześniej z pracy. Musieli się nieźle nagimnastykować, żeby nie zorientowała się, jak są porobieni.

– No dzisiaj, dzisiaj – odparłem bez entuzjazmu. Lubiłem napić się alkoholu, ale entuzjastą w przeciwieństwie do kumpli z klasy, nie byłem. Mimo to uczestniczyłem w popijawach i wszelakiej maści imprezach, żeby nie wypaść na margines, poza tym pijąc, w oczach lasek byłem bardziej „cool” (takie czasy, moi drodzy).

– Mam dwa razy litr „Premium” w domu, przed wyjściem wsadziłem do zamrażarki, jak starzy poszli do pracy, a Kotek ma przynieść zapojkę. Będzie ostro. – Emocjonował się.

– Podobno dzisiaj ma przyjść ktoś nowy od anglika. – Zmieniłem na chwilę temat. Przez pierwsze dwa tygodnie na angielski zamiast Sandała przychodziła jakaś baba.

– Ta, słyszałem – odpowiedział bez entuzjazmu. – Co to za różnica, kto nas uczy. I tak trzeba wkuwać, jeden chuj.

– No wiesz, wolałbym mimo wszystko kogoś bardziej spoko, niż Zalewską.

– Podobno to jakaś młoda dupa, niewiele starsza od nas. – Do szatni wparowali Jordan, Kotek i Grucha, który włączył się do dyskusji. – I z tego, co słyszałem od kumpla z osiedla, przyszła z innego warszawskiego liceum i jest spoko.

– Dla ciebie Grucha to wszyscy są spoko. – Jordan rzucił w kumpla butem. – A z Zalewską to byś pewnie na małe macanko się umówił i ssał te kozie, zwisające cyce.

– Pierdol się, walikoniu – odparował Grucha. – Przy mnie przynajmniej laski się kręcą, bo potrafię je zabajerować, a ty z tą swoją czerstwą gadką co najwyżej możesz poderwać starą ropę z kiosku na dole.

– Sam się pierdol, waligrucho! – Zagotował się Jordan. – Zobaczymy zaraz, czy będziesz taki chojrak, jak ci zakurwię z laczka!

– Ej, spokój, do chuja ciężkiego! – warknął Mały, gasząc wojownicze zapędy obu. – Kotek, masz popitę?

Dodajmy, że ksywa Grucha wzięła się od nazwiska Gruszkowski, a Kotek miał na nazwisko Sznaucer, więc przekornie dostał nicka będącego przeciwieństwem nazwiska. A moja ksywa? Też od nazwiska. Nazywali mnie Niemiec, od nazwiska Niemczycki. To tak gwoli ścisłości, żebyśmy operowali ksywami, a nie imionami, jak w jakiejś opowieści dla gejów.

Oczywiście żartuję, nie mam nic przeciwko gejom, mam kilku kumpli waginosceptyków i to świetni goście. Jednak trzydzieści lat temu uważałem tak zwane pedalstwo za zakałę szkoły, narodu, a pewnie całej cywilizacji i gdybym dostał szansę na anihilację wszystkich homoseksualistów w Polsce (a przynajmniej w szkole i na osiedlu), skorzystałbym z niej równie ochoczo, co z możliwości zamoczenia swojego przyrodzenia w dziurce jednej z koleżanek z klasy.

– Kotek, kurwa, słyszałeś? Masz popitę, jełopie? – Mały uniósł się i trzepnął kumpla w tył głowy.

– Spierdalaj, pokrako! – Kotek, najniższy z nas wszystkich, a jednocześnie najbardziej wojowniczy. Ludzie często go nie doceniali, a on był jak bulterier, jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”. Podczas bójek nigdy się nie poddawał i nawet jeśli zbierał bęcki, walczył do upadłego.

– Chyba chcesz z rana plaskacza zaliczyć. – Mały uśmiechnął się krzywo, łypiąc spod oka na najniższego z nas.

– Spróbuj kurwa szczęścia, wczoraj taki łeb z bloku naprzeciw, wyższy o głowę, próbował coś mówić o mojej matce. I już nie próbuje.

– Znowu awantura?

– Wyjebałem mu tak z bańki, że ma nos w częściach.

– Wpierdolą ci w końcu kuratora za to. – Jordan zmienił buty i czekał w progu szatni na resztę. – Ruszcie kapska, bo się spóźnimy.

– Zamknijcie na chwilę mordy. – Uciszyłem towarzystwo. – Kotek, masz w końcu tę popitę? – Skinięcie głowy dało pozytywną odpowiedź. – To, co to za dupa od anglika? Wiecie coś więcej?

– Nie mam pojęcia, wiem tylko, że w szkole u kumpla byli nią zachwyceni.

Ciekawe, zobaczymy. Miałem, nadzieję, że nie trafi się druga Zalewska, angielski to jeden z niewielu przedmiotów, gdzie dało się ewentualnie odpocząć i nie chodziło się na lekcje ze ściśniętą dupą.



B.



Pierwsza lekcja w nowej szkole. Byłam nieco zdenerwowana, bo to mój debiut tam, placówka ma renomę w Warszawie i walczyłam ze sporą konkurencją, ale udało się wygrać.

Dyrektor zachwyciła się mną od samego początku rozmowy rekrutacyjnej i na dzień dobry po informacji, że zostałam przyjęta, stwierdziła: „Dostanie pani na razie cztery klasy, ale najtrudniejsza jest druga be, to nie są diabły wcielone, jednak Podlaszczak kompletnie nie dawał sobie z nimi rady w zeszłym roku. Może pod wpływem pięknej kobiety obyczaje im nieco złagodnieją, a pani nauczy tych małoletnich troglodytów oprócz języka obcego trochę kultury osobistej. Na pewno będą inaczej zachowywać się z panią niż z wąsatym chłopem, wyglądającym trochę jak wujek Staszek”.

Bezpośrednia kobieta, prawda?

Zapamiętałam dobrze tę rozmowę, mimo że minęło naprawdę sporo czasu, a ja najmłodsza nie jestem. I polubiłam wyglądającą trochę jak Wiadomo do dyrektorkę.

Zapowiedź pracy z drugą be nie zabrzmiała zbyt dobrze, ale nie takie wyzwania udawało mi się pokonać. Na studiach, w życiu osobistym. Poza tym to nie są już dzieciaki, a dorastający młodzieńcy oraz kobiety i tak ich należy traktować, a oni tak samo potraktują mnie. Dojrzale. A że mają swoje odchyły? W tym wieku hormony skaczą im, jak sinusoida, więc wcale się temu nie dziwię.

Granatowa spódnica z marynarką do kompletu plus biała koszula – jest elegancko, nie wyzywająco, ale trochę seksownie. Musiałam zrobić na nich również wrażenie wizualne, zwłaszcza na chłopakach, którzy tam rządzą. Dyrektor wskazała mi kilku ancymonów. Sznaucer, Niemczycki, Gruszkowski i jeszcze dwóch, których nazwisk zapomniałam. A tak, Makarski i Cegłowski. Przejrzałam zdjęcia, opinie innych nauczycieli, oceny z zeszłego roku, sprawdziany i porozmawiałam z Podlaszczakiem – ewidentnie klasa miała dwóch liderów. Makarski najwyższy, najsilniejszy i to on umocował się jako mięśnie grupy. Jej mózgiem był jednak Niemczycki, według Podlaszczaka, inteligentny, cichy, ale sprytny i często zaskakujący dojrzałością chłopak.

Ciekawe.

Na zdjęciu wygląda na całkiem przystojnego. Blond włosy, pociągła twarz, przyjemny uśmiech, brązowe oczy.

Ładny chłopiec.



Kilkunastoletni Escort, kupiony po zakończeniu studiów za zaoszczędzone pieniądze, na szczęście działał w miarę dobrze i nie psuł się, bo na samochodach to ja się znałam i znam do tej pory, jak kura na pieprzu. Do szkoły miałam od domu niezbyt daleko, ale w szpilkach nie zamierzałam pokonywać drogi na piechotę, pogoda piękna, więc toczyłam się z prędkością około czterdzieści na godzinę, niespiesznie mijając kolejne skrzyżowania. Wreszcie dotarłam na miejsce, zaparkowałam obok budynku, a tuż po tym, jak trzasnęłam drzwiami samochodu, dotarło do mnie gwizdnięcie i zaczęło się.

„Uuu, nowa dupeczka, obrodziło w tym roku”

„Niżej też jesteś ruda?”

„Ale zderzaki, chętnie bym się poobijał”

Spodziewałam się robotników, remontujących szkołę lub meneli, którzy często kręcili się w okolicy, tymczasem ujrzałam…

Makarskiego, Niemczyckiego i resztę bandy, siedzących na ławce przed szkołą.

Loża Szyderców.

Zobaczymy, czy za jakiś czas będzie im tak wesoło.

Wkroczyłam do budynku. Ze szkolnego radiowęzła leciał kawałek Gunsów, który dobrze znałam i niemal zaśmiałam się z paradoksu sytuacji.

Witamy w dżungli. Nieźle się zapowiada.

Wracając do piątki z ławki, oczywiście nie zareagowałam i zignorowałam komentarze. Zamierzałam zaczekać na reakcję, aż ujrzą mnie w klasie.

– Cześć Beatka. – Pokój nauczycielski był jak zwykle zadymiony, jakby ktoś zapalił w nim ognisko. Siedział w nim tylko Podlaszczak, kopcący te swoje śmierdzące Wiarusy, a po chwili weszła Zalewska, wychowawczyni moich dzisiejszych adoratorów. Stary typ nauczyciela, taki od klęczenia na grochu i uderzania za karę linijką po rękach. Ze względu na liczne zmiany w kadrze nauczycielskiej oraz na stanowisku dyrektora, przed rozpoczęciem roku zorganizowano nam integrację, gdzie mieliśmy okazję pogadać i poznać się, nie tylko na gruncie zawodowym. Podlaszczak, mimo że starszy ode mnie co najmniej o piętnaście lat, był zabawnym i rubasznym wąsatym wujkiem, takim panem, co na weselu wódki się z tobą napije, zatańczy, a jak trzeba, to komuś po gębie da.

– Cześć Waldziu, ale najarałeś, oddychać się nie da. – Natychmiast otworzyłam okno, wpuszczając trochę powietrza. Przecież zaraz będę cała śmierdzieć od tych okropnych papierochów! Owszem, zdarzyło mi się samej popalać, ale nie takie smrody.

– Dzień dobry, pani Smolińska. – Zalewska przywitała się oschłym tonem, jako jedyna mówiła do mnie per „pani”, no cóż, spoufalać się nie na siłę zamierzałam. Odniosłam też wrażenie, że chyba mnie nie lubi, ale nie rozumiałam dlaczego. Może dlatego, że byłam ładną, młodą i radosną kobietą, ona zasuszoną, zgorzkniałą starą panną?

Nie wiem i nie za bardzo zależało mi też na tym, żeby zrozumieć powody jej uczuć. Nie z każdym w pracy będę miała idealne układy.

Nadeszła godzina lekcji, przygotowana, pełna emocji, tych pozytywnych oczywiście, tuż przed dzwonkiem ruszyłam w stronę sali lekcyjnej. Korytarz był już pustawy, większość uczniów zdążyła się pozamykać w salach, więc moje kroki na pewno słychać było z daleka.

To był pierwszy i ostatni raz, kiedy lekcje z drugą be odbyły się bez…

Zresztą, dowiedzcie się, bez czego.



M.



Zainstalowaliśmy się w otwartej klasie, tradycyjnie w ostatnich ławkach. Ja z Kotkiem, Jordan z Gruchą, a Mały ze swoją dziewczyną, Eweliną. Jako jedyny z nas chodził z kimś, ale szczerze mówiąc, nie zazdrościłem mu. Ewelina była nieźle pierdolnięta, hetera jakich mało, wolałbym jechać samemu na ręcznym, niż narażać się na jej niekontrolowane wybuchy i zjeby w zamian za zwalenie konia raz czy dwa razy w tygodniu (nie dała się puknąć, a loda brzydziła się zrobić).

No więc wracając do tematu (przepraszam, że od niego odbiegam co rusz, ale pamięć odświeża mi się w miarę postępów opowieści, a sam jestem ciekaw, co sobie jeszcze przypomnę), czekaliśmy w klasie na rozpoczęcie lekcji, ziewając z nudów i gadając głupoty, kiedy w korytarzu rozległ się stukot obcasów. Po kilkunastu sekundach drzwi zamknęły się, a przed nami zmaterializowała się ona, a mnie razem z resztą naszej paczki opadła szczęka.

O kurwa, to ta ruda dupa, która wchodziła do szkoły pół godziny temu.

Schowałem się za siedzącą przede mną koleżanką i gestem głowy wskazałem ją Małemu, który wywalił takie oczy, że byłem przekonany o ich wypadnięciu za chwilę z orbit. Podobne wyrazy twarzy mieli Jordan, Grucha i Kotek, który zrobił się zielono–blady, pomny wcześniejszego pytania, zadanego jej o kolor włosów w pewnym intymnym miejscu…

Niezależnie od powyższego, widok zapierał dech w piersiach, a jestem niemal pewien, że moja twarz, poza szokiem nie wyrażała w tamtej chwili nic więcej niż pustka w spojrzeniu i może śliną, cieknąca z półotwartych ust. Mały przyjaciel, dotychczas śpiący snem sprawiedliwego między moimi udami, drgnął niespokojnie, a umysł nastoletniego onanisty szepnął jedno słowo. W zasadzie dwa.

Ale dupa.

Nowa nauczycielka od języka angielskiego pewnym krokiem zjawiła się w klasie, położyła torebkę oraz dziennik na stole i odwróciła się do nas twarzą. Musiałem przyznać, że niewiele kobiet w życiu, które spotkałem wcześniej i później, zrobiło na mnie tak piorunujące wrażenie i przerastało ją urodą. Ba, jestem pewien, że gdybym pokusił się o ranking, zajęłaby miejsce w top pięć, a może i na podium.

Burza rudych, kręconych za ramiona włosów okalała śliczną twarz niemal trzydziestoletniej wtedy kobiety. Różowe, pomalowane pomadką lub bezbarwną szminką usta rozchyliły się w uśmiechu, niebieskie oczy prześlizgiwały się po nas, a splecione przed nią dłonie z pomalowanymi na czerwono paznokciami nadawały jej prędzej wygląd szkolnej seksbomby, niż belfra. Spieszę uzupełnić, że pani Beata Smolińska (bo takie nosiła imię i nazwisko) odziana była w granatową spódnicę tuż nad kolano, marynarkę w tym samym kolorze oraz białą koszulę, rozpiętą tak, że widać było centymetr, może dwa górnej części rowka między piersiami. Nie, nie piersiami. Dorodnymi melonami, na myśl, o których mój przyjaciel podniósł się gwałtowniej, a ja zafrasowany stwierdziłem w myślach, że będę musiał iść do tablicy z pełną erekcją, gdybym został wezwany do odpowiedzi.

Teraz kiedy obejrzeliśmy ją sobie z bliska, nasze spojrzenia wyrażały jedno.

Ruchałbym do upadłego.

– Dzień dobry, moi drodzy. – Jej głos brzmiał niczym chóry anielskie. Przynajmniej tak wtedy to sobie wyobrażałem. W rzeczywistości miała bardzo przyjemny, delikatny tembr, a dodatkowo jej aparycja, uśmiech i dziewczęca niewinność (o czym kompletnie nie myślałem i dotarło to do mnie później) powodowała, że nie patrzyliśmy na nią jak na nauczycielkę, a jak na koleżankę, która ubiera się bardziej dorośle i wysławia w wysublimowany sposób.

– Dzieeeńdooobryyy! – Wyryczyczeliśmy chórem jak bawoły. Grucha schował się za plecami dziewczyn siedzących przed nim w ławce i zaczął pokazywać w naszym kierunku palec wskazujący, wsuwający się i wysuwający z dwóch złączonych wkoło palców drugiej dłoni (co miało w domyśle symulować seks), a Jordan wypychał wnętrze ust językiem, udając robienie loda.

Nasza ruda seksbomba chyba nie wiedziała, na co się porywa. A jeśli spostrzegła kretyńskie gęsty moich kumpli, zignorowała je z godną podziwu obojętnością.

– Bardzo się cieszę, że mogę się wreszcie z wami przywitać. Będę prowadzić lekcje języka angielskiego w tym roku w naszej szkole, a wasza klasa jest na razie jedyną z klas waszego rocznika, którą dostanę pod opiekę. Z częścią z was udało mi się poznać jeszcze przed lekcją. – Spojrzała na mnie z przekąsem, a później przebiegła wzrokiem po reszcie. Zamarłem i uśmiechnąłem się w odpowiedzi głupkowato. – Pozostałych poznam w najbliższych tygodniach. A teraz wyciągamy karteczki.

– Onieeee!!! – Po klasie rozległ się jęk zawodu.

– Ależ tak. – Uśmiechnęła się słodko. – Napiszecie mi teraz kilkanaście zdań na dowolny temat, taki jaki was interesuje.

– Naprawdę może być dowolny? – W pytaniu Gruchy czułem podstęp, ale nie zamierzałem się odzywać.

– Oczywiście. – Uśmiech, którym go obdarowała, mógłby stopić cholerną Antarktydę. – Wybierz sobie coś, co lubisz i napisz o tym. Z chęcią poczytam. Może o zderzakach? – wypaliła, a Grucha cały poczerwieniał i bąknął coś w stylu „yyy, może nie”. – Macie na to pół godziny, czas start. – Włączyła stoper w zegarku i usiadła za biurkiem.

Nie pamiętam, o czym napisał Grucha, ale idę o zakład, że temat faktycznie mógł dotyczyć tych cholernych zderzaków, czyli cycków. Choć mógł wymyślić coś równie kretyńskiego, na przykład masturbacja.

Tak, takie pomysły moi kumple miewali. Ja zresztą również, ale nieco rzadziej.

Zaległa cisza, przerywana co rusz westchnieniami, stukaniem i klikaniem długopisów oraz szukającymi inspiracji spojrzeniami w okno lub ścianę. Nie miałem bladego pojęcia, o czym napisać. Zastanawiałem się nad tym dłuższą chwilę, która przeciągnęła się do ponad kwadransa, co uświadomiła mi nasza nowa pani profesor.

Kurwa – zakląłem w myślach. – Nie zdążę, ja jebię.

Od zawsze bazgroliłem jak kura pazurem, ale wtedy przeszedłem sam siebie. Po zakończeniu pisania próbowałem przeczytać to, co znalazło się na papierze i… miałem poważny problem, żeby odcyfrować hieroglify, które wyszły chwilę wcześniej spod moich palców. Na szczęście to nie ja musiałem się tym martwić.

Ciekawe, czy spodoba się jej temat. – Uśmiechnąłem się złośliwie pod nosem.

– Bardzo dziękuję, czas stop. Osoby z pierwszych ławek zbierają kartki, na następne zajęcia przyniosę wasze prace i będziemy je omawiać w grupie lub indywidualnie. A dzisiaj – Zerknęła na zegarek – macie wolne, wyjątkiem następujących panów. – Wyczytała nazwiska naszej piątki.

Ja pierdolę, ale kicha.

Karnie pozostaliśmy  w ławkach, czekając na opieprz. Albo coś jeszcze gorszego, na przykład nagana.

 – No dobrze, kolega Sznaucer. – Przysiadła na ławce niedaleko nas i uśmiechnęła się szeroko, a Kotek skulił się, jak jeż . – Jak po angielsku powiesz „ale zderzaki, chętnie bym się poobijał”?

Opadła mu szczęka, a przy okazji reszcie ekipy.

– Bumpers – szepnąłem półgębkiem do Kotka, który wydukał z fatalnym akcentem coś w stylu „nice bumpers, I would like to bump them”.

– Niezupełnie prawidłowo, ale skoro wiesz, co to są i jak po angielsku mówi się zderzaki, a to już postęp. Choć w kontekście wypowiedzi jednego z was można użyć słowa boobs. Wiecie, co to oznacza?

Rozejrzałem się po kumplach, żaden nie miał ochoty zabrać głosu.

– Tak, Niemczycki? – zapytała, kiedy podniosłem rękę.

– Cycki. Choć można użyć również słowa tits.

– No proszę, kolega Niemczycki całkiem nieźle wyedukowany. Filmy czy gazety? – Skwitowała z przekąsem. – No dobrze, teraz kolega Makarski. – Mały spiął się mocno, a mnie cała sytuacja zaczynała bawić. – Ty powiedz mi proszę – patrzyłem na nią i albo miałem zwidy, albo z ledwością powstrzymywała śmiech – jak przetłumaczysz zwrot „Uuu, nowa dupeczka”?

– Uuu, new ass – wydukał Mały z równie koszmarnym akcentem, co Kotek.

– Źle. – Najwyraźniej czerpała perwersyjną przyjemność ze znęcania się nad nami. – Ass używamy w kontekście tyłka jako miejsca do siedzenia lub obiektu seksualnego do oglądania, a określając osobę jako fajną dupę – zaskoczyła słownictwem, pierwszy raz spotkałem się z nauczycielem, który mówił, nie przymierzając, jak uczeń – mógłbyś użyć na przykład słowa chick, czyli laska. Ty powiedziałeś, że mam nowy tyłek, a nie przypominam sobie, żeby z poprzednim coś się stało. Jeszcze raz.

– Uuu, new chick –  wymruczał ponuro Mały, przewracając oczami.

– Teraz lepiej. – Uśmiechnęła się do niego uroczo. Gdyby nie fakt, że mieliśmy przejebane, sam bym się zaśmiał, ale do śmiechu mi absolutnie nie było, a rozbawienie wynikało raczej z negacji strachu i obaw przed naganą i zjebą w domu, a nie panowania nad sytuacją. – A może kolega Gruszkowski uzupełni zdanie Makarskiego i dopowie, jak należy przetłumaczyć „obrodziło w tym roku”, hm?

– Yyy.

– Yyy to niekoniecznie jest właściwy początek zdania. No to może kolega Cegłowski? Widziałam, że niesamowicie śmieszyły cię żarty kumpli na ławce.

– Nie wiem, pani profesor.

– Nie wiesz? Ciekawe. Godzinę temu widziałeś, co krzyczeli twoi koledzy, a mimo to się śmiałeś. – Zwróciła spojrzenie w moją stronę. – No to na koniec kolega Niemczycki. Może ty przetłumaczysz mam prawidłowo zdanie?

– There was a good harvest this year, co tłumaczymy, że w tym roku były dobre żniwa. –  Wypaliłem, patrząc jej prosto w oczy. Niebieskie.

Piękne.

Utonąłem.

Widziałem, że mówiła coś do mnie, nie miałem pojęcia, o czym. Jakbym zawisł w próżni i nastąpiło zakrzywienie czasoprzestrzeni.

– Niemczycki, słyszysz mnie? Michał? – Wróciłem do rzeczywistości. Wpatrywała się we mnie lekko zaniepokojona.

– Przepraszam, może pani profesor powtórzyć pytanie?

– Powiedziałam, że dobrze i masz przetłumaczyć teraz zwrot, a w zasadzie pytanie „niżej też jesteś ruda?”.

– Are you a redhead below too, choć w tamtej sytuacji należałoby powiedzieć „are you a redhead between your thighs, too”.

–  No proszę, czyli jednak przynajmniej jeden z was zna angielski na tyle znośnie, żeby nie dostać pały na dzień dobry – westchnęła ciężko. – Macie ochotę na dalsze popisy, czy możemy zakończyć tę żenadę?

– We would like to apologize, professor Smolińska. We also are deeply concerned and sorry about our behaviour over an hour ago. I also would like to express my deepest regret and hope, that this little misunderstanding will not affect your attitude towards our five for the future – wypaliłem. Mały, Grucha, Jordan i Kotek patrzyli na mnie jak na kosmitę, a pani profesor? Popisy nie zrobiły na niej wrażenia.

– No, it will not, Michael, but be sure that next time I will not be so lenient. Now please go home. Aha, moment. Dzisiaj nie wstawię sam pał, bo uratował was kolega. – Pokazała na mnie. – Następny raz taka łagodna nie będę i nawet elokwencja i erudycja Niemczyckiego da wam tyle, co nic i wylądujecie na dywaniku u pani dyrektor. Żegnam panów. – Wskazała na drzwi, cała czwórka rzuciła się w kierunku wyjścia, a ja powoli zebrałem graty z biurka, wstałem i ruszyłem za nimi.

– Pani profesor?

– Tak, Michał? – Spojrzała na mnie. Nie wiem, czy to było wtedy, ale być może tak, pierwsze ziarnko zostało zasiane.

– Naprawdę jest mi przykro, my – zawahałem się – nie jesteśmy tacy.

– Jesteście – odparła. – I nie ma w tym nic złego, bo wasz wiek wiele mówi i musicie wyszaleć się, o ile nie krzywdzicie tym innych, pamiętaj o tym Michał. – Wpatrywała się jeszcze chwilę w moje oczy, a ja przełknąłem ślinę, czując się nieswojo, a dodatkowo mając ochotę zjechać wzrokiem na jej biust.

– Dziękuję, pani profesor. Do widzenia.

– Do zobaczenia w przyszłym tygodniu. – Usiadła przy biurku, nie patrząc, a ja kątem oka tuż przed wyjściem złapałem z góry widok jej piersi, widocznych lekko spod materiału koszuli.

Tak pięknej kobiety do tamtego dnia nie widziałem.



– Mieliśmy, kurwa, więcej szczęścia, niż rozumu. – Zamknąłem drzwi do klasy i podszedłem do pozostałej czwórki.

– Ale nas przemaglowała. – Kotek dalej był blady jak ściana. Jego ojciec za każdą pałę przyniesioną z budy, dawał mu karę w postaci sprzątania garażu, który w zeszłym roku przez pierwsze półrocze lśnił regularnie czystością, dopiero w drugim nasz kumpel wziął się do roboty w budzie i ulubione miejsce do chlania piwska jego starego zarosło stertą śmieci. – Garaż jest tak zagruzowany, że nie wyszedłbym z niego przez tydzień.

– Jebać twój garaż. – Jordan odezwał się nagle. – Co o niej powiecie? Zajebista dupa, co?

– Taaa, słyszałem, że rude mają temperament w łóżku, pewnie by mnie zajeździła. – Grucha westchnął rozmarzonym głosem.

– Na razie to ty zajeździsz swojego małego kutaska podczas pamięciówki dzisiaj wieczorem. – Zaśmiałem się, a Gruszkowski rąbnął mnie w ramach rewanżu pięścią w ramię, rzucając wściekłe „pierdol się, germański oprawco”.

– Ale cycuszki to ma piękne, co? – Mały wyciągnął papierosy z kieszeni. – Idziecie zajarać?

– Mogę się przejść, ale nie będę palić. – Ruszyłem za nim do wyjścia. – Mój stary ma nos niczym pies myśliwski, ostatnio wieczorem po powrocie z pracy wyczuł, że paliłem rano przed szkołą.

Człapaliśmy w piątkę po pustym jeszcze korytarzu, kierując się w stronę wyjścia z budy. Skręciliśmy Małym do wyjścia, a reszta poszła do szatni.

– Ja pierdolę, ale masz przejebane. – Mały odpalił Marlboro i zaciągnął się mocno. – U mnie na szczęście wszyscy jarają, więc nic nie będzie czuć. A tak w ogóle, to spierdalamy zaraz do mnie. Przecież mamy okienko.

– I co, wrócimy później najebani do budy? Przecież nauczyciele na stówę wyczają, że piliśmy, a wtedy mój stary rozwali mi łeb, da bana na peceta i wyjścia z domu na miesiąc.

– Pojebało cię? – Usłyszeliśmy za plecami głos Jordana. Brakującą trójka dołączyła do nas za szkołą w nieoficjalnej palarni w krzakach. – Pijemy i spierdalamy do domów. Ostatnia jest religia, a przedostatni WF, jakoś przeżyję nierozegranie jednego meczu z tymi kaleczniakami. Powrót do szkoły i spotkanie Zalewskiej to bankowy dywanik u dyrektora ze starymi.



Tym sposobem wylądowaliśmy u Małego na chacie. Chciałbym powiedzieć, że wszystko tego dnia skończyło się dobrze, ale niestety nie, finał imprezy nie był może smutny czy tragiczny, ale co najmniej zabawny, trochę szczęśliwy, no i ostatecznie straciliśmy miejscówkę na nasze popijawy.

Nawaleni w sztok po opróżnieniu w tempie błyskawicznym obu butelek, usnęliśmy i zostaliśmy zaskoczeni około trzynastej przez ojca Małego, który zwolnił się z pracy z powodu, uwaga, sraczki. Gdyby nasz kumpel przyszedł do domu puknąć Ewelinę, stary nakryłby go z gołym dupskiem na babie.

Wracając do tematu, ojciec Małego wkroczył do mieszkania i nie rozglądając się, zasiadł na kiblu, a nas pijaniusieńkich jak bela obudziły dźwięki defekacji, pierdów oraz stękanie i jęki „ojezusmaria” oraz coś w stylu ”nigdy więcej golonki na ostro”. Podniosłem głowę i niewiele rozumiejąc z powodu potężnego stanu zamroczenia alkoholem, szarpnąłem Małego za ramię, jednocześnie zasłaniając mu usta dłonią i pokazując na kibel. On w mig zorientował się, że poza naszą piątką ktoś jest w domu, ale nie zdążył zareagować, gdyż najebany jak stodoła Kotek spadł z łoskotem z kanapy i klnąc jak szewc, nieudolnie i co ważniejsze nieudanie próbując powrócić do pozycji sprzed chwili.

Cała akcja przetoczyła się przed nami w ciągu maksymalnie kilkunastu sekund, a ja miałem wrażenie, jakbym oglądał długaśną scenę filmu. Ojciec Małego wywrzeszczał z kibla pytanie w przestrzeń „kto to” i nie otrzymując odpowiedzi w akompaniamencie pierdów w zasranym dupskiem, zerwał się z muszli i wpadł do salonu. Musielibyście widzieć jego minę, kiedy ujrzał pięciu dorastających chłopaków, w tym swojego pierworodnego, najebanych jak stodoła, Kotka próbującego podnieść się z podłogi, chrapiących w fotelach Jordana i Gruchę oraz Małego i mnie ze zszokowanymi minami, czekających na katastrofę. Stał tak chwilę oniemiały z opuszczonymi gaciami i smutno dyndającym kutasem, rzucił „zaraz z wami pogadam, tylko się wysram do końca”, po czym odwrócił się na pięcie i poszedł dokończyć dzieła.

Oczywiście nie zamknął drzwi, a my musieliśmy wysłuchiwać kakofonii defekującego Makarskiego seniora.

– Jak już pijecie, to ogarnijcie jednego, który nie będzie chlał i popilnuje waszych nawalonych, tępych łbów. – Pan Makarski był w sumie w porządku gościem. – Uciekliście z lekcji?

– Tata, daj spokój, nie byliśmy tylko na WF i religii, a wcześniej mieliśmy okienko.

– Jeśli ściemniasz, dostaniesz bana na wyjście z domu na tydzień, a z Eweliną będziecie mogli pisać do siebie listy miłosne i przesyłać gołębiami.

– Ale to prawda, panie Makarski. – Włączyłem się do rozmowy. – Celowo wybraliśmy ten dzień, żeby nie przepadły nam bardziej wartościowe lekcje.

– Wow, ambitni, początkujący alkoholicy, może powinienem wam jeszcze przybić piątki? – Ironizował. – Doprowadźcie się do stanu używalności i zjeżdżajcie do siebie, a jak za pół godziny ktoś z was tu jeszcze będzie oprócz najwyższego, w jakiś nieprawdopodobny sposób mieniącego się moim synem, zadzwonię do waszych starych i podpieprzę was w szkole. Kapiszi? – Odpowiedziała mu cisza, Jordan i Grucha z trudem łapali pion, niewiele rozumiejąc. – Że też ty Michał z nimi piłeś. Jesteś najmądrzejszy z całej bandy, nie daj im się wciągnąć. – Popatrzył na mnie chwilę przeciągle, a później założył nogi na stół, siedząc na krześle, pierdnął potężnie i otworzył gazetę, dając nam do zrozumienia, że rozmowa została zakończona.



Pożegnałem się z kumplami i trzeźwiejąc, smutno poczłapałem do domu, kopiąc wczesnojesienne liście, opadające z drzew. Pogoda była piękna, ale ja nie miałem ochoty na obcowanie z naturą. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to szybki powrót do domowych pieleszy i poproszenie mojej dziewczyny, Renaty Grabowskiej o ulżenie w cierpieniu.



B.



– O, jest nasza piękność. – Podlaszczak przywitał mnie w pokoju nauczycielskim, oczywiście z papierosem. Z niesmakiem otworzyłam okno, wietrząc wędzarnię. – Jak tam po pierwszej lekcji?

– Bardzo dobrze. – Uśmiechnęłam się lekko na wspomnienie sprzed kwadransa. – Sprawdziłam wiedzę uczniów małym testem, a kilku z nich dopytałam.

– Niech zgadnę, czy wśród tej piątki był któryś z naszych asów?

– W zasadzie cała piątka z nich się składała. – Zachichotałam.

– Podpadli już na pierwszej lekcji?

– Podpadli? Niee. Po prostu musiałam im uświadomić, kto i jaką funkcję pełni w szkole i jak mają się zachowywać. Zrozumieli.

– Ech, piękne kobiety zawsze mają łatwiej.

– Waldek, ty mi tu makaronu na uszy nie nawijaj, dobrze? – Zawahałam się. – Powiedz mi coś o Niemczyckim.

– Mądry chłopak, inteligentny i momentami nieśmiały, ale to pozory. Jest cwany, sprytny i zdecydowanie wyrasta intelektualnie ponad swoich rówieśników. Najlepszy z angielskiego w grupie.

– Zaimponował mi dzisiaj.

– Wygłupami? Ostatnio głównie tym się wyróżniał. Od kiedy siedzi z Kotkiem w ławce, nie błyszczy mądrością, a kretyńskimi pomysłami.

– Ciekawe. – Miałam zupełnie inne wrażenie po monologu tego chłopaka, a sposób, w jaki na mnie patrzył przez moment… zrobiło mi się lekko gorąco między udami. Jestem wyposzczona, ale nie aż tak, żeby wilgotnieć pod wpływem spojrzenia szesnastolatka.

Mimo to coś w nim jest. Coś innego, on nie jest tak dziecinny, jak reszta.

Mogłam w zasadzie zbierać się do domu, ale postanowiłam zerknąć na wypracowania. Szczególnie interesowały mnie prace wspomnianej piątki. Wygrzebałam ich kartki spośród stosu i zaniemówiłam.

„Why redhead is my favourite hair colour?”

„Longest penis  – an idea of class contest”

Wybuchłam takim śmiechem, że praktycznie wszystkie głowy w pokoju nauczycielskim obejrzały się w moją stronę. Niemczycki i Gruszkowski. Reszta napisała względnie normalne opowiadania, ale tych dwóch? Czytałam różne, ale oni przeszli samych siebie. Angielski Gruszkowskiego był toporny i z małym zasobem słownictwa, Niemczycki? Chłopak ma talent, a już napisanie na koniec „Redhead women are usually very beautiful and you, Miss Smolińska are prime example of my theory” zaleciało bezczelnym podrywem. Twarzą w twarz nie wydawał się taki odważny.

No to do domu. Pierwszy dzień za mną. Ciekawy, zabawny i trochę niespodziewany.



M.



– Och tak, ale cię czuję. – Obfity biust z malinowymi, dużymi sutkami przesłaniał mi cały widok, a na kutasie odbywało się mini rodeo. Jęczała coraz głośniej, w rytm posuwistych ruchów biodrami, a rude włosy zasłaniały jej twarz. Kiedy przyspieszyła tempo i zaczęła krzyczeć, zaciskając się spazmatycznie na moim podbrzuszu, orgazm przyszedł również do mnie.

Otworzyłem oczy, błyskawicznie nałożyłem skarpetkę na kutasa i spuściłem się w nią pełną mocą, tak intensywnie, że przed oczami migotały mi mroczki i nie mogłem uspokoić oddechu. Poruszałem jeszcze po nim przez chwilę dłonią, wyciskając resztki spermy, aż opadłem na pościel, zmęczony i zadowolony.

Nie miałem do tej pory tak mocnych orgazmów, a kiedy pomyślałem o niej.

O pani Beacie.

O pięknej, rudej Beatce, nagiej, zależnej ode mnie, będącej w mojej mocy, wykonującej wszystkie polecenia, przyjmującej go w usta, w tyłek, między piersi, pijącej moją spermę, bawiącej się przede mną cipką i rozchylającej ją tak głęboko, że prawie było jej widać nerki.

Błyskawicznie stanął ponownie.

A pięć minut później potrzebowałem drugiej skarpetki.



B.



Zbliżała się zima, a ja przeszłam okres adaptacji w szkole i całkiem nieźle mi się tam pracowało. Dostałam dwie klasy pierwsze, jedną trzecią, a klejnotem w koronie była druga be i piątka ananasów. Czwórka z nich to były dzieciuchy w skórze dojrzewających mężczyzn, niedojrzali chłopcy, ale Niemczycki? Tak, on był inny. Wypracowanie, które napisał na początku, omówiłam z nim indywidualnie, przyznał, że zrobił to specjalnie i przeprosił, ponadto obiecał, że wspomniana sytuacja więcej się nie powtórzy.

Jakoś mu nie wierzyłam…

Przez kolejne dwa miesiące był grzeczny, uprzejmy i bardzo miły. Starał się mi pomagać, choćby uspokajać swoich nadpobudliwych kolegów, na lekcjach zgłaszał się często do odpowiedzi, kiedy nie było chętnych (chyba żeby uratować pozostałych), poza tym…

Patrzył na mnie jakoś inaczej. Znałam ten wzrok, to spojrzenie, ono rozbierało i bardzo mi się to nie podobało.

Chociaż nie, to złe określenie.

Podobało mi się, ale nie w jego wykonaniu, to przecież szesnastoletni chłopak, nawet jeśli dojrzały ponad swój wiek. A on próbował między wierszami dać mi znać, że uważa mnie za atrakcyjną. Nieśmiało i bardzo taktownie, trzeba przyznać, że był w tym subtelny i nie przekraczał zdecydowanie granicy, po której mógłby dostać po rękach.

Z początkiem listopada zrobiło się chłodniej, zawsze lubiłam zakładać jednoczęściowe sukienki, mocno przylegające do ciała w porze zimowej. Mój eks wręcz wymuszał na mnie ubieranie się w te kiecki, jakby czerpał perwersyjną przyjemność z patrzenia na przylegające do materiału wypukłości i wklęsłości. Marka już na całe szczęście przy mnie nie było, ale sukienki pozostały.

Przed wyjściem spojrzałam w lustro – wyglądałam świetnie, do szarej, bawełnianej sukienki dołożyłam kozaki do kolan, a po założeniu okularów zerówek? Jeszcze lepiej. Zachwycona, bo nic nie podbija damskiego ego jak dobry wygląd, spojrzałam w kalendarz i uśmiechnęłam się lekko – piątek, druga be, będzie ciekawie…

Przez całą lekcję pożerał mnie wzrokiem. Już na wejściu, kiedy mnie ujrzał, o mało nie wypadły mu oczy z orbit. Oczywiście w żaden sposób nie reagowałam na spojrzenie, ale było mi po prostu miło. W połowie lekcji zaczęłam pytać na ocenę przy tablicy.

– No dobrze, moi drodzy. To teraz szybkie sprawdzenie wiedzy. – Stanęłam, opierając się pupą i biurko. W ręku trzymałam dziennik,  rozejrzałam się po klasie. Większość wpatrywała się we mnie z niepokojem, Sznaucer ziewał jak hipopotam, a Niemczycki dostał wypieków na twarzy. – Żeby było sprawiedliwie, ostatnio zapytałam osobę, która miała taki sam numer, co dzień w kalendarzu. Dzisiaj zrobimy rosyjską ruletkę. – Zamknęłam oczy i wskazałam palcem na dziennik.

O Boże, to chyba Prawo Murphy’ego.

– Michał, zapraszam. – Uśmiechnęłam się do Niemczyckiego. Ze zdziwieniem zauważyłam przerażenie na jego twarzy i zorientowałam się, że coś jest nie tak. Chłopak mimo to zaczął wstawać i w tej samej chwili już wiedziałam.

O…

On miał erekcję. Na mój widok.

Miałam nadzieję, że się nie zaczerwieniłam.

– Chociaż nie, ty byłeś ostatnio. Sznaucer, wyręczysz kolegę po sąsiedzku. Nie wyspałeś się? – Zareagowałam błyskawicznie, ratując Michała i przy okazji siebie przed kompromitacją.

– Nie, pani profesor. – Sznaucer doczłapał do tablicy. Odwróciłam głowę w stronę Niemczyckiego i uśmiechnęłam się.

Byłam mokra. Ten chłopak, jego stan, on to spowodował…

Nie byłam z mężczyzną od kilkunastu miesięcy, od chwili kiedy wyprowadził się Marek, ale to chyba nie jest powód, żeby mieć ochotę na seks z nastolatkiem? Chyba nie, na pewno nie. Przecież to jest dzieciak, opanuj się, Beata!

– Pani profesor? – Sznaucer przy tablicy przypomniał o swojej obecności.

– Przepraszam. – Zastanowiłam się. – Jednak dzisiaj wam daruję. – Po klasie rozległ się odgłos ulgi. – Tak, tak, cieszcie się, bo następnym razem to was nie ominie. Siadaj. – Sąsiad Niemczyckiego z ławki posłusznie wrócił na miejsce.

Do końca lekcji chodziłam rozedrgana i niespokojna. Co rusz zerkałam ukradkiem na niego, zazwyczaj wtedy, kiedy notował, żeby nasze spojrzenia nie spotkały się. Nie wyglądało na to, że erekcja się utrzymuje. Czułam jednak na sobie cały czas jego wzrok i to zdecydowanie nie pomagało – między udami utrzymywał się stan ciepła, a chodząc, czułam, że może nie leje się ze mnie, ale jest tam wilgotna.

Uff, dzwonek.

– Na środę przygotujcie się, będzie sprawdzian, zamiast dzisiejszego pytania. – Wszyscy chóralnie zawyli w rozczarowaniu, a najgłośniej Gruszkowski i Makarski, udający psy albo wilki. Zaczęłam się śmiać, a większość z nich za mną, w końcu dołączyli do nas wszyscy.

Z wyjątkiem Niemczyckiego. Siedział spokojny i lekko uśmiechnięty, rozglądając się po klasie i wtedy nasze spojrzenia spotkały się.

Zamieniłam się w słup soli. Kojarzycie sceny w filmach, które toczą się w zwolnionym tempie? Na pewno tak, najczęściej w tle leci muzyka, a oprócz tego lektor coś tam opowiada. Poczułam się, jak bohater takiego filmu, nastąpiło zderzenie spojrzeń, niczym promieni lasera, wybuchających z hukiem, a mnie po raz kolejny przeszedł ten strzał. Uderzenie ciepła i czegoś we wnętrzu.

Zaraz, przecież ja to już przechodziłam, zauroczenie, zakochanie się, niejeden raz, nawet ślub. I co, wszystko na próżno? Znowu?

To dzieciak.

Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, uśmiechały się też jego oczy, mimo to we wzroku było coś więcej. Nie nachalne „zerżnę cię”, bardziej „wyglądasz tak, że mam ochotę sprawdzić, co jest pod spodem”. Przecież to szesnastoletni chłopak, on naprawdę tak myśli, czy to tylko moje wyobrażenia?

Potrząsnęłam głową.

– Dobra, koniec tego. – Klasnęłam, uciszając towarzystwo. – Widzimy się w środę, uciekajcie. – Zaśmiałam się ponownie, a Gruszkowski z Makarskim wyli jeszcze w korytarzu, ich głosy słyszałam, dopóki nie zniknęli na schodach.

– Do widzenia, pani profesor. – Niemczycki stanął obok biurka. – Świetnie dzisiaj pani wygląda.

– Dziękuję, Michał. – Idź precz, zmoro, a kysz.

Chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale uśmiechnął się tylko i zamknął za sobą drzwi.

Wypuściłam powietrze z płuc i ukryłam twarz w dłoniach. Boże, dopomóż mi. Uratuj mnie przed tym chłopakiem, przecież to niemożliwe, on patrzy na mnie, jak na obiekt uczuć i pożądania.

Co mam zrobić?

Porozmawiać z nim? Wszystkiego się wyprze, a ja zrobię z siebie idiotkę.



– Mój Boże, Rademenes! – Rozdarłam się w progu, tuż po wejściu do mieszkania. Na podłodze leżał kot, mój kochany kotek, który przeżył ze mną ostatnie kilka lat i nie dawał znaku życia. Dopadłam do niego i bez głębszych oględzin wiedziałam, że jest po wszystkim. Łzy popłynęły mi z oczu, a ja uklękłam i zaczęłam łkać.

– Dlaczego ty? Wszyscy mnie zostawili, tylko ty przy mnie trwałeś i teraz nawet ciebie nie mam. – Zawodziłam, tuląc do siebie zimne truchło. Było mi wszystko jedno, straciłam ostatnią istotę, która coś dla mnie znaczyła, a ja dla niej.

Godzinę później zakopałam go w pobliskim lasku. Płakałam cały wieczór i noc.



M.



– Dzisiaj angielski, pewnie znowu będziesz robił do niej maślane oczy, Niemiec. – Szliśmy z Gruchą w błocku pośniegowym do szkoły, paląc papierosy i plując co rusz na boki. Dwa miesiące po przyjściu profesor Smolińskiej do szkoły wciąż fantazjowałem o niej, a kumple nabijali się ze mnie, wrzucając, że zakochałem się w starej babie, która przy korzystnym lub niekorzystnym (zależnie od punktu widzenia) zbiegu okoliczności mogłaby być moją matką.

I wiecie co? Faktycznie tak było. Moją pierwszą prawdziwą miłością nie była moja rówieśniczka z klasy czy szkoły, ewentualnie koleżanka z podwórka, tylko nauczycielka. Czy to zmieniło cokolwiek moim życiu? Tak, bo dzięki tej miłości w kolejnych związkach wiedziałem, czego unikać.

Wracając do rzeczonego dnia, oczywiście odparłem wtedy do Gruchy, żeby poszedł się jebać lub coś w tym stylu i zaczęliśmy obaj się śmiać, ale kiedy wszedłem do sali i zauważyłem, że Beatka (będę nazywał ją po imieniu, ewentualnie zdrobnieniem, tak będzie łatwiej) siedzi przy biurku smutna i z zapuchniętą twarzą, ścisnęło mi serce. Postanowiłem natychmiast, że muszę coś z tym zrobić.

Była tak piękna, tak kobieca i seksowna. Uwielbiałem jej uśmiech, głos, gesty czy jej styl. Wcześniej mało zwracałem uwagę na to, co zakładają na siebie koleżanki z klasy, czy dorosłe kobiety, ale jej przyjście wszystko zmieniło. Zacząłem zauważać, że dziewczyny ubierają się jeszcze jak dzieciaki i nie potrafią podkreślać swoich zalet. Ona była w tym perfekcyjna, a piątkowy ubiór, no cóż, gapiłem się na nią bezczelnie prawie całą lekcję.

Znowu się rozgadałem. Robię się stary i odbiegam często od tematu. Wybaczcie.

Nie miałem jednak pojęcia, co było powodem jej smutku i jak ją rozweselić. W końcu szesnastolatek ma ograniczone możliwości pomocy i wsparcia, a pomysły, które przychodziły mi do głowy, natychmiast lądowały w wirtualnym koszu na śmieci w moim mózgu. Całą lekcję nie mogłem się skupić, wpatrywałem się w jej twarz, w te piękne, wtedy smutne oczy i kombinowałem, co zrobić.

Rozległ się dzwonek, a ja miałem pustkę w głowie.

Myśl, Niemczycki, do kurwy nędzy! Myśl!

– Idziesz czy będziesz tu nocował? – Kotek stał gotowy do ewakuacji obok biurka, czekając na mnie.

– Idźcie, zaraz do was przyjdę – odparłem, nie patrząc na niego. Kątem oka widziałem, że zrobił dziwną minę, ale nie odpowiedział i po chwili zniknął. Klasa opustoszała w szybkim tempie, zostaliśmy w niej sami, ja i obiekt moich westchnień, piękna Beatka. Drżąc z ekscytacji, strachu i niepewności wstałem i powoli podszedłem do niej.

– Pani profesor? – Siedziała z głową wpatrzoną w książkę, skupiając się tak mocno, że nie zauważyła, kiedy stanąłem obok biurka. Do czytania nosiła okulary w cieniutkich, złotych oprawkach, wyglądała w nich trochę jak gwiazda porno (wtedy nie miałem o tym pojęcia, dopiero teraz uświadomiłem sobie ten fakt). Zaskoczona uniosła głowę. – Czy – zawahałem się – pani czymś się martwi? Nie chcę być natrętny, ale może mógłbym pomóc?

– Nie, Michał, nie pomożesz mi. – Zaskoczenie w jej oczach, które przemknęło przez nie jak pociąg Shinkansen, błyskawicznie zniknęło. – Umarł mój kot, który był moim najbliższym przyjacielem i po prostu mam żałobę. – Uśmiechnęła się smutno. – Dziękuję, że zapytałeś. To było miłe.

– Bo ja panią bardzo lubię, jest pani profesor jedyną osobą wśród nauczycieli, z którą można normalnie porozmawiać i pożartować, reszta nosi głowę w chmurach i traktuje nas jak gorszych. – Nie dodałem o fantazjach z nią związanych, które od ponad dwóch miesięcy snułem w myślach, często onanizując się do nich i wyobrażając sobie seks z tą piękną kobietą.

– Dziękuję ci, ale chyba nie jest aż tak źle, a ty nieco przesadzasz. – Uśmiech rozjaśnił jej twarz. Chyba zrobiło się jej przyjemnie.

– Tak właśnie jest, pani profesor. – Zamilkłem, nie mając tematu do dalszej kontynuacji rozmowy i rozpaczliwie poszukując go w głowie. Beatka wpatrywała się we mnie, a ja czułem się jak coraz większy idiota. – Pójdę już. – Zrezygnowany poddałem się, przeklinając w myślach własną nieudolność. – Gdyby jednak potrzebowała pani pomocy, proszę mi o tym powiedzieć. – Dodałem na koniec.

– Dobrze Michał, obiecuję, że tak będzie.

– Do widzenia. – Zerknąłem jeszcze na nią kątem oka i zamknąłem za sobą drzwi.



– I co, zrobiła ci laskę? – Żart Jordana rozbawił całe towarzystwo w szatni, z wyjątkiem mnie. Miałem ochotę strzelić go w pysk z otwartej, ale nigdy nie preferowałem siłowych rozwiązań, dlatego postanowiłem odegrać się inaczej.

– Tobie co najwyżej lokalny menel spod monopolowego mógłby obciągnąć, pod warunkiem, że znalazłby ten rozgotowany makaron, który nosisz w gaciach, cioto. – Pocisnąłem mu, a w szatni zaległa cisza.

– Pierdol się, Niemiec. – Jordan wstał, był wyższy ode mnie o pół głowy i silniejszy. Nie bałem się go, ale nie miałem ochoty na bójkę. Chciałem wrócić do domu i spokojnie zwalić sobie konia, do pamięciówki z Beatką. – Zajebać ci w ryj?

– Wiesz. – Wstałem i uniosłem głowę w górę, patrząc mu prosto w oczy. – Człowiek nie rodzi się prostakiem, tylko nim się staje, a fakt bycia przez ciebie dobrym graczem w kosza, nie świadczy o tym, że jesteś inteligentnym człowiekiem, a co najwyżej durniem o mózgu ratlerka. – Odwróciłem się na pięcie i pierdolnąłem drzwiami od szatni.

Pożegnała mnie cisza, a kiedy trzaskałem drzwiami wyjściowym ze szkoły, dobiegł mnie rechot z szatni. Pewnie ten półmózg znowu rzucił jakiś prześmieszny żart na poziomie piątej klasy podstawówki.



Byliście kiedyś na szkolnej dyskotece? Takiej prawdziwej, organizowanej na sali gimnastycznej, z serpentynami wiszącymi na drabinkach do ćwiczeń, balonami przyczepionymi do okien, tablic do koszykówki? Kulami dyskotekowymi, podczepionymi do sufitu? Ogromnymi głośnikami, przetaczanymi przez najstarsze klasy z magazynu, obok sali? Wreszcie ze sprzętem stereo, stojącym w narożniku, do którego zazwyczaj ciągnęła się ogromna kolejka, a ludzie zamawiali kawałki, do których chcieli tańczyć?

Nie byliście? Ogromna strata, nie zdajecie sobie sprawy, co was ominęło.

Duchota, ścisk, ciemność, hałas zazwyczaj tak ogłuszający, że jedynym sposobem na rozmowę było krzyczenie sobie do ucha. Na szkolnych dyskotekach rozkręcały się szkolne romanse, upadały miłości i łamały się serca.

W starszych klasach, potajemne picie alkoholu po krzakach, kiblach oraz innych, kiepsko widocznych miejscach. Palenie papierosów za płotem albo na boisku szkolnym.

No i najważniejsze.

Tańczenie przytulanego, ewentualnie wolnego.

Tak, kiedyś tak to się nazywało. Nie wiem, jak teraz, ale w latach dziewięćdziesiątych prosiło się dziewczynę do przytulanego (niech będzie, że przytulany) i jeśli się zgodziła – miałeś szansę na coś więcej, może nawet na chodzenie. Tak, tak, o chodzenie. Przeżywałem to w podstawówce, w liceum nie miałem okazji, bo żadna z dziewczyn nie zainteresowała mnie na tyle, żeby zwrócić na nią oko.

Przepraszam, w październiku przyszła do klasy nowa dziewczyna, Agnieszka, wspominałem o niej na początku, której ewidentnie w oko wpadłem ja. Co jakiś czas zaczepiała mnie, werbalnie i niewerbalnie, czułem, że czekała na reakcję, ale… nie doczekała się.

Nie było na to szans.

Byłem zainteresowany tylko jedną panią. I miałem szczerą nadzieję, że pojawi się w piątek wieczorem na sali gimnastycznej.



B.



Nie miałam najmniejszej ochoty tam iść. Po śmieci Rademenesa byłam w żałobie, a szkolna dyskoteka to ostatnie miejsce, gdzie chciałam przebywać, radosne i zabawowe. Duchota, hałas, mnóstwo pijącej potajemnie alkohol młodzieży, z którą nie chciałam mieć styczności.

– Beatka? A ty będziesz? – Unikałam dyrektor przez ostatnie dni, jak ognia, czując że to pytanie padnie.

– Pani dyrektor, nie bardzo mi pasuje. – Wykręcałam się, jak mogłam.

– Nie może cię nie być. Najpiękniejsza nauczyciel musi pojawić się, choć na chwilę. Wiesz, jak to jest.

Świetnie.

– No dobrze. – Zgodziłam się niechętnie. – Będę jednak chciała szybko wyjść. Nie czuję się zbyt dobrze.

– Biedaczka, chora jesteś? – Bardzo ją lubiłam, ale przeszkadzała mi jej upierdliwość. Niestety zachowywała się, jak pies myśliwski, jak już złapała, to nie puściła i tak było też tym razem.

– Nie, pani dyrektor. Umarł mi ukochany kot i jest mi bardzo smutno.

– Kochanie, chodź tu do mnie. – Przytuliła mnie mocno. Pachniała mocnymi, duszącymi perfumami oraz naftaliną. – Nie zamierzam cię w takim razie na siłę namawiać, ale byłoby naprawdę miło, jeśli choć na chwilę byś się pojawiła. Poza tym będziesz siedzieć sama w domu w piątek wieczorem i smucić się? Daj się przekonać.

– Ech, no dobrze. – Zgodziłam się, chcąc nie chcąc. – Przyjdę.

Tym sposobem dałam się wmanewrować w coś, co…

No cóż, sami się przekonacie.

Powinnam uciekać stamtąd, jak tylko go spotkałam.

A ja, głupia…



Punktualnie o dziewiętnastej wmaszerowałam do szkoły przez główne wejście. W środku kłębił się już spory tłum nastolatków, wśród hordy głów zauważyłam górującego nad wszystkimi Makarskiego, co oznaczało, że gdzieś niedaleko będzie też Niemczycki.

Michał.

Na myśl o nim, jego spojrzeniu i sylwetce, uśmiechu, głosie czułam niepokój. Chciałam go uniknąć, instynkt podpowiadał, że to dobry pomysł, zwłaszcza po feralnej lekcji z erekcją wiedziałam, że ostatnie co powinnam zrobić, to mieć bliższą styczność z tym dzieciakiem. Jakąkolwiek. Moje myśli, które wokół niego krążyły. To nie było dobre.

Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku kantorka nauczycieli WF, gdzie przebywała kadra. I również się nie oszczędzała. Chciałam jak najszybciej schować się przed tłumem.

– Cześć, Beti. – Mariola Zielińska, matematyczka, z którą znalazłam trochę wspólnych tematów i często jadłyśmy razem obiady, przywitała mnie buziakiem. – Wyglądasz oszałamiająco.

– Dzięki Mariolka, ale ostatnie, na co mam ochotę, to taniec i zabawa. – Westchnęłam. – Przyszłam tu tylko po to, żeby odbębnić obecność i uciec za godzinę, półtorej do domu.

– Dziewczyno, z taką figurą i ubiorem to ty się bardziej na imprezę w klubie nadajesz, a nie na dyskotekę szkolną. – Obróciła mnie dookoła. – Kiecka jest świetna, masz taką figurę, że pasuje idealnie, ale bluzka? Wow. – Nachyliła się. – Masz świetnie cycki, wiesz?

– Mariolka, cicho bądź. – Zaśmiałam się. Może nie będzie tak źle?

– Chodź na papierosa. I masz tu drinka. Podlaszczak robił, więc można śmiało pić. On robi najlepsze. Za to nigdy nie pij od Murasia, czyli naszego wuefisty, bo ten łajdak upije cię połową szklanki.

– Dobra. – Uśmiechnęłam się ponownie. Wprawiła mnie w dobry humor. Wzięłam od niej drinka i ruszyłam w stronę wyjścia.

Stałyśmy chwilę później na zewnątrz, w kurtkach i czapkach, pykając leniwie.

– Muszę lecieć. Poradzisz sobie? – Mariola dogasiła niedopałek. – Moja klasa wzywa, podobno coś zorganizowali z okazji dyskoteki, jakąś niespodziankę.

– No to leć. – Machnęłam ręką. – Ja też zaraz idę.

Zostałam sama, rozglądając się dookoła. Niedaleka latarnia oświetlała otoczenie w odległości około półtora metra, ale dalej panowały egipskie ciemności. Niezbyt komfortowo i bezpiecznie, na szczęście niedaleko, jakieś kilkanaście metrów ode mnie stała grupka uczniów.

– Dobry wieczór, pani profesor. – Usłyszałam za plecami i aż podskoczyłam, wiedząc, do kogo należy głos.

– Dobry wieczór, Michale – odpowiedziałam w ciemność. Po chwili ujrzałam kształt Niemczyckiego, wyglądającego jak mroczna postać, wyłaniająca się z mojej lewej strony, ubranego w czarną kurtkę, czapkę, dżinsy i czarne buty.

– Ty palisz? – Spojrzałam zdziwiona na dymiącego się w jego ręku papierosa.

– Ćśś, proszę nikomu nie mówić, a już na pewno moim rodzicom. – Uśmiechnął się. – Pani pali? – Zapytał, przedrzeźniając mnie.

– Czy ty sobie ze mnie żartujesz, Niemczycki?

– Absolutnie, nie śmiałbym. Po prostu jestem zdziwiony.

– Wiesz, ja mogę, ty niekoniecznie. – Rzuciłam z przekąsem. – Poza tym palenie na terenie szkoły jest zabronione.

– Och, co pani nie powie? – Spojrzał na papierosa w mojej dłoni. Bezczelny! Zmroziłam go spojrzeniem. – Zakabluje mnie pani? – Otworzył oczy.

– Aż tak wredna nie jestem, ale zastanów się, czy to jest ci potrzebne. – Zgasiłam niedopałek. – Do widzenia.

– Proszę zaczekać. – Rzucił papierosa w trawę. – Odprowadzę panią, ten kawałek nie jest zbyt bezpieczny i jest ciemno.

– Dziękuję, jesteś miły. – Starałam się być neutralna i nie myśleć o nim, ale przypomniałam sobie jego spojrzenie, które poczułam na sobie na lekcji i…

Znowu poczułam to w wewnątrz. Jasna cholera, no!

– Do zobaczenia później, pani profesor. – Uśmiechnął się, po przepuszczeniu mnie w drzwiach i ruszył w kierunku kolegów, stojących nieopodal. Spojrzałam za nim i ruszyłam w  kierunku kantorka.

– Wszystko okej? – Mariola wróciła do mnie z kolejnym drinkiem. – Dobrze się czujesz?

– Tak, wszystko jest w porządku – odparłam szybko. – Dzięki za drinka, idę popatrzyć, co dzieje się na sali.

Stanęłam tuż obok głównego wejścia, na parkiecie kręciło się kilkadziesiąt par, a spore grupki stały przy ścianach lub w łączniku. Szkoła była typową tysiąclatką, więc chyba znacie ten układ i nie muszę tłumaczyć, gdzie powinniście mnie umiejscowić.

Obserwowałam młodych, wspominając, jak kilkanaście lat temu sama tak tańczyłam z moim pierwszym chłopakiem. Od tamtej chwili minęły wieki, a ja przeszłam metamorfozę w zupełnie inną osobę.

Utwór z dyskotekowego Rhythm Is a Dancer, hiciora sprzed kilku lat, zmienił się na jeden z tych, które ostatnio leciały do znudzenia w radiu, Always, co zostało przyjęte entuzjastycznym wrzaskiem imprezowiczów i na parkiecie pojawiło się trzykrotnie więcej par. Zrobił się tłok, który paradoksalnie ułatwiał anonimowość. Ci, którzy podpierali ściany, wyszli do łącznika, żeby nie sprawiać wrażenia odrzuconych, ulotnić zamierzałam się i ja, bo drink z plastikowego kubeczka właśnie się skończył, kiedy usłyszałam nieśmiały głos za plecami.

– Mogę prosić?

Zamurowało mnie. Wiedziałam, do kogo ten głos należy i… cholernie się wystraszyłam, pamiętając, jak reagowało moje ciało, bez jego dotyku. A teraz miałby mnie przytulać, a ja jego?

Beata to tylko dzieciak, ty jesteś dorosłą, dojrzałą osobą. Impreza szkolna jest również od tego, żeby uczniowie i nauczyciele integrowali się, zachowując określone granice.

Cholerny głos w głowie. Zawsze musisz mieć rację?

Odwróciłam się i spojrzałam na Michała. Miał na sobie bordową koszulę, rozpiętą pod szyją, czarne,  dżinsy i czarne laczki. Srebrny zegarek uzupełniał elegancki strój. Czy był przystojny? Zdecydowanie tak, na miejscu jego koleżanek z klasy biegałabym za nim, dopóki nie chciałby ze mną chodzić. Nie byłam jednak koleżanką, a nauczycielem, członkiem ciała pedagogicznego i kobietą starszą o trzynaście lat.

– Zgoda – odpowiedziałam, jego oczy rozbłysły, niczym latarnie w bezgwiezdną noc, a uśmiech, jakim mnie obdarzył, był piękny i przeznaczony tylko dla mnie, widać było po reakcji, że spodziewał się odmowy. Wiedziałam już, że podkochuje się we mnie, od dawna, a teraz uzyskałam potwierdzenie.

Tylko ostrożnie, żeby sobie nie pomyślał nie wiadomo co. – Ostrzegałam się w myślach. On jednak był delikatny i bardzo starał się nie przekroczyć granicy. Wyższy ode mnie około dziesięć centymetrów, chwycił mnie w pasie poniżej pleców, a ja zawiesiłam jedną rękę na jego ramieniu, drugą wsuwając pod pachę. Ładnie pachniał i był elegancki. Idealny materiał na chłopaka.

Dla licealistki.

– Dlaczego poprosiłeś mnie do tańca? – zapytałam wprost. O dziwo, słyszeliśmy się całkiem nieźle i nie było potrzeby przekrzykiwania się. – Przecież są tu twoje rówieśniczki, które tylko czekają, aż do nich podejdziesz.

– Rówieśniczki? Które? – Spojrzał zdziwiony.

– Agnieszka? Dorota?

– One mnie nie interesują. – odparł wprost. – Chciałem zatańczyć z panią.

– Ze mną? Dlaczego?

Milczał przez chwilę, wpatrując się w moje oczy. Ciemnobrązowe tęczówki skrzyły blaskiem błyskających stroboskopów i kul dyskotekowych. Pomyślałam sobie w tamtej chwili, że gdybyśmy stali gdzieś, gdzie nikt nas nie widzi, na pewno by mnie pocałował.

A ja, głupia, oddałbym ten pocałunek. Jak naiwna, głupiutka nastolatka, dająca się omamić urokowi tego chłopaka.

Nie odpowiedział, wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się lekko.

– Wiesz, że jestem od ciebie trzynaście lat starsza? – zapytałam.

– Wiem. – Odpowiedź, która wybrzmiała, klasyczna riposta nastolatka w stylu „wiem i gówno mnie to obchodzi”, wzbudziła moje rozbawienie.

– Nie przeszkadza ci to?

– Gdyby mi przeszkadzało – nachylił się nade mną lekko, a mnie owiał jego oddech i zapach szyi. Przyjemny, męski. Zakręciło mi się lekko w głowie, przełknęłam nerwowo ślinę, a ciało zareagowało gęsią skórką.

– Zimno pani? – Zauważył, że zadrżałam.

– Nie, odpowiedź na pytanie. – Nacisnęłam mocniej.

– Gdyby mi to przeszkadzało, to czy poprosiłbym panią do tańca? – Patrzył znowu prosto w moje oczy. Tym razem w jego spojrzeniu nie było uśmiechu, tylko pełna powaga. Mówił na serio.

– Ma pani piękne oczy. – Szepnął prosto w ucho, a mnie przeszedł dreszcz. Tak mówił mój pierwszy chłopak, lata temu, tylko bez pani. A dreszcz przeszedł mnie nie z powodu wspomnienia tego łamagi (matka kazała mu wrócić z mojej osiemnastki przed dwudziestą trzecią, a był ode mnie starszy o trzy lata), tylko przez ton głosu Michała. Trafił w taki rejestr, który wibrował w całym moim ciele.

– Michał, przestań, nie możesz tak mówić. – Odsunęłam się od niego, próbując być stanowcza. – Rozumiesz mnie? Nie próbuj mnie podrywać, bo nic z tego.

– Pani profesor, czy na panią podrywam? Przecież to tylko taniec, a ja powiedziałem prawdę. – Uśmiechnął się szeroko, dobrze, że ten cholerny utwór, trwający prawie sześć minut dobiegał końca. Rozejrzałam się dyskretnie po sali, na szczęście nikt nie zwracał na nas uwagi. To dobrze, jemu i mnie, a zwłaszcza mnie nie są potrzebne plotki.

– Prawda czy nie, przestań robić to, co robisz, dobrze? – Utwór się skończył. – Dziękuję za taniec. – Drygnęłam i uciekłam do kantorka, zostawiając go na sali.

– O, jest Beti! – wrzasnęła mająca już nieźle w czubie Mariolka. – Chodź kochana, Muraś robi drinki, bo Podlaszczak poszedł w tany!

– No właśnie widzę. – Podsumowałam z przekąsem.

– Jezu, co tobie się stało? Chora jesteś, czy co? Patrz na siebie. – Podała mi malutkie lusterko z torebki.

O mój Boże.

Wyglądałam, jakby ktoś mnie natarł burakami. Wypieki na całe policzki.

– Dziewczyno, masz takie kolory, że gdybyś była uczennicą, to bym pomyślała, że właśnie tańczyłaś z chłopakiem, w którym się zakochałaś! – zachichotała Mariolka, a głupi Muraś jej wtórował.

– Mariolka, ty już nie pij więcej. – Pokiwałam głową z politowaniem. – Idę do sekretariatu zamówić taksówkę.

– Nie umiesz się bawić, Beti. – sapnęła matematyczka. – Chodź, panie wuefisto, zobaczymy czy jest pan taki wygimnastykowany, jak pan o sobie mówi. – Chwyciła Murasia za rękę i wyrwała w kierunku parkietu.

Szczęśliwa, że udało mi się od niej uwolnić, ruszyłam szybko w kierunku gabinetu dyrektora, a po chwili taksówka była zamówiona. Miała być za kwadrans.



Po dwudziestu minutach oczekiwania, marznięcia i dwóch papierosach usłyszałam głos za plecami.

– My chyba jesteśmy sobie przeznaczeni dzisiaj.

– Czy ty mnie śledzisz, Niemczycki? – zapytałam niezbyt przyjemnym tonem. – Bo jeśli tak, to radzę ci natychmiast cofnąć się do miejsca, z którego wyszedłeś.

– Pani profesor, proszę mnie nie podejrzewać o takie rzeczy. – Wpatrywałam się uważnie w jego twarz. Było ciemno, ale akurat jedyna latarnia nieopodal rzucała blask w kierunku Michała. Oblicze miał poważne i spokojne. – Wyszedłem na papierosa i zaraz miałem iść do domu.

– Iść? Przecież jest późny wieczór. Sam?

– No sam, a czemu nie? Pogoda jest niezbyt przyjemna, bo chłodno i wilgotno, ale przynajmniej nie pada. Mam co prawda spory kawałek, ale przynajmniej się przewietrzę. – Uśmiechnął się.

– Przecież jest niebezpiecznie tak samemu chodzić po nocy. Czekam na taksówkę, która się spóźnia. Pojedziesz ze mną. I nie waż się odmawiać, zrozumiano?

– Tak jest! – Zasalutował.

– Spocznij.

Zaśmialiśmy się oboje.

Pięć minut później stwierdziłam, że z taksówki chyba nici.

– Chodźmy na piechotę. Daleko pani mieszka?

– Chciałbyś wiedzieć, co?

– Nie, po prostu pytam, żeby wiedzieć, czy mam po drodze.

– Czekamy na taksówkę.

– Dobra, ale pod warunkiem, że jeśli nie przyjedzie przez dziesięć minut, to idziemy na piechotę.

– Jesteś niemożliwy. – Westchnęłam. – Dobrze, niech ci będzie. Pójdziemy, ale jeśli po drodze złapiemy  samochód, to wsiadamy. A moje mieszkanie jest po drodze do ciebie.

– Aye, aye, madame. – Ponownie zasalutował, a ja wzniosłam oczy ku niebu, pytając w myślach, dlaczego los pokarał mnie jego towarzystwem.

Taksówka nie przyjechała.

Ruszyliśmy wolnym, spacerowym krokiem.

– Mogę o coś zapytać? – Po jakichś pięciu minutach ciszy odważył się odezwać. A może źle myślę, może nie chciał sprawiać wrażenia natręta, stąd był cicho?

– Pytać możesz, ale czy dostaniesz odpowiedź, to inna sprawa.

– Gdzie pani wcześniej uczyła? Kolega mówił mi, że w innym warszawskim liceum.

– Kolega powinien pilnować własnego nosa.

– To było niemiłe, chciałem być tylko kulturalny i podtrzymać rozmowę. – Spojrzał na mnie z przykrością w oczach.

– Przepraszam za ton. Po prostu nie czuję potrzeby odpowiadania na to pytanie.

Byliśmy w połowie drogi do domu i strasznie bolały mnie stopy. Nie założyłam wysokich szpilek, ale te które miałam na sobie, zdecydowanie nie sprzyjały długim spacerom.

– Wszystko w porządku? – Zauważył, że utykam.

– Tak, po prostu bolą mnie stopy.

– Proszę tu usiąść na chwilę.

– Po co?

– Pani profesor, bardzo proszę, przecież ledwo pani chodzi. – Stanął przy mnie.

– No dobrze, niech ci będzie. – Naprawdę potrzebowałam chwili odpoczynku.

– Co ty robisz?! – Zdziwiona zauważyłam, że klęka przede mną.

– Bez obawy, nie oświadczę się pani. – Zażartował, a ja miałam ochotę pacnąć go torebką w głowę. – Proszę zdjąć but, która noga?

– Słucham?

– Widziałem, że lewa. Odpowiedź zbędna. – Nie pytając o zdanie, ściągnął but i ujął delikatnie stopę w dłoń.

Jego dotyk poraził mnie, niczym prąd, a opuszki palców były jak małe elektrody, rażące skórę ciepłem. Elektrody są nieprzyjemne, a przy dużym natężeniu – bolesne. A jego dotyk? Muszę coś więcej mówić, co spowodował?

Chryste, Beata!

– Michał, co ty robisz? – zapytałam szeptem.

– Masuję pani stopę, żeby mogła pani wrócić do domu. – odparł pewny siebie. –  Zauważyłem, że boli panią pięta, tutaj? – Nacisnął delikatnie, a mnie mroczki stanęły przed oczami. Miał bardzo mocne, duże palce, niespodziewanie silny dotyk. Niechciana myśl, że te palce…

Szybko wygoniłam ją z głowy, mając ochotę przyłożyć sobie torebką trzy razy mocniej, niż jemu.

– Tak, tutaj – jęknęłam. – Jeszcze trochę niżej. – Pokazałam mu. – O Boże, ale boli. – Syknęłam.

– Ma pani solidnie nadwyrężonego Achillesa oraz ściśniętą piętę przez zbyt wąskie buty. – Zawyrokował.

– Skąd to wszystko wiesz? – zapytałam zdziwiona. Za chwilę okaże się, że ten młodzik to jakiś lokalny omnibus. Albo współczesna wersja Adama Słodowego. Albo prowadzi gdzieś w lokalnej telewizji kablowej callanetics jak Mariola Bojarska.

– Tata jest zawodowym masażystą, pracuje w szpitalu jako rehabilitant. Wszystkiego nauczyłem się od niego. – Wzruszył ramionami. – Spróbujemy pomóc doraźnie. – Wziął but i rozciągnął szeroko piętę, ugniatając ją w środku złożoną pięścią. – To da ulgę na kilka minut, później ból znowu wróci, chyba że  – spojrzał na mnie – nie będzie bała się pani iść ze mną pod rękę. Wtedy powinna dać pani radę.

– Co? – Oniemiałam.

– Spokojnie, przecież nie gryzę, proszę powoli wstać. – Założył mi but i pomógł podnieść się z ławki. Stopa bolała coraz bardziej. – Teraz proszę włożyć mi lewą rękę pod pachę – zakomenderował. – Bardzo dobrze, teraz ja włożę rękę pani. – Wsunął zwinnie dłoń za moje plecy. Zadrżałam ponownie, ale trzymał mocno.

– Możemy ruszać. – Spojrzał na mnie. – Jest pani gotowa?

– Chyba nie mam wyjścia – westchnęłam. – Dobrze, że do domu mam kilkaset metrów.

– Tym bardziej proszę sobie pozwolić pomóc. – W jego głosie słyszałam zadowolenie. – Odprowadzę panią i pójdę do siebie.

Szliśmy, a w zasadzie to on powoli  i ostrożnie stawiał kroki, dbając o równowagę na śliskim z powodu niskiej temperatury chodniku, a ja kuśtykałam, opierając ciężar ciała na nim.

– Dlaczego to robisz, Michał? – zapytałam po chwili ciszy.

– A chciałaby pani, żebym zostawił panią samą na tej ławce i poszedł do domu?  – rzucił rozbawiony. To smarkacz!

– Nie, ale nie musiałeś ze mną iść spod szkoły.

– Chciałem i poszedłem. – Rzucił mi krótkie spojrzenie i wrócił do patrzenia przed siebie.

– Jak na swój wiek, masz świetnie wykształconą umiejętność unikania odpowiedzi na pytania. – Uśmiechnęłam się, krzywiąc z bólu.

– Za to pani doskonale potrafi mnie punktować. – Puścił do mnie oko.

Co za bezczelny gówniarz!

– Dobrze, to mój blok. – Poczułam ulgę, że wreszcie dotarliśmy, jeszcze dwa bloki dalej i nie dałabym rady.

– Pomóc pani wejść do domu? – Zapytał z nadzieją w głosie.

Co?

Ja pierdolę, czy on właśnie…?

Nie, to niemożliwe. Przecież to prawiczek, widać to po nim mimo całej jego inteligencji i całkiem niezłej zaradności.

– Michał, bardzo ci dziękuję, ale naprawdę wystarczy twojej pomocy na dzisiaj. Mam windę w bloku, a od windy kilka kroków do drzwi. – Wysunęłam ramię i uwolniłam się z uścisku. – Uważaj na siebie, dobrze? Bardzo bym nie chciała, żeby coś ci się stało. Bądź ostrożny.

– Tak jest, pani kapitan. – Zażartował, ponownie salutując.

– Ty nie potrafisz na poważnie, co? – Uśmiechnęłam się słabo. – Uciekaj już. Dobrej nocy, Michale.

– Dobranoc, pani profesor. – Uśmiechnął się do mnie całym sobą. – To był świetny wieczór.

Nie odpowiedziałam, ale oddałam uśmiech. Odwrócił się i ruszył raźnym krokiem przed siebie, czekałam, aż zniknie za zakrętem, po czym weszłam do klatki schodowej.

Pół godziny później spałam jak zabita, spacer i drinki skutecznie mnie uśpiły.

Śnił mi się Michał. Całował mnie i uśmiechał się do mnie.



M.



Grudniowy poniedziałek obudził mnie słońcem i mroźną pogodą. Piątkowa plucha ustąpiła temperaturze poniżej zera, a chodniki pokrył szron. Śniegu było jak na lekarstwo, ale co to ma za znaczenie? Mnie interesowało jedno – szkoła, a w zasadzie pewna osoba, z którą udało mi się spędzić udany w mojej opinii piątkowy wieczór.

Oczywiście próbowała być zimna, odpychać mnie oschłym tonem, dawać do zrozumienia, że nic z tego. To jednak nie miało dla mnie znaczenia, zdaję sobie sprawę, że cokolwiek więcej z nią, niż taniec to moje marzenia i to się nigdy nie wydarzy, ale po zadaniu sobie pytania, czy było warto, odpowiedź mogła być tylko jedna.

Oddałbym dużo, żeby powtórzyć piątek. I tak, zdecydowanie było warto.

Do szkoły dotarłem sam, ale cała ekipa siedziała już w szatni.

– O, jest nasz amant. – Grucha wstał i przybił mi piątkę, przywitałem się z resztą chłopaków. – Siema, lowelasie.

– Lowelasie? – Uniosłem brwi.

– No stary. – Uśmiechnął się szeroko. – Może niewiele osób zwróciło uwagę, ale my tak. Nieźle wywijałeś z naszą rudą seksbombą.

– Odpierdol się, Grucha. – Rzuciłem w niego butem na WF. – Potańczyć już nie można?

– Agnieszka czekała cały wieczór, aż do niej podejdziesz. I biedna się nie doczekała.

– I? Mam się pokajać z tego powodu?

– No nie, ale nikt poza tobą nie tańczył z nauczycielką.

– Ja jebię. – Westchnąłem ciężko. – Tak, robię do niej oczy, miny, zagaduję. Tak, podoba mi się. Nie, nie mam u niej żadnych szans, bo kogoś ma. – Skłamałem, tak naprawdę nie wiedziałem, czy kogoś ma, ale obrączki nie nosiła. – Poza tym, naprawdę jesteście tak naiwni, żeby uwierzyć, że ja i ona? Coś takiego zdarza się w książkach i głupich filmach, a nie w rzeczywistości. Mam siedemnaście lat, a ona ile? Trzydzieści? Może więcej?

Czy tak wtedy myślałem? Oczywiście, w najśmielszych snach nie łudziłem się, że cokolwiek może z tego być. Pewnie większość z was jest już po maturze lub szkole średniej. I pewnie mieliście w szkole nauczycielki lub nauczycieli, do których uczniowie i uczennice wzdychali.

I co, wyszło coś z tego więcej?

Nie musicie odpowiadać, wiem, że nie.

A fakt, że trzepałem się do wyobrażenia o niej i podobała mi się tak bardzo, że nieraz kutas stawał mi na lekcji, to inna sprawa – wiek młodzieńczy, skoki testosteronu, inicjacja seksualna, to wszystko miało wpływ na mnie, moją psychikę i seksualność. Oczywiście byłem w niej zakochany po same czubki włosów i gdyby zrobiła jeden ruch palcem, to pewnie poszedłbym za nią w ciemno, ale nie liczyłem na to i znałem swoje miejsce.

Chłopaki słuchając mnie, pokiwali w zrozumieniu głowami.

– Niemiec, ty jednak masz łeb na karku, z ciebie polityk będzie albo jakiś działacz, może do samorządu pójdziesz. Albo do SLD. – Myślałem, że Mały żartuje, ale on mówił najzupełniej poważnie.

– Nie mam pojęcia, kim będę, a zastanawiać mi się nad tym nie chce. Wiecie, nad czym się skupiam? – Zawiązałem buty. – Żeby skopać wam dupska za chwilę w gałę na boisku. Dzisiaj nie ma już wymówek, że błoto, pada, śnieg leży albo cipa mnie boli. – Ryknęli śmiechem jak jeden mąż, a ja zarechotałem wspólnie z nimi. – Zapierdalamy pełne czterdzieści minut jak małe samochodziki. Idziecie, czy będziecie tu pierdzieć w ławkę? 

– Pierdol się, kaleczniaku. – Grucha, który odpowiedział i Kotek byli najlepsi z całej klasy w piłkę, Kotek ze swoim hanysowym zacięciem zawsze biegał jak pojebany, a Grucha imponował techniką i elegancją. My z Małym z racji wzrostu graliśmy zazwyczaj stoperów, a Jordana wystawialiśmy w ataku, miał instynkt killera i wchodził w pojedynki z obrońcami, jakby był to jego ostatni mecz. Skład uzupełniało jeszcze kilku gości od nas z klasy. Geniuszami piłkarskimi nie byliśmy, ale na poziomie szkoły zawsze w ścisłej czwórce.

Oczywiście przesadzam i uwznioślam, z perspektywy czasu wiem, że byliśmy bandą patałachów, przeciętnych kopaczy, wychowanych na podwórkowej grze, technicznie całkiem niezłych, ale taktycznie to my nie błyszczeliśmy.

Ale nie o futbolu zamierzam opowiadać.

Kolejne tygodnie przelatywały szybciej niż film przewijany na podglądzie. Nie zorientowałem się, kiedy minął Nowy Rok, a w połowie stycznia przyszły półroczne sprawdziany. Z nauką radziłem sobie całkiem nieźle, choć nie tak dobrze, jak w pierwszej klasie. Wpadło kilka trój, ojciec nie był już tak zadowolony, ale nie miał też powodów do narzekania – brak zagrożeń nieco go uspokoił, a i tak najważniejsze były wyniki z trzeciej i czwartej klasy, które trafiały na świadectwo maturalne. W drugiej najbardziej zależało mi oczywiście na angielskim. W Beatce byłem wtedy zakochany po uszy, a większość lekcji z nią przebiegała tak samo – ja robiłem różne miny, uśmiechałem się, byłem pomocny, wręcz przyjacielski, ona traktowała mnie z dystansem, ale nie wrogo, po prostu byłem dla niej takim samym uczniem, co Grucha czy reszta ekipy.

No, może trochę inaczej, ale nie tak, jak sobie wyobrażacie. Choćby ze względu na ławkowy masaż i kilka innych tematów, o których mogłem tylko z nią porozmawiać, bywały chwilę, gdy otwierała się przede mną trochę bardziej, zawsze jednak trzymając dystans i momentami bardzo mocno starając się, żeby nie naruszyć granicy.

Mając obecnie ponad czterdzieści lat, wiem jak wiele wysiłku włożyła, aby powstrzymać się przed zrobieniem zbyt dużego kroku. Gdybym miał ich wtedy osiemnaście, myślę, że patrzyłaby na mnie inaczej.

Nie liczyłem jednak na coś więcej i nie śmiałem nawet o tym myśleć. Zakochany platonicznie, zaakceptowałem ten stan.

Nastał styczeń, mroźny, zaśnieżony i zimowy. W styczniu jak to bywa, kończyło się pierwsze półrocze, a z nim wystawiano oceny. Nadszedł też dzień egzaminu pisemnego z angielskiego. W zasadzie sprawdzianu, bo tak precyzyjnie należałoby go określić. Przygotowywałem się do niego pieczołowicie kilka dni, wkuwałem i powtarzałem materiał do późnych godzin (pamiętajcie, że to nie był jedyny przedmiot, a resztę potraktowałem po macoszemu, ale jakimś cudem dostałem w większości przypadków czwórki). Z nerwów nie przespałem całej nocy, chcąc wypaść jak najlepiej i dostać maksa, czyli ocenę sześć. Nic nie uszczęśliwiłoby mnie tak, jak pochwała z jej ust. Poza tym byłem najlepszym uczniem z anglika i chciałem nim pozostać, również dla siebie.



Punktualnie o godzinie jedenastej usiadłem z kartką w ławce obok Kotka, zanotowałem podyktowane pytania i zacząłem pisać. Szło mi fatalnie i po kilku minutach wiedziałem, że to nie jest mój dzień  – niewyspany, zdenerwowany i zestresowany zrobiłem mnóstwo błędów, o których pomyślałem tuż po tym, jak oddałem sprawdzian. Byłem tak wściekły, że uciekłem szybko ze szkoły, nie żegnając się z chłopakami. Załamany wróciłem do domu, zamknąłem się w pokoju i cały wieczór spędziłem, gapiąc się w śnieg za oknem i słuchając depresyjnej muzyki.



Przez kilka dni chodziłem jak osowiały, kumple pytali się mnie, co się stało, ale oczywiście nie powiedziałem im, w czym problem. Nie zrozumieliby. Coraz bardziej zacząłem zdawać sobie sprawę, dlaczego pan Makarski stwierdził wtedy, że jestem lepszy od nich. Lepszy nie jako człowiek, a w rozumieniu, że zasługuję na coś więcej, niż picie wódki z kumplami w trakcie szkoły i na dużo więcej mnie stać. Czułem, że jeśli zdradzę im temat moich zmartwień, nie zrozumieją i dostaną kolejną pożywkę do żartów (celował w tym zwłaszcza Jordan), a ja nie miałem ochoty ich wysłuchiwać, więc milczałem w cierpieniu z miną skazańca.



– Sznaucer, trzy plus. – Beatka oddawała po kolei sprawdziany, a mnie z nerwów ścisnęło gardło i żołądek podjechał gwałtownie w kierunku otworu gębowego, niczym winda w Pałacu Kultury. Siedziała za biurkiem, ubrana w dżinsową spódnicę, kozaki i luźną bluzkę z wycięciem na biust. Tym razem jednak nie uśmiechałem się, a siedziałem zdenerwowany i zestresowany.

Czekałem na wyrok.

– Niemczycki. – Podniosła mój sprawdzian, po jej minie widziałem, że nie jest dobrze. A kiedy spojrzała na mnie i pokręciła z niedowierzaniem głową, w głowie wybrzmiało tylko „spierdoliłeś, stary”.

– Nie wiem Michał, co ci się stało, chyba byłeś chory. Zostań proszę chwilę po lekcji, dobrze?

Na kartce widniała ocena niedostateczna.

Pokiwałem smutno głową i z cichym „dobrze, pani profesor, dziękuję” odebrałem od niej moje wypociny.

I znowu muszę wykonać retrospekcję, będąc starym, prawie pięćdziesięcioletnim dziadersem. Gdyby nie jedynka, gdybym dostał wtedy lepszą ocenę, być może nie opowiadałbym wam teraz o tej historii. Być może znajdowałbym się w zupełnie innym miejscu, a moje losy potoczyłyby się kompletnie odmiennie.

Stało się jednak, co się stało, a wy zaraz dowiecie się, że jeden kamyczek potrafi z początku wyglądać niewinnie, ale lawina to małe nic w porównaniu z efektem, który wywołuje.



B.



Matko Boska, co on popisał? – Z niedowierzaniem kręciłam głową, sprawdzając test Michała. – Może zrobili mi znowu jakiś żart i zamienili się kartkami ze Sznaucerem? – Zerknęłam jeszcze raz na test sąsiada Niemczyckiego z ławki. – No nie, to jego pismo. Pijany był, czy jak? – Policzyłam punkty.

Wyszła pała.

Zrobiło mi się go przykro, a jednocześnie byłam w szoku. Chłopak czasem mówił po angielsku lepiej ode mnie, miał świetny akcent i duży zasób słownictwa. Tymczasem wynik testu wskazywał kogoś, który zaczął się dopiero uczyć i wypowiada się na poziomie „My names is...”.

Oddając mu kartkę z testem w klasie, widziałam, jak był załamany. Nie próbowałam go pocieszać, żeby nie odebrał tego dwuznacznie, podobnie jak cała klasa. Czułam jednak, że historia ma drugie dno, stąd kazałam mu zostać po lekcji. Nie mieli później żadnych zajęć, a i sala była wolna, więc mogłam go bez problemu dopytać. I poprawić ocenę, przecież to wstyd, dla niego i dla mnie, jeśli tak dobry uczeń zawala główny sprawdzian.

Oczywiście Michał cały czas (z wyłączeniem tamtego dnia, kiedy siedział zdołowany z powodu oceny) zachowywał się wobec mnie tak samo, uśmiech, komplementy, żarciki, czy chęć niesienia pomocy. Lekcję wcześniej zerwał się, żeby umyć gąbkę do tablicy, mimo że nie był dyżurnym. Pokręciłam tylko głową z niedowierzaniem, a jego kumple podśmiewali się z niego bez skrępowania.

Po dyskotece miesiąc temu mój nastrój wobec niego uspokoił się nieco. Już nie gotowało się jak w garze z zupą, choć przytulany taniec z nim, spacer pod rękę i masaż stóp na ławce to nie był zwykły, przeciętny wieczór, który spędzasz ze swoim uczniem–licealistą. Tym bardziej że moje uczucia wobec tego ucznia nie były obojętne i momentami naprawdę musiałam mocno się starać, żeby nie przekroczyć granicy, zza której powrotu już nie ma.

Mam już swoje lata, więc powiem wprost, im jestem starsza, tym mniej bawię się w dyplomację – podobał mi się, jak nikt inny do tamtego czasu. Nawet eks mąż. Był w moim typie pod względem urody, a z charakteru szarmanckim, odważnym, młodym człowiekiem, z fantazyjnymi pomysłami i niebojącym się ryzyka. A poza tym świetnie pachniał i miał cudowne, silne dłonie. Nawet podczas tego krótkiego spaceru, w nocy w nieciekawej okolicy czułam się z nim bezpiecznie.

I przy okazji miał niecałe siedemnaście lat, a ja prawie trzydzieści.

Wystarczy.



M.



Ja pierdolę, tylko ty potrafisz tak zjebać! – Wyrzucałem sobie w myślach, lekcja ciągnęła się, niczym drut kolczasty z tyłka, a ja, zamiast słuchać, skupiałem się na tym, jak bardzo spierdoliłem i zamiast cieszyć się, że zostanę z nią sam na sam, martwiłem się, czy nie będę miał warunkowej oceny. I czy w ogóle zaliczę półrocze.

Najlepszy uczeń z anglika w klasie, co za wstyd…

Klasa opustoszała, zostałem w ostatniej ławce, czekając cierpliwie na wezwanie.

– A czemu ty siedzisz tak daleko? – Podniosła głowę znad biurka, zdziwiona. – Chodź tu bliżej, do pierwszej.

Gdyby nie fakt, że właśnie ujebałem przedmiot, na którym najbardziej mi zależało, pewnie ucieszyłbym się tak mocno, że strzeliłbym jakimś czerstwym komplementem w stylu „fajnie, będę bliżej pani profesor, a to zawsze największa nagroda”. Mój nastrój był jednak tak zdołowany, że postanowiłem zakończyć tę farsę jak najszybciej, żeby dowiedzieć się, kiedy poprawka i uciec z sali.

– Ech Michałku, Michałku. I co ja mam z tobą zrobić? – westchnęła ciężko. – Siadaj tu obok. – Przesunęła krzesło z pierwszej ławki.

Posadziłem dupsko frontem do boku biurka.

– Pani profesor, przepraszam. – Byłem bliski płaczu, wściekły na siebie. Chciałem jej zaimponować, dostać pochwałę, a spierdoliłem wszystko. – Przecież wie pani, że ja to potrafię, tylko nie wyspałem się przed sprawdzianem i dlatego taki kiepski wynik. Uczyłem się kilka dni, poza tym na angielskim najbardziej mi zależy.

– Hmm. – Zamyśliła się, oglądając moje oceny w dzienniku i sprawdzian. – Wiesz, że uważam cię za najbardziej utalentowanego ucznia w klasie, prawda? – Patrzyła na mnie, a mój nastrój poprawiał się z każdą sekundą, bo wyglądało, jakby chciała mnie uratować. – Czasem mam wrażenie, że to ty powinieneś stać na moim miejscu, a ja siedzieć obok Sznaucera. – Uśmiechnęła się do mnie ciepło, pierwszy raz dzisiaj pomyślałem, że chyba jednak będzie dobrze. – Dopytam cię teraz.

Pierwszy też raz dzisiaj zwróciłem uwagę, jak jest ubrana, w dość głęboki dekolt oraz bardzo obcisłą spódnicę, a ten mały zbój między moimi udami oczywiście natychmiast stwierdził, że trzeba się rozejrzeć za obiektem obserwacji. Wstała z krzesła i usiadła obok mnie na biurku, krzyżując nogi, a podczas ich zakładania na siebie mignął mi rąbek czarnych, koronkowych majtek.

Okurwajapierdolę. – Zakląłem błyskawicznie w myślach, czując, jak spodnie stają się zbyt ciasne, a miałem na sobie tego dnia jasne dżinsy, na których wszyściutko było widać, jak na dłoni. Modliłem się, żeby nie tego nie zobaczyła, tym bardziej, że siedziała centralnie nade mną, więc pierwsze co ujrzałaby, to grubą bułę w spodniach w miejscu, gdzie zwykle jest płasko…

Niestety bliskość jej osoby, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że była w spódnicy, większość ud miała odsłonięte, a lekko rozchylona bluzka z zapięciem na guziki odkrywała sporą powierzchnię piersi, spowodowały, że błyskawicznie dostałem potężnej erekcji, co nieudolnie próbowałem ukryć, wiercąc się na krześle.

 – No dobrze, a ten punkt? – Pokazała mi test, z daleka nic nie widziałem, a wychylenie się spowodowałoby prezentację imponującego drąga w moich spodniach. – Co ty sobie myślałeś? Przecież to jest błąd na poziomie dziecka z podstawówki.

Chciałem odpowiedzieć, ale spojrzałem w jej twarz, w błękitne jak bezchmurne niebo źrenice, lekko piegowate policzki i imponujące rude, kręcone włosy za ramiona.

Odpłynąłem ponownie. Zawiesiłem się jak przeładowany procesor, wymagający twardego resetu.

– Michał? Czy coś się stało? – Przerwała czytanie i jej spojrzenie padło na moją twarz. Przez sekundę poczułem coś, co nigdy mi się nie zdarzyło, jakby prąd przeszedł przez moje ciało, a ja wzdrygnąłem się i wróciłem do rzeczywistości.

– Nnie, przepraszam. – Przełożyłem lewą nogę z prawego uda na podłogę i zamierzałem założyć prawą na lewe kolano, żeby ukryć namiot w spodniach. Kiedy jednak jej wzrok padł na moje krocze, wiedziałem, że jestem w dupie. I to głębokiej. Zaczerwieniłem się natychmiast, jak dojrzały burak. Spojrzeliśmy sobie w oczy, wiedziałem, że ona wie i ten fakt zmroził mnie do głębi. Wystraszyłem się, że wyrzuci mnie z klasy, zadzwoni do rodziców i będę miał obniżone zachowanie. Przez tę sekundę przeleciało mi przez głowę tyle negatywnych scenariuszy, że postanowiłem uprzedzić fakty i działać.

– Pani profesor, ja… bardzo przepraszam. Chyba pani jest świadoma, że bardzo mi się podoba i ja – westchnąłem – nie jestem w stanie tego powstrzymać. Nie daję już rady, nie potrafię. Jest pani piękną, mądrą i seksowną kobietą, śni mi się pani, najlepsze dni w tygodniu to środa i piątek, kiedy mam z panią angielski. Czekam na nie za każdym razem, jak na coś wyjątkowego. – Urwałem, uświadamiając sobie, że powiedziałem dużo za dużo. – Przepraszam, nie powinienem tego mówić. Znowu za dużo gadam tak jak wtedy, podczas tańca. Nie będę już pani niepokoił, zamknę się i będę zwykłym uczniem. Pani jest nauczycielką, a ja uczniem i to niepełnoletnim. Pójdę już, proszę mi wstawić jedynkę. – Westchnąłem z rezygnacją, próbując wstać.



I wtedy stało się coś, co zapamiętam do grobowej deski. Coś, co nastolatek po latach wspomina jako jedno z najpiękniejszych wydarzeń w życiu.



B.



– Ech, Michałku, Michałku, i co ja mam z tobą zrobić? – westchnęłam, odkładając test na biurko, drugi najgorszy wynik w klasie, tuż po Annie Grodzkiej, która kompletnie nie ma talentu do języków. – Siadaj tu obok. – Wstałam i przesunęłam krzesło z pierwszej ławki obok biurka.

Opadł ciężko, wpatrując się w podłogę. Było mi go żal, chciałam go przytulić i pocieszyć, że nic straconego, przecież może się nawet teraz poprawić, a ja chętnie go przeegzaminuję ustnie.

Ustnie…

Boże, moja głowa jest okropna. Pomyślałam, jak klękam przed nim i biorę…

Cicho!

– Pani profesor, przepraszam. – Miał ściśnięte gardło i cedził słowa, patrząc w podłogę. – Przecież wie pani, że ja to potrafię, tylko nie wyspałem się przed sprawdzianem i dlatego taki kiepski wynik. Uczyłem się kilka dni, poza tym na angielskim najbardziej mi zależy.

– Hmm. – Oglądałam jego oceny. – Wiesz, że uważam cię za najbardziej utalentowanego ucznia w klasie, prawda? – Spojrzałam na niego, próbując wlać trochę otuchy do jego serca.  – Czasem mam wrażenie, że to ty powinieneś stać na moim miejscu, a ja siedzieć obok Sznaucera. – Uśmiechnęłam się, nieśmiało oddał uśmiech, widząc, że naprawdę chcę wyciągnąć go z tej nieszczęsnej jedynki. –  Dopytam cię teraz.

Wstałam z krzesła i usiadłam obok niego na biurku, krzyżując nogi. Już wcześniej czułam, że jego wzrok prześlizguje się po biuście i po twarzy. Robiło mi się ciepło, kiedy tak patrzył. Założyłam nogę na nogę i kątem oka złapałam, jak zerknął między uda i zamarł.

Ja również.

Nogi złączyły się błyskawicznie, ale co się stało, odstać się nie mogło. Jego twarz zmieniła się, oczy zaczęły błyszczeć, a on zrobił się dużo żywszy. Ja natomiast stałam się mokra. Po prostu mokra w środku tak, jakby moje głupie ciało nie słuchało głowy, zabraniającej zbałamucenie tego biednego dzieciaka, a nakazywało niewerbalnym nakazem „weź go” przystąpienie do akcji.

Próbując wrócić do normalnego stanu, zaczęłam go pytać. Biorąc pod uwagę fakt, że byłam podniecona, a on najchętniej zdarłby ze mnie ubranie, szło nam całkiem nieźle, do momentu, kiedy zajrzałam do pytania nr cztery.

– No dobrze, a ten punkt? – Pokazałam mu test, on zerknął tylko przelotnie na treść, przecież ledwo co z takiej odległości mógł rozpoznać litery, nie mówiąc o ich odczytaniu. – Co ty sobie myślałeś? Przecież to jest błąd na poziomie dziecka z podstawówki.

Nagle zamarł. Patrzył się na mnie kilkanaście sekund, a ja czułam to spojrzenie, jak palący laser, jakby zmuszał mnie, żeby połączyć z nim wzrok. Z nadzieją zerknęłam na niego po kilkunastu sekundach, źrenice i tęczówki lśniły, a on gapił się, jak sroka w gnat. Tak, potrafiłam rozpoznać ten wzrok. Ostatkiem sił, oddychając płytko, zapytałam.

– Michał? Czy coś się stało?

– Nnie, przepraszam. – Przełożył lewą nogę z prawego uda na podłogę, kiedy ujrzałam imponującą erekcję w jego spodniach. Zaparło mi dech w piersi, oddech stał się jeszcze szybszy. Natychmiast zorientował się, że zauważyłam, co się dzieje i zaczerwienił bardzo mocno.

– Pani profesor, ja… bardzo przepraszam. Chyba pani jest świadoma, że bardzo mi się podoba i ja – westchnął – nie jestem w stanie tego powstrzymać. Nie daję już rady, nie potrafię. Jest pani piękną, mądrą i seksowną kobietą, śni mi się pani, najlepsze dni w tygodniu to środa i piątek, kiedy mam z panią angielski. Czekam na nie za każdym razem jak na coś wyjątkowego. Przepraszam, nie powinienem tego mówić. Znowu za dużo gadam tak jak wtedy, podczas tańca. Nie będę już pani niepokoił, zamknę się i będę zwykłym uczniem. Pani jest nauczycielką, a ja uczniem i to niepełnoletnim. Pójdę już, proszę mi wstawić jedynkę. – westchnął.

Przestałam go słuchać po pierwszym zdaniu, słowa wpadały i wypadały, a przez moją głowę przebiegały dziesiątki myśli. Zaczął wstawać, nieudolnie próbując zamaskować erekcję.

Zareagowałam instynktownie, zsuwając się szybko z biurka i złapałam go za rękę. Zaskoczony podniósł wzrok, popchnęłam go lekko, opadł na krzesło. W głowie dźwięczała myśl „jeszcze masz chwilę, żeby się wycofać, ostatnia szansa”. Ciało po raz kolejny zignorowało porady, gestem położenia palca na jego ustach uciszyłam go, po czym znalazłam w biurku kluczyk na zaplecze (lekcje odbywały się w sali chemicznej, remont części szkoły), przekręciłam go drżącymi palcami w zamku i gestem głową, nic nie mówiąc, zaprosiłam Michała do środka, przy okazji podchodząc do drzwi wyjściowych z klasy i również je zamykając.

Stał na środku zaplecza, przodem do mnie, zdezorientowany. Wypukłość w spodniach nie malała, a ja przebiegłam wzrokiem po nim, od góry do dołu, przełknęłam ślinę, zrobiłam dwa szybkie kroki, rozpięłam rozporek i jednym ruchem ściągnęłam z niego dżinsy i bokserki.

Widziałam, że spiął się, nerwowo, zupełnie niepotrzebnie. Pożądałam go równie mocno, co on mnie, ale w przeciwieństwie do niego, nie miałam osiągnąć satysfakcji. Koszulkę miał dość długą, ale spod niej po ściągnięciu spodni wynurzył się spory i gruby penis, w pełnej krasie.

Miałam ogromną ochotę dosiąść go, po prostu na niego opaść i pozwolić, żeby się we mnie wbił. Cipka była tak spragniona pieszczot, że zachowałaby się w tej sytuacji tak, jak dojrzała brzoskwinka, ściśnięta dłonią, czyli oddałaby z siebie wszystkie soki. Nie kochałam się z mężczyzną od półtora roku, masturbacja jest w porządku, ale do pewnego czasu. Byłam tak mokra, że czułam, jak wilgoć osadza się na materiale majtek. Nie mogłam jednak tego zrobić, o nie! To byłoby nieakceptowalne, złe i…

A teraz co robisz? Przecież zrobienie mu dobrze, to również seks.

Postanowiłam, że rozterkami moralnymi zajmę się później, a teraz mam zadanie do wykonania, czyli rozdziewiczenie ucznia z mojej klasy. Patrzyłam w te brązowe tęczówki, czując, jak drży.

– Michałku, spokojnie, nie gryzę – szepnęłam mu do ucha i pocałowałam lekko w policzek. Prawa dłoń powędrowała w kierunku jego podbrzusza, które zaczęłam masować, przechodząc przez pachwiny w stronę jąder, a wreszcie chwyciłam za niego. Dumny organ każdego faceta.

Musiałam przyznać, że gabaryty miał spore, nie był gigantem, ale gdybym go dosiadła, dzień później na pewno czułabym go dalej w sobie. Złapałam za skórkę napletka i powoli przesunęłam ją w dół, otwierając lekko usta i szepcząc w jego stronę „o tak”, ręka za chwilę wróciła w to samo miejsce. Zamknął oczy, a jego oddech stawał się coraz szybszy i urywany. Drugą dłonią przesuwałam po torsie i brzuchu, nie przerywając masturbacji, aż zakryłam mu usta i przyspieszyłam. Jęknął i otworzył oczy, widziałam w nich nadchodzący orgazm. Byłam pełna podziwu, że tak długo wytrzymał, spodziewałam się potężnej ejakulacji po kilku ruchach. Uśmiechnęłam się lekko, pocałowałam go w policzek, czując, że napina się i zaczyna szczytować. Jęknął długo, przeciągle, po czym strzelił tak gwałtownie, że pierwszy strumień trafił w nogę stojącego nieopodal regału, a kolejne w akompaniamencie cichnących pojękiwań, spadały na linoleum coraz niżej. Całą dłoń miałam umazaną w jego nasieniu.

– Grzeczny chłopiec – szepnęłam i dałam kolejnego buziaka. Dobrze, że na zapleczu był zlew z bieżącą wodą, przynajmniej mogłam umyć dłoń, nie będę zmuszona ukradkiem przemykać do toalety.

– Posprzątaj po sobie ten bałagan, dobrze? –  Wskazałam głową na kilka rozlewających się na podłodze długich strumieni nasienia.

– Dobrze, pani profesor – odparł pustym głosem, po chwili znalazł ścierkę i zajął się zacieraniem śladów.



M.



Beatka bez słowa w zsunęła się zwinnie z biurka, popchnęła mnie lekko z powrotem na krzesło. Klapnąłem zdziwiony, zasłoniła mi usta palcem, nakazując ciszę, po czym otworzyła szufladę, wyjęła kluczyk, przekręciła go w zamku drzwi na zaplecze (zajęcia z angielskiego z powodu remontu części klas odbywały się w sali chemicznej) i kiwnęła głową, bez słowa nakazując mi wejście do środka. Ciśnienie rozsadzało mi czaszkę, spodnie i całe ciało pulsowało jak szalone. Miałem poczucie, jakbym dążył do implozji, a całe moje wnętrze zawierało płynną lawę, zmieszaną z metanem, która jebnie za chwilę z wielkim hukiem.

Zamknęła drzwi od wewnątrz na klucz, odwróciła się do mnie, jej wzrok prześlizgnął się od stóp do mojej głowy, zatrzymując się na dłużej na kroczu. Niespodziewanie szybko podeszła, chwyciła za spodnie, rozpięła rozporek i razem z bokserkami ściągnęła je jednym ruchem na ziemię. Spod t–shirta wynurzyła się napięta jak struna fortepianowa, różowa główka kutasa. Mój oddech przyspieszył, kiedy zdałem sobie sprawę, co zamierza zrobić. Miałem tylko cichą nadzieję, że nie spuszczę się po dwóch ruchach, a w myślach, żeby temu zapobiec, przywoływałem najstraszniejsze obrazy, jakich udało mi się doświadczyć, oglądane gdzieś w telewizji zdjęcia z obozów koncentracyjnych, wyobrażenie śmierci starych, okropny wypadek samochodowy, którego byłem świadkiem w wieku dziesięciu lat czy inne, równie przerażające wizje.

– Rozluźnij się, Michałku. Nie gryzę – szepnęła, a ze mnie momentalnie zeszło całe napięcie. Stanęła obok, przesunęła dłonią po kości łonowej, jądrach, a następnie złapała za penis i przygryzając lekko dolną wargę, rozpoczęła powolne poruszanie w przód i w tył, szepcząc „o, tak”. Sperma w tempie wody, wystrzeliwującej pod ciśnieniem ze spłuczki w kiblu, przemieściła się wzdłuż penisa. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam, a ona czując, że zaraz skończę i być może będę chciał to oznajmić, zakryła mi drugą dłonią usta. Miałem w odległości kilkudziesięciu centymetrów od twarzy przed sobą oczy kobiety, która podniecała mnie jak nikt inny na świecie i w której byłem zakochany na zabój, a jej dłoń masturbowała mnie coraz szybciej. Kiedy uświadomiłem sobie ten fakt, jęknąłem, orgazm przyszedł błyskawicznie, a sperma wystrzeliła daleko na podłogę, ochlapując przy okazji nogę od regału, stojącego dobre półtora metra od nas oraz obficie zalewając jej dłoń. Beatka poruszała jeszcze chwilę ręką, po czym zabrała ją i patrząc mi prosto w oczy, uśmiechnęła się pod nosem.

– Grzeczny chłopiec – wyszeptała, dając mi delikatnego buziaka. – A teraz posprzątaj po sobie ten bałagan, dobrze?  – Zerknęła za siebie na białawe plamy na szkolnym linoleum.

Pokiwałem grzecznie, nic nie mówiąc. W głowie miałem taki mętlik, że zapomniałem adresu domowego.

– Jesteś na tyle inteligentny, żebym nie musiała ci mówić, że to zostaje tylko między nami, prawda? – Spojrzała na mnie pytająco, myjąc rękę z nasienia w zlewie.

Jak mógłbym się wygadać? Kumple to dzieciaki i nie zrozumieją, a z żadnym z dorosłych nie zamierzam na ten temat rozmawiać. Wiedziałem, że to, co wydarzyło się przed chwilą, zostaje między nami.

– Oczywiście, pani profesor. – Potwierdziłem skwapliwie. – Jest pani najpiękniejszą i najwspanialszą kobietą na świecie – dodałem. To nie był tani komplement, tak wtedy myślałem.

– Cicho już bądź, ty komplemenciarzu. –  Moje słowa sprawiły jej widoczną przyjemność. – A, z poprawkowego egzaminu ustnego dostałeś czwórkę. Zadowolony?

– Yyy, czwórkę? – Zaskoczony podniosłem na nią wzrok, wycierając podłogę znalezioną w jednej z szuflad szmatą. – Przecież nie zdążyła mnie pani przepytać ze wszystkiego.

– Umówmy się, że zdążyłam. Na piątkę musiałbyś się trochę bardziej postarać. – Mrugnęła do mnie, a ja dopiero po chwili zrozumiałem, o czym mówiła i otworzyłem szeroko oczy. – Bądź łaskawy streszczać się, bo muszę zamknąć klasę i spieszę się do domu. Kupiłam nowego kota i zastanawiam się, czy mieszkanie jest jeszcze całe. – Zaśmiała się bardziej do siebie.

– Pani profesor? – Zamknąłem drzwi do zaplecza i wrzuciłem klucz do szuflady.

– Cicho Michał, nie pytaj mnie o nic. Ciesz się chwilą. – Stanęła naprzeciw mnie, niższa o pół głowy. – Lubię cię, jest coś w tobie, co wyróżnia cię wśród rówieśników, może ta dojrzałość ponad wiek, a może po prostu jesteś w moim typie. – Wzięła mnie za rękę. – Ale wciąż jeszcze chłopcem. – Urwała. – Mimo że prawnie nic by mi nie groziło, bo masz powyżej szesnastu lat to… sam rozumiesz, że to, co wydarzyło się dzisiaj, było jednorazowe?

– Tak, oczywiście. – Przytaknąłem, choć w duszy wybuchł granat żalu i smutku. Zacząłem rysować w wyobraźni obrazy wspólnego seksu, związku i bóg wie czego, które zostały brutalnie zniszczone jednym zdaniem.

– Cieszę się. – Pogłaskała mnie po twarzy i pchnęła lekko w kierunku drzwi. – A teraz leć do domu, do rodziców i kolegów.



B.



– Cieszę się. – Pogłaskałam go po twarzy, po czym zamknęłam za nim drzwi, przekręciłam w nim kluczyk, oparłam się o nie plecami i powoli zjechałam w dół, aż do samej podłogi.

Nie czułam się źle z powodu uwiedzenia go. Mój stan był dziwaczny, bo z jednej strony wiedziałam, że zrobiłam coś moralnie nagannego, a z drugiej ten chłopak pociągał mnie, jak nikt inny, żaden mężczyzna nie wywołał we mnie tak mocnych uczuć i podniecenia. Nie byłam w stanie powstrzymać się, żeby przestać, a na dodatek, teraz kiedy było już po wszystkim, uświadomiłam sobie, że wciąż jestem mokra.

– Boże, Beti, coś ty zrobiła? – powiedziałam cicho do siebie. Spakowałam szybko torebkę, zabrałam klasówki i prawie uciekłam z klasy. Bałam się, że ktoś tam wejdzie, a zwłaszcza na zaplecze i wyczuje zapach seksu.

Bo seks pachnie i każdy o tym wie, a jeśli zaprzecza, to nigdy go nie uprawiał.

I wiecie co? Po powrocie do domu wcale nie było mi łatwiej, przez całe popołudnie i wieczór chodziłam napięta i rozpalona, tak bardzo mi to przeszkadzało, że zaczęły lecieć mi przedmioty z rąk, a podczas sprawdzania klasówek klas trzecich, pomyliłam się kilkukrotnie, denerwując się coraz bardziej.

– Koniec tego. – Wstałam, umyłam dłonie, rozebrałam się do naga, zdejmując z siebie wszystko, położyłam się na kanapie z zamkniętymi oczami i szeroko rozłożonymi udami i pomyślałam o nim.

Po czym wsunęłam palec do wnętrza.

Minutę później krzyczałam z rozkoszy w obezwładniającym orgazmie, wyobrażając sobie, że nachylony nade mną pieprzy mnie mocno i szybko w pozycji misjonarskiej.

– Och, ale mi to było potrzebne – szepnęłam i otworzyłam powoli oczy.  Wciąż jednak byłam niezaspokojona, stąd kilka minut później ponownie wsunęłam palec do cipki, pieszcząc jednocześnie guziczek. Orgazm przyszedł tak szybko, że aż mnie zaskoczył, zachłysnęłam się powietrzem, jęknęłam i szczytowałam, popiskując z zamkniętymi ustami. Przed oczami cały czas miałam jego uśmiech, a wspomnienie, jak spuszczał się gwałtownie i mocno pod wpływem moich pieszczot, dało mi jeszcze więcej rozkoszy.

– Beata, musisz coś z tym zrobić – powiedziałam do siebie głośno pół godziny później, pijąc herbatę i odpoczywając przed telewizorem. Dawno nie czułam się tak zaspokojona, zrelaksowana i wyciszona. Uda wciąż lekko drżały po przebytych szczytach, a we wnętrzu czułam ciepło i delikatne pulsowanie.

Zrobić, tylko co?



M.



Do domu wróciłem radosnym krokiem, czując się lekki, jakbym dostał skrzydeł. Rodzicom przekazałem dobre wieści, ojciec przybił mi piątkę, a mama ucałowała. Oceny były co prawda nieco niższe, niż rok temu, ale źle to również nie wyglądało, więc nie za bardzo mieli czego się doczepić. Zresztą, nie byli tacy, żeby się dopieprzać. Kochałem ich między innymi za to.

Zamknąłem się w pokoju, włączyłem muzykę, usiadłem, patrząc się w okno i obserwując padający z nieba śnieg. Zakochany do nieprzytomności, gotowy przenieść dla niej góry, nie liczyłem na nic więcej. Byłem zachwycony tym, co wydarzyło się dzisiaj, ale pomny faktu, że stwierdziła wprost, „kontynuacji nie będzie”.

Zaakceptowałem ten fakt, choć wziąć miałem cichą nadzieję, gdzieś z tyłu głowy, że zmieni zdanie.

Tamten dzień zmienił moje życie na zawsze, a konsekwencje tej zmiany odczuwam do dziś.



Po powrocie z ferii zimowych zastała mnie niemiła niespodzianka. Otóż mój obiekt westchnień, moja muza, rudowłosa piękność, wypełniająca me zmysły, wylądowała na zwolnieniu, a na zastępstwo przyszedł Sandał, czyli Podlaszczak. Gościu, który prowadził angielski w klasach trzy i cztery, naszą klasę miał w zeszłym roku, kompletnie sobie nie poradził. Waliło mu z japy i nosił wąsy niczym typowy Janusz z obecnych czasów. Dopytywałem usilnie Zalewskiej, co stało się z profesor Smolińską, ale ta zbyła mnie krótkim komentarzem, że to nie moja sprawa, profesor jest chora, a kiedy wróci – nie wiadomo. Wiadomości, które trafiły mnie niczym grom z jasnego nieba, były dla mnie jak oznajmienie śmierci najbliższej osoby. Nie potrafiłem się odnaleźć, w szkole byłem nieobecny, Mały i reszta ekipy w końcu stwierdzili, że zaprowadzą mnie do lekarza, bo dzieje się ze mną coś złego. Nawet Jordan oznajmił, że jeśli coś się dzieje, to on chętnie pomoże, bo brakuje mu kumpla, a nasza paczka pięciu to idealny układ.

No cóż, nikt nie mógł mi pomóc, a ja wsparcia nie chciałem. Nieszczęśliwie zakochany, odcięty od celu mojej miłości, bez wiedzy, czy wróci i kiedy – marniałem w oczach, pogrążając się w tęsknocie. Brakowało mi jej, po prostu, przestałem się nawet onanizować, myśląc o niej i robiłem to mechanicznie, oglądając pornosy ojca. Wspominałem tylko co jakiś czas zdarzenie sprzed ferii, ten magiczny dzień, który miał się już więcej nie powtórzyć.

W szkole przez kolejny miesiąc, do połowy marca nałapałem sporo marnych ocen, kilka pał, mierne, wyglądało to naprawdę słabiutko. Ojciec zmartwił się, zadał tylko kontrolne pytanie, co się dzieje, na co odparłem, że wszystko jest okej i po prostu mam słabszy okres, ale poprawię się i wyprowadzę oceny na prostą. Miał do mnie zaufanie, a ja nie chciałem go zawieść. W sumie starzy zawsze byli wobec mnie w porządku, w domu nie mieliśmy kokosów, ale starali się o mnie dbać i czułem, że mnie kochali. Kiedy mama w drugiej połowie marca przyszła zaniepokojona porozmawiać, o mało nie wysypałem się, ale powstrzymałem się w ostatniej chwili, kłamiąc, że po prostu jestem przemęczony. Widziałem po jej wzroku, że nie uwierzyła, ale też nie naciskała, wycofała się z pokoju i zostawiła mnie samego.



B.



No i klops. Rozchorowałam się, złapałam zapalenie oskrzeli, dwa bite tygodnie leżenia w łóżku w domu, pierwszy tydzień gorączka trzydzieści dziewięć, w drugim trochę lepiej, ale kiedy w trzecim tygodniu wstałam, czułam się jak zdjęta z krzyża. Osłabiona, męcząca się nawet najprostszą czynnością. Dobrze, że chociaż Mariolka wpadła do mnie kilka razy i zrobiła mi zakupy.

Chciałam wrócić do mojego życia. Do wychodzenia na zewnątrz, do szkoły.

Do drugiej be.

I… do Michała.

Tęskniłam za nim. Wmawiałam sobie, że to głupota, jak trzydziestolatka może zakochać się w nastolatku, w młodym chłopcu, którego uczy. Przekonałam się jednak, że moja defensywa, próby wzbraniania się przed myśleniem o nim czy próby unikania go spełzły na niczym. Niby mężczyźni w moim wieku, dorośli, próbowali mnie podrywać, zapraszać na randki czy zainteresować sobą, na przykład Muraś, próby były gaszone przeze mnie w blokach, a gdzieś na korytarzu w szkole usłyszałam, że jestem rudą damesą i noszę wysoko nos.

Uśmiechnęłam się tylko w sobie. Powód odmowy był prosty i tylko dla mnie jasny. Moje ciało i głowa instynktownie pchały mnie do Michała, mimo że zdrowy rozsądek krzyczał „trzymaj się od niego z daleka”.

W czwartym tygodniu nieobecności w końcu wyszłam na zewnątrz. Zima powoli zaczęła ustępować, zamiast bieli na trawnikach przebijała się ziemia, kępki trawy i… psie kupy. Pewnie wiecie, o co mi chodzi. W tamtych czasach nie było jeszcze kultury sprzątania po psie podczas spaceru.

Wreszcie nadszedł ten dzień. Pierwszy dzień wiosny. Wróciłam, przeszczęśliwa, uśmiechnięta, zdrowa i zadowolona, że będę mogła robić to, co lubię, czyli uczyć. Miałam wrażenie, że w szkole poza wyjątkami (jak Zalewska) polubiono mnie, a w niektórych klasach (jak pierwsza a czy druga be) wręcz uwielbiano.

Plan lekcji nie zmienił się, wróciłam w piątek, w pierwszy dzień wiosny. W pokoju nauczycielskim Mariolka mnie wyściskała, a Podlaszczak razem z  Kamińskim od chemii i Murasiem kupili kwiaty. Popłakałam się, bo pierwszy raz spotkało mnie coś tak miłego w miejscu pracy.

Czekałam jednak na lekcję o trzynastej trzydzieści. Wiecie, z kim. I zdajecie sobie sprawę, kto w niej uczestniczył. Powoli zaczynałam poddawać się, chociaż moja wola jeszcze walczyła i nie pozwalałam sobie na stwierdzenie, że zrobię kolejny ruch. Cierpiałam jednak, tęskniąc za nim, a poza tym… bardzo chciałam się z nim kochać. Czy to dziwne, że pociągał mnie prawie siedemnastoletni chłopak? Większość z was myślałaby pewnie o mnie źle, a ja? Coraz mniej się nad tym zastanawiałam. Wtedy jednak powzięłam mocne postanowienie, żeby utrzymać jak najdłużej status quo, zbudować mur i opierać się przed oblężeniem.

Dopóki wytrzymam.



M.



W pierwszy dzień wiosny pogoda była piękna. Słońce, ciepło dające poczucie ulgi po miesiącach pluchy, piździawy, deszczu ze śniegiem, mrozu, zamieci i zawiei oraz różnych ekstremalnych zdarzeń pogodowych. Trochę fotonów, które złapałem w drodze do szkoły, zmieniło mój nastrój z chujowego na przeciętny. W szatni na szczęście nie było nikogo, przyszedłem celowo trochę wcześniej, żeby nie spotkać się z chłopakami i chcąc uniknąć pytań. Przebrałem się i człapiąc leniwie po schodach, zbliżałem się do pokoju nauczycielskiego, z którego nagle otworzyły się drzwi, a w nich…

Pojawiła się ona.

Profesor Smolińska.

Beatka.

Gdybym znał wtedy pojęcie strzału adrenaliny oraz oksytocyny, stwierdziłbym na pewno, że dostałem dawkę przekraczającą dopuszczalną. Cały mój smutek, żałość i brak energii wyparował. Tak po prostu, zniknął. Ona zauważyła mnie, podeszła lekkim krokiem i rzuciła.

– Dzień dobry, Michale.

– Dzień dobry, pani profesor. – Miałem nadzieję, że nie widać aż tak bardzo, jak ucieszyłem się z jej widoku. – Już myślałem, że nas pani zostawiła. – Mnie, dodałem w myślach.

– Ależ skąd, nie mogłabym. – Uśmiechnęła się ciepło. – Jesteście najlepszą klasą, jaką do tej pory uczyłam. Cieszę się z powrotu nie mniej niż, ty. – Puściła do mnie oko.

Więc jednak to widać. A chuj, jebać to.

– To znaczy, że dzisiejszy angielski…?

– Tak, poprowadzę ja.

– Ale co się z panią działo, jeśli mogę zapytać? – Pożerałem ją wzrokiem, wyglądała ślicznie, jak zawsze, a elegancka garsonka tylko dodawała jej seksapilu.

– Oczywiście, że nie możesz. To moje prywatne sprawy, Michale Niemczycki. – Uśmiechnęła się po raz kolejny. – Poza tym chyba zaraz zaczynasz lekcje, prawda? A ja muszę iść do klasy i zapoznać się z materiałem, który przerobiliście z profesorem Podlaszczakiem podczas mojej nieobecności.

– Do widzenia, pani profesor. – Pożegnałem ją, wodząc za nią wzrokiem, dopóki nie zniknęła za zakrętem.

O ja jebię! Ale czad, wróciła!

Cały dzień siedziałem jak na szpilkach, starając się nie okazać, jak cholernie szczęśliwy jestem i jak mocno zmienił się mój nastrój. Angielski był ostatni, lekcja zaczynała się po trzynastej trzydzieści, a mnie czas ciągnął się niemiłosiernie. O dziwo żaden z kumpli nie żartował sobie ze mnie, jakby nie zauważyli zmiany nastroju – to akurat dobrze, chciałem uniknąć bycia na świeczniku.

Tak, chciałem pozostać w cieniu, uczucia, które do niej żywię, są tylko moje i świat nigdy nie będzie o nich wiedział.

W godzinie „zero” osiągnąłem stan wrzenia. Z dzisiejszej perspektywy, czterdziestopięcioletniego mężczyzny, doświadczonego życiowo i uczuciowo, moje ówczesne zachowanie było niedojrzałe, ale do cholery, czego innego można oczekiwać od nastolatka? Tym bardziej od nastolatka wrażliwego (bo taki byłem wtedy i jestem do dzisiaj, trzydzieści lat starszy) uczuciowo oraz zakochanego pierwszy raz w życiu? Czekałem na nią, jak na anioła, który miał mi rozświetlić cały dzień.

Lekcja rozpoczęła się, a ja oczekiwałem fajerwerków. Czegoś ekstra, co wynagrodziłoby moje półtoramiesięczne cierpienie (pamiętajcie, że nie było jej miesiąc plus dwa tygodnie ferii...). Tymczasem… nie wydarzyło się nic. Lekcja przebiegła jak zwykle, jakby Sandała przez ostatnie półtora miesiąca nie było na zajęciach, Beatka ignorowała mnie, choć nie, ignorowała to niewłaściwe słowo – traktowała tak samo, jak pozostałych uczniów. Czy byłem rozczarowany? Tak, ale z drugiej strony, co miała zrobić? Rzucić mi się na szyję w klasie? Przecież to, co wydarzyło się w trakcie poprawki sprawdzianu na zapleczu sali, było jednorazowym wybrykiem i według jej słów, nigdy się nie powtórzy.



Wlokąc się do domu, posmutniałem nieco, choć z drugiej strony cieszyłem się, że wróciła i mogłem napawać swe oczy jej pięknem, a powab i seksapil rudowłosej damy umilał mi wieczory podczas licznych masturbacji z nią związanych.

A do sposobu „poprawienia” przeze mnie jedynki ze sprawdzianu oczywiście nie wróciliśmy.



B.



Tydzień przed Wielkanocą zapowiadał się pracowicie. Mimo, że nie miałam rodziny w Warszawie, a w zasadzie w ogóle jej nie miałam, nie licząc ojca gdzieś w Kanadzie i brata, z którym nie rozmawiałam, postanowiłam urządzić sobie porządne święta. Z potrawami świątecznymi, z barankiem, mimo że do kościoła nie chodziłam, chciałam poczuć klimat.

Ale co ja o świętach, chciałabym słuchać na waszym miejscu o staniu przy garach albo jak doprawiłam barszcz?

No właśnie. Wybaczcie starszej pani.

Po powrocie do szkoły Michał zachowywał się absolutnie właściwie. Żadnych aluzji do „poprawiania” niezdanego sprawdzianu, pełna dyskrecja oraz brak zmian w jego podejściu do mnie. Dalej był dziecinnie szarmancki i na ten swój młodzieńczy sposób próbował dać mi do zrozumienia, jak bardzo mu się podobam.

Cały problem polegał na tym, że mur, który próbowałam zbudować, rozpadł się szybko na drobne kawałeczki.

W piątek, tydzień przed świętami wymyśliłam grę językową, do której potrzebne było przestawienie ławek w klasie. Oczywiście mój adorator jako pierwszy rzucił się do pracy, razem z Makarskim i Cegłowskim jako najwyżsi w klasie zajęli się ustawianiem ławek. I nie byłoby w tym nic zdrożnego, ale…

Początkowo miał na sobie dżinsy i luźną koszulę na krótki rękaw, pod którą widać było biały podkoszulek, jednak…

Zrobiło mu się gorąco…

Albo nie chciał pobrudzić koszuli…

Sama nie wiem, co spowodowało zdjęcie wierzchniej garderoby, ale kiedy został w samym podkoszulku, nie wiedziałam, gdzie podziać oczy. Nie dysponował imponującą muskulaturą, ale trochę mięśni miał, a na konstrukcję ciała tego typu u mężczyzn mówi się „żylasty”. Na barkach, przedramionach i rękach miał mnóstwo żyłek, cieńszych i grubszych, które pęczniały pod wpływem wysiłku, dodatkowo, kiedy przenosili stoły, podkoszulka podjechała do góry, a moim oczom ukazały się napięte mięśnie brzucha, układające się w mały kaloryfer. Pod pretekstem wizyty w toalecie uciekłam z sali i wróciłam, kiedy skończyli, pięć minut później.

Michał, dumny z siebie, siedział na przedzie i cieszył się, jak dziecko. Przekonałam się wtedy, jak mało znaczy moja silna wola.

Koniec tego. – Powzięłam decyzję w weekend. Koła machiny zostały wprawione w ruch.



M.



Wielkanoc w tym roku miała miejsce w pierwszy weekend kwietnia. Moja rodzina nie była specjalnie religijna, owszem, zdarzało się nam chodzić do kościoła, ale na religię uczęszczałem „z rozpędu”, bo kumple chodzili, a rodzice nigdy nie wywierali na mnie presji odnośnie do spraw wiary.

Dziękuję im za to, wiem, że nie wszędzie w latach z dziewięćdziesiątych tak było.

No ale wracając do Wielkanocy – ostatnie zajęcia w szkole miały tradycyjnie miejsce w środę, gdyż czwartek i piątek przed świętem uczniowie i nauczyciele mieli wolne. Wszyscy pojawili się w budzie w radosnym nastroju, nie ma to, jak kilka dni wolnych i powrót do znienawidzonego przez gros uczniów miejsca po prawie tygodniu przerwy. Mnie było to całkowicie obojętne, w święta przyjeżdżała do nas rodzina z drugiego końca Polski, hałaśliwe bachory w wieku kilku lat, których rodzicami była siostra mamy, nawijająca jak kataryna i jej mąż,  stary alkus, który za każdym razem próbował upić ojca wódką. Mając zerową ochotę na wchodzenie w interakcje z tą bandą oszołomów, zamierzałem zamknąć się w pokoju i oddać czytaniu, słuchaniu muzyki oraz wieczornej masturbacji z udziałem Beatki.

Zajęcia zbliżały się, a ja cieszyłem się podwójnie, bo przerwa od szkoły i angielski. Co prawda od czasu powrotu ze zwolnienia, obiekt moich uwielbień nie dał mi w żaden sposób do zrozumienia, że coś się między nami wydarzyło w styczniu, ale czy to dla szesnastolatka, poprawka, prawie siedemnastolatka miało znaczenie? Chyba nie, na pewno nie. Już sam fakt, że to się stało, był dla mnie niczym kamień węgielny, wielokrotnie wracałem w myślach do tej sceny i przypominałem sobie szczegóły zbliżenia z detaliczną precyzją. A niczego więcej nie mogłem oczekiwać, role zostały jasno podzielone.

O trzynastej trzydzieści zasiadłem w ławce, tym razem sam – Kotek pojechał ze starymi na wioskę do babci (jego rodzina pochodziła z Górnego Śląska). Profesor Smolińska wkroczyła uśmiechnięta i radosna do klasy, trzymając w dłoni plik kartek, co zaniepokoiło moich kumpli (mnie niekoniecznie). Pewnie wiecie, co oznacza plik kartek w ręku nauczyciela/wykładowcy? Niespodziewany sprawdzian.

I tak się stało. Beatka po rozłożeniu gratów na biurku, radosnym tonem oznajmiła nam niezapowiedzianą kartkówkę, zaznaczyła jednak, że to ona rozda nam kartki, podpisane imieniem i nazwiskiem, ponieważ każdy z nas ma dedykowany dla siebie test, a jego celem jest sprawdzenie naszej wiedzy względem poziomu, który jej zdaniem prezentujemy.

Większość z nas niewiele z tego zrozumiała lub miała to po prostu gdzieś. Przerażenie w oczach Małego, Gruchy i Jordana uświadomiło mi, że oni są w głębokiej dupie, tymczasem ja nie obawiałem się – angielski był jednym z moich ulubionych przedmiotów, w ogóle nieźle radziłem sobie z językami obcymi. Czekałem z niecierpliwością, aż kartka dotrze do mnie (siedziałem w rzędzie pod ścianą w ostatniej ławce, więc test dotarł do mnie na samym końcu), wreszcie zbliżyła się i położyła na biurku sprawdzian, do którego była przyklejona mała karteczka z kilkoma cyframi oraz literami. Zasłaniała jej treść palcem, dopóki nie zabrała dłoni z testu, leżącego już na ławce.



B.



Z drżącymi lekko dłońmi, plikiem kartek w prawej, dziennikiem w lewej zmierzałam szybkim krokiem do klasy. Musiałam coś jeszcze załatwić przed lekcją i omal się nie spóźniłam, a to mogło mieć fatalne konsekwencje.

Do klasy wpadłam w biegu, rozejrzałam się po twarzach, z większości z nich wyzierało zaniepokojenie na widok pliku w moich dłoniach, jedynie Michał siedział wyluzowany i tradycyjnie uśmiechał się. Oddałam uśmiech, teoretycznie do całej klasy, ale on musiał widzieć i czuł, że był przeznaczony tylko dla niego.

– Kochani, chowamy zeszyty i książki. – Po klasie rozległ się jęk zawodu i zdziwienia, podszytego strachem.

– Ale jak to? – Makarski podniósł się w ławce. – Pani profesor, kartkówka na ostatniej lekcji?

– Siadaj, Makarski, przeżyjecie. To nie chemia, gdzie dostajecie non–stop pały, bo nic nie umiecie albo nie chce się wam uczyć.

– Ale pani profesor. – Nawet Agnieszka próbowała mnie przekonać.

– No już, koniec dyskusji. – Kolejny jęk zawodu. – Przecież od tego nie zależy wasze życie, to tylko kartkówka, a ja muszę co jakiś czas was sprawdzać.

Ruszyłam z kartkami, rozdając je po klasie, wyjaśniając uprzednio, że każdy z nich ma inny test, więc nie mają co od siebie próbować ściągać. Większość posmutniała, ale nie Michał, który zdawał się gotowy na każdy wariant. W tym dniu siedział sam w ławce, Sznaucer był nieobecny. Ucieszyło mnie to podwójnie, mój plan był prosty, ale miał kilka ryzykownych momentów, a to był jeden z nich.

– No dobrze, a teraz uwaga. – Do niego podeszłam na samym końcu, położyłam test na ławce, ale treść zakryłam ręką. – Tradycyjnie włączam stoper, ale – nabrałam powietrza – kto skończy wcześniej, niż po piętnastu minutach i nie dostanie pały, będzie miał podwyższoną ocenę o jeden. – Odwróciłam się w jego stronę, puściłam „oczko” i zabrałam dłoń. – Macie trzydzieści minut. Czas start.

Wróciłam do biurka, tradycyjnie stanęłam przy nim, opierając pupę o krawędź blatu i spojrzałam na niego. Wpatrywał się w papier z niedowierzaniem, a jego twarz nabrała kolorów. Spojrzenie przesunęło się powoli w górę, na mnie i przez jakieś dziesięć sekund trwaliśmy tak, „siłując się” wzrokiem wśród opuszczonych głów jego kolegów i koleżanek. Uśmiechnął się szeroko, zgniótł i schował do kieszeni żółtą karteczkę, przyczepioną do testu i zaczął pisać.

Salę opuścił punktualnie po dwunastu minutach, jako pierwszy.

Test sprawdziłam od razu. Zawierał zarówno pytania opisowe, jak i zamknięte, jednokrotnego wyboru.

Miał sto procent właściwych odpowiedzi.

Wychodząc, rzucił mi spojrzenie, na które nie zareagowałam, ale widziałam je kątem oka, udając studiowanie dziennika ze szczególnym zainteresowaniem. Pełne pożądania, radości, ekscytacji, czułam instynktownie, że nie mogę odwrócić się w jego stronę, bo obserwowała go Agnieszka, a przy okazji mnie.

A po tym, co było napisane na kartce, nie mogłam popełnić żadnego błędu, nawet najmniejszego.



M.



Zamurowało mnie doszczętnie. Spojrzałem z niedowierzaniem najpierw na test, później na nią. Puściła do mnie oczko, odwróciła się i rzuciła do całej klasy.

– Trzydzieści minut, czas start.

Jak myślicie, co było napisane na tej małej, żółtej karteczce przyczepionej do testu?

Powiem wam.

„Dzisiaj 16:00, tutaj. Zniszcz to”.

Sprawdzian napisałem w dziesięć minut. Byłem tak podekscytowany, a jednocześnie spokojny i wyluzowany, że odpowiedzi same wpadały mi do głowy. Po pięciu minutach miałem roztrzaskane wszystkie pytania zamknięte, na pytania opisowe odpowiedziałem w ciągu kolejnych pięciu. Dwie kolejne poświęciłem na sprawdzenie wyników, po czym wstałem, położyłem kartkę na biurku, prawie przeleciałem ją wzrokiem i wyszedłem z sali z plecakiem na ramieniu.

– Ja pierdolę! – Pół godziny później Grucha zrzędził w szatni. – Ostatnia lekcja przed wolnym, a ta robi sprawdzian i to niezapowiedziany. Niemiec, weź z nią pogadaj, masz u niej chody. Przecież to jest jakaś pojebana akcja. I jeszcze wszyscy różne testy, żebyśmy nie ściągali.

– Ale o czym mam pogadać? – Spojrzałem na niego nieprzytomnymi oczami. W głowie miałem to, co wydarzyło się na początku lekcji i ledwo kontaktowałem ze światem zewnętrznym. Przed oczami widniała kartka, jej uśmiech i rosnąca w środku wielka kula radości.

Czy to było to, o czym myślałem? Naprawdę to się wydarzy?

Nie chciałem w to uwierzyć, perspektywa wydawała się nieprawdopodobna. Stwierdziłem w duchu, że nie będę się nastawiał, bo może wpaść na inny pomysł i na przykład przepytać mnie dodatkowo.

O szesnastej, po lekcjach? – Głos w głowie zadał właściwe pytanie. – Mogła zrobić to teraz, po co czekać?

– No właśnie, po co? – powiedziałem na głos.

– Co ty tam majaczysz? – Mały spojrzał na mnie, jak na chorego. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz, jakby ktoś ci jaja przetrącił.

– Wszystko jest okej. – rzuciłem roztargnionym głosem. – O czym mam z nią pogadać?

– Ja pierdolę. – Grucha załamał ręce. – Piłeś coś kurwa, czy już ruda tak ci we łbie zawróciła, że wyprostowały ci się wszystkie zwoje mózgowe? No, żeby nie robiła już takich akcji. Przecież jak jeszcze z anglika upierdolę, to starzy wyeksmitują mnie na śmietnik. Już mam obcięte kieszonkowe do końca kwietnia.

Kolega Grucha niezbyt dobrze radził sobie z ocenami, chyba najsłabiej z nas wszystkich.

– Spoko, spróbuję pogadać, ale nie liczcie, że mnie posłucha. To w końcu nauczyciel, a ja jestem tylko uczniem. – Zmieniłem buty i zastanawiałem się, co zrobić ze sobą prawie dwie godziny.

– Dobra, dobra. Wszyscy wiemy, że się w niej bujasz, cwaniaku.

– Może i tak. I co z tego?

– Poza tym, że mogłaby być twoją matką? Nic.

– Dobra, przestańcie pierdolić. Idziemy porzucać w kosza na koniec osiedla. Niemiec, idziesz? – Jordan zmienił temat, za co podziękowałem mu wzrokiem.

– Muszę jeszcze posiedzieć chwilę w bibliotece, a później spierdalam na chatę, pomóc matce w przygotowaniach do świąt. – Skłamałem. – Przyjeżdża do nas rodzina i roboty w chuj.

– W czasie wolnym idziesz do biblioteki? Ty Niemiec naprawdę jesteś pojebany. – Mały pokręcił głową. – Jakbyś zmienił zdanie, będziemy tam pewnie do około osiemnastej, dziewiętnastej. Strzała. – Wyciągnął rękę i po kolei przybiłem ze wszystkimi piątki.

Czas ciągnął się niemiłosiernie, a pamiętajcie, że to była połowa lat dziewięćdziesiątych, zero telefonów komórkowych, którymi można się zająć, pograć, poczytać czy poscrollować w Internecie albo na Fejsie. Próbowałem czytać dokument o królach polskich z okresu dynastii piastowskiej, ale nie mogłem skoncentrować się na treści.

Nerwowo co rusz zerkałem na zegarek, czekając nadejścia magicznej godziny.

Piętnasta.

Kwadrans po.

Wpół do czwartej.

Za dwadzieścia czwarta.

Kwadrans do szesnastej.

Za pięć czwarta.

Biblioteka mieściła się na drugim końcu budynku, więc wyszedłem z niej idealnie pięć minut przed czasem, aby wolnym krokiem zdążyć na umówioną godzinę. Bibliotekarka, pracująca tam chyba od czasów drugiej wojny, nie zwróciła nawet na mnie uwagi, kiedy przemknąłem jak duch obok jej biurka i zamykając za sobą drzwi, ruszyłem ku przeznaczeniu. Ciche korytarze, jakże odmienne od tego, co działo się w nich jeszcze dwie, trzy godziny temu, świeciły pustką. Wspiąłem się po schodach na drugie piętro i po przemaszerowaniu całej długości, stanąłem przed drzwiami do chemicznej, po czym po lekkim zawahaniu i spojrzeniu na zegarek zapukałem trzy razy.



B.



Zbliżała się szesnasta. Czułam ogromny niepokój we wnętrzu z jednoczesną ekscytacją oraz rosnącym podnieceniem. Przypominały się czasy nastoletnie, kiedy w pełnej konspiracji przed rodzicami i nauczycielami paliło się papierosy, piło tanie wina albo całowało gdzieś w ukryciu z pierwszym chłopakiem.

Drżałam coraz mocniej, mając pełną świadomość, co za chwilę się wydarzy, jednocześnie wiedząc też, że jeśli tego nie zrobię, będę zawsze zastanawiać się, co by było, gdybym jednak spróbowała. Macie czasem wrażenie, że wykonanie pewnego kroku wiąże się z ogromnym ryzykiem, ale instynkt podpowiada wam, żeby go zrealizować, tylko bardzo uważać?

Tak czułam się wtedy.

Patrzyłam na zegarek, dwie minuty do szesnastej. Nie miałam wątpliwości, że przyjdzie. Musiałby złamać nogę albo wpaść pod samochód (czego mu oczywiście nie życzyłam), choć czy spodziewał się tego, co przygotowałam? Chyba nie, nakreśliłam jasno granicę nie do przekroczenia, którą…

Moje rozmyślania przerwał dźwięk zbliżających się do drzwi cichych kroków. Nabrałam powietrza krótkim syknięciem, ręce zaczęły mi drżeć gwałtownie, a w głowie jak mantra wybrzmiewało „jeszcze możesz wycofać się, wystarczy, że nie otworzysz drzwi i udasz, że w środku nikogo nie ma”.

Zapukał cicho trzy razy.

Podeszłam i otworzyłam.

Ujrzał mnie i uśmiechnął się nieśmiało.

Wyjrzałam na korytarz, puściutki, jak wymarły.

Wciągnęłam go do środka, przekręcając jednocześnie kluczyk w drzwiach. Byliśmy bezpieczni.

Chciał chyba coś powiedzieć, ale nie zdążył. Dopadłam do niego i pocałowałam czule, wsuwając delikatnie język do środka i tuląc. Zaskoczony na początku spiął się lekko, ale po chwili wpuścił mnie i jego język splótł się z moim. W żołądku wybuchł szalony taniec motyli, a mnie aż ścisnęło w gardle, nie ze smutku czy żalu, a z eksplozji uczuć i wystrzału oksytocyny, który właśnie otrzymałam. Jęknęłam cicho, spleciona z nim, po czym oderwaliśmy się od siebie.

Oddychając ciężko, czując przemożne podniecenie, miałam ochotę zrzucić z siebie ubranie i nagusieńka wskoczyć na niego.

Dotknęłam jego twarzy.

– Chcę się z tobą kochać, Michał – szepnęłam.

– Ale, pani profesor, ja nigdy… – Zaskoczony wydukał, czerwieniąc się.

– Wiem, mój drogi, to nie jest żadną przeszkodą. – Uśmiechnęłam się uspokajająco. – A ty tego chcesz?

– Ttak. – Trzęsły mu się lekko ręce, ale na twarzy miał wypisaną determinację, pożądanie i miłość. Wiedziałam, że się nie wycofa.

Dla mnie dawno było za późno, klamka zapadła, a ja nie chciałam i nie zamierzałam wykonać odwrotu.

– Chodź za mną. – Chwyciłam go za dłoń i pociągnęłam za sobą na zaplecze. Rozglądał się chwilę po pomieszczeniu, a kiedy odwrócił się w moją stronę, stałam w samym biustonoszu i stringach.

– Rozbieraj się. – Stanęłam przed nim. Nie odrywając ode mnie oczu, zrzucił z siebie wszystko z wyjątkiem czarnych, obcisłych bokserek, zbliżyłam usta do jego warg i zaczęliśmy się ponownie całować. Moje dłonie krążyły po jego ciele, napiętym brzuchu, torsie i pośladkach, nieśmiało chwycił mnie za pupę i przesunął ręce pod materiał. Oddech przyspieszył, wsunęłam palce wskazujące pod materiał bokserek i ściągnęłam je powoli, odsłaniając różową główkę oraz napięty, pokryty siateczką żył trzon.

Zachwycona widokiem, klęknęłam, szepcząc „piękny, ale duży”, po czym rozchyliłam usta i objęłam główkę samymi wargami, zostawiając na niej ślad śliny.

– Och, zaraz strzelę! – jęknął.

Przerwałam natychmiast pieszczotę, unosząc się. Tors Michała pracował miarowo w szybkim oddechu, jak miech kowalski. Sięgnęłam za plecy i rozpięłam koronkowy, czarny biustonosz. Najbardziej seksowny, jaki miałam.

Spadł na podłogę.

Oczy mojego nastoletniego kochanka rozszerzyły się w niemym zachwycie. Wzrokiem zapytał o zgodę, położyłam jego dłonie na nich, ścisnął lekko obie piersi i przesuwał kciuki po sutkach, patrząc mi w oczy, jego kutas wbijał się w podbrzusze, a moje wnętrze falowało. Pocałowaliśmy się ponownie, jęknęłam cicho, kiedy nagły strzał przyjemności wybuchł w obu piersiach.

– Dobrze ci idzie, Michałku. – Dopingowałam go. Ośmielony zbliżył język do lewego sutka, po czym polizał go delikatnie, chwycił wargami i zaczął ssać. Zakręciło mi się w głowie.

– Och, skarbie, to jest dobre. – Docisnęłam jego głowę do skóry, wbijając lekko paznokcie w jego ramiona. Lizał i ssał trochę za mocno, ale byłam tak wyposzczona, że nie narzekałam, a on robił to pierwszy raz, więc nie mogłam wymagać umiejętności w ars amandi jak u Casanovy.

– Chcę, żebyś we mnie wszedł. – Oderwałam głowę z blond włosami od siebie i sięgnęłam po prezerwatywę na biurku. Klęknęłam przed nim i bardzo delikatnie założyłam gumkę na organ. Dzień wcześniej odwiedziłam trzy znane mi seks–shopy, szukając kondomów z żelem opóźniającym wytrysk. Dla siebie i dla niego – potrzebowałam go w środku i jego ruchów, tarcia i penetracji, jak spalona ziemia deszczu, a on będzie podbudowany i męskie ego wzrośnie, kiedy uda mu się wytrzymać dłużej, niż kilka ruchów.

– Czemu nic nie mówisz? – Wstałam, pocałował mnie lekko.

– Nie wiem. – Uśmiechnął się nieśmiało. – Wciąż wydaje mi się, że śnię. Ja z panią, tutaj… – urwał.

– To w takim razie ja również śnię i to musi być bardzo przyjemny sen, dla nas obojga. – Położyłam się na plecach na przygotowanym wcześniej obok na podłodze grubym kocu. – Kochaj się ze mną, Michałku.

Jego spojrzenie padło między moje uda. Uśmiechnął się lekko, popatrzył mi w oczy, klęknął i trochę niezdarnie przystąpił do dzieła. Szło mu jednak całkiem nieźle, bo przynajmniej nie miał problemów z trafieniem, a kiedy pchnął powoli i zanurzył się we wnętrzu cipki, zakręciło mi się w głowie tak mocno, że aż pociemniało mi przed oczami.

– Och, Boże, och, tak!!! – jęknęłam, podnosząc tonację głosu przy „tak”. – Jesteś bardzo głęboko, powoli. – Szeptałam mu prosto w ucho, poruszył się kilka razy, wreszcie udało mu się ułożyć wygodnie, uniósł biodra i opuścił. Zrobił to po raz drugi, potem trzeci, czwarty i kolejny. Zacisnęłam usta i zamknęłam oczy, obejmując go udami i zarzuciłam mu ręce na szyję, każdy ruch generował wibracje we wnętrzu, a tarcie, jakie odczuwałam, było tak przyjemne, że miałam ochotę błagać go, żeby przyspieszył i pieprzył mnie tak mocno, jak tylko jest w stanie. Śluz wypływał ze mnie i kleił się do wnętrza jego ud oraz gumki.

– Seks jest bardzo przyjemny. – Zatrzymał się na chwilę i pocałował mnie.

– To dopiero początek. Nie przerywaj. – Ponagliłam go. Wznowił ruchy biodrami i niespodziewanie przyspieszył.

– O mój Boże!  – Odchyliłam ciało do tyłu, zamykając oczy , a on wyprostował się, obserwując, jak moje piersi falują pod wpływem wbić. – Nie przerywaj, błagam! Dojdę, trochę szybciej! – Poprosiłam, a on zarzęził i jeszcze zwiększył tempo. Gumka ślizgała się w cipce, a nasze ciężkie oddechy wybrzmiewały, odbijając się od ścian.

– Zaraz skończę. – wyszeptał. Czułam nadchodzący orgazm i w myślach błagałam go, żeby wytrzymał jeszcze kilka sekund. Napiął się bardzo mocno, ale nie przerywał ruchów, wręcz wzmocnił je i uderzał teraz o moje biodra mocno i głośno.

Zaczęłam szczytować z zamkniętymi oczami, wbijając paznokcie w jego plecy i spazmatycznie łapiąc oddech. Krańcem świadomości dotarło do mnie jego ciche „o kurwa”, prezerwatywa napęczniała w moim wnętrzu, a on opadł zmęczony i szczęśliwy. Leżeliśmy tak dłuższą chwilę, po czym zepchnęłam go z siebie, przetoczyłam na wznak i położyłam się na jego ramieniu.

– Pani profesor, co teraz będzie? – zapytał, bawiąc się moimi włosami. To było czułe i miłe.

– Przede wszystkim – uniosłam się na łokciu – kiedy jesteśmy sami, przestań do mnie mówić „pani profesor”, czuję się wtedy jak sześćdziesięcioletnia ciotka. Dobrze?

– Dobrze. – Wydawał się zadowolony. – Mogę do ciebie mówić Beatka? Nazywałem cię tak w myślach.

W myślach? Czy to oznacza, że on…

Po raz kolejny zrobiło mi się ciepło we wnętrzu. Seks potrafi być zaskakujący, a zwłaszcza kiedy dowiadujesz się, że twój obecny (wtedy już tak) chłopak/partner masturbował się do fantazji z tobą związanych.

– W myślach, Beatka. – Uśmiechnęłam się. – Tak mówił mi tata, w porządku, niech będzie. Często o mnie myślałeś? – Zaczerwienił się, domyślając się kontekstu pytania. – No więc. –  Zmieniłam temat, co przyjął z widoczną ulgą. – Nie wiem, co będzie. W ogóle nie powinniśmy tego robić, a gdyby to wyszło na jaw, zostałabym wyrzucona ze szkoły i z nauczaniem mogłabym się pożegnać, a ty stałbyś się obiektem drwin wśród kolegów i musiałbyś kontynuować naukę gdzie indziej.

Zamilkł, a ja przeciągnęłam się, mrucząc jak kotka na rozgrzanym dachu. Czułam na ciele jego wzrok, pożerający krągłości i wypukłości.

– Nie możemy być ze sobą w oficjalnym związku, to chyba jest jasne, prawda? – Pokiwał głową ze zrozumieniem. – Nie będziemy chodzić na randki, trzymać się za ręce publicznie, całować się w parku czy w kinie. To jest niemożliwe, bo – westchnęłam – żyjemy w kraju i świecie, jakim żyjemy, a ja nie jestem Don Kichotem i nie zamierzam walczyć z wiatrakami.

Trawił chwilę moje słowa, ale nie skomentował.

– Chcę jednak się z tobą spotykać, bo – spojrzałam na niego – lubię cię, wiem, jak na mnie patrzysz i pociągasz mnie. Twoi koledzy to dzieciuchy, ty jesteś inny, sprawiasz wrażenie dorosłego, bardziej dojrzałego, niż oni. Jesteś przystojny, a twój wzrok powoduje, że moje wnętrze robi się mokre. – Naparłam na niego biustem, całując głęboko. Oddał pocałunek, nie będąc już tak nieśmiały, a jego język był gibki i zwinny. Pomyślałam, co mógłby nim wyczyniać w mojej cipce i dostałam gęsiej skórki na całym ciele.

– Świetnie całujesz. – Oderwałam się od niego, oddychając szybko. – Spojrzałam w dół, członek stał w pełnej gotowości, zapragnęłam znowu mieć go w sobie.

To są plusy sypiania z nastolatkiem, szanowni czytelnicy, z jednej strony urocza nieporadność, zbyt szybki wytrysk czy brak delikatności, z drugiej popęd i chęć na seks tak ogromne, że nawet po półtorarocznym poście przez głowę przemknęła mi myśl, czy dam mu radę.

– O. – Dotknęłam go, był ciepły, nabrzmiały, a żyłki pod skórą były doskonale widoczne. – Chodź i daj mi jeszcze jeden orgazm, proszę – jęknęłam, rozsuwając szeroko uda i prezentując mu ją w całej okazałości. Po reakcji wiedziałam, że długo nie będę musiała czekać, skoczył zwinnie po prezerwatywę, pomogłam mu ją nałożyć i wjechał do wnętrza, tym razem ostro i gwałtownie, aż trochę mnie zabolało, mimo że byłam mokra i wciąż nabrzmiała po poprzednim szczytowaniu. Od razu nadał szybkie tempo, od którego zaparło mi oddech, zamknęłam oczy, objęłam go mocno udami i ramionami, przyjmując w sobie kolejne bezlitosne, ciężkie wbicia. Błagałam go w myślach, żeby jeszcze nie kończył, mając nadzieję, że dojdę przed nim. On jednak nie sprawiał wrażenia zbliżania się do finiszu, wręcz odwrotnie, pompował mnie z godną podziwu determinacją. Przestałam się nad tym zastanawiać, kiedy poczułam pączkujący we wnętrzu orgazm, rozwijający się w lawinowym tempie i nadchodzący zaskakująco szybko. Zdążyłam tylko wyszeptać „o mój Boże”, po czym krzyknąć „teraz” i dotarłam do fantastycznego szczytu, trwającego dłużej, niż poprzedni.

Próbowałam uspokoić się, czekał cierpliwie, aż otworzę oczy, czułam na sobie jego wzrok.

Jęknęłam, kiedy wysunął się powoli ze mnie. Cała prezerwatywa była od zewnątrz mokra od mojego śluzu, a we wnętrzu jego członek był zabrudzony białą wydzieliną.

– To żel opóźniający wytrysk. – Uprzedziłam pytanie. – Musiałam coś wymyślić, żebyś nie czuł się sfrustrowany, jak mój pierwszy chłopak.

– Ach. – Zrozumiał w lot. – To dlatego nie skończyłem wcześniej. – Pocałował mnie, widocznie zadowolony. Mężczyźni mają często kompleks na punkcie zbyt szybkiej ejakulacji, a w jego przypadku chciałam uniknąć stresu i wprowadzania w świat seksu z nerwami.

Może powinnam oprócz angielskiego uczyć seksuologii?

Prawie parsknąłem, powstrzymując się w ostatniej chwili. Jeśli to zauważył, zignorował, skupiony na piersiach.

– Mogę dotknąć? – zapytał.

– No pewnie. – Zaskoczył mnie pytaniem. – Daj rękę.

Chwyciłam go za dłoń i położyłam na prawej piersi, a palce owinęłam wokół sutka. Natychmiast stwardniał i lekko pulsował, wydzielając przyjemne ciepło.

– Weź go do ust – poprosiłam. Chciałam jeszcze jednego orgazmu, uwielbiałam pieszczoty piersi i sutków, często masturbując się, sama się tak rozgrzewałam. Rzucił się na nią i wsunął sutek głęboko w usta, tak daleko, że na czubku poczułam podniebienie.

To było to. Instynktownie sięgnęłam dłonią między uda i zaczęłam poruszać powoli, wsuwając i wysuwając palec do wnętrza.

– Ssij go! – poprosiłam błagalnie. Rozkosz wróciła natychmiast, mimo dwóch orgazmów. Język Michała pracował na mojej piersi i jej czubku, a dłoń między udami poruszała się coraz szybciej.

– Boże, dochodzę po raz trzeci. – Wygięłam ciało w łuk i szczytowałam w ciszy, drgając przy każdym skurczu. Skończyłam, wypuściłam z siebie powietrze, otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się do niego szeroko, całując w usta.



M.



Drzwi otworzyły się, a naprzeciw mnie stanęła ona. Z lekkim uśmiechem na twarzy, bez wpuściła mnie do środka, po czym zamknęła je na kluczyk, chwyciła mnie za rękę, przyciągnęła do siebie mocno i pocałowała.

O.

Kurwa.

Świat się zatrzymał, a mój oddech, krążenie i jakiekolwiek inne czynności życiowe zamarły w okamgnieniu. Smakowała kawą, papierosem i miętą z gumy do żucia. Miękkie usta zwierały się z moimi, a język naciskał wnętrze, poszukując mojego. Wreszcie, kiedy rozłączyliśmy się, spojrzała mi prosto w oczy i wyszeptała.

– Chcę się z tobą kochać, Michał.

– Pani profesor – wydukałem. – Ale ja nigdy…

– Wiem, Michałku, wiem. – Pogładziła mnie czule po twarzy. – To nie jest przeszkodą. – Zamilkła na chwilę, a jej dłonie wodziły po moim ciele, wzdłuż pleców, chwilami po pośladkach, zjeżdżając w okolice pachwin. Oczywiście mój mały przyjaciel stał w pełnej okazałości, wbijając się w jej podbrzusze, co na pewno czuła. – A ty tego chcesz?

– Ttak, oczywiście. – Bałem się poruszyć, ale moje dłonie, idąc jej śladem, zaczęły nieśmiało dotykać pleców Beatki i zjechały w kierunku pośladków.

– Nie bój się. – Wyszeptała i pocałowała mnie lekko w kącik ust. – Wiem, jak na mnie patrzysz, myślałeś, że tego nie widzę, co? Nie dało się nie zauważyć. – Uśmiechnęła się.

Kiwnąłem szybko głową w odpowiedzi na znak zgody, nie wierząc w to, co się dzieje i bojąc się, że się obudzę albo niespodziewanie zmieni zdanie. Nieśmiało chwyciłem za jej pośladki i ścisnąłem lekko dłonią, często obserwowałem starszych kumpli albo… ojca, który jak mało kto, skutecznie zajmował się w podobny sposób tyłkiem matki. Rzuciła krótko.

– Chodź za mną.

Zaplecze, gdzie jakiś czas temu robiła mi dobrze, zmieniło się niewiele, poza rozłożonym na podłodze grubym kocem, a na biurku kilkoma opakowaniami prezerwatyw. Przełknąłem nerwowo ślinę, nie zauważając, że Beatka zdążyła zamknąć również drzwi do kantorku na klucz i pozbyć się ubrania, zostając w biustonoszu i stringach.

– Rozbierz się. – Stanęła za mną, szepcząc mi do ucha. Ochoczo zrzuciłem z siebie t–shirt, jeansy, skarpetki, zostając w samych bokserkach. Wodziła dłońmi po klatce piersiowej, podbrzuszu i pośladkach, omijając najbardziej erogenne strefy, co bardzo mi się nie podobało. Chciałem jak najszybciej przystąpić do dzieła, nie rozumiejąc, że gra wstępna jest równie ważna, co sama konsumpcja.

– Na pewno wiesz, jak jest zbudowana kobieta, prawda? Musisz wiedzieć, obecne pokolenie ma łatwiej, niż moje, przynajmniej macie dostęp do pornografii, ja musiałam uczyć się podstaw anatomii od kolegów z klasy. – Zachichotała. – No pokaż mi go, bo ostatnio nie widziałam w pełnej okazałości, co tam nosisz między udami. – Nie czekając na mój ruch, ściągnęła bokserki.

Był tak napięty i twardy, że żyłki na nim pulsowały w rytm bicia serca.

– Wow. – Szepnęła z podziwem. – Duży. – Uklęknęła i pocałowała czule główkę. Kręciło mi się w głowie z podniecenia i czułem się jak w surrealistycznym filmie, a moje reakcje były opóźnione, jakbym został poddany wpływowi narkotyków. Zerknąłem w dół, Beatka całowała uda dookoła kutasa, zbliżając się powoli do trzonu, a palcami dłoni przesuwała skórkę w górę i dół, bardzo powoli, nie docierając jednak do główki.

– Och. – Jęknąłem. – Nie wytrzymam długo.

– Wiem. – Uśmiechnęła się. – Dlatego chciałabym, żebyś zapamiętał swój pierwszy raz do końca życia.

Wstała, podeszła do biurka i rozerwała opakowanie z prezerwatywą, po czym nałożyła gumkę na członek. Cały czas na jej twarzy widniał lekki uśmiech, jakby plan, który założyła, realizował się w stu procentach. Zadowolona z efektu, rozpięła biustonosz i powoli zsunęła go z siebie, patrząc mi prosto w oczy.

O mój Boże, ale cuda.

Dwa fantastyczne melony, z małymi, różowymi, napiętymi sutkami, sterczącymi wojowniczo w moją stronę, czekały na moje dłonie. Chwilę później na podłogę opadły również stringi, a moim oczom ukazała się różowa cipka, z idealnie przystrzyżonym paseczkiem w pionie, pomyślałem, że spuszczę się zaraz w gumkę bez jej pomocy. Nie dała mi jednak na to szansy, pociągając mnie za sobą na koc, rozłożyła szeroko uda, rozciągając ją palcami i szepnęła z nadzieją i pożądaniem.

– Wejdź we mnie.

Nieporadnie klęknąłem i nachyliłem się nad nią. Serce waliło jak szalone, a w głowie dudniły słowa „tylko nie skończ za szybko”. Główka zbliżała się do warg sromowych, dotknęła ich i powoli zanurzyła się we wnętrzu. Wreszcie dotarłem do samego końca, czując nieprawdopodobne ciepło na całej długości penisa. Tak mocno skoncentrowałem się na wrażeniach, odczuwanych na kutasie, na próbie udanej kopulacji i na tym, żeby nie zrobić z siebie idioty, że nie zwróciłem uwagi na fakt, że… kocham się z nią! Początkowe trudności, w końcu ruch biodrami to coś, czego każdy facet musi się nauczyć, prędzej czy później, nie były przeze mnie do tej pory ćwiczone, a kiedy uświadomiłem sobie, że moje marzenie, tak skrycie hołubione, właśnie się spełnia, ucieszyłem się tak bardzo, że miałem ochotę wznieść pięść do góry w geście triumfu. Spojrzałem jednak w jej twarz i ujrzałem coś, co zostanie ze mną do końca życia, a każda kobieta, z którą później spałem (było ich kilka) przypominała mi w większym lub mniejszym stopniu Beatkę.

– Michałku, wspaniałe, ale mi dobrze. – Jęknęła, wyrzucając biodra do przodu i próbując zderzać się ze mną. W pomieszczeniu rozległ się dźwięk plaskania i stykającej się skóry, piersi pani profesor falowały w rytm wbić, podjeżdżając niemal pod brodę, a zamknięte oczy i zaciśnięte usta wskazywały, że chyba robię wszystko prawidłowo.

A przynajmniej miałem taką nadzieję.

Pomny zachowania aktorów porno, które intensywnie studiowałem przez ostatnie miesiące, przyspieszyłem mocno, na co Beatka jęknęła, przyciągnęła mnie do siebie i szepnęła, że zaraz skończy. Poczułem, jak twarde jak małe kamyczki sutki w kolorze dojrzałych malin wbijają się w mój tors. Wrażenie to było na tyle mocne, potęgowane przez jęki i zaciśnięte wokół moich bioder uda, że zdołałem tylko wystękać „och kurwa” i dostałem tak mocnego orgazmu, że zrobiło mi się ciemno przed oczami. Krańcem świadomości zarejestrowałem, jak wbija paznokcie w moje plecy i spazmatycznie łapie oddech w trakcie szczytowania.

Pięć minut później leżała na moim ramieniu, a ja bawiłem się jej rudymi kędziorami.

– Pani profesor? – Spojrzała na mnie leniwym wzrokiem, z zamglonymi oczami. – Co dalej będzie?

Wpatrywała się przez dłuższą chwilę w moje oczy, dotknęła ust i zaczęła mówić.

– Przede wszystkim, kiedy jesteśmy razem, przestań do mnie mówić „pani profesor”. Czuję się wtedy jak sześćdziesięcioletnia ciotka. Mów mi po imieniu, dobrze?

– Dobrze – odparłem zaskoczony, ale i zadowolony. – A mogę mówić ci Beatka? Tak nazywałem cię w myślach.

– W myślach, Beatka. – Uśmiechnęła się. – Tak mówił mi tata, w porządku, niech będzie. Często o mnie myślałeś? – Zaczerwieniłem się, domyślając się kontekstu pytania. – No więc. – Zaskakująco zmieniła temat, co przyjąłem z ulgą, po czym przeciągnęła się, a jej piersi zafalowały, mój organ zareagował prawidłowo, czyli drgnięciem. – Nie wiem, co będzie. W ogóle nie powinniśmy tego robić, a gdyby to wyszło na jaw. – Uśmiechnęła się smutno. – Ja zostałabym wyrzucona ze szkoły i z nauczaniem mogłabym się pożegnać, a ty stałbyś się obiektem drwin wśród kolegów i musiałbyś kontynuować naukę gdzie indziej.

Zaległa cisza, chyba nie tego oczekiwałem, ale po latach uznałem, że określenie przez nią jasnych zasad było najlepsze, co mogła wtedy zrobić.

– Nie możemy być ze sobą w oficjalnym związku, to chyba jest jasne, prawda? – Uniosła się na łokciu, pokiwałem głową. – Nie będziemy chodzić na randki, trzymać się za ręce publicznie, całować się w parku czy w kinie. To jest niemożliwe, bo – westchnęła – żyjemy w kraju i świecie, jakim żyjemy, a ja nie jestem Don Kichotem i nie zamierzam walczyć z wiatrakami.

Nie zrozumiałem za bardzo wtedy, o co jej chodziło, teraz już wiem. O ostracyzm publiczny w przypadku wyjścia na jaw naszego romansu.

– Chcę jednak się z tobą spotykać, bo – zawahała się – lubię cię, wiem, jak na mnie patrzysz i – zawahała się po raz drugi – pociągasz mnie. Twoi koledzy to dzieciuchy, ty jesteś inny, sprawiasz wrażenie dorosłego, bardziej dojrzałego, niż oni. Jesteś przystojny, a twój wzrok powoduje, że moje wnętrze robi się mokre. – Uśmiechnęła się i pocałowała mnie z języczkiem. Oddałem pocałunek, przyklejając się do niej jak cholerny glonojad.

– Świetnie całujesz. – Przerwaliśmy na chwilę, a ona zaczerwieniona oddychała szybko. – O. – Spojrzała między moje uda, kutas stał na baczność, mimo że kwadrans temu spuściłem się tak mocno, że miałem wrażenie, jakbym strzelił wnętrznościami. – Chodź i daj mi jeszcze jeden orgazm, proszę – jęknęła, rozchylając szeroko uda.

Na widok tej różowej piękności, z idealnie przystrzyżonym paseczkiem włosów, krew mi zawrzała. Rzuciłem się w kierunku blatu po prezerwatywy, drżącymi dłońmi przerwałem perforację opakowania i z jej pomocą nałożyłem gumkę na stwardniały do granic możliwości organ. Tym razem nie celebrowaliśmy chwili wejścia w nią, wszedłem ostro i mocno, będąc niedoświadczonym kochankiem i nie potrafiąc się tak naprawdę jeszcze zachować, zacząłem wzorem aktorów porno, nabijać ją na siebie w szybkim tempie. O dziwo, chyba tego oczekiwała, bo błyskawicznie zaczęła jęczeć z zamkniętymi ustami, co rusz całując mnie, wbijając paznokcie w mój tors, czy ssąc swoje sutki. Jeszcze dziwniejszy był fakt, że nie czułem potrzeby spuszczenia się, jakby mój kutas przestał reagować na bodźce, a ja mogłem poużywać z nią sobie tyle, ile miałem ochotę. Chwyciłem za piersi i ścisnąłem mocno, kręcąc sutkami między palcami, Beatka jęknęła, po czym krzyknęła „teraz”, wyprężyła ciało w łuk i zapadła w obezwładniający orgazm.

Pewnie, gdybyśmy usiedli teraz, po latach, obok siebie i zaczęli wspominać to, co wtedy razem przeżyliśmy, nasze opowieści różniłyby się. Pewnie nie pamiętam części słów, spojrzeń czy gestów, które zapamiętała ona. Pewnie też inaczej odbierałem to, co się działo. Pamięć jest ulotna, mimo to większość zdarzeń z nią związanych odtworzyłem lub odtworzę doskonale.

Czekałem, aż otworzy oczy, nie wiedząc za bardzo, co robić dalej. Kiedy spojrzała na mnie, w jej wzroku widziałem przyjemność, radość, wdzięczność i coś, czego wtedy nie potrafiłem zinterpretować. Doszło to do mnie lata później, kiedy kochałem się ze swoją żoną.

To była miłość. Ona mnie kochała. Wtedy (niestety!) nie miałem o tym pojęcia.

Wysunąłem się z niej ostrożnie, gumka była z zewnątrz całą pokryta jej śluzem, a kiedy ją zdjąłem, zauważyłem białawą substancję na główce.

– To żel opóźniający wytrysk. – Nagusieńka patrzyła na mnie, swojego ucznia, jak na człowieka, który zerżnął ją niczym dojrzały kochanek.

– Ach, to dlatego nie skończyłem. – Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją lekko.

– Musiałam coś wymyślić, żebyś nie czuł się sfrustrowany, a pamiętam przy swoim pierwszym razie, że mój ówczesny chłopak niestety tak się czuł.

– Mogę dotknąć? – Pokazałem na jej piersi.

– No pewnie. – Zdziwiła się trochę.– Daj rękę.

Chwyciła za moją dłoń i położyła na prawym cycku, a palce owinęła wokół sutka. Zacząłem delikatnie kręcić nimi wokół, powodując, że stwardniał i zrobił się duży.

– Weź go do ust – szepnęła. Najwyraźniej było jej jeszcze mało. Dla mnie to woda na młyn, dzień wcześniej nawet nie śmiałem marzyć, że przytrafi mi się coś takiego. Dopadłem do piersi i wsunąłem głęboko sutek w jamę ustną po całą obwódkę, tak że dotknął podniebienia. Wyprężyła ciało w łuk, jej ręka powędrowała między uda i zaczęła się masturbować.

– Ssij go, proszę – jęknęła, przyspieszając tempo. Podniecało mnie to po raz kolejny nie na żarty, kutas stanął momentalnie, ale pokornie ssałem, obejmując drugiego palcami i drażniąc, a jednocześnie obserwując jej twarz. Długo nie musiałem czekać, po kilkunastu ruchach dłonią docisnęła mi mocno głowę do piersi i bezgłośnie doszła po raz trzeci.



– Nie boisz się mnie? – Zapytała po chwili, kiedy odpoczywaliśmy.

– Nie, dlaczego? – Zdziwiłem się. – Przecież ci ufam.

I kocham. – Dodałem w myślach, nie mając śmiałości powiedzieć tego głośno. Zresztą dojrzałość objawia się również tym, że nie wyjawia się najgłębszych uczuć już na pierwszej randce, nawet jeśli to rozbierana randka.

– To dobrze. – Lubiłem, kiedy mnie dotykała, a ona uwielbiała głaskać mnie po twarzy, co teraz uczyniła. – Nigdy bym cię nie skrzywdziła i chciałabym, żebyś to zapamiętał. – Pokiwałem głową. – A teraz chodź tutaj i przytul się do mnie.

Położyłem się na jej piersi, słuchając bicia serca i chłonąc jej ciepło, zapach i feromony, które wydzielała.



– Michał, a teraz najważniejsze. Skup się, bo od tego wszystko zależy, dobrze? – Kilkanaście minut później ubieraliśmy się, porządkując bałagan po sobie. – W szkole musisz, powtarzam, MUSISZ – dodała z naciskiem – zachowywać się, jak do tej pory. Żadnych odstępstw, a tym bardziej absolutnie żadnych rozmów na ty, gestów świadczących o tym, że coś nas łączy. Jestem twoją panią profesor i tak musi pozostać. Rozumiesz? – Pokiwałem z powagą głową, zdając sobie sprawę, że moja i jej przyszłość od tego zależy, ale nie mając świadomości, jak bardzo. Zwłaszcza jej. I ile dla mnie ryzykuje.

– Dotychczas radziłeś sobie doskonale, obserwowałam cię po powrocie ze zwolnienia. Nie dałeś nawet jednego sygnału, który mógłby być podejrzeniem dla otoczenia. Tak musi pozostać. Dalej musisz być szarmancko–naiwnym nastolatkiem, platonicznie i nieco nieszczęśliwie zakochanym w swojej pani profesor, która powściągliwie będzie odrzucać twoje zaloty, składając je na karb młodzieńczych skoków hormonów i rozpoznawania własnej seksualności.

Nie wszystko z jej wypowiedzi zrozumiałem, ale stało się dla mnie czytelne jedno – nasze role „dla świata” nie zmieniają się. To akurat nie było problematyczne, przyzwyczaiłem się do jej ignorowania mnie i traktowania, jak pozostałych.

– Druga kwestia. Nie możemy spotykać się w szkole, dzisiaj zrobiłam wyjątek, bo wszyscy stąd zniknęli z powodu świąt, ale w przyszłości musimy znaleźć inne miejsce.

– Czyli jakie? – Zafrasowałem się. – U mnie w domu odpada. Mieszkam z rodzicami i…

– Ćśś. – Przerwała mi, zatykając palcem usta. – Wiem, że mieszkasz z rodzicami, przecież znam ich oboje, przychodzą na wywiadówki. Będziemy spotykać się na razie u mnie, a może znajdę inną miejscówkę.

Trawiłem chwilę jej słowa, patrząc, jak się ubiera. Miała piękne ciało, wtedy tego trochę nie doceniałem i nie rozumiałem, ale zapamiętałem każdy jego fragment, wklęsłości i wypukłości, a kształty trafiały idealnie w me gusta.

– Dobrze. – Zgodziłem się, nie mając alternatywy i de facto wyjścia. – Kiedy zobaczymy się następny raz? –

Zastanowiła się.

– Wyjeżdżasz na święta? – Pokręciłem głową, zaprzeczając. – To bardzo dobrze. – Uśmiechnęła się szeroko. –  Wiesz już, gdzie mieszkam, więc trafisz bez problemu. – Tak, znałem dość dobrze tę okolicę, niezbyt ciekawa, ale dało się przeżyć. Trzy bloki dalej zaczynała się strefa, gdzie lepiej ekipą mniejszą, niż dziesięć osób nie wchodzić. Kiedy odprowadzałem ją po dyskotece, grałem chojraka, ale tak naprawdę czułem lekki strach, czy z którejś z klatek schodowych nie wypadnie za chwilę grupa dresiarzy na krojenie małolata. – Pod moim blokiem stoi murek, będę na jego północnej części, tej od strony piaskownicy, stawiać plusa w dniu, na który się umawiamy. Jeśli plusa nie będzie, spotkanie jest nieaktualne. Rozumiesz, o co mi chodzi?

– No pewnie, trochę jak w filmach i książkach szpiegowskich. – Puściłem do niej oko. Czytałem kilka książek o szpiegach i znałem te triki.

– O właśnie, celne porównanie! – Zachichotała. – Michałku, a teraz wracaj do domu, ale najpierw. – Zbliżyła się, zarzuciła mi ręce na ramiona i zbliżyła twarz do mojej. – Pocałuj mnie.

Zbliżyłem usta do jej warg, nastąpiło scalenie, przeszedł mnie dreszcz, nigdy nie czułem się tak z inną kobietą, jak wtedy z nią. Jednak pocałunki z pierwszą miłością są zawsze wyjątkowe i pamiętasz je do grobowej deski.

– Ty masz chyba niezaspokojony apetyt, co? – Zerknęła w dół, gdzie pod dżinsami widać było sporą wypukłość, wbijającą się w jej podbrzusze. Wzruszyłem ramionami i pocałowałem ją jeszcze raz. – To dobrze, że masz. Na pewno odpowiednio go spożytkujemy. – Puściła do mnie oko i uśmiechnęła się nieco lubieżnie.

– To do poniedziałku, Beatko. – Uśmiechnąłem się.

– Do poniedziałku, Michałku. – Pożegnała mnie – Tylko bądź ostrożny, tutaj w szkole też, okej? Najlepiej wyjdź przez szatnię, tam nie będzie cię widział ochroniarz. – Kiwnąłem głową na zgodę i ruszyłem w stronę schodów.



B.



– To do poniedziałku, Beatko. – Usłyszałam. Znowu miał erekcję, a ja ponownie ochotę na seks z nim. Musiałam go jednak wygonić, bo o osiemnastej ochrona robiła obchód po salach, a niekoniecznie chciałam być nakryta „in flagranti” z uczniem…

– Do poniedziałku, Michałku. – Pożegnałam go. – Tylko bądź ostrożny, tutaj w szkole też, okej? Najlepiej wyjdź przez szatnię, tam nie będzie cię widział ochroniarz. – Kiwnął głową na zgodę i zniknął na schodach.



Pięć minut później byłam spakowana, koc trafił do podręcznej torby, zużyte gumki zamierzałam wyrzucić po drodze na parking, żeby nie zostawiać śladów, obejrzałam jeszcze salę i zaplecze, po czym zamknęłam drzwi na klucz.

Wsiadłam do Escorta, ale nie uruchomiłam silnika, tylko oparłam ręce oraz brodę na kierownicy i zaśmiałam się cicho. Wciąż czułam przyjemne pulsowanie wnętrza, a spojrzenie w lusterko dawało jednoznaczną informację, co się ze mną dzieje.

Tak, widywałam już ten widok, u siebie, koleżanek, znajomych.

Byłam zakochana, oczywiście nie powiem mu tego, bo jest na to za wcześnie, a może za chwilę wszystko rozpadnie się, gdyż jemu spodoba się ktoś inny?

O odkryciu nas przez kogoś nawet nie myślałam, nie chciałam sprowadzać czarnego scenariusza w pobliże. Od zawsze tata powtarzał mi, że ważne jest pozytywne myślenie i nastawienie do życia.

No to będę pozytywna. – Postanowiłam, uruchamiając silnik. – Pozytywnie przelecę go w poniedziałek – parsknęłam.

À propos miłości do niego. To oczywiście nie była głęboka miłość, a fascynacja i zauroczenie. Pewnie każdy z was to zna, niezależnie od wieku, macie lat trzynaście, trzydzieści czy dwa razy tyle, jak ja obecnie. Pociągał mnie fizycznie, emocjonalnie i rozbudzał moje zmysły. Poza tym uwielbiałam spędzać z nim czas i czułam się z nim bezpiecznie. Moje wnętrze zostało wypełnione rojem miłosnych motyli, dzięki niemu.

A to chyba jest najważniejsze, prawda?



M.



Jak myślicie, co zrobiłem po tym, jak opuściłem szkołę?

Było wpół do szóstej, starzy nie mieli pojęcia, co się ze mną działo. Wątpię, żeby szaleli z nerwów, w końcu miałem prawie siedemnaście lat i potrafiłem o siebie zadbać. Poszedłem okrężną drogą, starając się wygasić emocje i entuzjazm, wzbudzanie niepotrzebnych podejrzeń o zmianę nastroju wywołałoby lawinę pytań, zupełnie mi w tej chwili niepotrzebnych. Po drodze mijały mnie samochody, autobusy, ludzie na chodnikach, miałem wrażenie, jakbym dla nich nie istniał, został w innym wymiarze ciałem, a tylko mój duch obserwował otoczenie i przemieszczał się w stronę domu. Zadurzony po uszy, z przyjemnie bolącymi lędźwiami, rozluźniony, zaspokojony i szczęśliwy jak nigdy w życiu, spacerowałem, napawając się wcześniejszymi wydarzeniami.

Rodzice na szczęście niczego nie zauważyli, a mnie udało się przeżyć okres przedświąteczny i pierwszy dzień świąt we względnym spokoju, nie zabijając nikogo z rodziny, a drugi ich dzień  traktowałem, jak nagrodę za cierpliwość oraz empatię względem tych małych diabłów, które nas odwiedziły.

W poniedziałkowy poranek miałem doskonały humor. Wiedziałem, że dzisiaj zobaczę się z nią, to znaczy miałem taką nadzieję, bo zawsze mogłem nie ujrzeć plusa na murku i byłoby mi bardzo smutno. Czułem jednak, że tak się nie stanie i za kilka godzin zanurzę się w niej, niczym cholerny Krzysztof Kolumb w przepastnych terenach Ameryki. Rodzicom powiedziałem, że Kotek ma nowy komputer i idę mu pomagać odpalić te wszystkie fantastyczne gry, które mam też u siebie (Kotek owszem, miał nowego kompa, ale aktualnie przebywał z całą rodziną na Górnym Śląsku, nieświadomy biernego udziału w mojej małej konspiracji). Ojciec krzywił się trochę na moje wyjście na ponad pół dnia (uprzedziłem, że wrócę późno, pewnie wieczorem, bo zajmie nam to sporo czasu, a obiad zjem u Kotka), na co mama wkroczyła z interwencją, tłumacząc, że „co on będzie robił ze starymi prykami? A dzieciaki Iwony, czyli ciotki są dla niego za małe i chłopak się nudzi, niech idzie”.

Miałem ochotę podrzucać matkę z radości pod sufit, ale ograniczyłem się do uśmiechu i buziaka z „dzięki mamo”, co rodzicielce w zupełności wystarczyło. Dała mi jeszcze dychę na fajki (wiedziała, że sobie popalam), a na wyjściu szepnęła do ucha, chyba czując, co się święci, „tylko zakładaj gumki, Michał” i z uśmiechem zamknęła za mną drzwi.

Biedna mamusia myślała, że kręcę z Agnieszką, dziewczyną ode mnie z klasy, która przyszła w połowie jesiennego półrocza do nas do szkoły. Dawała mi nie raz do zrozumienia, że jest mną zainteresowana, ale jak doskonale wiecie, celowałem w inny obiekt westchnień i nie zamierzałem dawać jej żadnych nadziei. Wspomniałem kilka razy rodzicom o niej i może stąd ten tekst o gumkach.

No cóż, stwierdziłem w myślach, że użyję ich na pewno, ale z kimś innym, kogo staruszkowie w życiu by nie podejrzewali o bałamucenie syna, hehe.

Blok Beatki odnalazłem bez najmniejszych problemów, w końcu raz już tam byłem, co prawda po ciemku, poza tym znałem osiedle jak własną kieszeń. Z bijącym sercem zbliżyłem się do murku, o którym mówiła i obszedłem go dookoła.

Na ścianie od strony piaskownicy widniał sporej wielkości, napisany kredą plus, który natychmiast starłem.

Yesss. – Zacisnąłem pięść i ruszyłem w stronę klatki schodowej. Drzwi były o dziwo otwarte (większość wieżowców pomontowała domofony z powodu ówczesnej plagi złodziejstwa), więc prawie wbiegłem przez nie, wpadłem jak pocisk do windy, wcisnąłem ósemkę i obserwując mijane za szybą piętra, z niecierpliwością czekałem na zatrzymanie.

Mieszkała w końcu korytarza, a jej drzwi było widać tylko z jednego mieszkania. Z tego akurat się ucieszyłem, im mniej ludzi nas widziało, tym lepiej. Zaczynałem rozumieć powody konspiracji, w końcu nie chciałem jej skrzywdzić ani spowodować zwolnienia z pracy.

Delikatne puk, puk. Bez dzwonka, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń.

Dźwięk kroków, zbliżających się do drzwi.

Szurnięcie przesłony wizjera.

Szczęk zasuwki.

Zdjęcie łańcuszka.



B.



Uśmiechnęłam się do niego w powitaniu. Zrobił szybki krok, zamknął drzwi, chwycił mnie za biodra, przyciągnął do siebie i zaczął całować. Zaskoczona oddałam pocałunki, po czym odkleiłam się od niego, śmiejąc.

– Poczekaj, jeszcze zdążysz się mnie nacałować, znudzi ci się. – Skierowałam się do pokoju i gestem zaprosiłam go do środka. – Zdejmij tylko buty, kurtkę powieś na wieszaku.

Nie stroiłam się specjalnie dla niego. Mieliśmy spędzić cały dzień w domu, ubrania niedługo zrzucimy, a ja lubię, jak jest mi luźno. Zwykła bluzka na ramiączkach, szorty i kapcie. Biustonosza i majtek nie zakładałam, więc wzrok Michała padł momentalnie na prześwitujące spod kremowego materiału sutki.

Zrobiłam to oczywiście celowo, a on zareagował tak, jak się spodziewałam, próbował dobrać się do mnie tuż po przyjściu.

– Ale z ciebie szałaput. Jeszcze zdążysz. – Odsunęłam go od siebie  delikatnie, acz stanowczo. – Chcesz herbaty albo coś do jedzenia? Zrobiłam obiad dla nas, a jakbyś chciał, to mam jeszcze świąteczny barszcz.

Lekko rozczarowany usiadł na kanapie, zerkając w telewizor.

Na tym polega nauka, panie Michale. Gra wstępna to nie tylko seks, to też wszystko, co się przed nim dzieje, a moje prześwitujące ubranie jest jednym z jej elementów.

– Niech będzie herbata. A barszczu spróbuję, ale mama zrobiła go tyle, że mam po dziurki w nosie żarcia świątecznego. – Zerkał bez zainteresowania na film. Ukradkiem obserwowałam go, czekając na zagotowanie się wody. Dzisiaj miał na sobie czarny t–shirt, jasne dżinsy i czapkę Chicago Bulls. Jakby nie spojrzeć, klasyczny nastolatek z połowy lat dziewięćdziesiątych.

– Jak spędzałeś święta? – krzyknęłam z kuchni.

– Przyjechała do nas rodzina, siostra mamy z mężem i dwójką dzieci. Paskudne, ośmioletnie bachory, żyć mi nie dawały.

– Każdy nas był kiedyś bachorem. – Wynurzyłam się, niosąc szklanki z herbatą. – Czasem odnoszę wrażenie, że twoi najbliżsi kumple mają tyle lat, ile dzieci twojej ciotki – westchnęłam.

Uniósł pytająco brwi.

– No, Michałku, przecież pierwszego dnia widziałam wasze spojrzenia. – Usiadłam obok  na kanapie i oparłam mu głowę na ramieniu.

– Jakie spojrzenia?

– „Przelecę cię”, „ale cycki”, „zajebista dupa”, czytałam z waszych twarzy, jak z książki. – Zaśmiałam się. – A na widok gestu Gruszkowskiego i tego, co gra w kosza.

– Jordana – podpowiedział.

– Nie Jordana, to znaczy znam jego ksywę, Cegłowskiego. – Przypomniał sobie nazwisko kumpla. – No właśnie, jeden pokazywał gest dymania, a drugi robienia loda.

– To ty to wszystko widziałaś? – Otworzył szeroko oczy.

– No pewnie. Widziałam też, jak kilkukrotnie miałeś erekcję na lekcji, zwłaszcza wtedy, kiedy założyłam spódnicę i bluzkę z dekoltem. Albo wtedy, kiedy wezwałam cię do odpowiedzi, ale zauważyłam, że masz powiększone spodnie i żeby nie robić co wstydu, przy tablicy wylądował zamiast ciebie Sznaucer.

– Ja pierdolę – wyszeptał zszokowany. – Wszystko wiesz…



M.



– Nie wszystko, ale potrafię całkiem nieźle obserwować. Widziałam, jak na mnie patrzysz, że wodzisz cały czas za mną wzrokiem. Przypadkiem na korytarzu posłuchałam rozmowę Sznaucera i Gruszkowskiego, którzy mówili o tobie, że, cytuję, „Niemiec to chyba konia na pamięciówce przy niej wali, tak się zabujał, w starej babie”. – Całkiem udanie naśladowała głos Kotka.

Zaczerwieniłem się po czubki uszu. Każdy chłopak w moim wieku jedzie na ręcznym, trzeba jakoś rozładować napięcie, dopóki nie nastąpi inicjacja seksualna, poza tym masturbacja jest naprawdę spoko, zawsze ją lubiłem. Na światło dzienne została wystawiona jednak moja głęboka tajemnica – fantazje erotyczne z Beatką, mogłem się oczywiście nie przyznawać, ale spalenie przeze mnie buraka po jej słowach, skutecznie ograniczyło mi pole manewru.

– No już, nie wstydź się, przecież to normalne w twoim wieku.

– Nie jesteś zła? – zapytałem trochę zdziwiony.

– Zła? A dlaczego miałabym być zła?

– No wiesz. – Zawahałem się. – W końcu to ja robiłem sobie dobrze, myśląc o tobie. To trochę zboczone.

– Zboczone? Nie lubię tego słowa. Używa go ciemnota, ludzie niewykształceni, a ty taki nie jesteś. Nie mów tak więcej. Miałeś fantazje erotyczne, związane z moją osobą. Myślisz, że inni mężczyźni ich nie mają? Względem swoich partnerek, żon, czy nawet obcych kobiet, będąc w związku czy w stanie wolnym? Pewnie, że mają. Zdziwiłbyś się, jak wielu ich jest. Ja też mam swoje fantazje.

Gładziła mnie uspokajająco po dłoni, wpatrując się w twarz.

– Nie czuj się z tym źle. A mnie – jej uśmiech był inny, dopiero za jakiś czas zrozumiałem, że kokietowała mnie i zachęcała do seksu – podnieca myśl o tym, że podobam ci się tak bardzo i walisz sobie konia do wyobrażenia o mnie.

Skamieniałem. Nie spodziewałem się, że użyje tak prostackiego określenia masturbacji.

– Yyy, tak? – Przełknąłem ślinę. Erekcja była bolesna i mocno wbijała się w materiał bokserek.

– Mhmm, tak Michałku.

Patrzyła mi jeszcze chwilę prosto w oczy, po czym uśmiech zniknął jej z oblicza.

– Pokażesz mi? – zapytała poważnie.

– Co pokażę? – Wydukałem.

– Jak to robisz. – Nachyliła się i zostawiła czubkiem języka mokry ślad od ust do lewego ucha, delikatnie przygryzając małżowinę.

Zatkało mnie, a ciało stało się bezwładne. W głowie przebiegały setki myśli, począwszy od kwestionowania obecnej sytuacji jako rzeczywistości, poprzez wstyd przed robieniem tego w jej obecności, skończywszy na strachu, że nie uda mi się dla odmiany skończyć i będę się trzepał, aż zedrę skórę z napletka.

– Michałku, coś się stało? – Jej głos był ciepły, czuły i troskliwy.

– Nie. – Zawahałem się. – Po prostu wciąż nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Jeszcze kilka dni temu robiłem to, wyobrażając sobie ciebie obok. A teraz  – nabrałem powietrza – mam to zrobić przed tobą, w rzeczywistości. To trochę surrealistyczne.

–  To może trochę ci pomogę, żebyś nie czuł się tak onieśmielony? – szepnęła prowokująco, po czym wstała, obróciła się tyłem i wypinając lekko pupę, powolnym ruchem, dwoma palcami wskazującymi, wsuniętymi pod gumkę szortów, ściągnęła je z siebie, odwracając głowę i obserwując moją reakcję. Moim oczom ukazały się perfekcyjne, krągłe pośladki, łączące się jabłko. Uwielbiałem ten kształt, a ona miała idealny tyłek, wypukły, z dużymi biodrami. Między nimi mignęły różowe wargi z krótko przyciętymi włoskami. Kutas wciąż dumnie sterczał, powiększając bokserki i spodnie.

– Rozbieraj się. – Odwróciła się do mnie, popchnęła na kanapę i zaczęła całować. Szybko zorientowałem się, że zanim przejdziemy do konkretów, gra wstępna jest równie ważna, co właściwy seks, zacząłem ją trochę naśladować i krążyć dłońmi po ciele.

– Dobrze sobie radzisz – szepnęła mi do ucha z przyspieszonym oddechem. – Tylko trochę za gwałtownie, powoli przesuwaj dłonie, do niczego nam się nie spieszy, a im wolniej, tym bardziej będziesz chciał się kochać, napięcie stanie się większe i będziesz bardziej podniecony, kiedy skończymy grę wstępną. – Jęknęła, kiedy ścisnąłem lekko pierś i sutek. – O właśnie tak, skarbie. Doskonale. – Zaatakowała me usta swoimi, a język wepchnęła głęboko do środka, czułem jej dłonie, krążące po torsie i brzuchu, aż wreszcie dotarły do krocza.

– Ale jesteś twardy. Napięty, gotowy, żeby się spuścić. – szeptała, rozpinając nerwowo guzik dżinsów i rozsuwając rozporek. Uwolniony kutas wyskoczył z materiału niczym tyczkarz. – Piękny. – Zsunęła spodnie i bokserki do kostek, klęknęła między moimi nogami i patrząc w oczy, rozsunęła szeroko usta, po czym pochłonęła główkę.

– Ooooooch. – jęknąłem przeciągle, czując zbliżający się z prędkością rozpędzonego pociągu orgazm. – Uważaj!

Natychmiast przerwała i z uśmiechem dziewczynki, która prawie nabroiła, wstała i pociągnęła mnie za sobą.

– Rozbierz się do końca, a ja sobie popatrzę. – Rozkazała, kładąc się na plecach na kanapie i rozsuwając szeroko uda. Widziałem w całej okazałości jej cipkę, różowe, błyszczące od śluzu wargi, po których powoli przesuwała palce, pieszcząc się leniwie. Spod wpół zmrużonych oczu wyzierało spojrzenie pełne pożądania, stanąłem przed nią, tak jak mnie rodzice stworzyli.

– A teraz zrób to na mnie. – Wydała kolejne polecenie.

Wyobrażałem sobie dziesiątki, jeśli nie setki razy tę scenę, a teraz przeobraziła się w rzeczywistość. Czy to sen, a ja za chwilę obudzę się z obspermionymi gaciami od piżamy? Błagam, żeby tak nie było, a jeśli nawet, to niech chociaż we śnie skończę. Będę miał o czym marzyć przez najbliższe tygodnie i miesiące.

– Halo, ja tu czekam.

– Już, już. – Spojrzenie na nią przywróciło stan wrzenia w moim wnętrzu. Beatka robiąca sobie dobrze na mój widok wymusiła postanowienie przeprowadzenia perfekcyjnego walenia konia. W tym akurat miałem doświadczenie, w końcu robiłem to od jakichś czterech, pięciu lat.

– No to do roboty, bo dostaniesz ocenę niedostateczną i będziesz musiał się poprawiać, ustnie. – Zażartowała, parsknąłem, ale po chwili spoważniałem. Wciąż nie przerywała pieszczot cipki, dotknąłem lewą dłonią jej piersi, muskając i bawiąc się sutkiem, a prawą zacząłem się powoli onanizować.

– Och tak, grzeczny chłopiec, pięknie to robisz. Jesteś bardzo pojętnym uczniem – wyjęczała, przyspieszając ruchy dłonią. Jej wzrok błądził po moim ciele, co rusz zatrzymując się na różowej główce, coraz bardziej napiętej i twardej. Czułem, że długo nie wytrzymam, ścisnąłem pierś, na co pisnęła i wsunęła palce drugiej dłoni do wnętrza, a jej uda zaczęły niekontrolowanie drżeć.

– Dochodzę – wychrypiała i wygięła ciało w łuk, szczytując z zamkniętymi oczami. Poczułem zbliżający się orgazm, złapałem lewą ręką za jądra, ścisnąłem lekko i z krzykiem doszedłem, zalewając jej brzuch oraz piersi kanonadą nasienia.

– Ale gorące – wyszeptała z zamkniętymi oczami, powoli dochodząc do siebie. Dyszałem ciężko, próbując uspokoić oddech, uda mi drżały, a całe ciało było fantastycznie lekkie, jakbym zrzucił z dziesięć kilo.

 – Ale dobrze się czuję. – Zwaliłem się jak kłoda obok niej, otworzyła oczy, spojrzała w dół i ujrzawszy, że jest cała w spermie, zaśmiała się i wtarła większość w skórę, a resztę zebrała ręcznikiem, przyniesionym z łazienki.

– Musiałeś się chyba oszczędzać przez ostatnie dni. – Mrugnęła po powrocie z ubikacji. Położyła się obok i przytuliła.

– Ostatni raz robiłem to w czwartek. Nie podobało ci się?

– A zauważyłeś, żeby mi się nie podobało? Miałam taki orgazm, że o mało nie wyrwało mi trzewi. – Na mój pytający wzrok dodała. – Tak się mówi, kiedy szczytujesz bardzo mocno. Albo znam drugi tekst, ale to już o seksie oralnym, że kobieta robi takiego loda, że dupa wciąga prześcieradło.

Wybuchnęliśmy oboje niekontrolowanym śmiechem, rechocząc przez dłuższą chwilę, po czym zaległa cisza.



 B.



Leżeliśmy tak dłuższy czas, drzemiąc, tuląc się do siebie, budząc, całując i znowu zasypiając. Stałam się taka czuła, miękka i rozleniwiona, jak kotka na blaszanym, rozgrzanym dachu. Przywierałam do niego, wsuwałam palce we włosy, dotykałam, chłonęłam zapach młodzieńczego, pachnącego seksem i feromonami ciała.

Czy mogło mnie spotkać coś lepszego?

– Mhmmm. – Wymruczałam, prężąc się i przeciągając. – Ale podrzemałam. A ty spałeś?

– Trochę. – Bawił się moimi włosami, zakręcając je sobie na palec. Coraz bardziej swobodny i śmiały. – Ale głównie patrzyłem na ciebie, zastanawiając się, jak to jest możliwe, że jesteś obok, ty, pani profesor, a ja smarkacz, twój uczeń, kocham się z tobą.

– Czytałeś „Lolitę” Nabokova? – odpowiedziałam pytaniem.

– Słyszałem o tej książce, ale nie miałem okazji jej dorwać.

– Jesteś na tyle inteligentny i dojrzały, że zrozumiesz jej sens. Przeczytaj, to ułatwi ci zrozumienie, co dzieje się między nami. Zakochujemy się w sobie, czujesz to chyba, prawda? Z boku to może wydawać się niemożliwe, absurdalne i społecznie naganne, w końcu uwiodłam nastolatka. – Pokręcił głową, chcąc przerwać. Położyłam mu palec na ustach. – Pozwól mi dokończyć. Tak, uwiodłam cię, Michał. Czy czuję się z tym źle lub mam wyrzuty sumienia? Nie wiem. Za dużo się dzieje, żebym się nad tym zastanawiała. Myślałam o tobie prawie cały czas od środy – Uśmiechnęłam się, rozmarzona. – Podobało mi się, jak się kochaliśmy, byłeś taki zaangażowany, niewinny i młodzieńczy, a jednocześnie dojrzały i świadomy. Poza tym. – Zaczerwieniłam się lekko. – Ja też… – Urwałam zawstydzona.

– Co ty też? – Przybliżył się.

– Nie powiem, wstydzę się.

– Jak się powiedziało a, to teraz trzeba powiedzieć be, pani profesor.

– Nie powiem. – Wystawiłam język, drocząc się z nim.

– Nie? – Złapał w lot. – No to cię zmuszę. – Chwycił mnie za dłonie i zablokował nad głową. Leżałam na plecach, więc spodziewałam się, że zacznie lizać piersi, a tymczasem ten diabeł przytrzymał moje dłonie palcami lewej ręki w nadgarstkach (był silny, dużo silniejszy ode mnie), a prawą ręką zaczął mnie łaskotać.

– Ała, przestań ty małoletni sadysto! – Wybuchłam śmiechem, wijąc się pod nim i próbując uwolnić. Nie dałam jednak rady, trzymał mnie tak mocno.

– Mów, bo przejdę do drugiego etapu tortur. – Przestał na chwilę, a jego głowa pojawiła się na wprost mojej. Z zawadiackim uśmiechem i błyskiem w oku.

Pod wpływem tego spojrzenia zakochałam się właśnie o kolejnych kilka procent bardziej.

– Nie boję się ciebie, gówniarzu! – Wypaliłam na wydechu, czując, jak palce znowu łaskoczą mnie pod żebrami. – Ahahaha! Dzwonię po policję! – Zanosiłam się śmiechu. – Skarbie, przestań, bo brzuch już mnie boli!

– Powiesz, albo drugi etap będzie grany. – Polizał mój brzuch, przesuwając język w kierunku pachwiny.

– O nie. – Zerwałam się. – Najpierw obiad, a później będziesz się do mnie dobierał, albo ja do ciebie. Tyyyy…

– Dobrze, ale powiedz. No powiedz. – Stanął za mną i pocałował mnie w tył głowy.

– No dobrze. – Zgodziłam się. Odwróciłam się do niego twarzą, zarzuciłam mu ręce na szyję i szepnęłam do ucha.

– Po tym, jak zrobiłam ci dobrze w styczniu, podczas poprawiania oceny, wróciłam do domu i...– zawiesiłam na chwilę głos – zrobiłam to sama, wyobrażając sobie, że kochasz się ze mną. – Odsunęłam głowę i popatrzyłam na niego, przygryzając lekko dolną wargę.

Zamarł. Czułam, jak przyspieszył mu oddech, a uśpiony dotychczas członek uniósł się nieco i nabrzmiał. Spojrzał mi w oczy i pocałował, z początku lekko, później niego mocniej. Ręce zaczęły krążyć po ciałach, nabrałam znowu ochoty, przypomniałam sobie jednak o obiedzie.

– Michałku, ja też chcę, ale zjedzmy coś najpierw, a później będziemy się kochać, mamy całe popołudnie. – Odsunęłam go delikatnie i popatrzyłam w dół. Oczywiście był gotowy, gdybym tylko dała sygnał, zanurzyłby się we mnie od razu.

– Noo doooobrze. – Odsunął się zrezygnowany.

– Nie bądź smutny, przecież nigdzie się nie ruszamy, zjemy i wskakujemy do łóżka. – Pocałowałam go. – Jesteś jak dziecko, któremu zabrano obiecany prezent.

– Naprawdę robiłaś to, myśląc o mnie? – Chyba nie dowierzał, aż poszedł za mną, pytając powtórnie.

– Tak, skarbie. Powodujesz, że robię się podniecona i mam ochotę na seks. – Krzątałam się po kuchni, przygotowując posiłek. – Nie mogłam w domu skupić się na sprawdzianach, więc rozebrałam się, położyłam na kanapie, pomyślałam o tym, jakbyś był we mnie, na górze, wsuwał się i wysuwał i miałam dwa orgazmy – odparłam, nie odwracając się.

Zamilkł na dłuższą chwilę.

– Chciałbym to kiedyś zobaczyć. – Głos miał rozmarzony, jakby wyobrażał sobie siódmy cud świata.

– To akurat nie będzie trudne, kiedyś się tak na pewno pobawimy. – Zauważyłam, że jego penis znowu się uniósł. Ten chłopak ma niemożliwy apetyt.



M.



Zaskoczyła mnie tym wyznaniem. Jeszcze rok temu nie zrozumiałbym jej, pewnie nawet nie znalazłbym się w miejscu, w którym jestem. Przez ostatnie kilkanaście dni wkraczałem w świat dorosłych, chociaż nie – zostałem do niego wrzucony, na szczęście mając obok siebie kogoś, kto poprowadzi mnie i nauczy pływać, choć trochę i nie pozwoli mi utonąć. Zawsze czułem, że myślę trochę bardziej do przodu, niż rówieśnicy i moje zainteresowania wykraczają wiekowo poza hobby kumpli i koleżanek z klasy, może to był przyczynek do związku ze starszą kobietą? Chodziłem też z dwoma dziewczynami z równoległych klas w podstawówce, w ósmej klasie, ale bez jakichś głębszych relacji, po prostu bywaliśmy ze sobą, trochę się pomacaliśmy, całowaliśmy i na tym koniec. Doświadczenia wiec nie miałem praktycznie żadnego, a wszystko, co z nią robiłem, opierało się na instynkcie i obserwacjach dorosłych, żyjących w związkach, rodziców, znajomych rodziców czy innej rodziny. Sporo też później czytałem, ale na początku, przez pierwsze dni, poruszałem się po omacku.

Za oknem pogoda dawała wiosenne znaki życia. Słońce świeciło w okno jak szalone, a ciepło, wdzierające się przez uchylony lufcik zwiastowało gwałtowne przejście ze stanu „plucha i szarość” do „zielono i słonecznie”. Nie miałem nic przeciwko, chociaż bardziej od pogody interesowało mnie, co dzieje się z obiadem.

– My chcemy jeść, my chcemy jeść! – Usiadłem przy stole i zacząłem wydurniać się, uderzając sztućcami blat.

– Cicho tam! – Beata wychyliła się naga z kuchni. – Bo dostaniesz suchy chleb i wodę z kranu.

– Będziesz mnie głodzić? I jak ja znajdę siły na seks? – Stanąłem za nią i objąłem jej biodra, przesuwając dłonie do piersi. Ze zdziwieniem zauważyłem, jak śmiały wobec niej stałem się przez ostatnie kilka dni, a w głowie pojawiła się żarówka, że muszę podwójnie uważać, kiedy będziemy w szkole i nie zapomnieć się w obecności innych.

– Zabieraj ręce, Michał. – Strąciła moje dłonie. – Ty znalazłbyś siły na bzykanie, nawet jakbym głodziła cię przez tydzień. Sio do pokoju. – Wygoniła mnie z kuchni.

Udając smutnego, poczłapałem i usiadłem grzecznie, gapiąc się w telewizor. Film dawno się skończył, a obecnie leciała „Familiada”.

Obiadem napakowałem się tak, że jedyne, na co miałem po nim ochotę, to drzemka. Godzinę później obudziłem się, rozglądając nieprzytomnym wzrokiem dookoła, Beata spala obok mnie na wznak, trzymając dłoń na moim brzuchu. Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją w czoło. W pokoju zaczynał panować półmrok, dochodziła szesnasta. Nie chciałem jej budzić, ale miałem przemożną ochotę na kochanie się, w końcu po to również tu przyszedłem, nie tylko na obiad, czułości, rozmowy i inne tego typu atrakcje, które dziewczyny lubią robić, zanim dojdzie do seksu.

Zastanawiałem się chwilę, jak do tego podejść. Obudzić ją? Tak byłoby najłatwiej. Wahałem się, w końcu przypomniałem sobie pornosa, którego oglądałem jakiś czas temu. Para spędzała miesiąc miodowy, a świeżo upieczony małżonek obudził żonę…

Niewiele myśląc, uniosłem się powoli, delikatnie odkładając jej dłoń na pościel, zsunąłem się z łóżka, klęknąłem na podłodze, mając głowę między jej udami i zbliżyłem do różowego, śpiącego jeszcze miejsca. Beatka oddychała miarowo i spokojnie, śniąc i będąc nieświadomą, że dybię na jej cnotę i zaraz zostanie brutalnie obudzona.

Zbliżyłem twarz do cipki. Nie znałem tego zapachu, w późniejszych latach nauczyłem się rozpoznawać, jak pachnie żeński organ po orgazmie. Wtedy to była po prostu cipka. Wysunąłem powoli język i czubkiem przejechałem po górnej części warg sromowych.

Nie zareagowała, a ja, podniecony coraz mocniej, docisnąłem całą powierzchnię języka do warg i jeszcze raz przesunąłem z góry na dół. Powtórzyłem to kilka razy, zagłębiając się coraz dalej czubkiem, ale nie wsuwając go do środka.

Pewnie zadajecie sobie pytanie, skąd taki gówniarz, mający zerowe pojęcie o seksie, potrafił zrobić całkiem niezłą minetkę? Otóż filmy pornograficzne oraz gazety ojca były moją encyklopedią w świecie seksu. Przeczytane tam historie, fikcyjne oraz prawdziwe, obejrzane filmy dały mi wiedzę teoretyczną, jak zachowywać się w takich sytuacjach, a teraz jedynie mniej lub bardziej udanie realizowałem to, o czym naczytałem się w świerszczykach. Cats, Seksrety, Wamp czy Super Wamp, wszystkie te periodyki miałem opanowane, niczym ekspert, a jak widzicie, mój stary należał do najwierniejszych czytelników i stałych prenumeratorów.

No, ale wracając do pewnego miejsca, do którego dobierałem się, na razie nieskutecznie. Język dotarł do wnętrza, poczułem na nim jej smak, Beatka wzdrygnęła się i otworzyła powoli oczy.

– Przyjemna pobudka. Nie przerywaj, proszę  – wyszeptała błagalnie, pogłaskała mnie po głowie i rozsunęła szeroko nogi, ułatwiając mi dostęp. Ujrzałem ją z bliska w całej okazałości. Różową, śliską, mokrą, błyszczącą się, pachnącą i czekającą na mnie.

– O Boże, trafiłeś, och! – jęknęła niespodziewanie głośno. – Michał, nie przerywaj, proszę, skarbie. – Pracowałem językiem w górę i dół, liżąc ją i obserwując, jak wije się pod wpływem moich pieszczot. Złapała mnie za włosy i docisnęła mocno do siebie, ograniczając możliwość oddychania. Wystraszyłem się trochę i odsunąłem nieco, wznawiając po chwili pieszczoty.

– Chodź, gumki są na regale – jęknęła, otwierając oczy. Skoczyłem zwinnie we wskazanym kierunku, rozerwałem opakowanie i po krótkiej chwili mocowania się z prezerwatywą, z jej wydatną pomocą, byłem gotowy.

– Mhmm, tak. –  Odetchnęła głęboko, kiedy znalazłem się w niej. Czułem się w tamtej chwili, jakbym był cholernym panem świata.

I co, jak sądzicie? Dobrze było?

Powiem wam jednym słowem, którego nastolatkowie używali często, określając coś prześwietnego.

Zajekurwabiście.

Pompowałem ją z dobre dwadzieścia minut, a może nawet dłużej. Najwidoczniej orgazm, który miałem wcześniej rozładował napięcie na tyle, że nie czułem potrzeby spuszczenia z krzyża po kilku ruchach. A może to były znowu prezerwatywy z żelem? Nie pamiętam już tak dokładnie, pamięć po trzydziestu latach bywa zawodna. Doskonale wryły mi się jednak w głowę jej jęki, drapanie mnie, wbijanie paznokci w plecy, krzyk rozkoszy i błagalne prośby o nieprzerywanie.

Trzy orgazmy, tyle razy doszła. Kiedy była już na tyle zmęczona, że stwierdziła, że nie da rady dłużej, a ja wciąż nie mogłem skończyć, wygoniła mnie pod prysznic, a później klęknęła przede mną i zrobiła mi najlepszego loda, jakiego przeżyłem w życiu.

Nie, nie uwznioślam tej chwili i nie koloryzuję. Pamiętam doskonale każdy jej ruch, gest, słowa i dźwięki, które z siebie wydawała i które wychodziły z moich ust. Wzięła mnie, klęcząc niczym posłuszna metresa. Lizała, ssała delikatnie główkę, brała oba jądra do ust, liżąc i ogrzewając swoim ciepłem. Pieprzyłem ją między piersiami, wciąż nie mogąc dojść.



B.



– Chyba nic z tego. – Westchnął zrezygnowany.

– Spróbuję jeszcze czegoś, ale nie bój się, dobrze? – Uśmiechnęłam się tajemniczo i przemknęłam do sypialni.

Poszukiwania przedmiotu, który powinien okazać się zbawienny, zajęły mi moment, co prawda nie miałam go z kim używać, ale był nowiutki, kupiłam go jeszcze, kiedy mieszkał ze mną Marek. Użyć go nie zdążyłam, bo mój eks wolał puszczać się na mieście, niż seks z żoną.

– Co to jest? – Miał zaciekawiony, ale i lekko zaniepokojony wzrok.

– To jest gumowa cipka. Do masturbacji przez mężczyzn. – Objaśniłam fachowo. – Mniejsza o większość, skąd ją mam, ale spróbujemy z nią. Jeśli ona nie zadziała, to wtedy odpuszczę. – Patrzyłam chwilę na niego, badając mój nastrój. – Chcesz?

Po chwili zastanowienia skinął głową na zgodę.

– Mój Michałek, zobaczysz, że będzie ci dobrze. – Pocałowałam go, początkowo lekko, a później coraz głębiej, po czym popchnęłam na kanapę. Usiadł z rozchylonymi udami, wpuściłam cienki strumień wazeliny do cipki, po czym nałożyłam ją na kutasa i zaczęłam powoli poruszać.

– Przyjemnie?

– Tak – jęknął, zamykając oczy.  Chwycił mnie za drugą dłoń i ścisnął. Poruszałam się bardzo powoli, przyspieszając lekko co kilka ruchów, ale nie drastycznie. Chciałam zbudować napięcie i cieszyć się obserwowaniem go, jak szczytuje.

– To dobrze, chcę ujrzeć i poczuć twój orgazm – szepnęłam mu w usta i pocałowałam lekko, po czym odsunęłam się nieco i masturbując go coraz szybciej jedną ręką, drugą przesuwałam po brzuchu, torsie i udach. Wyraz jego twarzy, napięcie ciała i dźwięki wskazywały, że jest coraz bliżej.

– Mój chłopczyk, bardzo dobrze, jęcz. – Wsunęłam mu do ust palec, którym chwilę wcześniej pieściłam cipkę.

– Spuść się, chcę tego, proszę. – Uniosłam się lekko, podsuwając mu piersi pod nos i nie przerywając masturbacji. Widok napiętych sutków podziałał na niego jak katalizator. Uda zadrżały, a po kilku ruchach zacisnął się tak mocno, że nie był w stanie złapać oddechu. Wypuścił resztkę powietrza z płuc z cichym „aaaaaach”, po czym strzelił kilkukrotnie, spazmatycznie łapiąc dech i drżąc niczym osika.

– Grzeczny chłopczyk, mój Michaś, cudownie skarbie. – Szeptałam mu do ucha, zwalniając ruchy, aż w końcu się zatrzymałam. Oparł głowę o biust, oddychając ciężko.

– Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale prawie straciłem przytomność. – Otworzył oczy.

– Wiesz, musiałam się jakoś odwdzięczyć za te trzy dzisiejsze orgazmy. – Mrugnęłam do niego. – Dobrze ci było?

– Czy dobrze? Wyjmij prześcieradło z mojej dupy, bo na pewno jest tam całe – rzucił. Śmialiśmy się z dobrą minutę.

– Szybko się uczysz, Michał. – Spoważniałam. – W środę zachowywałeś się, jak niedoświadczony prawiczek, którym byłeś. Dzisiaj? No cóż, mogę to powiedzieć, bo jesteś dojrzały i bardziej dorosły, niż twój wiek wskazuje. Dawno nie było mi tak dobrze. Może nigdy. – Umilkłam, czerwieniejąc lekko.

Tak się czułam. Nie boję się tego powiedzieć – wypieprzona, zerżnięta i spenetrowana. Po półtora roku posuchy pojawił się on i dał mi tyle przyjemności, rozkoszy i uczuć, że z wdzięczności zrobiłabym wtedy dla niego naprawdę dużo. Tyle że w jego działaniu nie istniało pojęcie interesowności. On kochał się ze mną, bo kochał mnie.

Na moje słowa Michał zaczerwienił się lekko, ale też wyprężył, dumny niczym paw.

– Tylko nie popadaj w samozadowolenie, bo następnym razem chciałabym, żebyś spisał się równie dobrze. – Pocałowałam go. – A teraz ubieraj się, bo rodzice mogą się zacząć martwić, gdzie jesteś. A w ogóle, to co im powiedziałeś? – Zaniepokoiłam się.

– Spokojnie. Oficjalnie jestem u Kotka i gramy na jego nowym kompie. Kotek jest na Górnym Śląsku u rodziny i wraca jutro.

– Tylko uważaj, nie stosuj dwa razy tych samych wymówek, dobrze? – Nieświadomie z romantycznej i rozerotyzowanej Beatki, nastąpiła zmiana w ostrożną, planującą i uważną panią profesor Smolińską. Brakowało, tylko żebym zaczęła go pytać po angielsku z podstaw anatomii.

– Kiedy się zobaczymy ponownie? – Gotowy do wyjścia stał w przedpokoju.

– Chcę jak najszybciej, ale jeszcze nie wiem. Może w weekend? Podrzucę ci karteczkę, tak jak ostatnio, tylko zniszcz ją od razu, dobrze? Michał?

Patrzył na mnie przez chwilę, z miłością, radością, ekscytacją, pewnością siebie, umiejącą przenosić góry i tą unikalną w jego wykonaniu bezczelnością, którą tak kochałam. Wiem, że byłam dla niego pierwsza, wyjątkowa i najlepsza. A może do tej pory jestem? Wtedy jednak pocałował mnie delikatnie, nachylając się. Przytuliliśmy się mocno i trwaliśmy tak przez dłuższą chwilę, chłonąc się wzajemnie.

– Czekam na wiadomość. – Oderwał się ode mnie. – To był najlepszy dzień w moim życiu – dodał.

– Najlepszy dopiero nastąpi, zobaczysz. – Uśmiechnęłam się i odsunęłam zasuwkę. – Idź już i postaraj się przemknąć w miarę niezauważalnie, dobrze? – Pokiwał głową. – No idź, będę tęsknić. – Pocałowałam go jeszcze raz i zamknęłam drzwi.

W mieszkaniu zaległa cisza, przerywana cichymi dźwiękami z telewizora. Krzątałam się, sprzątając po nas i co rusz uśmiechałam się na wspomnienie całego spędzonego z nim dnia.

To już nie był tylko seks, od początku nie był. Chodziło tylko i wyłącznie o miłość.

Zrozumiałam to jednak po latach.



M.



– Strasznie długo cię nie było. – Dotarłem do domu przed dziewiętnastą. Ciotka i jej horda na szczęście już zniknęli, a rodzice siedzieli przy stole, pijąc herbatę i podjadając świąteczne jedzenie, od nadmiaru którego zbierało mi się na wymioty.

– Mieliśmy problemy z instalacją Windowsów, a kiedy udało się je w końcu odpalić, nie działały gry i musieliśmy grzebać w plikach autostartu, bo pojawiły się konflikty z programem antywirusowym. – Wymyśliłem historyjkę na poczekaniu, kłamiąc jak z nut. Gdybym powiedział, że przez ostatnie kilka godzin pieprzyłem się na różne sposoby z panią profesor od angielskiego, staruszkowie zeszliby na zawał.

Na myśl o tym z trudem powstrzymałem wybuch śmiechu, tłumiąc parsknięcie.

– Całkiem nieźle orientujesz się w temacie, nie widziałem, że tak dobrze znasz się na komputerach. – Ojciec nagle zainteresował się mną. – Może pomyślałbyś o studiach w tym kierunku, co?

Ja pierdolę, tato, gdzie mi teraz studia w głowie? Mam przed oczami dwie krągłe piersi, różową cipkę i śliczną buzię Beatki, przeżywającą orgazm za orgazmem. W nozdrzach czuję jej zapach, w głowie dźwięczy mi śmiech, szept, jęk czy krzyk.

Nie teraz, proszę.

– Marian, daj chłopakowi spokój. Jest w drugiej klasie, ma jeszcze czas. – Mama, widząc grymas na mojej twarzy, przyszła z pomocą.

– Tato, możemy pogadać o tym kiedy indziej? Myślałem nad tym, ale na razie jestem zbyt zmęczony, żeby się zastanawiać nad studiami. Idę poczytać książkę i odpocząć.

Uff. Zamknąłem się w pokoju, zjebany jak koń po westernie i padłem krzyżem na łóżko.



Przez kolejne dwa miesiące spotykaliśmy się średnio raz w tygodniu, choć bywały okresy, gdy widywaliśmy się częściej. Choćby w trakcie długiego weekendu majowego czy podczas wstępnych matur. Beatka nie uczyła klasy maturalnej, nie była wychowawczynią, więc podobnie jak ja, miała wolne. Co prawda nie mogliśmy przebywać ze sobą jako para nigdzie poza jej mieszkaniem, a i tutaj musieliśmy być bardzo ostrożni, bo ktoś mógł zainteresować się młodym chłopakiem, regularnie odwiedzającym kobietę w okolicach trzydziestki. Na szczęście dla świata pozostaliśmy uczniem i panią profesor, a nasz romans stał się słodką tajemnicą.

Kumple w szkole zauważyli moją przemianę, stałem się doroślejszy, bardziej dojrzały i wyrosłem na nieformalnego lidera naszej grupy. Trochę mi to przeszkadzało, bo nie lubiłem stać na świeczniku, ale z drugiej strony czułem, że oni są jak dzieciaki, czasem żartowali w taki sposób, że ich nie rozumiałem, a kiedy wszedłem na polskim w dyskusję z nauczycielem na temat lektur, po lekcji podeszli do mnie i zapytali, czy biorę narkotyki albo ktoś mnie podmienił na innego Michała.

Zaśmiałem się tylko krótko i odparłem, że to wciąż ja, tylko po wgranym nowym oprogramowaniu.

Przerobiłem z nią większość znanych nam pozycji. Po dwóch miesiącach romansu stałem się tak sprawnym kochankiem, że potrafiłem rozbudzić ją, trzymać na krawędzi orgazmu, a kiedy błagała mnie, żebym pozwolił jej dojść, dawałem jej szczyt wyrywający duszę. W jeden z dni długiego weekendu majowego doszła tak mocno, że popłakała się, a później tuliła się do mnie, jak mała dziewczynka.

Zakochałem się w niej na zabój i byłem gotowy przenosić dla niej góry, żeby ją tylko uszczęśliwić.



B.



„Miłość to rodzaj odurzenia, którym mężczyzna starał się zawładnąć duszą kobiety (...)”. Znacie ten cytat?

Dla niezaznajomionych, obejrzyjcie „Seksmisję”.

Wiecie już też, kto zawładnął moją duszą i odurzył mnie sobą. Najechał na nią, niczym Hunowie na Cesarstwo Rzymskie, jeńców nie wziął. Oczywiście on mógłby powiedzieć pewnie to samo o mnie, bo zadurzyliśmy się w sobie tak mocno, że coraz trudniej przychodziło nam zwykle zachowanie podczas lekcji. Starałam się nie patrzyć na niego, do tablicy byli wzywani wszyscy oprócz niego, a on sam siedział cicho i zerkał się w okno, żeby nie prowokować.

Tak, było nam naprawdę ciężko. Nie mogliśmy pokazywać się razem publicznie, jakiekolwiek wyjścia razem odpadały, chyba że do głębokiego lasu, gdzieś na odludziu. Spotkania u mnie w domu zaczęły powszednieć.

Nie, nie, absolutnie nie nudziliśmy się sobą, miłość kwitła, jak wiosna za oknem, piękny maj, pachnące bzy, słońce, jego uśmiech i motyle w brzuchu.

To był piękny czas. Byliśmy w pewnym momencie tak zdesperowani, że umówiliśmy się w nocy pod moim blokiem (Michał ukradkiem wymknął się z domu, kiedy rodzice poszli spać) po to, żeby potrzymać się za rękę, poprzytulać i robić te wszystkie rzeczy, które robią „normalne” pary. To dziwactwo według was? My tego tak nie postrzegaliśmy, szczęśliwi, że podczas całowania mnie przez niego, nocny, ciepły wiatr rozwiał mi włosy na jego twarz, że mogliśmy razem obserwować gwiazdy, trzymając się za ręce, że mogłam usiąść mu na kolanach i razem pohuśtać się na huśtawce.

Doszliśmy jednak do ściany, powiedziałam sobie w końcu, „Koniec tego, bo zwariujemy, coś muszę coś z tym zrobić”.

I wymyśliłam.

Pomysł poruszył lawinę.



M.



„Musimy pogadać, dzisiaj wieczorem o 19:00 u mnie”, karteczka wylądowała na biurku, przyklejona do kartkówki. Oczywiście nieplanowanej. Klasa zaczęła ją za to nienawidzić, a ja śmiałem się w duchu, wiedząc, że te niezapowiedziane sprawdziany to najczęściej pretekst do wręczenia mi kartki z informacją o naszym spotkaniu.

Tak, zmieniliśmy nasz tryb „współpracy” w trakcie lekcji. Zaproponowałem to, a ona po kilku lekcjach zgodziła się. Chłopaki pytali się zdziwieni, czy się odkochałem, a ja wzruszyłem ramionami i z uśmiechem odpowiadałem, że platoniczna miłość wymaga cierpień, a ja nie chcę wyglądać, jak zdjęta z krzyża ciota.

Nie wiem, czy zrozumieli, ale pytać przestali.

Cholernie ciężko przychodziło mi zachowywanie wobec niej dystansu w miejscach publicznych. Beatce również. W desperacji umówiliśmy się kiedyś w nocy, wymknąłem się z domu, po tym, jak staruszkowie usnęli. Całą noc chodziliśmy po osiedlu, siedzieliśmy na ławkach, trzymaliśmy się za ręce, całowaliśmy, obserwowaliśmy gwiazdy i rozmawialiśmy o przyszłości. Wspólnej. Zerwałem dla niej kwiaty (tak, w latach dziewięćdziesiątych na osiedlach rosły dziki kwiaty, nie to, co teraz, płaskie jak stół trawniki i nic więcej), które trzymała po tym przez tydzień w wazonie.

Miłość rozkwitła w pełni tak jak maj.

– Cześć, kochanie. – Wpadłem do jej mieszkania jak burza. – O czym chciałaś porozmawiać?

Akurat miała okres, więc nie kochaliśmy się przez kilka dni. Trochę mnie to uwierało, bo potrzeby miałem ogromne, ale jak to mówił Mały, „gruszka z rana jak śmietana”. Wróciłem więc do chwilowego onanizmu, posiłkując się pornosami ojca.

– Nic strasznego, mam pewien pomysł. – Uśmiechnęła się tajemniczo. – Szóstego czerwca jest Boże Ciało.

– No jest – odparłem zdziwiony – ale na procesję raczej razem nie pójdziemy. – Zażartowałem.

– Głupol – odparowała. – Pomyślałam sobie, że wyjedziemy daleko we dwójkę, gdzieś, gdzie nikt nas nie rozpozna, do jakiejś głuszy.

Zaniemówiłem, początkowo nie wierząc w powodzenie jej pomysłu. Jak mam wyjechać, skoro jestem niepełnoletni (w maju skończyłem siedemnaście lat), a starzy, mimo że tolerancyjni i niezbyt restrykcyjni, na pewno będą chcieli wiedzieć, gdzie się włóczę.

– Spokojnie, wszystko obmyśliłam. – Widziałem po niej, że zapaliła się do pomysłu. – Mówiłeś, że któryś z twoich kolegów ma działkę gdzieś na Mazurach?

– Ma. Ojciec Gruchy.

– Czy Gruszkowski jest godny zaufania? Mówię o tym, żeby poprosić go o krycie ciebie, ale bez zdradzania mu, co będziesz robił i z kim.

Zastanowiłem się chwilę. Znaliśmy się jeszcze z czasów podstawówki, w której co prawda najlepszymi kumplami nie byliśmy, ale zawsze był respekt i nigdy nie robiliśmy sobie świństw. A kiedy trafiliśmy razem do tej samej klasy w liceum, zakumplowaliśmy się dużo bliżej. W zasadzie był moim najlepszym kolegą i chyba jedynym, prawdziwym przyjacielem.

– Tak, chyba jako jedynemu z czwórki mógłbym na tyle zaufać, żeby mnie nie wsypał.

– Porozmawiaj z nim, tylko ostrożnie. Nie zdradzaj, o co chodzi, zapytaj tylko, czy mógłby cię kryć. I teraz uważaj, bo to ważne. Wyjechalibyśmy w środę, szóstego czerwca po południu, a wrócili w niedzielę, dziesiątego.

Cztery dni i cztery noce z Beatką. W innym miejscu niż jej mieszkanie, sami, bez potrzeby krycia się przed otoczeniem.

– Spróbuję. – Obiecałem.

– Dobrze, to teraz druga, równie ważna część operacji. Po przekonaniu Gruszkowskiego musisz porozmawiać z rodzicami. Nie jesteś pełnoletni, a oni muszą dać zgodę na wyjazd. Czy twoi rodzice lubią Gruszkowskiego i mają do niego zaufanie?

Zastanowiłem się chwilę. Ojciec co prawda mówił kiedyś o nim, że Grucha to taki cwaniaczek i trzeba na niego uważać, ale mama była nim zachwycona. Grucha był typem, umiejącym oczarować i obtańcować wszystkie ciotki na weselu, a potem zbajerować świadkową, jej matkę, matkę pana młodego, a jakby się nawinęła, to i siostrę zakonną.

Miał chłopak gadane.

– Tak, myślę, że mają.

– Zabierz ze sobą Gruchę do domu, musisz przekonać rodziców, żeby puścili was razem.

– A co w sytuacji, gdy moi starzy zadzwonią do starych Gruchy podczas wyjazdu i okaże się, że on siedzi w domu? Przecież zesrają się na miękko.

– Właśnie po to masz zabrać ze sobą kumpla, żeby przekonał twoich rodziców, że jedziecie tam wszyscy razem, z jego rodzicami.

– Powinnaś pisać powieści, najlepiej kryminalne. Intryga godna Agaty Christie. – Podsumowałem.

– Nie bądź taki mądry, cwaniaku. Chcesz ze mną jechać?

– Pytanie, pewnie, że chcę. – Wizja nieskrępowanego seksu z nią przez kilka dni, połączonego ze wspólnym pobytem z dala od ciekawskich oczu wydawała się ogromnie kusząca.

– No to postaraj się załatwić swoje podwórko, a ja zajmę się lokalizacją wyjazdu i logistyką. Deal?

– Deal. – Odparłem, wstając i rozpinając rozporek. Stanąłem przed nią z wyciągniętym, lekko wzwiedzionym kutasem, na co zareagowała uniesionymi brwiami.

– Nie zapominasz się czasem? Jestem twoją panią profesor.

– Która bierze mnie po same kule albo jęczy pode mną „Michałku, pieprz mnie mocniej”, ewentualnie „Michałku, na piersi, skończ na mnie, błagam”? No, pani profesor, czas brać się do roboty.

– Ty pieprzony gnoju – rzuciła ze śmiechem, czerwieniąc się lekko. – Wychowałam potwora na własnym grzbiecie.

– Nikt jak ten potwór nie potrafi zrobić ci tak dobrze – odparłem z przekąsem.

– To prawda. – Uśmiechnęła się prowokująco i przygryzła lekko wargę, co zwiastowało u niej podniecenie. – Umyłeś go, chociaż? Dzisiaj miałeś WF. Nie zamierzam brać do ust spoconego siusiaka, nawet twojego.

– Jest czyściutki, niczym samochód wyjeżdżający z myjni, zresztą sama zobacz.

– Mhmm, faktycznie. – Oblizała usta. – Gotowy?

– Bardziej gotowy nie będę. – Nabrałem powietrza do płuc, wypuszczając je powoli tuż pod tym, jak cały organ, do nasady, zniknął w jej ustach. Zakrztusiła się, ale pracowała nad nim systematycznie i wytrwale, obrabiając główkę i trzon z precyzją lasera. Na zmianę z ustami, masturbowała mnie dłonią, a trakcie prowokowała mnie sprośnymi tekstami w stylu „marzyłam o tym, żebyś spuścił się na blat stołu, ja zlizałabym wszystko, a ty oceniłbyś, czy dobrze się spisałam”. Albo „chciałabym, żebyś spuścił mi się na piersi i twarz, wtarłabym twoje nasienie w skórę i chodziła tak cały dzień”. Podniecało mnie to tak bardzo, że kilkukrotnie byłem na krawędzi, ona to wyczuwała i wycofywała się, prowokując mnie jeszcze bardziej.

– No dobrze, koniec zabawy. – rzuciła wreszcie, a jej ręka zaczęła pracować w szybkim tempie. Jęknąłem z nadzieją w głosie na udany finisz, wpatrywała się w moje oblicze, a jej lubieżny wzrok emanował chęcią zniewolenia moich lędźwi. Zbliżałem się nieuchronnie do końca, wtedy ona zrobiła coś, co zaskoczyło mnie najbardziej, od kiedy zaczęliśmy ze sobą sypiać. Tuż przed ejakulacją włożyła kutasa do ust, po czym przyjęła w ich wnętrzu całą dawkę nasienia, wystrzelonego w akompaniamencie jęków. Po krótkiej chwili otworzyłem oczy, opuściłem na nią wzrok. Cierpliwie czekała na moje spojrzenie, wciąż trzymając go w wewnątrz, po czym powoli wysunęła, połknęła całą spermę i pokazała wnętrze ust.

Oniemiałem, wpatrując się w nią zaszokowany.

– No co? – Spojrzała trochę zdziwiona.

– Mówiłaś, że nie lubisz smaku spermy.

– Tylko krowa nie zmienia zdania. – Wstała z kolan i wytarła ślinę z kącika ust. – Smaczny jesteś, wiesz?

Orgazm był bardzo mocny i długi, ale jednocześnie czułem się po nim lekki, jak ptak, a jej zachowanie bardzo mnie podnieciło. Niestety miała okres, więc nie było szans na regularne bzykanko. Szkoda.

– Czemu nic nie mówisz? Nie podobało ci się?

– Nie podobało? Myślałem, że takie rzeczy robi się tylko w pornosach. Oczywiście, że mi się podobało, nie zauważyłaś? – rzuciłem z przekąsem.

– To dobrze. A skoro myślisz, że urozmaicony seks występuje tylko w porno, to grubo się mylisz. Przecież śpimy ze sobą dwa miesiące, spotykałam się wcześniej z kilkoma mężczyznami, ale żaden z nich nie wykazywał takiego temperamentu w łóżku, energii i kreatywności, co ty, więc nie udawaj, że jesteś takim nowicjuszem.

– Wow, to komplement? – Przyciągnąłem ją do siebie i wziąłem w ramiona. – Szkoda, że masz okres.

– Ja też żałuję, ale dzisiaj naprawdę nie ma szans. – W jej głosie pobrzmiewał żal. – Ale następnym razem jak przyjdziesz, to się pobawimy. – Pocałowała mnie i pogłaskała po policzku. – Zmężniałeś.

– Siłownia daje efekty. – Uśmiechnąłem się szeroko. Postanowiłem nabrać trochę masy i zacząłem chodzić na szkolną siłkę razem z Jordanem. Oczywiście nie byłem w stanie przerzucić tyle żelastwa, co on, ale radziłem sobie całkiem nieźle, a trzy godzinne wizyty na tydzień skutecznie zwiększały masę mięśniową.

– Muszę na ciebie uważać, bo jeszcze mi konkurencja wyrośnie i odbije mi ciebie któraś koleżanek z klasy – zażartowała.

– Beatka, przestań. – Żachnąłem się. – Mnie one interesują tyle, co zeszłoroczny śnieg.

– Widziałam, jak Agnieszka na ciebie patrzy. – Puściła do mnie oko. No prowokuje, cholera jedna.

– Agnieszka to patrzy tak na mnie, od kiedy dołączyła do naszej klasy, a ja konsekwentnie mam ją gdzieś.

– Faceci są czasem okropni. Nawet tak młodzi, jak ty.

– A co, wolałabyś, żebym ją sobie przygruchał i stworzył z tobą i nią trójkąt?

– No, no, nie wyobrażaj sobie nie wiadomo czego, smarkaczu. – Przyciągnęła moją głowę do siebie i pocałowała. – Uciekaj do domu, będę czekać na wieści w sprawie Gruszkowskiego. – Zawahała się chwilę, chcąc coś jeszcze dodać, ale zrezygnowała.

– Uciekam, pa. – Oddałem buziaka i zniknąłem za drzwiami.



– Stary, mam biznes. – Poszedłem do Gruchy na przerwie dzień później. Uniósł brwi pytająco. – W cztery oczy. – Dodałem, wskazując głową na kozłującego piłkę dwa metry od nas Jordana.

– Wracam za chwilę. – Grucha krzyknął w kierunku sąsiada z ławki. – No co jest? – Odeszliśmy na bezpieczną odległość.

Wyjąłem papierosy, poczęstowałem go jednym, a sam odpaliłem drugiego.

– Ile się znamy?

Patrzył na mnie przez chwilę, nie rozumiejąc.

– No z dziesięć lat, od pierwszej klasy podstawówki.

– Jesteś moim najlepszym kumplem i potrzebuję pomocy.

– Trzeba komuś wpierdolić? – Oczy mu się zaiskrzyły. To chyba wpływ Jordana, bo wcześniej taki nie był.

– Nie, nie, kompletnie nie o to chodzi. Słuchaj. – Zawiesiłem na chwilę głos. – Muszę zniknąć na cztery dni z domu na początku czerwca i potrzebuję na to dupokrytki.

Opadła mu szczęka.

– Niemiec, co ty kurwa odpierdalasz? – rzucił, wydmuchując dym na bok. – Jakiej dupokrytki?

Wyjaśniłem mu od A do Z plan uzgodniony z Beatką, pomijając oczywiście jej osobę oraz detale, które mogłyby go na nią naprowadzić. Oraz miejsce wyjazdu, które znaliśmy tylko my we dwójkę.

– Dobra, czyli podsumowując. Mam naściemniać twoim starym, że wspólnie z moimi jedziemy na działkę na cztery dni i przekonać, że nie mają się czego obawiać, a tymczasem nigdzie nie pojedziemy, tylko ty znikniesz z chaty i wrócisz jak niby nigdy nic w niedzielę wieczorem. – Podrapał się po głowie. – Kurwa, iście makiaweliczna intryga. Ma jeden minus, co jeśli twoi starzy zadzwonią do mnie do domu w czasie, kiedy rzekomo będziemy na działce i ktoś odbierze, na przykład matka albo ojciec, geniuszu?

– A po chuj mieliby dzwonić, skoro mamy być na Mazurach, młotku?

– No dobra. – Zastanowił się chwilę. – Ale mogą zadzwonić, zanim wyjedziemy, żeby upewnić się, że im nie ściemniamy. Przecież mój stary rozwali mi łeb, jak to wyjdzie na jaw.

– I cały w tym ambaras, żeby przekonać ich, że wszystko jest okej i nie muszą dzwonić. – Odparłem kolejny argument z nadzieją w głosie. – Stary, proszę cię, to dla mnie cholernie ważne.

– Jak bardzo? – Patrzył się badawczo, sondując, czy nie nawijam mu makaronu na uszy.

– W skali od zera do dziesięciu? Dwadzieścia.

Zamilkł na chwilę.

– Nie wiem, Niemiec, co ty odpierdalasz. Zmieniłeś się chłopie bardzo, zapierdalasz na siłkę, czytasz przeintelektualizowane książki, przestałeś z nami chlać w alkoholowe poniedziałki. Zakochałeś się, kurwa, w kimś i trzymasz to w tajemnicy?

– Przecież wiesz, że Smolińska to moja jedyna miłość. – Obróciłem to w żart, mając nadzieję, że zadziała. Grucha nie miał pojęcia, jak blisko znajdował się prawdy.

– No tak, walenie gruchy do nauczycielki na pamięciówce. Ech. – Pokręcił głową. – Jesteś moim najbardziej zaufanym kumplem i wiem, że nigdy mnie nie wystawisz, dlatego zrobię to dla ciebie, ale po wszystkim powiesz mi, dlaczego i dla kogo – podkreślił z naciskiem – odpierdalamy tę szopkę.

– Dzięki, stary. – Aż podskoczyłem i chwyciłem go w ramiona. Odsunął się, lekko speszony. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę.

– Spoko, Niemiec. Nie odstawiaj mi tu publicznie jakiegoś przytulando, bo jeszcze pomyślą, że stykamy się pisiorami w szatni przed WF–em. – zażartował.

– Pierdol się – odparowałem miękko i obaj zarechotaliśmy. – To co, dzisiaj po szkole z moimi starymi załatwimy?

– Anytime you wish, my friend – odparł sentencjonalnie. Przybiliśmy piątki i ruszyliśmy z powrotem na boisko.



– Ale na pewno będziesz bezpieczny? – Matka dopytywała w środę popołudniu, tuż przed wyjazdem. Pakowałem graty do plecaka, starając się stłumić rosnącą radość.

– Mamuś, proszę cię. Przecież nie mam trzynastu lat, za rok będę miał dowód, jestem wyższy od ciebie o głowę, od taty o pół, a w szkole chcieli mnie zrobić przewodniczącym klasy, bo podobno jako jedyny nie zachowuję się, jak dzieciak z podstawówki. – Dodałem z przekąsem. – Poradzę sobie, spokojnie. – Przytuliłem ją mocno.

– No dobrze, może masz rację – odparła bez przekonania, nie mając argumentów. – Ale uważaj, dobrze? Rodzice Gruszkowskiego nie będą was cały czas pilnować, żadnych głupot w wodzie, a zwłaszcza skakania na główkę i popisywania się przed dziewczynami.

– Mamooo. – Uznałem, że już dość. – Jedziemy tam bez dziewczyn, przed Gruchą popisywać się nie zamierzam. Obiecuję też, że nie będę upijał się co wieczór i nie wpadnę w nałóg nikotynowy.

– Zastanawiam się, kiedy zrobiłeś się taki wygadany. – Matka przysiadła na brzegu łóżka, obserwując mnie bacznie. – Rok temu byłeś cichym, grzecznym chłopakiem, a teraz?

– Dojrzewanie, mamo, dojrzewanie – odparłem. – Skończyłem, masz ochotę na kolację? Dzisiaj ja robię.

Matka nie mając argumentów, poczłapała za mną do kuchni.



– Synu. – Ojciec pod sam wieczór wbił do pokoju. – Nie będę truł ci dupy, bo matka na pewno wymieniła wszystkie możliwe niebezpieczeństwa, włącznie z potencjalnym walnięciem pioruna. – Obaj się zaśmialiśmy. – Chciałbym cię tylko poprosić o używanie antykoncepcji. – Wręczył mi pudełko gumek.

– Tato, z kim ja mam tego używać? Jadę tam z Gruchą, chyba nie myślisz, że my razem…?

– Nie, nie, no coś ty, ale ja wiem, jak to wygląda. Wyrwiecie jakieś miejscowe małolatki, a za dziewięć miesięcy będziesz bujał kołyskę. Albo złapiesz jakieś syfa. Po prostu uważaj. Liczę na twój rozsądek. – Zostawił gumki na biurku i zamknął cicho za sobą drzwi.

Spojrzałem na opakowanie. Identyczne, jak te, które kupuje Beatka. Parsknąłem i schowałem pudełko do plecaka.

Chyba nie muszę dodawać, że wspólnie z Gruchą udanie przekonaliśmy moich rodziców do wyjazdu? Przynajmniej matkę, ojciec był bardziej sceptyczny, aż w końcu machnął ręką, stwierdził „róbcie se, kurwa, co chcecie” i poszedł zasiąść na kiblu.

Taki przyjaciel, jak Grucha, to skarb.



B.



Jedziemy na wycieczkę, bierzemy Misia w teczkę.

Mój Misio, Michałek jedzie ze mną. Ta „makiaweliczna intryga”, jak to bardzo trafnie określił Gruszkowski, została przeprowadzona z zegarmistrzowską precyzją, bez ofiar i dramatu.

Oczywiście to żart, ale bałam się, że rodzice go nie puszczą, na szczęście udało się, zresztą czy głupi ludzie mogliby wychować tak inteligentnego dzieciaka? Chyba nie.

Czułam podniecenie w środku. Nie seksualne, to miało nadejść później, ekscytację przed tym, co przed nami. Wyjeżdżałam wielokrotnie na różnego rodzaju wyjazdy, ze znajomymi, z chłopakami, narzeczonymi czy mężem. Nigdy nie czułam się jednak tak, jak dzisiaj. Godzina szesnasta, ze szkoły wyszłam przed piętnastą, o  siedemnastej byłam umówiona z Michałem w Rembertowie, a cała aż chodziłam i nie potrafiłam znaleźć sobie miejsca w domu. Przetaszczyłam już walizki do samochodu, postawionego pod blokiem, a teraz hipnotyzowałam zegar ścienny, próbując zmusić go do szybszej pracy i przeskakiwania wskazówek.

Zastanawiałam się, jak będzie? To nasz pierwszy, wspólny wyjazd, był do tej pory bardzo poukładanym, rozsądnym i dorosłym chłopakiem. Nie ryzykował, potrafił utrzymać w tajemnicy nasz związek, dla nastolatka to nie jest łatwa sprawa, bo koledzy, otoczenie, zawsze istnieje potrzeba, żeby komuś zaimponować i pochwalić się, że „przeleciało się najlepszą dupę w szkole”. Tyle że on w ogóle nie zwracał na to uwagi, na zaimponowaniu koleżankom z oczywistych względów mu nie zależało, a kumple mieli go za chodzącego własnymi ścieżkami inteligenta i trochę dziwaka. On świetnie ukrył pod tym płaszczykiem miłość do mnie i wszelkie wydarzenia, które miały w tym czasie miejsce.

Zakochałam się w nim. To już nie jest zadurzenie, to miłość. Gdyby to zabrakło, w moim wnętrzu powstałaby ogromna wyrwa, której mogłabym nie być w stanie załatać. Znam siebie, w kilku związkach już byłam, żaden z mężczyzn nie powodował u mnie takiego stanu, co ten dzieciak.

I za żadnym z nich nie tęskniłam tak bardzo, fizycznie i emocjonalnie, gdy nie było go obok.

„Cała naprzód, ku nowej przygodzie.” – Zaśpiewałam pod nosem, podchodząc do Escorta.

Wsiadłam do samochodu i ruszyłam na wycieczkę życia.



M.



Miałem czekać na pętli autobusowej w Rembertowie, około siedemnastej, przy wjeździe do jednostki wojskowej. Nie wiedziałem, dlaczego akurat tam, ale skoro ma luba tak kazała, to wykonałem jej polecenie i cierpliwie dowlokłem swoje dupsko na kraniec Warszawy. W Rembertowie byłem kilka razy, więc drogę znałem, trzeba było dotoczyć się do skrzyżowania Marsa z Płowiecką, a następnie wsiąść w autobus linii 143 lub 408.

Wpakowałem się do tego pierwszego punktualnie o szesnastej czterdzieści. O dziwo, spodziewałem się dzikiego tłoku, a pojazd był w połowie pusty. W latach dziewięćdziesiątych w Warszawie tabor stanowiły czerwone Ikarusy, które obecni warszawiacy wspominają z nostalgią. W tamtym czasie jednak w jeździe tymi gratami nie było czegokolwiek nostalgicznego. Upał trzydzieści stopni w cieniu, za klimatyzację robiły otwierane okna i włazy w dachu, siedzenia obite były okładziną z taniej ekoskóry (wtedy nazywanej dermą, powstał nawet kawałek „ja jestem pasażerem, wyrywam dermę z siedzeń”), która po dwóch minutach przyklejała się do dupska i pleców, przy każdym ruszeniu z przystanku przez otwarte szyby wpadały kłęby spalin, nie mówiąc o tym, że jadący byli regularnie gazowani, gdy pojazd stał w korku, a żeby nie było za dobrze, część z przegubowych Ikarusów miała zepsute tylne resory, co powodowało, że jeśli pojazd rozpędził się do wysokiej prędkości (załóżmy osiemdziesiąt na godzinę, a tyle 143 osiągało, jadąc Żołnierską, do skrętu na Rembertów), pasażerowie stojący z tyłu podskakiwali jak na trampolinie na najmniejszej nierówności, a ci najwyżsi nierzadko uderzali głową w sufit.

No i skrzypienie przegubu przy skrętach, aż ciarki przechodziły.

Jeśli ktoś powie wam jeszcze raz o sentymencie do Ikarusów, zacytujcie mu proszę mnie.



No więc warowałem cierpliwie na pętli, kopcąc fajki, aż granatowy Escort podjechał z piskiem opon, a głowa Beatki wychyliła się przez boczną szybę i gestem zaprosiła mnie do środka.  Wrzuciłem plecak do bagażnika, obok jej dwóch walizek, do paszczy miętową gumę do żucia, żeby nie śmierdzieć fajkami i wskoczyłem na siedzenie pasażera.

– Zaczekaj z tym obcałowywaniem mnie, aż wyjedziemy z terenu zabudowanego. A w ogóle to dzień dobry, kochanie. – Zdjęła dłoń z dźwigni zmiany biegów i dotknęła mojej. Oddałem uścisk i zerknąłem na nią przelotnie. Uśmiechnięta, w okularach przeciwsłonecznych, bluzce na ramiączkach, szortach i trampkach wyglądała jak koleżanka z klasy, a nie nauczyciel. Może to i dobrze, przynajmniej nie będą nas podejrzewać o kazirodztwo. – Zaśmiałem się w myślach. Widzieliśmy się ostatni raz kilka dni wcześniej (o lekcjach nawet nie wspominam, bo tam graliśmy obojętnych sobie) i bardzo za nią tęskniłem. Już nie chodziło nawet o seks, a jej obecność, głos i ciepło. Brakowało mi jej.

Wtedy, w samochodzie, uświadomiłem sobie, jak mocno ją kocham i przeraziłem się jednocześnie, gdy do głowy wpadła myśl „a co, jeśli kiedyś jej zabraknie”. To była najmroczniejsza perspektywa, równa śmierci najbliższych osób, całkowita anihilacja wszystkiego, na czym mi zależy.

Otrząsnąłem się gwałtownie z czarnych wizji.

– Dzień dobry, Beatko. – Wyjąłem z drugiego, podręcznego plecaka butelkę z wodą. – A tak w ogóle, to gdzie jedziemy?

– Do Rucianego-Nida. Znam tam dobrą miejscówkę, ośrodek nad jeziorem z domkami wypoczynkowymi.

Zaśmiałem się.

– Powiedziałam coś śmiesznego? – Zerknęła na mnie zaciekawiona.

– Nie, nie. – Upiłem kolejny łyk wody. – Ojciec Gruchy ma działkę w Zgonie, a to jest miejscowość po drodze do Rucianego.

– No cóż, czyli wszystko się dobrze składa. – Wjechaliśmy do lasu, zjechała na leśną drogę i zatrzymała się dziesięć metrów dalej.

– Chodź tu do mnie. – Wysiedliśmy z samochodu. Odwróciła się w moją stronę i łapczywie pocałowała, wsuwając język do moich ust. Oddałem pocałunek, czując narastające jak zawsze podniecenie, ale mając też świadomość, że muszę zaczekać, poza tym mieliśmy przed sobą cztery dni.

– Tęskniłam za tobą. – Oderwała się ode mnie i delikatnie przesuwała palcami po twarzy.

– Ja za tobą też. – Uśmiechnąłem się. – A w ogóle to ojciec wczoraj dał mi gumki, takie same, jak ty kupujesz. – Zarechotałem.

– Ojciec dał ci gumki? Po co? – odparła zdziwiona.

– Myśli, że jedziemy z Gruchą podrywać miejscowe dupy i stwierdził z właściwą sobie mądrością, żebym uważał i nie bujał kołyski za dziewięć miesięcy albo nie złapał jakiegoś syfa.

– Ech, kochany tatuś. Widzisz? Dbają o ciebie, ale nie ograniczają, tacy rodzice, to skarb.

– No wiem, wiem. Szkoda, że nie mogę im przestawić przyszłej synowej.

Nastała chwilowa cisza, a kątem oka zauważyłem, że Beatce opadła szczęka.

– Michałku, czy ty właśnie mi się oświadczyłeś? – zapytała powoli, odwracając głowę w moją stronę z niedowierzaniem.

– Nie, nie, co coś ty. – Zerknąłem na nią. – Gdybym miał to zrobić, to w trochę bardziej romantycznych okolicznościach, a nie na parkingu w lesie. – Uśmiechnąłem się, oddała uśmiech. – A co, zainteresowana?

– Jak mi się oświadczysz, to ci odpowiem. – Odbiła piłeczkę i odetchnęła głęboko. – To będzie ciekawy wyjazd.

– No co. Może i jestem niepełnoletnim smarkaczem, niedawno przestałem walić konia, ale swoje wiem, głowę na karku mam.

– No wiem, wiem, przepraszam. Nie chciałam, żeby zabrzmiało to lekceważąco. Po prostu bardzo mnie zaskoczyłeś. – Pogłaskała mnie po dłoni. – Na razie musimy pozostać w konspiracji, przynajmniej do czasu, aż będziesz pełnoletni. A na zaręczyny przyjdzie jeszcze czas.

– To jest dla mnie jasne. Poza tym dobrze byłoby, gdybym uczył się w innej szkole, niż ty będziesz prowadzić zajęcia. Jeśli będzie potrzeba, zmienię szkołę. – Zaoferowałem się.

– Naprawdę byś to zrobił? Dla mnie?

– Tak – odparłem z przekonaniem. Wahałem się chwilę, chcąc zapamiętać ten moment, parking w lesie, dookoła zero ludzi, my stojący obok samochodu. Ona bokiem do mnie, patrząca w las.

– Kocham cię. – Odwróciła głowę w moją stronę, początkowo chyba nie rozumiejąc, co mówię. – Tak, kocham cię i jestem tego pewien. – Teraz zrozumiała, a jej źrenice rozszerzyły się mocno. – Wcześniej byłem w tobie zadurzony, a jeszcze wcześniej kochałem wyobrażenie o tobie i twój wygląd. Mówię to jednak z głęboką pewnością, z samego środka serca, kocham cię, Beatko. – Pocałowałem ją delikatnie w usta.

Patrzyła na mnie, nic nie mówiąc, panowała cisza, akompaniowana przez dźwięki lasu, stukanie dziobów ptaków o drzewa, trzask igliwia. W jej oczach zaczęły gromadzić się łzy, po czym jedna bardzo powoli przesunęła się poza powiekę i cienkim strumyczkiem popłynęła w dół policzka.

– Skarbie – szepnęła. – Dzisiaj myślałam sobie o tym, jak duża dziura powstałaby we mnie, gdyby ciebie zabrakło. Gdybym nie mogła czuć twojego dotyku, zapachu, czy słuchać głosu. Jak brakowałoby mi twojego humoru, pewności siebie i inteligencji. I ciebie w łóżku. – Uśmiechnęła się przez łzy. – Ja też cię kocham, najbardziej na świecie, Michałku. I wiem, że nie kochałam tak do tej pory nikogo. – Rzuciła mi się ramiona i przylgnęła do mnie mocno, tuląc się i chlipiąc ze szczęścia.

– Boże. – Rozłączyliśmy się chwilę później, a ona zamknęła oczy i oparła czoło o moje. – Nigdy bym nie przypuszczała, prawie rok temu składając papiery do pracy w szkole, za niecałe dwanaście miesięcy będę tutaj, z tobą. I zakocham się w niepełnoletnim uczniu klasy, w której prowadzę lekcje. – Pogładziła mnie po policzku i uśmiechnęła się. – To była najlepsza decyzja w moim życiu. Chodźmy do samochodu, bo musimy być na miejscu przed dwudziestą, na romantyczne rozmowy przyjdzie jeszcze czas.



B.



Jazda mijała nam błyskawicznie, a ja bujałam w obłokach, czując się jak na haju. Co rusz patrzyliśmy na siebie, uśmiechając się i ciesząc jak głupi do sera, śpiewaliśmy razem piosenki lecące w radiu i z odtwarzacza samochodowego. Wyłam, a Michał ryczał jak tur, bo tego nie da się inaczej określić przy „Zabij mnie”, rapowaliśmy razem przy „Libacji”, a po „Coco Jambo” poprosiłam mojego „jeszcze nie narzeczonego”, że chórki może będę ja wykonywać, a on niech rapuje partie solowe, bo szyby pękają i zaraz zacznie jodłować, na co odpowiedział, że nie doceniam jego talentu i zazdroszczę mu skali, w jakiej umie fałszować.

Aha, no i przy „Go West” zaczął się drzeć „Legiaaaa, Legia Waaaarszawa!”, więc zagroziłam wysiadką na najbliższym postoju. Udało mi się go uspokoić, choć na chwilę.

Kurtyna.



M.



Niecałe trzy godziny później byliśmy na miejscu. W recepcji meldowała się tylko Beatka, ja nie dysponowałem dowodem, poza tym na szczęście wystarczyła jedna osoba, a ja w ogóle nie podałem swoich danych. To akurat świetnie się składało, chciałem uniknąć pozostawiania za sobą jakichkolwiek śladów.

– Boże, ale pięknie i spokojnie. – Dostaliśmy domek z widokiem na jezioro, rozstawiliśmy leżaki i rozwaleni na nich, obserwowaliśmy zachód słońca.

Domki. Na pewno pamiętacie drewniane konstrukcje, do których za dzieciaka jeździło się na wczasy z rodzicami. Ja tak. Lubiliście? Ja uwielbiałem. Zapach drewna w środku, przytulnie i miło. A jeśli dodam, że domek stał w odległości stu metrów od plaży nad jeziorem, a dookoła nie było ludzi, to…

Sami rozumiecie, że byłem zachwycony.

– Co robimy wieczorem? – zapytałem. Ośrodek był prawie pusty, zajęte było kilka lokacji, ale daleko od nas. Mieszkaliśmy w zasadzie sami w głuszy.

– Jak to co? Będziemy się kochać, całą noc. Mam nadzieję, że jesteś przygotowany, bo zamierzam cię dzisiaj ostro przećwiczyć. – W jej uśmiechu kryło się podniecenie. Potrafiłem to rozpoznać bez pudła. Wstałem, klęknąłem przy leżaku i pocałowałem ją lekko.

– Mam ochotę mówić ci cały czas, że cię kocham – wyszeptałem.

– A ja czuję się, jakbym znowu miała siedemnaście lat. Motyle w brzuchu i skoki adrenaliny na twój widok. – Przerwała na chwilę. – Idziemy razem pod prysznic?

Otworzyłem szeroko oczy.

– No pewnie, ale ja myję ciebie, a ty mnie. – Dodałem, chwytając za lewą pierś.

– To nie wyjdziemy stamtąd do rana, bo zaczniemy się kochać. Nie wytrzymam długo, jak będziesz mnie dotykał. – Rozgrzała się, widziałem to w jej oczach, wsunąłem rękę między uda i przesuwałem powoli w górę i dół po materiale majtek. Jęknęła cicho, zamknęła oczy i rozsunęła lekko nogi. Pieściłem ją jeszcze przez moment, po czym przerwałem i zarządziłem wymarsz do mycia.

Skończyliśmy toaletę wieczorną godzinę później.

A spać poszliśmy o piątej rano.



– Ładny?

Dzień później wybraliśmy się po śniadaniu na wycieczkę pieszą, upalna pogoda, słońce, my zrelaksowani i trochę niewyspani, co jednak w ogóle mi nie przeszkadzało. Wreszcie mogliśmy trzymać się publicznie za dłonie, przytulać, całować i spędzać tak czas, jak robią to „normalne” pary.

– Niezły, ale ten obok fajniejszy. – Beatka przymierzała słomkowe kapelusze, a ja szukałem prezentu dla niej. Wyjątkowego. W nocy, kiedy spała, zmierzyłem średnicę małego pierścionka, noszonego przez nią na serdecznym palcu. Mój zbójecki plan zakładał ciche oddalenie się na kilka minut, kiedy ona będzie zajęta przymierzaniem czegośtam (na przykład kapelusza) i szybki zakup upatrzonego już prezentu.

Oby tylko rozmiar pasował.

– Skarbie? – Podniosła na mnie wzrok, po jej twarzy widziałem, jak szczęśliwa jest. Promieniała, a oczy aż świeciły blaskiem i miłością. Do mnie. – Wypatrzyłem coś fajnego dla siebie na stoisku niedaleko, zaraz wrócę, dobrze? Czekaj tutaj jakby coś.

– Dobrze, Michałku. – Dostałem buziaka i chyłkiem przemknąłem między bazarowymi straganami, na których można było kupić wszystko. Suweniry, muzykę, alkohol, ubrania. Zgaduję, że gdybym odpowiednio zagadał, dałoby się pewnie nabyć narkotyki albo broń. Takie były czasy.

– Dzień dobry. – Sprzedawca miał może ze dwa, trzy lata więcej ode mnie, chociaż równie mogłoby być odwrotnie. Podałem rozmiar i wskazałem, co potrzebuję, gość pogrzebał chwilę w torbach za sobą.

– Ma pan szczęście. Ostatni egzemplarz. – Uśmiechnął się. – Piękny, co? Dziewczyna na pewno będzie zadowolona. Półtorej stówki i jest pana.

Pamiętajcie, że to rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty szósty, a ja byłem nastolatkiem. Taka kwota trzydzieści lat temu równałaby się pewnie kwocie około tysiąca obecnie (może trochę mniej, nie znam przelicznika). Jak na nastolatka, ogromne pieniądze. Zabrałem ze sobą większość swoich oszczędności, stwierdzając, że oczywiście wszystkiego nie wydam, ale pieniądze nie są po to, żeby leżały w szufladzie.

Zapłaciłem, schowałem prezent do kieszeni. Nie wahałem się nawet chwili.

– I co kupiłeś? – Spotkaliśmy się w połowie drogi, a Beatka miała na sobie słomkowy kapelusz z białą obwódką. W białej, koronkowej sukience, przylegającej do ciała, z wycięciem na biust, sandałkach i okularach przeciwsłonecznych wyglądała jak siódmy cud świata.

– No właśnie nic. – Skłamałem gładko, robiąc zbolałą minę. – Ale tobie widzę, udało się w końcu dopasować kapelusz. Przyciągasz spojrzenia, kochanie. – Może i byłem smarkaczem, ale zawsze potrafiłem analizować otoczenie i widziałem spojrzenia mężczyzn, zawieszające się na niej i taksujące od góry do dołu.

Wtedy byłem o nią zazdrosny w swej młodzieńczej miłości, teraz byłbym dumny, bo oni mogli sobie tylko popatrzeć, ewentualnie pozazdrościć mnie, a to ja mogłem całować ją, przytulać i kochać się, dotykając i pieszcząc piękne ciało mojej kobiety.

– Spojrzenia? – Rozejrzała się.

– No tak, kilku adoratorów by się znalazło.

– Phi. – Wzruszyła ramionami. – Ja już mam adoratora. – Zarzuciła mi ręce na szyję i pocałowała lekko. – Cały czas czuję cię w środku, wiesz? – szepnęła i uśmiechnęła się lekko.

Oddałem pocałunek i złapałem za pośladek, ściskając lekko, po czym od razu puściłem.

– Przestań, ludzie patrzą. – Spłonęła. – Może i nie jesteśmy u siebie, ale nie ma co przesadzać w drugą stronę. Chodźmy zjeść. – Odkleiła się, wzięła mnie za rękę i ruszyła w kierunku widzianej wcześniej restauracji.



– Dla mnie będzie schabowy z ziemniakami i surówką. – Kelner notował zamówienie od Beatki.

– A dla syna? –  Wskazał na mnie.

– Nie wiem, szanowny panie, czy poczytać to jako komplement dla męża, czy zniewagę dla mnie. – Zażartowała, kelner zorientował się, że popełnił faux paux i zaczął gorąco przepraszać, że nie poznał, bo nie mamy obrączek. – Nie szkodzi, mąż zawsze młodo wyglądał, kochanie? – Zerknęła na mnie.

– To samo plus piwo z beczki. – Zaszalałem. – Dziękuję.



– Mąż? – Upiłem po chwili łyk złocistego napoju.

– A co, narzekasz? – Zaprzeczyłem, unosząc ręce. – Daj łyka. – Podpiła mi trochę z kufla. – A w ogóle, to ty pijesz alkohol? Bo że papierochy palisz, to już wiem. – Zdjęła kapelusz i zaczęła się wachlować. Upał rozlewał się po okolicy, najchętniej wróciłbym nad jezioro i wskoczył do wody.

– Eee, teraz to zachowujesz się jak moi starzy. – Uniosła pytająco brwi. – Myślą, że mam wciąż dziesięć lat. Dobra, powiem ci. Co najmniej raz w miesiącu spotykamy się u któregoś z nas na chacie w trakcie szkoły na wódkę. – Beatka otworzyła szeroko oczy.

– Boże, małoletnie pijaki. I nikt się nie zorientował?

– Kiedyś jak piliśmy u Małego, jego ojciec wpadł wcześniej do domu, bo dostał sraczki, ale wszystko skończyło się dobrze. To było wtedy, kiedy pierwszy raz przyszłaś na zajęcia. Swoją drogą – pociągnąłem kolejny łyk – nieźle się wtedy wygłupiliśmy.

– To było zabawne. – Uśmiechnęła się przekornie. – W ogóle wejście do szkoły miałam niezłe, bo najpierw wasze powitanie, jak robotników z budowy, a w budynku z radiowęzła zaczęło lecieć „Welcome To the Jungle” i pomyślałam sobie, że to będzie ciekawy rok. Nie pomyliłam się, ale nie wymyśliłabym, co może się wydarzyć przez kolejnych kilkanaście miesięcy.

Na stół wjechały talerze, przez chwilę panowała cisza, rzuciliśmy się głodni na posiłek.

– No dobra, pani Niemczycka. Co robimy później?

– Pani Niemczycka? – zapytała z pełną buzią.

– Podobno jestem twoim mężem, więc pani Niemczycka. Beata Niemczycka. Pasuje – stwierdziłem z dumą w głosie.

– Ach, wiedziałam, że wyłapiesz tę subtelność – odparła z przekąsem. – Chcesz pić piwo i zachowywać się swobodnie? Wczuj się w rolę, mężu. – Puściła do mnie oko i wysuwając lekko język, prowokująco wsunęła widelec do ust, patrząc mi w oczy. Przełknąłem ślinę i zapytałem.

– Jako dbający o żonę mąż zgłaszam chęć do wypełnienia obowiązków małżeńskich.

– Cwane. – Zaśmiała się.

– No co? Obowiązkiem męża jest troszczenie się o żonę i dbanie o jej zadowolenie.

– No wiem, wiem. A przy okazji o własne. – Stwierdziła z przekąsem.

– Dwie pieczenie na jednym ogniu. – Wzruszyłem ramionami. – Narzekasz?

– Strasznie pyskaty się zrobiłeś, Niemczycki. Chyba muszę nieco utemperować twój zbyt długi jęzor. – Zamilkła, poważniejąc natychmiast i wpatrując się we mnie wyczekująco.

W mig zrozumiałem, co oznaczało spojrzenie, moje wnętrze zawrzało.

– Pani profesor zamierza przeegzaminować mnie z francuskiego?

– Tak. – Uśmiechnęła się, przygryzając lekko wargę. – Dużo ci jeszcze zostało tego obiadu?

– Hm. – Spojrzałem w talerz. W zasadzie skończyłem, poza tym nie byłem już głodny. To znaczy, byłem, ale to innego rodzaju głód. – Jakoś przestałem mieć ochotę na dalszą konsumpcję. Idziemy? – Skinęła głową, zapłaciła za obiad i ruszyliśmy w drogę powrotną.

– Misiu? – Przed wejściem do domku zatrzymała się na chwilę. Odwróciłem się do niej, stojąc przy drzwiach, kluczykiem w zamku.

– Co, kochanie?

– Kocham cię. – Rzuciła mi się na szyję i pocałowała. – Jestem szczęśliwa i zakochana, nie czułam się lepiej, nigdy.

Poczujesz się jeszcze lepiej, skarbie. Za kilka godzin. – Uśmiechnąłem się w duchu.

– Zaraz pokażę ci, jak ja kocham ciebie. – Wziąłem ją na ręce i przeniosłem przez próg. Pisnęła zaskoczona i zaczęła chichotać. W końcu przydała się siłownia, na której katowaliśmy się wspólnie z Jordanem przez ostatnie półtora miesiąca. Kopnąłem drzwi, zamykając je za sobą i po zrzuceniu kapelusza na stół, delikatnie położyłem Beatkę na łóżko. Burza rudych, kręconych włosów okalała jej głowę, niczym aureola. Przyciągnęła mnie do siebie, pocałowała i szepnęła do ucha.

– Chcę twój język tam. Jestem na ciebie gotowa.

Przeturlałem się powoli między jej nogi, unosząc sukienkę i zsuwając majtki. Zadrżała i mruknęła cichutko, rozkładając uda. Pocałowałem cipkę kilka razy, następnie całym językiem przejechałem po jej wierzchniej stronie od dołu do góry, zostawiając mokre ślady.

– Cieplutki i miękki. – Dotknęła moich włosów i pogłaskała. – Włóż go głębiej, tak bardzo cię tam potrzebuję.

Na jej życzenie rozsunąłem palcami płatki, lepkie i klejące się po wewnętrznej stronie od śluzu, po czym bez uprzedzenia przywarłem językiem do nich. Wygięła ciało w łuk i jęknęła głęboko „o mój Boże”. Czułem jej smak w ustach, kiedy rozpocząłem metodyczną pracę, zamierzając lizać ją powoli i nie zmieniając tempa. Przez tygodnie spędzane z nią w łóżku zauważyłem, że podniecał ją leniwy seks, a zwłaszcza, gdy prosiła mnie o coś, a ja robiłem odwrotnie. Nie wiem, czy to przypadek, ale kilka razy dzięki tej obserwacji udało mi się doprowadzić ją do potężnego orgazmu.

Zarzuciła mi sukienkę na głowę i wysunęła biodra do przodu.

– Skarbie, troszkę szybciej. – poprosiła.

– Nie, będzie tak, jak ja chcę. – Przerwałem na chwilę pieszczoty, a później wznowiłem. Jęknęła głośniej i zaczęła szybko dyszeć, nerwowo przesuwając dłonie po moich włosach. Nie zmieniałem tempa, czując i widząc, że jej przyjemność rośnie. Zwiększyłem je prawie niezauważalnie jakiś czas później, po chwili znowu, a gdy jej biodra zaczęły drżeć, chwyciłem guziczek wargami i czubkiem języka przejechałem kilkukrotnie po jego powierzchni.

– O skarbie! – Zrzuciłem kieckę z głowy, uniosła się i otworzyła oczy, wzrok miała pusty i nieobecny. – Jeszcze trochę. Nie przerywaj! – Opadła na poduszkę i dotarła do końca, po każdym skurczu wypuszczając z płuc coraz cichsze, niskim głosem wyjęczane „ooochhh”.

Miałem całe usta umazane w jej sokach. Gdzieś na jednym z pornosów widziałem, jak mężczyzna po doprowadzeniu kobiety, lizał ją jeszcze po orgazmie, smakując cipkę. Ściągnąłem palcami jej soki z policzków oraz ust i wsadziłem palce do buzi.

– Smaczne. – Skwitowałem. Wtedy grałem i nie miałem o tym pojęcia, ale później nauczyłem się smakować kobiece wydzieliny. I już zawsze mnie to kręciło.

– Co? – Otworzyła oczy nieprzytomna.

– Smaczna cipka. – Patrzyłem jej w oczy, a ona spłonęła.

– Boże. – Zakryła się włosami. – Żaden facet tego nie zrobił.

– Czego, minetki?

– Nie, nie zlizał mojego orgazmu z policzków, smakując. Na pewno masz siedemnaście lat?

– Po prostu jestem dobrze wyedukowany, również dzięki tobie.

– Ach, może powinnam zacząć uczyć wychowania seksualnego, hm? – Przeczesała moje włosy palcami.

– Tylko pod warunkiem, że najpierw przeprowadzimy we dwójkę zajęcia praktyczne.  – Parsknęła, a ja za nią.

– Spryciarz z ciebie. – Pocałowała mnie. – Chodź na drzemkę, potrzebuję twojego ciepła. To był wspaniały orgazm.



B.



– To na pomost idziemy, tak? – Rozczesywałam włosy po myciu, a Michał popijał piwo, leżąc nago na kanapie.

– No… – mruknął, patrząc się w okno.

– A co ty taki zburaczały jesteś? – Wychyliłam się z łazienki.

– A spać mi się chce. – Ziewnął.

– Pij więcej piwska, od niego tak co się spać chce.

– Dobrze, mamo.

– Słuchaj, ja ci dam matkę, ty pyskaty smarkaczu.

– To już nie mężu? – zachichotał.

– Boże, nie wytrzymam z nim. Uruchamiam suszarkę, do widzenia – odparowałam i zaczęłam suszyć włosy.



– Pięknie tu jest, co? – Spacerowaliśmy, trzymając się za rękę pośród drzew. Zachodzące słońce przebijało się przez liście i igły, a po nieruchomej tafli jeziora w oddali płynęło stado kaczek.

– Tak. – Rozmarzony głos Michała wskazywał, że już również się podobało. – Tak wyobrażałem sobie mniej więcej nasz wyjazd. – Obejmował mnie za ramię, a ja włożyłam mu rękę poniżej za plecy. – Mało ludzi, cisza, natura i my.

Po powrocie z obiadu zachowywał się inaczej. Żartował ze mną, pyskował i uśmiechał się, ale coś w jego oczach zmieniło się. Jakby spoważniał i wydoroślał. A może to tylko moje wyobrażenie i wymyślam?

– Michałku, wszystko w porządku? Jesteś smutny?

– Nie, no coś ty. – Pocałował mnie w czubek głowy. – Chłonę naturę i cieszę się z tego, że jesteśmy tu razem. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.

– Jak byłam mała, to jeździliśmy z tatą nad jezioro i karmiliśmy łabędzie chlebem. – Doszliśmy do pomostu, stałam przodem do tafli jeziora, opierając ręce o barierkę, a Michał obejmował mnie z tyłu w pasie. – Uwielbiałam to, dopóki ktoś nie uświadomił mnie, że karmienie łabędzie odzwyczaja je od zdobywania pożywienia i prowadzi do ich śmierci, bo nie będą potrafiły poradzić sobie samodzielnie.

– Trochę jak z nauką dzieci, co? – szepnął mi do ucha.

– Trochę. – Rozejrzałam się. – Tu jest tak pięknie, że mogłabym zostać tu na dłużej, nawet na tydzień.

– Tak, a kto by lekcje w drugiej be prowadził?

– Podlaszczak.

– Sandał? Daj spokój.

– Sandał? On ma taką ksywę? – Zaśmiałam się. – Jesteście okrutnymi bachorami. Zaraz, ja też mam ksywę?

– Masz, ruda.

– No tak, mogłam się spodziewać. Dobrze, że nie coś gorszego.

– No cóż, Cymbałowska od fizyki dostała nicka „Mask of Death”.

– Co? – Parsknęłam. – Boże, jesteście naprawdę straszni. To nie jej wina, że ma taki wyraz twarzy.

– Nasza też nie. – Poczułam, jak wzruszył ramionami i odsunął się.

– Czemu sobie poszedłeś? – Obróciłam się i zerknęłam w dół, zakrywając ręką usta.

O mój Boże…



M.



– (...). Zaraz, ja też mam ksywę?

– Masz, ruda.

– No tak, mogłam się spodziewać. Dobrze, że nie coś gorszego. – Słyszałem rozbawienie w jej głosie.

– No cóż, Cymbałowska od fizyki dostała nicka „Mask of Death”.

Głos miałem opanowany, ciało również, ostatkiem wysiłku, ale wnętrze drżało jak osika, a ja sam miałem ochotę zemdleć. Nie denerwowałem się tak od…? Nie pamiętam kiedy, w kieszeni spodni nerwowo ściskałem zielone, ozdobne pudełko, obite zamszonym materiałem, przeciętym zamocowanymi do niego kokardkami.

– Co? – parsknęła. – Boże, jesteście naprawdę straszni. To nie jej wina, że ma taki wyraz twarzy.

– Nasza też nie. – Raz kozie śmierć, najwyżej dostanę po głowie.

– Czemu sobie poszedłeś? – Obróciła się i poszukała mnie wzrokiem, zakryła dłonią usta i otworzyła szeroko oczy. – O mój Boże… – wyszeptała.

Klęczałem przed nią na jednym kolanie, patrząc się z nadzieją w górę. Oczy zaszły jej łzami, a ręce drżały.

– Skarbie? – zapytała cicho. – Co ty robisz? – Rozejrzała się dookoła, jakby utwierdzając się, że jesteśmy sami i nikt nie przeszkodzi nam w celebrowaniu tej wyjątkowej chwili.

– Wiem, że jestem gówniarzem, niepełnoletnim dzieciakiem, który nie ma jeszcze dowodu osobistego. Wiem też, że możesz traktować to, jak dziecinadę, ale jestem całkowicie poważny, bo nigdy nie żartowałbym z tak poważnej sprawy. – Wyjąłem spoconą dłonią pudełeczko z kieszeni. – Kocham cię, jak nikogo innego, jestem też pewien, że nikogo innego tak nie pokocham, jak ciebie – chciała mi przerwać, ale uciszyłem ją dłonią. – Skarbie, proszę. – Uśmiechała się – Chcę być z tobą na zawsze. – Otworzyłem pudełko. – Wyjdziesz za mnie?



B.



– (...) Wyjdziesz za mnie?

O Boże. To się nie dzieje naprawdę?

Szalona gonitwa myśli w głowie dawała wrażenie, jakbym miała zaraz odpłynąć i zemdleć z emocji. Brązowe oczy Michała wpatrywały się we mnie z nadzieją i miłością, a w rozłożonej dłoni widniał maleńki pierścionek, z diamencikiem na szczycie. Przecież to jeszcze dzieciak – pomyślałam – ale z drugiej strony, ten dzieciak udaje twojego męża i robi to tak, że nikt się nie poznał. Kocham go i tego jestem pewna, nie kochałam tak żadnego mężczyzny i pewnie nie pokocham. Uwielbiam jego dowcip, młodzieńczą fantazję, a w łóżku potrafi sprawić, że zapominam o całym świecie.

Decyzja mogła być tylko jedna.

– Tak. – Magiczne słowo zawirowało w powietrzu, a jego oczy rozszerzyły się w niemym zachwycie. – Tak, Michałku. Zostanę twoją żoną. – Wysunęłam dłoń, a on założył mi pierścionek na palec, po czym porwał w ramiona i krzyknął z radości.

– Bałem się, że odmówisz. – Oderwał się ode mnie i odetchnął z ulgą.

– Naprawdę tak myślałeś? – Zdziwiona dotykałam opuszkami palców jego twarzy. Zawsze to uwielbiałam.

– No tak. Pamiętaj, ile mam lat i gdzie byliśmy trzy miesiące temu.

– Kochasz mnie? – Natychmiast pokiwał głową na znak zgody. – No to przestań się nad tym skupiać. – Uśmiechnęłam się. – Beata Niemczycka, ładnie. – Pocałowałam go. – Czy mój jeszcze nie mąż ma ochotę na spacer ze świeżo upieczoną narzeczoną?

– Twój jeszcze nie mąż zrobi wszystko, na co będziesz miała ochotę.

– A co ty taki zgodny jesteś? – Zerknęłam na niego podejrzliwie.

– Nie mogę ochłonąć z wrażenia. – Oddychał ciężko.

– Mam pewien pomysł, ale zrobimy to dopiero, jak będzie ciemno. – Uśmiechnęłam się do niego tajemniczo.

– Oho, co wymyśliłaś? Gadaj szybko, bo wiem już, gdzie masz łaskotki.

– Spadaj, terrorysto. – Sprytnie uniknęłam jego chwytu i uciekłam z pomostu. – Złap mnie!



Czy to wyglądało na sielankę? Idyllę? Tak. Bajkę? Oczywiście. Nieprawdopodobną historię, w którą, gdyby ktoś wam o niej opowiedział, stwierdzilibyście „nie ma szans, oszukujesz”, a Amerykanin skomentowałby „you’re fucking kidding me”.

A film? Przecież wszyscy okrzyknęliby, że ładny, ale w rzeczywistości takie bajki się nie zdarzają, a ta historia to ckliwe bzdury dla niepoprawnych romantyków i gospodyń domowych na emeryturze.

Wiedzcie, że ja to przeżyłam. I wszystko, co miało miejsce w ciągu tych czterech dni, zostało w mojej duszy i głowie do dzisiaj.



Po powrocie ze spaceru rzuciliśmy się na siebie jak wygłodniali. Kochaliśmy się namiętnie i powoli, nie spiesząc się i smakując wzajemnie nasze ciała. Ujeżdżałam go w leniwym tempie, pozwalając mu smakować piersi, po czym zamieniliśmy się i on wskoczył na górę.

Zasnęliśmy, zmęczeni emocjami, uczuciami i seksem.



M.



Mieliście kiedyś wrażenie, że jesteście w miejscu i sytuacji, w której wszystko składa się idealnie, układ planet jest perfekcyjny, a osoba, która wam towarzyszy, jest dopasowana do was, niczym element puzzli?

Jeśli tak, to wiecie, jak wtedy się czułem. A jeśli nie, no cóż, wasza strata.

Mógłbym opisywać ze szczegółami, co wtedy robiliśmy. Nie myślcie sobie, że spędziliśmy cały wyjazd w łóżku, o nie. W dzień plaża, wieczorem spacery, przytulanie i ładowanie emocjonalnych baterii, a w nocy seks.

Momentami zachowywaliśmy się jak zwierzęta. Próbowaliśmy wielu rzeczy, poznałem każdy centymetr jej ciała, czułem jej zapach wszędzie i o każdej porze, słyszałem w głowie śmiech, poważny głos, kiedy opowiadała o swoich eks, radosny, kiedy poznałem wrażenia z przyjścia do szkoły i pierwszej styczności ze mną czy namiętny, kiedy kochaliśmy się i szeptała mi do ucha różne słowa, pokazujące, jak jest jej dobrze.

Czasem kochaliśmy się też w dzień, kiedy naszła nas ochota. Zachowywaliśmy się jak młoda para, całkowicie anonimowi, na odludziu i w miejscu, gdzie nikt nie miał prawa nas znać.

W niedzielę, podczas powrotu do Warszawy oboje byliśmy w radosnym nastroju. Opaleni, uśmiechnięci, naładowani oksytocyną, pełni miłości. To był najlepszy czas w moim życiu, nigdy wcześniej, a tym bardziej później nie przeżyłem takiej feerii uczuć.



Powrót do szkoły zdawał się formalnością. Większość ocen miałem wystawionych, potem szybkie zakończenie roku i…

Wakacje.

Zaplanowaliśmy, że będziemy się w dalszym ciągu spotykać u niej i spróbujemy gdzieś razem znowu wyjechać. W końcu byliśmy zaręczeni i nie zamierzałem mimo młodego wieku być narzeczonym, który zaniedbuje swoją wybrankę.

Dwa dni przed zakończeniem roku odbywała się ostatnia lekcja z angielskiego. Traktowałem ją jako formalność, miałem wcześniej wystawioną piątkę, a ocena była zasłużona. Angielskim władałem najlepiej w grupie i nikt nie mógłby mi zarzucić, że najwyższą ocenę mam tylko i wyłącznie z powodu rżnięcia od kilku miesięcy nauczycielki, prowadzącej zajęcia.

W klasie siedziało kilka osób, większość po wystawieniu ocen stwierdziła, że nie ma sensu przychodzić do szkoły. Pewnie też bym tak zrobił, ale chciałem ją zobaczyć i obgadać najbliższy weekend. Pięć minut po dzwonku Beatki w dalszym ciągu nie było w klasie, po kwadransie zaniepokoiłem się i stwierdziłem, że sprawdzę, co się dzieje.

Zapukałem do pokoju nauczycielskiego. Otworzył mi Sandał. Odsunąłem się na bezpieczną odległość, żeby nie zarobić po gębie smrodem z jego papy.

– Dzień dobry, profesorze. Mieliśmy mieć zajęcia z profesor Smolińską, ale nie ma jej w sali.

– Cześć, Niemczycki. Zaraz sprawdzę. – Pierdolnął mi drzwiami przed nosem.

Czekałem kilkanaście sekund, po czym Podlaszczak wrócił.

– Profesor Smolińska jest na zwolnieniu, możecie iść do domu albo robić, na co tam macie ochotę. Poza tym – spojrzał na mnie z uwagą – zajmij się czymś, co robią chłopaki w twoim wieku. Dupeczki, imprezki. Są wakacje, a ty w szkole gnijesz. No, to cześć – Zadowolony z siebie zakończ wywód.

Drzwi zamknęły się przed moim nosem.

Co się z nią stało? Znowu zwolnienie? Nie była chora, kiedy ostatnio się widzieliśmy.

Zaniepokojony, ale nie panikujący wyszedłem ze szkoły i ruszyłem na przystanek autobusowy. Kwadrans później znalazłem się pod blokiem. Na murku oczywiście nie było plusa, ale nie oczekiwałem, że się tam znajdzie. Wpadłem jak burza do klatki schodowej, winda wlokła się przeraźliwie wolno. Wyskoczyłem jak z procy na ósmym piętrze, podbiegłem do jej drzwi i zapukałem trzy razy. Tak jak zawsze.

Cisza.

Zapukałem po raz drugi.

I trzeci.

Wreszcie usłyszałem kroki, szczeknięcie zasuwy, drzwi otworzyły się.



B.



Ostatnia lekcja, w piątek zakończenie roku, a później wakacje.

Czy mogło być coś piękniejszego, niż perspektywa dwóch miesięcy, spędzonych z nim? Może nie całych, bo z tego co mówił, jedzie na obóz z rówieśnikami na dwa tygodnie, ale poza tym? Nic i nikt nas nie mogło ograniczać. Może poza oczami ciekawskich.

Dzisiaj do szkoły wyjątkowo jechałam samochodem i jestem w niej z samego rana, zamierzałam pozabierać swoje rzeczy na wakacje, kubek na herbatę i kawę, sztućce i tak dalej.

Poza tym chciałam być szybciej w domu, bo popołudnie i wieczór zamierzałam spędzić z Michałem.

Pokój nauczycielski był pusty, kiedy do niego weszłam. Spakowałam swoje rzeczy do przyniesionej torby i kiedy skierowałam się do wyjścia przed szkołę na papierosa po kawie (nabrałam takiej niezdrowej tradycji, przez Podlaszczaka), do gabinetu weszła pani Alinka, asystentka dyrektor.

– Beti, pani dyrektor cię wzywa. Podobno coś pilnego.

– Mnie? – Zdziwiłam się. Nie miałam żadnych tematów z dyrekcją do omówienia, umowę przedłużoną na czas nieokreślony, papierologia załatwiona.

Nie rozumiałam, o co chodzi.

– Tak, chodź, bo później gdzieś jedzie, chyba na radę miasta.

Tuptałam za panią Alinką, drzwi do gabinetu otworzyły się przede mną.

Po wyrazie jej twarzy wywnioskowałam, że coś się stało.

– Pani dyrektor? Wzywała mnie pani?

Ona wstała, podeszła do mnie, wzięła mnie za rękę i zadała pytanie, które zmroziło mi krew w żyłach.

– Dziecko, coś ty zrobiła?

Dopiero teraz zauważyłam leżącą na stole kopertę, coraz bardziej zdenerwowana wzięłam ją w dłoń.

Usiadłam na krześle.

W kopercie znajdowały się zdjęcia.

Moje i Michała.

Na pomoście, podczas zaręczyn.

Na plaży, nad jeziorem.

Na bazarze, kiedy kupowałam kapelusz.

O.

Mój.

Boże.

– Dostałam to dzisiaj. – Głos dyrektor był wyprany z emocji. – Razem z nimi przyszło to. – Podała mi kartkę papieru z naklejonymi literami, wyciętymi z gazet.

„Mam oryginały negatywów, nauczycielka ma się zwolnić ze szkoły i zostawić młodego, inaczej kuratorium, Ministerstwo Oświaty oraz wszystkie gazety w kraju dostaną te zdjęcia z opisem i personaliami bohaterów”.

Oszołomiona oddałam jej pismo i ukryłam twarz w dłoniach.

– Beatka? – Dyrektor usiadła obok mnie i wzięła mnie za rękę. – Porozmawiaj ze mną, tylko szczerze. Jestem jedyną osobą, która być może chce ci pomóc. – Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią.

– Od kiedy to trwa?

Wahałam się chwilę z odpowiedzią.

– Od marca.

– Wiesz, że on jest niepełnoletni?

– Ma ponad szesnaście lat… – Próbowałam bronić się.

– To nie ma znaczenia. – Przerwała mi. – To uczeń, a ty jesteś nauczycielem. Co ty sobie dziewczyno myślałaś?

No właśnie, co ja sobie myślałam? Że świat to bajka, w której mój nastoletni książę na koniu przyjedzie i uratuje mnie przez złem?

– Nie wiem, pani dyrektor – odpowiedziałam cicho.

Zapadła cisza.

– Powiedz mi. – Zatrzymuje się na chwilę. – Kochasz go?

Wpatrywałam się w jej oczy i czułam, jak łzy zamazują mi obraz, a jedna spływa powoli po policzku.

– Tak. – szepnęłam, ocierając policzek.

– A on ciebie?

Na wspomnienie Michała w moim sercu wybuchł pocisk żalu. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, opuściłam głowę, kiwając na „tak”.

– Kurwa. – Pierwszy raz słyszałam przekleństwo w ustach dyrektorki. Gdyby nie powaga sytuacji, pewnie bym się zaśmiała, bo brzmiało to groteskowo, ale do śmiechu absolutnie mi nie było. Chodziła wzdłuż biurka, jakby próbowała znaleźć rozwiązanie z sytuacji.

– Jeśli to wypłynie, ty dostaniesz dyscyplinarkę, ja pewnie też i rozpęta się taki burdel, że wolę nie myśleć.

– Ale skąd to w ogóle przyszło? – Wychlipałam pytanie.

– Anonim. Ktoś podrzucił pod drzwi sekretariatu dzisiaj rano.

Wszystko zmierzało do określonego scenariusza, który wizualizował się przede mną, niczym ogromna burza, z nadchodzącym w oddali tornadem. Przed takim żywiołem wszyscy chowają się i uciekają, do piwnic, schronów.

Ja musiałam stawić mu czoła.

– Dziecko, musisz złożyć wypowiedzenie. Nie ma innego wyjścia. I musisz zostawić tego chłopaka, to Niemczycki, tak?

Tylko nie płacz, Beata. Zagryź zęby, do krwi, ale nie płacz. Wyjdź stąd na swoich warunkach, dumna tak jak weszłaś.

– Tak, to Michał – rzuciłam ponuro.

– Zawieramy werbalną umowę, o zdjęciach wiem ja, ty i ten, kto je zrobił i wysłał. Za tę osobę nie ręczę, ale jeśli dotrzymasz słowa i znikniesz, będę milczała, jak grób. Warunek – dzisiaj składasz wypowiedzenie, jeśli tego nie zrobisz, będę zmuszona zwolnić cię dyscyplinarnie i powiadomić kuratorium. Co do – patrzy na mnie – twojego romansu z Niemczyckim, nie muszę chyba dodawać, że to musi się zakończyć natychmiast? Nie masz gwarancji, że osoba, która zrobiła zdjęcia, nie będzie cię śledzić, a jeśli będziesz to kontynuować, kolejne zdjęcia nie trafią już do mnie. Rozumiesz zagrożenie, dziecko? Tu nie chodzi już o szkołę czy mnie, ale tego młodego chłopaka. Jeśli to wypłynie, jemu stanie się krzywda.

Kiwnęłam głową, bezwiednie, nerwowo kręcąc pierścionkiem od Michała na palcu. Wyłączyłam myślenie, a mój umysł działał mechanicznie, nastawiony na realizację poleceń. Myśleć będę później.

– Gdzie mam podpisać? – Spojrzałam pytająco. Podała mi gotowe wypowiedzenie umowy, za porozumieniem stron. Po sprawdzeniu, czy dane się zgadzają, po czym podpisałam i zabrałam jeden egzemplarz.

– To wszystko? – Wstałam, chcąc wyjść stamtąd jak najszybciej.

– Tak. – Dyrektor zawahała się. – Naprawdę mi przykro, gdybym mogła coś zrobić, na pewno bym próbowała.

– W porządku. – Kiwnęłam głową i chwyciłam za klamkę. – Do widzenia.

Alinę minęłam bez słowa. Rozmowa z kimkolwiek sprowadziłaby na mnie wodospad łez i ścianę płaczu. Jeszcze tylko pokój nauczycielski i wyjdę stąd.

Na zawsze.

– Cześć Beatka. – Na szczęście w pokoju był tylko Podlaszczak, dobrze że bez Mariolki. – Coś się stało? Wyglądasz źle, chora jesteś?

– Źle się czuję. – Starałam się odpowiedzieć neutralnie, zabierając swoje rzeczy. Dobrze, że przywiozłam torby, może przeczuwałam, co się stanie? – Dzisiejsze moje lekcje się nie odbędą, a jutrzejsze – zawiesiłam głos – dyrekcja podejmie decyzję. Idę do lekarza i pewnie na zwolnienie. Dam znać. – Kłamałam, bo formalnie nie byłam już pracownikiem szkoły.

– Trzymaj się i do zobaczenia po wakacjach, wyjeżdżasz gdzieś?

Zamilkłam, z największym trudem powstrzymując wybuch płaczu.

– Jeszcze nie wiem, dopiero planuję. Lecę. Dobrych wakacji, odpoczywaj. – Otworzyłam drzwi. – I do zobaczenia.

– Pa, Beti.

Korytarz był na szczęście pusty, lekcje już się zaczęły, a ja ostatnie, na co miałam ochotę, to spotkanie kogoś ze znajomych uczniów.

A zwłaszcza Michała.

Na myśl o nim skuliłam się w sobie i przyspieszyłam kroku. Wypadłam przed szkołę i szybkim krokiem dotarłam do samochodu, wrzuciłam torby na tylne siedzenie i z piskiem opon ruszyłam.

– Och, kurwa!!! – Zaczęłam wyć za zakrętem, zanosząc się od płaczu i ledwo widząc drogę. Do dzisiaj nie mam pojęcia, jak dojechałam wtedy do domu, nie powodując wypadku albo potrącenia. Całą drogę wyłam, na zmianę krzycząc ze złości, uderzając w kierownicę, aż bolały mnie dłonie i zanosząc się płaczem.

Najgorsze dopiero przede mną. Rozmowa z Michałem.



M.



Uchyliłem drzwi powoli.

Beatki nie było.

– Skarbie? – Wszedłem ostrożnie do środka i zamknąłem drzwi na zamek.

– Jestem w pokoju. – Odpowiedział mi stłumiony głos. Wiedziałem, że coś się stało.

Miała zapłakana twarz, zapuchnięte oczy i obłupany lakier na paznokciach. Chyba z nerwów, choć nie miałem pojęcia, czym się tak zestresowała.

– Kochanie. – Dopadłem do niej i przytuliłem. – Co się stało?

Odsunęła się ode mnie i usiadła na kanapie, nerwowo wyłamując ręce. Po chwili zaczęła płakać, a łzy płynęły jej po policzkach.

– Beata. – Zacząłem się niepokoić. – Powiedz mi, co się stało!

– Dzisiaj rano miałam rozmowę z dyrektor szkoły. – Łamiącym głosem zaczęła mówić. – Boże. – Zapłakała znowu.

– Skarbie, kurwa mać, co się dzieje? – Klęknąłem przy niej i objąłem. Tym razem przytuliła się i rozpłakała na dobre. Cierpliwie czekałem, aż się uspokoi, po kilku minutach przestała chlipać. Podałem jej chusteczkę do nosa i patrzyłem wyczekująco.

– Ktoś widział nas na Mazurach, poznał, zrobił zdjęcia i doniósł do dyrekcji. Anonimowo. Dostałam możliwość odejścia za porozumieniem stron, jeśli tego nie zrobię, dostanę dyscyplinarkę. – Zapłakała znowu. – Twoi rodzice nie zostaną powiadomieni, jeśli odejdę i zerwę z tobą kontakt.

Zamarłem, zmrożony wiadomościami.

Jak to możliwe?! Przecież byliśmy kilkaset kilometrów od Warszawy. Jak, do kurwy nędzy, trafił się ktoś, kto nas rozpoznał?!

– Poczekaj. Przecież tragedia się nie dzieje. – Starałem się mówić powoli i spokojnie, żeby nie podkręcać jej emocji. – Przeniesiesz się do innej szkoły, ale będziemy mogli dalej się spotykać. Nic tak naprawdę się nie stało.

– Skarbie? – Wymusiłem, żeby spojrzała w moją twarz. – Czemu płaczesz? Przecież możemy dalej ze sobą być.

Patrzyła mi przez chwilę w oczy, badając moje odczucia.

– Nie możemy być dłużej razem. – Słowa, które padły, były jak grom z jasnego nieba. – Obiecałam w rozmowie z dyrekcją, że zerwę z tobą wszelkie kontakty, a wtedy nie zostanę oskarżona o uwiedzenie ucznia. – Jej dolna warga drżała. – Proszę, nie miej do mnie żalu.

Usiadłem na krześle, porażony wiadomościami.

– Ale. – Zbierało mi się na wymioty. – Przecież możemy zaczekać, aż skończę osiemnaście lat, za rok, a później policja, dyrekcja i szantażysta będą mogli się odpierdolić.

– Nie, Michał. – Pokręciła smutno głową. – To niemożliwe. To… – Urwała i zaczęła płakać, ale po chwili walcząc ze sobą, przestała. – To był błąd, nigdy nie powinnam do tego dopuścić. Ty jesteś jeszcze dzieckiem, a ja dorosłą osobą, w dodatku pedagogiem. Nie możemy być razem i nie będziemy.

Miałem ochotę zwymiotować na podłogę. Patrzyłem na nią, ale jej nie widziałem. Obraz rozmywał się z nerwów, wściekłości na skurwysyna, który doniósł, dyrekcję, która zmusiła ją do tego kroku, wreszcie na nią, że zwątpiła w nas i we mnie.

– Beatko, kochanie. – Pierwsza łza popłynęła po moim policzku. – Proszę cię, nie rób tego. – Runąłem do jej nóg i objąłem kolana. – Przecież kochamy się. To nic dla ciebie nie znaczy? Beata! – Potrząsnąłem nią. – Zaręczyliśmy się, masz zostać moją żoną, to również cię nie obchodzi?!

Milczała, płacząc i patrząc w podłogę. Przypominała osobę, która wpadła w katatonię, wtedy jako młody chłopak nie widziałem tego, dopiero dzisiaj, odtwarzając sobie to w pamięci, doszedłem do takiego wniosku.

 – Dlaczego jesteśmy karani? Przecież nie zrobiliśmy nic złego! Za to, że się kochamy, mamy cierpieć? Kurwa!

– To nie tak i dobrze o tym wiesz.

– Co wiem??? Że jakiejś kurwie przeszkadzało nasze szczęście? Że świat jest pojebany, bo ocenia po pozorach? Tak, to wiem. I wiesz co? Pierdolę to! Idę do dyrektorki, najwyżej wyjebią mnie ze szkoły. Nie zależy mi. – Zerwałem się w kierunku wyjścia.

– Michał, nie rób tego! – Pobiegła za mną. – Michał, proszę cię!!! – Krzyknęła histerycznie. – Kurwa mać, Michał!!! – Złapała mnie za koszulkę i odwróciła siłą. – Kochanie, nie rób tego, błagam cię! – Rozpłakała się tak mocno, że zanosiła się powietrzem, nie mogąc złapać tchu. Wtuliłem jej twarz w swoje ramię i patrząc bezmyślnie w okno, zagryzałem usta, tłumiąc płacz, a łzy płynęły policzkach.

– Chodź do pokoju, usiądziemy. – Łamiącym głosem wyszeptała mi w ucho. Uspokoiliśmy się po kilku minutach.

– Jeśli pójdziesz do szkoły, nam nic to nie da, ja wylecę z dyscyplinarką, a twoi rodzice zostaną tam wezwani i dowiedzą się o wszystkim. Nie chcę im sprawiać bólu, lubię ich. – Patrzyłem w jej zapłakane oblicze, jakże różne od radosnego sprzed kilkunastu dni i zaciskałem z wściekłości pięści.

– Poza tym obiecałam ci kiedyś, że nigdy nie zrobię ci krzywdy i obietnicy zamierzam dotrzymać. Pamiętasz? – Pokiwałem głową. – Mam trzydzieści lat, ty siedemnaście. Myliliśmy się oboje.

– Myliliśmy się?

– Tak, że to się może udać. Musimy to zakończyć, ja muszę.

– Może to mnie pozwolisz zdecydować, do cholery. – Przerwałem jej wściekły. – Związek polega na partnerstwie, a nie za podejmowaniu decyzji za kogoś.

– Michał, proszę cię. – Wzniosła oczy do góry. – Wiesz, że to nie ma przyszłości. A co jak za dwa lata nagle spodoba ci się koleżanka ze studiów? Albo ja się roztyję, zbrzydnę? Między nami jest trzynaście lat różnicy. Trzynaście! – Podkreśliła. – To był mój błąd, nigdy nie powinnam tego zaczynać. – Kolejna łza popłynęła po jej policzku.

– Błąd? To co razem przeżyliśmy, nazywasz błędem? – Wstałem, patrząc na nią z góry. – Kurwa, oświadczyłem ci się, przysięgałem i obiecałem, że będę z tobą do śmierci i że zostaniesz moją żoną. Ty mnie też! – Wykrzyczał w złości.

Nie odpowiedziała, patrząc w podłogę.

– Wiesz, co myślę? – Po chwili zacząłem znowu mówić, tym razem cicho. – Myślę, że kłamiesz, żeby się mnie pozbyć. Żeby ułatwić sobie zadanie, wmawiasz sobie to, co właśnie mi powiedziałaś. Wystraszyłaś się i mnie rzucasz. – Dopadłem do jej kolan. – A ja cię kocham i nie pozwolę cię skrzywdzić. Jeśli będzie trzeba, pójdę na wojnę, o ciebie. O moją żonę. Kurwa mać! – Złapałem się za głowę.

– Mój kochany. – Uśmiechnęła się smutno i przeczesała palcami moje włosy. – Mój chłopczyk. – Pocałowała mnie lekko. – Idź, uwalniam cię od siebie. Niech ci się wiedzie, Michale. Dziewczyny w szkole oglądają się za tobą, nie zwracałeś na nie uwagi, bo byłeś wpatrzony we mnie, ale tak jest. Choćby Agnieszka. Podobasz się jej, to inteligentna, zabawna i piękna dziewczyna.

– Pierdolę serdecznie Agnieszkę, jej inteligencję i co tam jeszcze ma. – Wywarczałem wściekły przez łzy.

– Nie mów tak, Michałku. – Pocałowała mnie jeszcze raz. – Idź już.

Ścisnęło mnie okrutnie w gardle, kiedy zrozumiałem, że to naprawdę koniec.

– Zróbmy to po raz ostatni. Kochajmy się, na pożegnanie – poprosiłem błagalnie.

– Nie, skarbie. Nie możemy tego zrobić.

– Dlaczego, do jasnej cholery?! Dlaczego jesteś tak uparta!

– Bo jeśli będę się teraz z tobą kochać, mimo że pragnę tego, jak niczego innego w świecie, to po wszystkim wiem, że złamię się i pozwolę ci zostać, a to wydarzyć się nie może.

Coraz bardziej przerażony tym, co zaraz się stanie, podniosłem się z kolan i zadałem pytanie, które zawisło między nami, niczym Miecz Damoklesa.

– Więc to naprawdę koniec?

Zagryzła nerwowo wargę, walcząc ze sobą. Próbowałem wzrokiem zmusić ją do zmiany decyzji.

– Przykro mi, Michał. To koniec. – Słowa były jak wyrok.

Wydawała się taka drobna, delikatna i podatna na ból. Miałem ochotę wytargać ją za włosy, ale jedyne co byłem w stanie zrobić, to odwrócić się i uderzyć z całej siły pięścią w ścianę, rozwalając sobie rękę i łamiąc kości śródręcza.

– Przestań, idioto. – Krzyknęła przez łzy. – Zrobisz sobie krzywdę!

– A co cię to kurwa obchodzi? Przecież to koniec, nie kochasz mnie, prawda? Powiedz to! – krzyknąłem i poszedłem do niej, chwytając ją za brodę i  wymuszając spojrzenie na mnie. Byłem tak napompowany adrenaliną i emocjami, że w ogóle nie czułem prawej dłoni, którą chwilę wcześniej rozwaliłem. – Zostawiasz mnie, porzucasz, jak niepotrzebny przedmiot. Zużyty. A ja sobie bez ciebie nie dam rady. – Zapłakałem, ale siłą woli udało mi się powstrzymać łkanie. – Powiedz „nie kocham cię, Michał”, jeśli to zrobisz, wyjdę i nigdy mnie nie zobaczysz. Jeśli tego nie powiesz, zostanę i będę o ciebie walczył wszelkimi środkami, rzucę szkołę, jeśli będzie potrzeba i przeniosę się do innej. Wyprowadzę się od rodziców, pójdę do tymczasowej pracy. Tylko błagam. – Uklęknąłem, rozwarłem jej ściśnięte, zimne jak lód dłonie i pocałowałem wnętrze obu. – Nie zostawiaj mnie. Nie dam sobie bez ciebie rady.

Patrzyła mi przez chwilę, prosto w oczy, po czym dotknęła mojego policzka, pocałowała mnie lekko w usta i wyszeptała.

– Nie kocham cię, Michał.

Agresja rosła we mnie z każdą sekundą, miałem ochotę otworzyć okno i zacząć wyrzucać meble. Powstrzymałem się jednak ostatkiem sił, spojrzałem na nią, po raz ostatni, przeleciałem wzrokiem pokój, w którym spędziłem tyle czasu, wreszcie klęknąłem, pocałowałem jej zimne, mokre od łez usta, wstałem i wychodząc, zamknąłem cicho za sobą drzwi.



B.



Uderzenie.

Łup, łup, łup.

To mi się śni?

Otworzyłam oczy, było jasno.

Spojrzałam na zegarek, dziesiąta rano.

Starałam się odtworzyć, co działo się wczoraj, po wyjściu Michała. Nie, nie, nie upiłam się. Miotałam się po mieszkaniu w amoku, aż opadłam z sił, fizycznych i mentalnych, usiadłam na krześle i przez kilka godzin patrzyłam się bezmyślnie w okno, nie myśląc i nie czując.

Wpadłam w letarg.

Nastała noc, a ja w dalszym ciągu patrzyłam w okno, siedząc po ciemku, w bezruchu. Obserwowałam światła w bloku naprzeciw, gwiazdy, które świeciły na niebie.

Nie miałam już siły płakać. Kiedy odzyskam je choć trochę, zacznę to znowu. Aż do chwili, kiedy zabraknie mi łez.

Podniosłam się z łóżka i chwiejnym krokiem ruszyłam do drzwi wejściowych, zerkając przez wizjer.

Po drugiej stronie stała osoba, której najmniej bym się spodziewała. I jednocześnie najmniej chciałam mieć z nią do czynienia.

– Beata – usłyszałam jego głos. – Otwórz, chcę tylko porozmawiać. Wiem, że jesteś w środku.

Nie odpowiedziałam, wahając się. Nie muszę tego robić. Mimo to coś mówiło mi, żeby z nim porozmawiać.

– Czego chcesz? – Głos miałam zdławiony i zachrypnięty od płaczu.

– Porozmawiać. – Patrzył w wizjer. – Wpuść mnie, proszę.

Otworzyłam drzwi i patrzyłam na niego. Nie zmienił się wiele przez rok, tylko broda była nieco dłuższa.

– Nie mam czasu, Marek, po co tu przyszedłeś?

– Wpuścisz mnie? – Zerknął za moje plecy.

– Po co? – Nie zamierzałam ustępować.

– Beti… – Podniosłam rękę i przerwałam.

– Nie nazywaj mnie tak, łajzo. Straciłeś prawo do nazywania mnie w ten sposób, kiedy ruchałeś się z tą blond smarkulą. Andżelą. – Wycedziłam nienawistnie słowa, gapiąc się na niego spod byka.

– W porządku. – Uniósł ręce. – Chcę tylko pogadać. Wpuść mnie, nie zajmę ci dużo czasu.

– Ostatni raz z tobą rozmawiam, okej? I nie przychodź tu więcej, bo wystąpię do sądu o zakaz zbliżania się.

– Dobrze. – Wszedł do pokoju i ujrzał spakowaną walizkę. – Wybierasz się gdzieś?

– Gówno cię to obchodzi, Marek. Do rzeczy. – Stanęłam na wprost. – Czego chcesz?

– Posłuchaj. – Zbliżył się do mnie. – Wiem, że byłem złym mężem, że cię zdradziłem, że byłem wobec ciebie nie fair, ale – próbował wziąć mnie za rękę, wyrwałam się gwałtownie, odsuwając się od niego – ja wciąż cię kocham, Beata. I chciałbym bardzo odkupić swoje winy. Daj nam szansę, zmieniłem się i obiecuję, że będę już inny.

Słuchałam jego wywodu, przed oczami mając brązowe oczy Michała i zastanawiałam się, co zrobić najpierw, strzelić go w twarz, wyśmiać czy wykopać za drzwi?

– To wszystko?

– No, tak. – Wydawał się zbity z tropu. – Poszedłem na terapię i teraz jestem innym człowiekiem. Nie będę już grał i chodził na dziwki. Chcę być dobrym mężem, twoim mężem.

Na dźwięk ostatnich słów zaczęłam się śmiać. Głośno. Miał wyraz twarzy, jakbym strzeliła go przed chwilą w to samo miejsce.

– Posłuchaj mnie dobrze, Marku Borucki, bo po raz ostatni rozmawiamy w ten sposób, kolejna rozmowa odbędzie się w sądzie. – Nabrałam tchu. – Nie jesteś moim mężem, kiedyś byłeś i to był mój największy błąd w życiu, obok próby wybaczenia ci i dania drugiej szansy. Nigdy ci nie zaufam, nie zamierzam sprawdzać, czy zmieniłeś się, czy dalej rozbijasz się po kasynach i burdelach, przegrywając wszystkie pieniądze i pieprząc się z kurwami. Mam to w dupie. Za chwilę otworzę drzwi wyjściowe i każę ci wypieprzać, a jeśli tego nie zrobisz, zadzwonię po policję i założę ci sprawę o nękanie oraz zażądam zakazu zbliżania się. – Widziałam, jak pulsowała ze złości żyłka na jego czole. – A teraz skoro mamy już wszystko jasne, wypierdalaj z mojego życia.

– Mam wypierdalać? – odpowiedział cicho. – Tak jak ten gówniarz, który posuwał cię na Mazurach?

Oślepiający strzał bólu oraz zrozumienia trafił mnie prosto w twarz.

To był on?!

Na stole wylądowały zdjęcia, te same, które widziałam wczoraj u dyrektor.

– Jesteśmy kwita, Beata. – Słyszałam jego głos, ale nie patrzyłam na niego. – Ty dołożyłaś mi podczas rozprawy, alimentami, wyciągnięciem brudów i zemściłaś się, a ja robię to teraz. Wyjedź stąd, inaczej wyślę zdjęcia do kuratorium. To kara dla ciebie za to, jak mnie potraktowałaś. A ja – w jego głosie nie było satysfakcji, tylko chłód. – będę obserwował tego smarkacza, jeśli zauważę, że ma z tobą kontakt, wiesz, co się stanie. – Zawahał się. – Ty naprawdę masz najebane we łbie, pieprzyć się z uczniem. Dobrze, że się z tobą rozwiodłem. – Skierował się do wyjścia. – Zdjęcia możesz zatrzymać, na pamiątkę. Żegnaj. – Drzwi zamknęły się cicho za jego plecami.

Usiadłam na podłodze, wzięłam zdjęcia w dłoń i zaczęłam oglądać.  Dotknęłam jego twarzy. Klęczy – spiętej. Całuje mnie – uśmiechniętej. Trzyma za rękę – rozemocjonowanej.

Szczęście, miłość i radość.

Wszystko przepadło.

Zostało jedno rozwiązanie.



Dzień później siedziałam na kanapie, mając wszystko spakowane. W piątek, w zakończenie roku. Wiedziałam już, co zrobię.

Słuchawka telefonu w dłoń.

– Dzień dobry, infolinia międzynarodowa. – Odebrała z głosu młoda dziewczyna.

– Chciałabym zamówić rozmowę, na koszt odbiorcy.

– Proszę podać numer. – Podyktowałam cyfry. – Proszę zaczekać, jeśli odbiorca zgodzi się ponieść koszt, połączę panią od razu, jeśli nie, wrócę do pani i poinformuję o tym fakcie. Mogę pani godność?

– Beata Smolińska.

Prawie Niemczycka – dodałam gorzko w myślach.

Cisza trwała około minutę, po czym usłyszałam dobrze mi znany, męski głos.

– Halo?

– Tato?



M.



– Co się panu stało? – Lekarz w szpitalu oglądał rękę.

– Zamiast w gruszkę bokserską trafiłem w ścianę. – Skłamałem gładko.

– Ściana cała? Bo pańska ręka wygląda, jakby przejechał po niej samochód. Musiał pan rąbnąć z całej siły.

Miałem ochotę zajebać tak samo głową, żeby przestać myśleć. O niej.

– No, lekko nie uderzyłem, to fakt – bąknąłem w odpowiedzi.

– No nic, czeka pana gips na trzy tygodnie. Kości są złamane, ma pan szczęście, bo gdyby walnął pan jeszcze mocniej, skończyłoby się operacją.

Nie zareagowałem, mając głęboko gdzieś jego odpowiedź. Równie dobrze mogliby mi amputować dłoń, najwyżej trzepałbym się lewą.

– Dziękuję, panie doktorze. – Jakiś czas później, z gipsem na dłoni stałem przy drzwiach gabinetu.

– Proszę przyjść za trzy tygodnie, zrobimy rentgen i zobaczymy, jak się zrosły kości. I proszę darować sobie na razie boks, a przynajmniej oszczędzać drugą rękę.



Powrót do domu zajął mi dwie godziny. Jeździłem autobusem po mieście bez celu, włócząc się i płacząc po bramach. Rodzice czekali zaniepokojeni w salonie, a kiedy wszedłem do przedpokoju, oboje wpadli do niego jednocześnie.

– Boże, synku, co się stało? – Matka oglądała rękę, ojciec domyślił się, o co chodzi i wycofał błyskawicznie.

– Nic, mamo. Trenowałem na gruszce bokserskiej na siłowni i zamiast w gruszkę trafiłem w ścianę. – Bajka, którą sprzedałem lekarzowi, okazała się skuteczna również w przypadku matki.

– Musisz być bardziej ostrożny. W końcu naprawdę coś sobie zrobisz. – westchnęła ciężko. – Martwiliśmy się z tatą.

– Nic mi nie jest. – Przerwałem jej, może trochę za ostro. – Przepraszam, pójdę do siebie. – Wstałem i cicho zamknąłem drzwi do swojego pokoju.

Piętnaście sekund później wyłem w poduszkę, tłumiąc płacz i wycierając łzy w poszewkę. Nie mogłem się powstrzymać, a przed oczami cały czas miałem ją.

Śmiejącą się, poważną, rozemocjonowaną, podnieconą, smutną, płaczącą.

Zaskoczoną, kiedy odwróciła się i zobaczyła mnie klęczącego.

Rozleniwioną i drzemiącą na moim ramieniu po seksie.

Płaczącą i smutną, po środowej rozmowie.

Kurwa, oszaleję! Boże, daj mi siłę, żeby to przetrwać, pierdolnę sobie w łeb albo skoczę z okna!

Nie miałem pojęcia, ile czasu minęło, ale minimum dwie godziny. Rozległo się pukanie, po czym w drzwiach ukazała się głowa ojca.

– Mogę? – zapytał. Kiwnąłem twierdząco, nie odpowiadając.

Usiadł obok mnie, nie pytając i nie komentując. Trwaliśmy tak w ciszy dobry kwadrans, po czym odwrócił się w moją stronę, objął i przytulił mocno.

Zapłakałem ponownie, uwalniając wszystkie emocje z tego dnia. Wyłem i łkałem, wyrzucając z siebie żal, rozpacz i poczucie utraconej miłości. Nie wyobrażałem sobie życia bez niej, a jednocześnie nie miałem z kim na ten temat porozmawiać. A na pewno nie mogłem powiedzieć o tym rodzicom.

Uspokoiłem się po dłuższej chwili, ojciec podał mi chusteczkę.

– Dziękuję, tato. – Spojrzałem na niego. – Nie za chusteczkę, za to, że jesteś.

– Kobiety przychodzą i odchodzą, synu. Najważniejszy jesteś ty i to, co masz tutaj. – Postukał w głowę.

– Może i tak – odparłem bez przekonania. – Pójdę już spać.

– Jakbyś chciał pogadać, wiesz gdzie mnie szukać.

– Tak, dziękuję. Dobrej nocy, tato.



Przesiedziałem całą noc, patrząc się w ścianę albo wyglądając przez okno. Nie zasnąłem nawet na sekundę.



Na zakończeniu roku siedziałem obok Gruchy. W ostatnich tygodniach zamieniliśmy się miejscami z Jordanem, on zaczął lepiej dogadywać się z Kotkiem, a ja złapałem flow z Gruchą. Cała czwórka widziała, w jakim jestem stanie, włącznie z ręką w gipsie, nastrojem jakby ktoś mi umarł, ale na pytanie, co się stało i moją reakcję w postaci spojrzenia, które kończyło dyskusję, przestali pytać o cokolwiek.

Zapytali raz, czy chodzi o odejście Beaty ze szkoły. Nikt nie wiedział, co się z nią stało. Zniknęła nagle i bez słowa.

Odparłem, że to tylko nauczycielka, nie mam pojęcia, co się z nią dzieje i tak w ogóle, to gówno mnie to obchodzi.



– Michał Niemczycki, gratulacje. – Zalewska wręczyła mi świadectwo z czerwonym paskiem. Podziękowałem i ciężko opadłem na krzesło. Miałem ochotę zniknąć stamtąd jak najszybciej, a musiałem czekać, aż wszyscy dostaną swoje papierki.

Czułem się jak przypalany żywym ogniem. A jednocześnie moje wnętrze było całe czarne. Nie ciemne, czarne. Panowały w nim egipskie ciemności, a ja miałem ochotę zamknąć się w pokoju, zasłonić okno i spędzić cały dzień w mroku.



– Niemiec, poczekaj. – Mój plan w postaci wymknięcia się chyłkiem zaczął realizować się, wyszedłem niepostrzeżenie z klasy i szkoły, ale na nieszczęście Grucha dogonił mnie w połowie drogi na przystanek. – Stary, poczekaj, kurwa mać! – Stanął przede mną. – Chcesz papierosa?

Usiedliśmy na ławce kilka metrów dalej. Wziąłem od niego Camela z paczki i zapaliłem. Smakował ohydnie jak suche liście.

– Co się dzieje? Widzę, że coś się odjebało, ale nie chcesz z nikim rozmawiać. Jestem twoim najlepszym kumplem. Powiedz mi.

Patrzyłem w jego oczy, twarz. Był jedyną osobą, której mogłem zaufać. Chyba.

Potrzebowałem komuś powiedzieć, żeby nie zwariować.

Ukryłem twarz w dłoniach i zapłakałem. Zdziwiony Grucha nieśmiało położył rękę na moich plecach, po chwili wtuliłem się w niego i próbowałem uspokoić.

– To zostaje tylko między nami, okej? – Odezwałem się w końcu zdławionym głosem. – Nie wie o tym nikt poza mną i osobą, o której zaraz się dowiesz. – Wstrzymałem oddech. – Ktoś, z kim wyjechałem w Boże Ciało, a kogo kryłeś, to była profesor Smolińska. – Podniosłem głowę.

– Co, kurwa? – Wybałuszył oczy. – Jak to, profesor Smolińska? Gdzie ty z nią jechałeś?

– Na Mazury.

– Stary, po chuj byłeś ze Smolińską na Mazurach? Co ty pierdolisz? – Zaciągnął się mocno papierosem, patrząc na mnie z niepokojem. – Boję się o ciebie, naprawdę źle wyglądasz.

– Miałem z nią romans, od czterech miesięcy. – Zignorowałem jego uwagi, a gdyby można było zmierzyć poziom opadu szczęki, Grucha swoją położyłby na ziemi. – W weekend z Bożym Ciałem pojechaliśmy razem do Rucianego–Nida. Żeby pobyć ze sobą. I kochać się, spędzić czas we dwoje, zresztą co ja ci będę tłumaczył. Przecież wiesz, co robi się z dupami. – Zamilkłem na chwilę. –  Stary, jak ją kocham, nie dam sobie bez niej rady. – Ukryłem twarz w dłoniach.

 – Poczekaj, powoli. Jak to miałeś romans ze Smolińską? Z naszą rudą Smolińską od anglika?

– A znasz inną?

– No… nie. Nie jestem w stanie sobie nawet tego wyobrazić.

– Ja też nie umiałem, dopóki nie zaczęliśmy się spotykać. Podczas wyjazdu oświadczyłem się jej.

Grucha oniemiał.

– Nie patrz tak. Tak, dobrze słyszysz, oświadczyłem się.

– Kurwa, Niemiec, przecież ty masz siedemnaście lat, a ona ze trzy dychy! To stara baba!

Zacisnąłem pięści, wspomnienie o Beatce było zbyt świeże i bolesne, żeby wysłuchiwać tego typu tekstów, ale Grucha był jedyną osobą, której wybaczyłem.

– Mam w dupie, ile miała. Zakochałem się w niej, a ona we mnie. A oświadczyny przyjęła. – Wyjąłem po papierosie ze swojej paczki dla siebie i dla niego. Odpaliliśmy i kontynuowaliśmy rozmowę.

– Nie wiem, co powiedzieć. – Podkręcił głową. – Opowiedz coś więcej, jeśli możesz i chcesz.

– Pamiętasz, jak dostałem pałę ze sprawdzianu półrocznego?

– No…

– Zostałem poprawiać na lepszą ocenę. I poprawiłem.

– Nie pierdol, że wtedy zaczęliście.

– Nie do końca, ale wtedy do czegoś tam między nami doszło. Drugi raz był w szkole, przed Wielkanocą. A później to już u niej w domu, wielokrotnie, no i na Mazurach. Plus dyskoteka, tańczyłem z nią i wtedy sporo się dobrego między nami wydarzyło.

Zaległa cisza. Grucha zerkał na mnie co rusz.

– Michał – powiedział do mnie pierwszy raz od dawna po imieniu. – W życiu bym nie przypuszczał, jaki jest powód twoich zmartwień, ale nie jesteś sam, masz mnie. Zawsze ci pomogę. I będę milczał jak grób.

– Dzięki, stary. – Wzruszyłem się. – Naprawdę to doceniam.

Znowu zamilkliśmy. Proces oczyszczania trwał, musiałem wszystko z siebie wyrzucić.

– Na Mazurach ktoś nas rozpoznał, zrobił nam zdjęcia i wysłał do dyrekcji. Jakaś kurwa, której przeszkadzało nasze szczęście. Beata dostała wybór, odchodzi sama i zrywa ze mną kontakt albo wyleci z dyscyplinarką i dostanie zarzuty o uwiedzenie nieletniego oraz nieobyczajne prowadzenie się, czy coś w tym stylu. – Dodałem ponuro, zaciągając się papierosem. Wyjąłem kolejnego z paczki i odpaliłem od drugiego.

– Byłem u niej przedwczoraj. Zapłakana oznajmiła mi, że to koniec. Próbowałem ją przekonać, ale to nic nie dało. Stwierdziła, że to był błąd, że to ona powinna to uciąć od razu, a nie mnie uwodzić.

– Kurwa, stary. Ja pierdolę. – Grucha złapał się za głowę. – Wyrwałeś najlepszą dupę w całej szkole. Spośród uczennic i nauczycieli. Jak ty to, kurwa, zrobiłeś, że nikt się nie zorientował? To musiało wypłynąć!

Nie odpowiedziałem, uśmiechając się smutno.

– No dobra, ale to już naprawdę koniec? Nie ma szans, żebyście do siebie wrócili?

– Nie. – Odpowiedziałem twardo. – To koniec.

– Przykro mi. Naprawdę. – Jego głos brzmiał szczerze. – Nie mogę powiedzieć, żebym był poważnie zakochany, tak jak ty, ale widzę, że naprawdę cię trafiło. Gdybym mógł tylko ci pomóc, to na pewno bym to zrobił.

– Nikt mi nie pomoże, a ty nie martw się mną, nie powieszę się.

Zaległa cisza, mijali nas inni uczniowie, w większości zachwyceni końcem roku.

No cóż, mnie czekały dwa miesiące czerni. Ciekawie się zapowiada.

– Wiesz. – Rzucił po chwili ciszy, po czym zgasił papierosa pod butem i wstał. – Są jeszcze inne kobiety na świecie. Jakieś trzy i pół miliarda.

Spojrzałem na niego jak na kosmitę.

– Chuj mnie to obchodzi. A zwłaszcza dupy od nas z klasy, z którymi kurwa wszyscy próbują mnie swatać. Kocham ją stary, rozumiesz? – Chwyciłem go mocno za bary i spojrzałem z bliska w twarz. Nasze nosy prawie zetknęły się. – Gdyby teraz pojawił się ktoś, kto by powiedział „rzuć wszystko, co masz i chodź za mną, zaprowadzę cię do niej, ale musisz zaryzykować”, zrobiłbym to bez wahania. Ona miała być moją żoną, za rok, dwa czy trzy. Powiedziała mi, a ja w to wierzyłem, że nigdy nie kochała tak żadnego mężczyzny. A ja – głos mi się załamał – a ja zostałem sam. – Zapłakałem, ale zagryzłem zęby i powstrzymałem się od ponownego wpadnięcia w histerię.

– Nie potrafię ci pomóc, ale – Grucha zgasił papierosa – mogę dać ci chwilowe lekarstwo, przestanie boleć.

Spojrzałem na niego, podnosząc brwi.

– Dzisiaj jest impreza u Jordana. Na zakończenie roku. Będzie cała klasa, ale chuj z nimi. Kupmy litr wódki, popitę i wypijmy za każdy twój dzień z twoją narzeczoną. – Zauważyłem, że nie powiedział o Beatce Smolińska, czy ruda.

Patrzyłem na niego przez chwilę, wreszcie skinąłem głową na zgodę i wpadłem mu w ramiona.

– Kocham cię, stary. – wyszeptałem, tłumiąc łzy.

– Wiem, Michał, ja ciebie też. – Oderwał się ode mnie. – A teraz chodźmy stąd, bo jak nas ktoś przyczai, to się rozniesie po budzie, że jesteśmy ciepli. I będziemy mieli przejebane. Ale akcja, ja pierdolę. – Złapał się za głowę. – Zawsze czułem, że ty jesteś najmądrzejszy z naszej piątki.  Spierdalajmy stąd, a wieczorem opijemy twoją stratę.



EPILOG



– A pamiętacie, imprezę na zakończenie drugiej klasy? Ale się Niemiec z Gruchą nawalili.

– Trudno tego nie pamiętać, obudziłem się z takim kacem, że zdychałem przez następne dwa dni. – Upiłem łyk wody.

– Bo pić, to trzeba umieć – dorzuciła Agnieszka. – Rzuciliście się na alkohol, jakbyście nie znali umiaru, wystarczyło spuścić was z oka na pół godziny.

Akurat ty, głupia pindo, miałaś wtedy gówno do powiedzenia.

A powód naszego picia był prosty. Za każdy dzień, który spędziłem z Beatą, wypiliśmy po jednej lufie, jedna po drugiej, tylko popita, wódka i nas dwóch w pokoju Jordana na piętrze. Piliśmy, jakbyśmy mieli umrzeć, lufą za lufą, bez odpoczynku. Nie daliśmy rady opić wszystkich wspólnych dni z nią, po jakichś trzydziestu złożyło nas tak, że Mały i Jordan musieli holować najpierw Gruchę, a później mnie nad kibel.

– Klasyczne wleczone było. – Zaśmiał się Jordan, upijając łyk piwa i pociągając papierosa. – O mało nie kibla rzygami nie zapchaliście, chlory.

– Impreza imprezą, ale pamiętacie Smolińską? – Mały jak zwykle trafiał w tematy, których chciałem uniknąć. – To była dupa.

Spojrzałem na Agnieszkę, zesztywniała i nerwowo upiła łyk drinka. Tak, moja żona nie przepadała za naszą belferką, jako samica alfa zawsze musiała być najpiękniejsza, najlepsza i mieć najbardziej szanowanego chłopaka w klasie.

A dopóki Beatka nas uczyła, byłem dla niej niedostępny.

– Taaa, ruda, to była dupa, ja jebię. – Kotek roztył się tak przez lata, że ciężko było go poznać. Wyglądał, jak księżyc w pełni. – Niemiec, ty do niej cały czas cholewki smaliłeś, nawet na korki chyba do niej latałeś. – Zaśmiał się. – Nie wiesz, czemu odeszła?

– Nikt tego nie wiedział  – dorzucił Mały. – Po szkole fruwała później plotka, w którą nie wierzę, bo to farmazon. Głosiła, że miała romans z którymś z uczniów, sprawa wypłynęła, dostała od dyrekcji propozycję nie do odrzucenia i zniknęła.

– Gówno prawda, Niemiec by o tym wiedział, co Michał? – Jordan wypił do końca piwo i zamierzał wstać po kolejne.

Milczałem chwilę, patrząc najpierw na Agnieszkę, później przebiegłem wzrokiem po kumplach.

Nikt się nie domyślił, przez tyle lat. Dyrektor trzymała buzię na kłódkę, Grucha też. Zabrał ze sobą tajemnicę do grobu, wjechał do niego na motorze.

Mówić im?

Powiem. Tyle czasu ukrywałem się, Beata na to zasługuje. A że obok siedzi Agnieszka?

Jest żoną z nazwy, zrobiła mi tyle świństw, że inny dawno by ją wykopał za drzwi.

Czas na odkrycie kart.

– To była prawda. – odparłem cicho.

– Co, romans? – Mały wybałuszył oczy. – A skąd ty to wiesz? Powiedziała ci? – Zakpił.

– Ten uczeń, to byłem ja.

Zaległa cisza, nawet ptaki przestały śpiewać. Moja żona wpatrywała się we mnie, a jej wzrok mówił „musimy poważnie pogadać”.

– Niemiec, co ty pierdolisz? Wkręcasz nas, co? – Kotek zaśmiał się, a Jordan z wrażenia usiadł, zapominając o piwie. – Stary, siedzieliśmy cały rok razem w ławce, jak ty to zrobiłeś, że się nie ogarnąłem?

Wzruszyłem ramionami.

– Kurwa, wkręca nas. – Jordan wydał osąd i wstał.

– Pamiętacie, jak dostałem jedyną w historii pałę z angielskiego? Wtedy, kiedy o mało nie popłakałem się w klasie ze złości? Na koniec zimowego półrocza.

– Coś kojarzę. – Kotek zastanowił się chwilę. – Tak, pamiętam, dostałem wtedy tróję, jedyny raz miałem lepszą ocenę od ciebie z anglika. – Patrzył na mnie zdziwiony.

– Wtedy pierwszy raz z nią spałem.

Wyraz twarzy Agnieszki wskazywał, że ma ochotę wbić mi widelec w oko. Mały spojrzał zdziwiony najpierw na mnie, a później na nią, Ewelina nie chciała się najwidoczniej wtrącać, zresztą nigdy nie były z Agnieszką dobrymi koleżankami. Kotek i Jordan taktycznie unikali nas wzrokiem.

– Nie wierzę. – odparł po chwili kolega Sznaucer.

– Ja na waszym miejscu też bym nie uwierzył. – Uśmiechnąłem się. – To jednak prawda i nic tego nie zmieni.

– Ale – Jordan podrapał się po głowie – jakim cudem udało się tobie, wam – poprawił się – ukryć to przed wszystkimi i utrzymać w tajemnicy aż do dzisiaj?

Wzruszyłem ramionami, nie odpowiadając.

– Po co mówisz to wszystko? – Wzrok Agnieszki mógłby zabijać, jak to mówił świętej pamięci Grucha, to spojrzenie testamentem zalatuje.

– Bo czuję taką potrzebę – odparowałem. – Chcecie wiedzieć, jak było? W porządku. Zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia, ale nie liczyłem na cokolwiek, bo to było chyba jasne, że różnica wieku nie daje żadnych możliwości. Jednak krok po kroku zbliżaliśmy się do siebie, ona polubiła mnie, bo – westchnąłem ciężko – jak mówiła, byłem najbardziej inteligentny z klasy, dobrze się ze mną czuła i podobałem się jej. Stopniowo kruszyłem jej mur oporu, choćby wtedy, kiedy tańczyłem z nią na dyskotece, a później odprowadziłem do domu.

– Ty diable, to dlatego tak szybko się ulotniłeś. – przerwał mi Mały. – Czułem, że to nie był zwykły taniec.

– Priorytety, stary. – Uśmiechnąłem się. – A taniec faktycznie nie był zwykły. Był magiczny.

– I co dalej? Opowiadaj. – Ewelina z Małym najwyraźniej zaciekawili się historią, nie zwracając uwagi na Agnieszkę.

– Byliśmy parą od marca do czerwca. W Boże Ciało pojechaliśmy razem na Mazury, do Rucianego–Nida.

– Starzy cię puścili?

– Powiedziałem im, że jadę z Gruchą i jego rodzicami na działkę do Zgonu.

– Uwierzyli? – Zdziwił się Kotek. – Moi sprawdziłby wszystko, włącznie z przeglądem samochodu starego Gruchy.

– Uwierzyli, bo razem z Gruchą nawinęliśmy im tyle makaronu na uszy, że Zalewska by uwierzyła.

– To ta łajza o wszystkim wiedziała? – Jordanowi opadła szczęka.

– Wtedy nie, powiedziałem mu jedynie, że muszę zniknąć z domu na cztery dni i musi mnie kryć i nic więcej. Uwierzył i pomógł mi. To był prawdziwy kumpel. – Zamilkłem. – Dowiedział się później, po tym, jak się rozstaliśmy. Powiedziałem mu wszystko.

– No dobra i co było dalej?

Milczałem przez chwilę, trawiąc słowa, które miały paść. Wciąż pamiętałem, jak wspaniale czułem się w ciągu tych czterech magicznych dni, pomost, zachody słońca, romantyczne spacery, nigdy więcej nie byłem tak kochany i nie kochałem tak, jak wtedy.

– Ktoś nas śledził, zrobił nam zdjęcia i podrzucił do szkoły, informując, że jeśli ona nie przestanie u nas uczyć i nie rozstanie się ze mną, zdjęcia trafią do prasy, kuratorium i chuj wie kogo jeszcze,  wraz z dokładnymi informacjami o nas. – Zakończyłem ponuro. – Mogę zapalić przy stoliku? – Spojrzałem na nich pytająco.

– A pal. – Rozemocjonowany Jordan odpowiedział za wszystkich.

– Ja pierdolę. – Kotek złapał się za głowę. – I co było dalej?

– Przecież wiecie, co tu więcej gadać. – Chciało mi się płakać, a jednak wciąż bolało i to bardzo mocno. – Rozstaliśmy się tego samego dnia. Całe szczęście dla niej, że dyrektorka ją uwielbiała i zawsze mówiła, że Beatka to jej skarb, nigdy jej nie odda i tylko dzięki temu ukryła to przed światem. Umowa była taka, że Beata znika, zrywa ze mną kontakt, całą sprawę znają trzy osoby, dyrektor, Beata oraz ja i tak ma pozostać na zawsze. Plus Grucha, który dowiedział się dwa dni przed imprezą i pomógł mi opić ból. – Pociągnąłem solidnego macha. – Koniec historii.

Zaległa cisza, przerywana cykaniem świerszczy.

– To zdarzenie nadaje się na książkę albo film. – Ewelina odezwała się po raz drugi. – Jest tak nieprawdopodobne, że aż nie chce się wierzyć, że miało miejsce.

– Wiecie, jak to jest, jak tracicie kogoś, kto jest dla was pierwszą miłością i osobą, o której myślicie, że będzie już na zawsze? Planujecie przyszłość, studia, kolejne kroki, wszystko razem. I nagle jeb, wszystkim się rozpada, ona znika. – Głos mi się załamał. Nie patrzyłem na Agnieszkę, tak naprawdę miałem gdzieś jej reakcję. – Zawsze ją kochałem i dopiero teraz to sobie uświadomiłem. – Po tym zdaniu moja żona wstała, odsunęła z hukiem krzesło i poszła do toalety.

Pożegnałem się ze wszystkimi i czekałem na nią w samochodzie. Pojawiła się po kilku minutach, usiadła obok mnie, nic nie mówiąc.



– Kim ty jesteś, Michał? – Wypaliła, kiedy ruszyliśmy spod restauracji.

Nie odpowiedziałem, patrząc na drogę.

– Przez ten cały czas, kiedy łaziłam za tobą, próbując ci pomóc, zainteresować cię sobą, ty najpierw pieprzyłeś tę rudą kurwę, a później wzdychałeś za nią przez lata, jak jebany Wokulski?! – wykrzyczała. – Ty kłamco!

– Uważaj – warknąłem ostrym tonem.

– Bo co? Co mi zrobisz? Będziesz romansował z kimś innym na boku?! Kurwa, z kim ja żyję przez tyle lat?!

– Wyrzucanie mi, że nie powiedziałem ci o Beacie, jest jebaną hipokryzją. Przypominam, że zanim za mnie wyszłaś, zostawiłaś mnie dwa razy dla jakichś przydupasów. Dwukrotnie! – Wykrzyczałem. – Rozumiem, jeden raz, ale dwa razy to już nie przypadek. Poza tym podejrzewałem cię o więcej zdrad, tylko w pewnym momencie przestało mi już po prostu zależeć i stwierdziłem, że mam to w dupie. A ty masz, kurwa, czelność, żeby wypominać mi romans, który przeżyłem jeszcze w szkole, zanim zaczęliśmy ze sobą być? – Spojrzałem na nią. – Nie chce mi się z tobą gadać, Agnieszka. – Próbowała jeszcze coś powiedzieć, uciszyłem ją gestem dłoni. – Zamilcz już, proszę.

– Chcę rozwodu. – Szepnąłem kilkaset metrów od domu.  Spojrzała na mnie przeciągle, ale nie odezwała się słowem.



Dwa miesiące później siedzę samotnie w domu. Dzień po imprezie złożyłem papiery rozwodowe, Agnieszka podpisała je bez słowa.

Dobrze, że nie próbuje ze mną walczyć. Dwóch najtrwalszych więzów małżeńskich w naszym związku brak.

Nie, nie mówię o miłości i emocjach, a o dzieciach i wspólnym kredycie, najlepiej hipotecznym. Kolejność dowolna. Cyniczne, ale prawdziwe.

Zawsze było między nami dziwnie. Związaliśmy się ze sobą bardziej z rozpędu i przyzwyczajenia oraz rozsądku, żeby nie być samemu, niż z powodu prawdziwych uczuć, miłości i namiętności. Oczywiście, gdybyśmy czuli się razem źle, to nigdy nie wzięlibyśmy ślubu, ale gdybym miał porównać małżeństwo z Agnieszką ze związkiem z Beatką, to…

Nie ma czego porównywać. Beata to ideał, a Agnieszka substytut. Przykro mi z tego powodu, ale uświadomiłem to sobie w chwili, gdy podpisała papiery.

W wieku prawie czterdziestu sześciu lat jestem samotnym rozwodnikiem bez rodziny. I siedząc przed komputerem, zdałem sobie właśnie sprawę, że nie mam nic, poza pracą tłumacza przysięgłego. To spuścizna po mojej ukochanej, zaciąłem się i doszlifowałem angielski w takim stopniu, że zdałem maturę na szóstkę, poszedłem na anglistykę i mam zawód, z którego czerpię niezłe profity.

Czy jestem szczęśliwy?

Odpowiedzcie sami na to pytanie. Ja nie wiem.

Do dzisiaj nie mam pojęcia, kto i dlaczego na nas doniósł. Może ktoś ze szkoły odkrył romans i nas śledził? A może na miejscu był ktoś, kto nas rozpoznał?

Beatki już nie spotkałem, poszedłem w połowie lipca do jej mieszkania, próbując porozmawiać po tym, jak ochłonąłem, wszystko przemyślałem, zaplanowałem i uznałem, że uda mi się przekonać ją, że nie wszystko stracone. Mieszkanie zastałem zamknięte, a na moje pytanie, co stało się z tą panią, staruszka z drugiego końca korytarza powiedziała, że pani wynajmowała lokal i wyprowadziła się z końcem czerwca. Nie wiedziała, dokąd.

Jak pewnie się domyślacie, wakacje spędziłem w samotności, opłakując stratę i tłumiąc w sobie ból. Względnie, spotykając się kilka razy z Gruchą i pijąc na umór.

Przez kolejne lata powoli, bardzo powoli, wygaszałem pamięć o niej, ale jej twarz i uśmiech wciąż pojawiały się co jakiś czas przed oczami. Jakby przesyłała mi telepatycznie swoje myśli i żądała, żebym o niej nie zapomniał. Ciekawe, czy ona myślała o mnie? Mam nadzieję, że tak.

Wspomnienia wracają ostatnio co rusz do niej, dzisiaj wyjątkowo często. Wciąż ją kocham, mimo że minęło prawie trzydzieści lat, uczucie nie wygasło, co najwyżej zostało uśpione i ukryte. Starałem się wmawiać sobie, że to minęło, teraz wiem, że przez prawie trzy dekady żyłem w ułudzie.

W tle cicho gra radio, a rozpoczynający się właśnie utwór mrozi mnie i otwiera przepastne obszary pamięci, dawno zamknięte i zapomniane. W młodzieńczej depresji i tęsknocie za nią słuchałem często tej płyty, dołując się jeszcze bardziej.

Tytuł wpada do głowy sam, jakby ktoś szepnął mi go do ucha.

Without You I’m Nothing.

Ja pierdolę, to jakieś zrządzenie losu? Nawet radio musi walnąć mi prosto w oczy prawdą, że bez niej jestem niczym?

Ukrywam twarz w dłoniach, czując, że zaraz oszaleję. Jaki cel w życiu mam? Po co tu jestem? I dla kogo?

Dla niej?

Jej nie ma i nie będzie.

A może…

Nie, nie, to niemożliwe…

A jednak…

Może by tak…

Och, kurwa…

Ogarnia mnie ogromny strach, lekka ekscytacja i niepewność. Wszystko przez pomysł, który właśnie wpadł do głowy. Nie chcę się za bardzo podniecać, żeby po nieudanej próbie nie przyszło gwałtowne rozczarowanie. Im dłużej jednak o tym myślę, tym więcej widzę procent szans na radosny finał.

Spróbuję ją odnaleźć.

Ma obecnie około sześćdziesiątki, pewnie jest już babcią.

To nieważne, nawet jeśli zbrzydła, waży sto pięćdziesiąt kilo, ma połowę zębów. I tak ją kocham.

Mam nadzieję, że żyje i ma się dobrze.

Nawet jeśli z kimś się związała, mężem czy partnerem, ma dzieci czy wnuki, chciałbym dać jej trochę ciepła i odwdzięczyć się za to, co ona przez ten krótki czas przekazała mnie.

Szacunek, wierność, namiętność, pasję, cierpliwość, oddanie, zaangażowanie.

Jesteśmy jak dwa klocki albo puzzle, stworzone tak, żeby pasować tylko do siebie. Dwa idealnie scalone kształty, nieszczęśliwie rozłączone na lata.

Ech, to brzmi jak laurka anioła, wyidealizowany obraz kogoś, kogo nie widziałem od prawie trzech dekad. A wy możecie różnie sobie o mnie myśleć. Miękką fają robiony, emocjonalny atencjusz, szukający miłości sprzed lat. Niepoprawny romantyk, marzyciel i stary pierdziel. Tak, pewnie sam bym tak siebie nazwał.

Trudno, nic na to nie poradzę. Taki już jestem. Take it or leave it.

Ręce drżą, kiedy zasiadam do komputera i odpalam wszystkie możliwe media społecznościowe.

Że też kurwa wcześniej na to nie wpadłem! Jakieś kilkanaście lat temu…

Mam problem ze wpisaniem hasła, po trzech próbach w końcu udaje mi się trafić we właściwe klawisze, tak drżą mi z podniecenia i nerwów dłonie. Zaczynam od Facebooka, modlę się o to, żeby miała tam konto pod swoim nazwiskiem oraz zdjęcie. Oszczędziłbym sobie pracy i rozczarowania.

Wyszukiwarka wskazuje kilkanaście kobiet o tym imieniu i nazwisku. Najpierw sprawdzam te ze zdjęciami.

Boże, oby się udało.

Trzymajcie kciuki.



B.



– Niemiec, chodź do pańci. – Klepię w kanapę, wołając kota. Ten czarny, mały potwór przybiega do mnie, przeciąga się i ziewając jak hipopotam, układa się na podołku.

Tak, nazwałam kota jego pseudonimem. Cały czas o nim pamiętam, co jakiś czas wspominam i… wciąż kocham go i żałuję tego, co się stało. Może gdybym była bardziej ostrożna, ten sukinsyn nie znalazłby nas? Nie wiem, czasu nie cofnę, ale ostatnio myślę o tym każdego dnia.

Ciekawe, co się z nim dzieje? – Przed oczami widzę twarz Michała. Przypominam sobie o pierścionku, który od niego dostałam, mimo że nigdy nie zrealizował obietnicy i nie założył mi obrączki na palec, ten pierścionek, który dla nastoletniego wtedy chłopca był ogromnym wydatkiem, a w rzeczywistości tanim, bazarowym produktem, jest dla mnie najcenniejszy i trzymam go w takim miejscu, żeby nie zaginął.

– No nie wierć się. – Uspokajam Niemca. – Masz taki sam charakter jak twój imiennik. –  Przytulam go.

Myjąc zęby w łazience, patrzę w lustro. Znajomi w pracy mówią mi, że pięknie się starzeję, a rudy kolor włosów pasuje mi jeszcze bardziej, niż kiedy byłam młoda. Uważam to za tanie komplementy, choć Michał, gdyby był przy mnie, pewnie stwierdziłby, że jestem najpiękniejsza, a on ma gdzieś opinie tych, którzy się nie zgadzają.

Taki był. Nie rozglądał się na boki, a jeśli chodzi o moją osobę, szedł do przodu, czasem subtelnie unikając niebezpieczeństw, a czasem po prostu je ignorując, jak niemowlę, które jeszcze nie uderzyło się w głowę. Siedemnastolatek, który na początku roku szkolnego był dzieckiem, a na zakończenie – dorosłym po przejściach.

Często ostatnio o nim myślę, wspominam wspólnie spędzony czas, wyznania miłości, zaręczyny, żarty i seks. To może brzmieć śmiesznie, dla niektórych groteskowo lub żałośnie, bo stara baba wzdycha do dzieciaka, z którym miała kilkumiesięczny romans trzydzieści lat temu, ale…

Michał to miłość mojego życia. A poczucie straty noszę do dzisiaj i nie opuści mnie ono do śmierci.

Wracam z łazienki do pokoju, oczywiście ten diabeł w kociej skórze zrzucił smartfona na podłogę, w końcu udaje mi się go wygrzebać spod kanapy. Dioda miga, sygnalizując nadchodzącą wiadomość. Zdejmuję blokadę ekranu i zamieram, klikając w ikonę Messengera.

Wiadomość brzmi.

Dobry wieczór. Przepraszam, że niepokoję o tak późnej porze, ale szukam znajomej sprzed lat, która nazywa się tak, jak Pani. Mam na imię Michał, a znajoma uczyła mnie trzydzieści lat temu w jednym z warszawskich liceów.

Ręce zaczynają drżeć jak w delirium. To jakiś żart? Znowu on? Dowiedział się, że wróciłam do Polski i postanowił mnie nękać? Podszywa się? Ten skurwiel? Po tylu latach? Ale skąd znałby imię i nazwisko Michała?

Zastanawiam się, czy odpisywać. Nie łudzę się, że to ON. Ktoś robi sobie żarty i zaraz zostanie zablokowany.

B: Proszę przestać robić sobie żarty.

Nadawca poprzedniej wiadomości odczytuje otrzymane przed chwilą ode mnie zdanie, na ekranie pojawiają się kropki, sygnalizujące, że odpowiada.

Nie żartuję, jestem tym, za kogo się podaję, jeśli to nie Pani, proszę powiedzieć to wprost. Nie jestem oszustem, po prostu kogoś szukam.

Wiadomość wskazuje na człowieka wykształconego, ale oszust również może być wyedukowany.

Jest jeden, jedyny sposób, żeby to sprawdzić, jeśli to naprawdę Michał (w co wątpię, przecież to jakiś absurd), to będzie wiedział, co odpisać.

B: Jeśli jest Pan tym, za kogo się podaje, proszę wysłać zdjęcie przedmiotu, który dostał Pan ósmego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku, na pomoście w godzinach wieczornych.

Klikam wyślij i wychodzę do kuchni po herbatę, zostawiając smartfona na komodzie obok kanapy. Z pewną ciekawością, ale bez zbytnich wymagań, czekam na odpowiedź, rozmówca pewnie rozłączy się albo wyśle przekleństwa.

Smartfon jest odblokowany, wracam z herbatą i zerkam jednym okiem na ekran.

Moje serce zatrzymuje się.

Na zdjęciu widnieje założony na męski palec mały sygnet, kupiony przeze mnie Michałowi w Nidzie. Dałam mu go na pomoście, dzień po jego oświadczynach. Wygląda tak samo, jak trzydzieści lat temu, srebrny, z maleńką literką „B” na środku, symbolizującą moje imię. Założył go i oświadczył, że nigdy nie zdejmie.

O mój Boże…

O skarbie, to naprawdę ty…?

Łzy wypełniają oczy i płyną wąskimi ścieżkami po policzkach. Cała w nerwach otwieram szufladę, szukając pierścionka. Jak na złość oczywiście nie mogę go znaleźć, w końcu jest, schował się w rogu.

Drżącymi palcami zakładam go na serdeczny palec prawej ręki tak jak zaręczynowy.

Nikt po nim nie założył kolejnego. I, mimo że spotykałam się z innymi mężczyznami, nie wyszłam za mąż.

Tak, jakbym podświadomie czekała, aż on wróci.

Dłonie mam tak spocone, z emocji i nerwów, że smartfon prawie wyślizguje się na podłogę. Kładę prawą dłoń na stole, lewą wykonuję zdjęcie i klikam „wyślij”.

Jezu najsłodszy, to on…

Odbiorca po drugiej stronie odczytuje wiadomość.

M: Beatka? To ty, kochanie?

Zaczynam płakać, w głos. Nie jestem w stanie się powstrzymać, trzydzieści lat temu wylałam morze łez i obiecałam sobie, że nigdy, przenigdy żaden mężczyzna mnie więcej nie skrzywdzi. Trzymałam ich na dystans, aż do dzisiaj.

B: Tak, Michałku, to ja.



M.



Wypadam jak wariat z mieszkania, trzaskając drzwiami i drżącymi rękoma przekręcając klucze w zamkach. Z Ursynowa na Gocław o tej porze obwodnicą południową śmignę w kwadrans.

Powinienem mieć zabrane prawo jazdy, kilkukrotnie przekroczyłem prędkość o czterdzieści na godzinę w osiedlowych uliczkach, śmiejąc się i płacząc jednocześnie za kierownicą.

– Kurwaaaaa, hahaaaaa! – Drę się w głos, uderzam z radości w kierownicę i naciskam klakson, trąbiąc jak pojebany. – Jezu słodki, w końcu będziemy razem! – Podskakuję z radości i zwalniam, paląc głupa. Jechałem prawie sto osiemdziesiąt obwodnicą, niezbyt mądrze byłoby rozwalić się akurat teraz, co?

Zjeżdżam w kierunku Gocławia, mapy pokazują pięć minut. Najdłuższe pięć minut w życiu, może poza tymi, kiedy czekałem w bibliotece. Również na nią.

Taki jej urok, a mój los. Czekałem trzydzieści lat, to wytrzymam trzysta sekund.

Staję na światłach.

M: Dwie minuty i jestem (emotikon uśmiech).

B: Będę czekać (emotikon buziak).

Minuta.

Wjeżdżam w boczną uliczkę.

Widzę kształt, otwierający drzwi klatki schodowej.



B.



M: Dwie minuty i jestem (emotikon uśmiech).

B: Będę czekać (emotikon buziak).

– Poznasz dzisiaj swojego imiennika, Niemiec. – Uśmiecham się do kota. Przez kwadrans zdążyłam umalować się, przebrać z piżamy w spodnie, bluzkę i narzucić sweterek na ramiona. Przecież nie wyjdę do niego, po trzydziestu latach nieobecności, ubrana jak stara baba?

Oczywiście jestem nią, bo wiek nie kłamie, ale dla niego zawsze będę miała o trzydzieści mniej.

Nogi drżą podczas schodzenia na parter. Na zewnątrz jest ciepły, letni wieczór, a miasto i beton oddają żar, wchłonięty w ciągu dnia, wydzielając charakterystyczny zapach, który uwielbiam. Widzę zbliżające się światła samochodu.

To on, mój Michałek.

Moja jedyna miłość.

Auto zatrzymuje się, a ja nieśmiałym krokiem zbliżam się do mężczyzny, który z niego wysiadł.

– Beatka? Skarbie? – Teraz już wiem, że to on. Rzucam mu się w ramiona i całuję z radości po twarzy.

– Michałku, kochanie. – To dojrzały mężczyzna, a nie dzieciak, którego pokochałam, ale charakterystyczny błysk w oku i lekko zawadiacki uśmiech pozostał.  – To naprawdę ty?

– We własnej osobie. – Oddaje pocałunek.

– Chodź, zrobię ci herbatę. – Patrzę na niego. – Myślałam o tobie często ostatnio, wiesz? Mam ci tyle do powiedzenia.

– Ja o tobie też myślałem. – Michał zatrzymuje mnie jeszcze raz, bierze w ramiona i ponownie całuje. Moje serce skacze jak szalone. – Muszę to zrobić od razu, bo padnę. Co prawda nie mam pierścionka, ale w sumie masz już założony. – Odwraca mnie i klęka. Zaczynam śmiać się przez łzy.

– Wyjdziesz za mnie, Beato Smolińska?

Wpatruję się w niego, oczy wyrażają nadzieję, miłość, radość i ekscytację. Teoretycznie to obcy mężczyzna, którego nie widziałam trzydzieści lat. A w praktyce?

Mój przyszły mąż. I moje przeznaczenie.

– Tak, Michale Niemczycki, zostanę twoją żoną. A teraz wstawaj i chodź na górę, bo mam nowego kota, który właśnie demoluje mi sypialnię.

– Nowego kota? A dzieci, wnuki?

– Nie dorobiłam się.

– To się dobrze składa, bo ja też. To co z tym kotem? Tak samo popieprzony, jak poprzedni?

– Ten jest inny, wyjątkowy. I ma na imię Niemiec.

– Miło wiedzieć, że jakiś sierściuch nosi taką samą ksywę, co ja – rzuca z przekąsem, ale oczy mu się śmieją. Całuje mnie ponownie i z radości krzyczy na całe osiedle.

– Cicho, wariacie, dostaniesz mandat.

– Mam to gdzieś. Chodź na herbatę. A potem chcę się kochać z moją nową–starą narzeczoną.

– No, no, tylko nie starą. Kobietom wieku się nie wypomina.



„Przemoknięte serca miast

My szczęśliwi tym dniem

Bo choć zapomniał o nas świat

Nie tracimy nadziei”



Koniec.





Post Scriptum.



Drodzy Czytelnicy.

Gdyby to był film, a nie opowiadanie, ujrzelibyście scenę przed napisami końcowymi. Cofająca się kamera zza pleców obojga, w tle grający utwór Edyty Bartosiewicz, a Michał i Beatka wchodzący razem do klatki schodowej jej bloku, ku wspólnej przyszłości. Po trzydziestu latach poczucia straty, nadziei, tęsknoty i skrytego żalu.

Zapiszcie proszę ten obraz w pamięci, gdyż przeczytana przed chwilą przez Was historia kończy się dobrze, a oboje, cytując niejakiego Rolanda Deschaina, już zawsze spędzali długie dni i szczęśliwe noce. Razem.



Z pozdrowieniami.

Lord.


Soundtrack/utwory cytowane lub wymienione w opowiadaniu.

Kazik – Spalam się

Guns N’Roses – Welcome To the Jungle

Snap – Rhythm Is a Dancer

Bon Jovi – Always

Varius Manx – Zabij Mnie

Wzgórze Ya–Pa 3 – Libacja

Mr.President – Coco Jambo

Pet Shop Boys – Go West

Placebo – Without You I’m Nothing

Edyta Bartosiewicz – Opowieść

5 komentarzy

 
  • Użytkownik Gaba

    Przeczytałem drugą wersję (?) i jest bardziej spójna itd....
    A co tam będę się wysilał - Jest znacznie lepsza. I już!.
    A teraz się powtórzę ~~~ co Lord to Lord. Gwarancja dobrego pisania. O!

    Przedwczoraj

  • Użytkownik M.

    Noooo... super opowiadanie... narracja trochę mechaniczna... myślę, że jak na wspomnienia po latach mogłaby być trochę bardziej mglista lub szarpana, ale i tak mi się podobało :)

    6 dni temu

  • Użytkownik XXXLord

    @M. Bardzo dziękuję za przeczytanie i obszerny komentarz. Narracja może być mechaniczna i to w pewnym stopniu celowe działanie - narratorem jest nastolatek, mimo iż inteligenty i rozwinięty ponad wiek, to zawsze jest osoba, która niekoniecznie jest w pełni dojrzała. A że szczegółowa? Wydarzenia o których opowiada były dla niego najważniejsze w życiu. Być może sposób narracji, który wskazujesz wynika z braku umiejętności pisarskich, profesjonalistą nie jestem 🙂
    NATOMIAST.
    Pod wpływem recenzji opowiadania na konkurencyjnym portalu postanowiłem rozszerzyć opowiadanie o drugiego narratora (Beatę), co aktualnie mam miejsce (jestem w trakcie pisania). Nigdy tego nie robię, ale w tym specyficznym przypadku uznałem, że opowiadanie jest niekompletne narracyjnie, a pokazanie perspektywy z drugiej strony ułatwi immersję z treścią i bohaterami.
    Nowa wersja pojawi się tu na dniach (najpóźniej z początkiem przyszłego tygodnia), jeśli jesteś zainteresowany/zainteresowana, zapraszam do ponownego przeczytania (po zmianie w tytule pojawi się słowo "updated";).

    Pozdrawiam.

    5 dni temu

  • Użytkownik Luk

    SZACUN👍 Świetny tekst

    tydz. temu

  • Użytkownik XXXLord

    @Luk dziękuję za przeczytanie i pozostawienie komentarza.

    5 dni temu

  • Użytkownik Kolosp

    Ja pierdole 👍

    tydz. temu

  • Użytkownik XXXLord

    @Kolosp po kciuku w górę wnioskuję, że to pozytywne "ja pierdolę" 😉 dzięki za komentarz i przeczytanie.

    5 dni temu

  • Użytkownik Kolosp

    @XXXLord bardzo pozytywne 🙂

    5 dni temu

  • Użytkownik Gaba

    Lord to Lord. Nie zawodzi. £apoTak - no pewnie! 💪👍

    tydz. temu

  • Użytkownik XXXLord

    @Gaba dzięki za przeczytanie i dobre słowo 🙂

    tydz. temu