Miłość sensem życia cz. 59

Miłość sensem życia cz. 59-Kocham cię…- szepnęłam, kładąc głowę na nagim torsie ukochanego- Tęskniłam za tobą…
-To przeze mnie tęskniłaś. Zawsze mam dużo pracy- szepnął, przytulając mnie mocno. Westchnął ciężko i rzekł uśmiechnięty:
- Już więcej nie będziemy się rozstawać na tak długi czas. Obiecuję.
-Nie obwiniaj się, mój książę- zaśmiałam się i pocałowałam go w usta- Ważne, że już jesteśmy razem. Mam nadzieję, że trochę poprawił ci się humor…- zatrzepotałam rzęsami.  
-Ty zawsze mnie rozbawiasz i odganiasz czarne, burzowe chmury- odgarnął mi włosy z twarzy. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy.
    Noc była czarna, jak jeszcze nigdy dotąd, mimo że do zimy było jeszcze daleko. Jedyne światło biło z księżyca. Żadne z nas: ani ja, ani Chrystian nie zapaliło świec. Królewicz dał się całkowicie pochłonąć czarnej otchłani, więc chciał, by panował taki tajemniczy, mroczny nastrój. Pragnęłam, by moja miłość go stamtąd zabrała, by pozostał sobą. Takiego go pokochałam i takiego go chciałam. Na zawsze…  
-Wierzę, że te chmury już niedługo odejdą i nigdy nie wrócą- szepnęłam, kładąc ciepłą dłoń na jego policzku.
-Martwisz się o mnie, prawda?- pogłaskał mnie po nosie z uśmiechem na twarzy.  
-Tak…- odparłam szczerze- Mam ku temu powody.
-Wiem, że nie bije ode mnie taka jasność, jak przed jego śmiercią. Wiem też, że on nigdy już nie wróci. Był mi bardzo bliski. Dla ciebie, jednak stanę się lepszy, moja zielonooka pani- załamał mu się głos.
-Myślisz, że jesteś zły?- zmarszczyłam brwi, zaniepokojona.
-Nie- wzruszył ramionami- Jestem zmęczony kłamstwami siostry i stratą najbliższych. To mnie wyniszczyło. Staram się naprawić,- bawił się moimi włosami- ale nie wiem na ile mi się to udaje… Powiedz szczerze… Boisz się mnie?- z jego ust niespodziewanie padło szokujące dla mnie pytanie.
-Ja?!- zerwałam się zaskoczona jego wypowiedzią- Dlaczego?
-Nie znasz mnie z dzieciństwa. Nie pamiętasz, gdy byłem pełen życia- usiadł obok mnie i objął czule- Życie wiele mnie nauczyło brutalnością.
-Mnie również, wasza wysokość- spojrzałam mu w oczy- Ale już o tym nie myśl. W taki sposób nigdy nie staniesz taki, jak kiedyś. Wiedz, że i tak cię kocham.
-Kocham ciebie i naszą córkę. Będę dla was lepszy. Nie będę bratobójcą i nie zasmucę was. Aleksander poprosił mnie o to z tak wielką nadzieją w oczach, że aż się przeraziłem…- wyznał brunet.
-Nigdy w ciebie nie zwątpił. On zawsze będzie w twoim sercu, ukochany. Zawsze…- pocałowałam go w usta.

*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#*

    Edward spał zaledwie jedną godzinę. Co chwila budził się zlany potem, pogrążony w rozpaczy i uwięziony przez koszmary. Słyszał głosy nieznajomych ludzi, wołające o pomoc, widział jak jego rodzinę trawi gorący ogień, sztorm bezlitośnie porywa małego Oskara oraz Antoninę i topił w zimnej wodzie… Król postanowił, że nie będzie próbował zasnąć. To był jeden wielki maraton. Katastrofa. Ostatnio miał tak po śmierci żony.  
   Nigdy nie zapomni tamtej nocy… Szedł z uniesioną głową, uśmiechem na twarzy, wierząc że Victoria niebawem stanie na nogi… Wtem Chrystian wpadł mu w ramiona i krzyknął zrozpaczony: „Mama… nie żyje! Nie idź tam, tato! Ona nie żyje…”. Na złe wspomnienia spłynęła mu łza. Wstał z łoża i skierował się na taras. Zawiało chłodem. Nie był świadomy tego zimna, czuł się jak u siebie w domu. Na dodatek zaczął padać deszcz. Władca uśmiechnął się promiennie, patrząc w rozgwieżdżone, płaczące niebo. Oparł się o wielki balkon i westchnął głęboko.
    „Dlaczego to robisz?”- Edward usłyszał delikatny, kobiecy głos.  
    „Co takiego?”- spytał, przerażony głośnym echem, które odbijało się w jego głowie.  
    „Znęcasz się nad naszą córką, Edwardzie!…”- królowa krzyknęła z rozpaczy. Król obejrzał się dookoła, ze łzami w oczach, dostrzegając piękną, młodą dziewczynę.  
    Miała długie, zadbane, złote włosy, powiewające na chłodnym, mocnym wietrze. Jej czarne oczy lśniły nienawiścią, a zarazem miłością do tego mężczyzny. Jak zawsze… „Nic się nie zmieniłaś….”- pomyślał z uśmiechem na twarzy monarcha- „Zawsze byłaś uparta”.  
    „Mów! Uwięziłeś Leokadię. Nigdy nie chciałam, by wyszła za mąż za tego nieudacznika! To ty zniszczyłeś jej życie! Przez ciebie została zabójcą! Urodziła syna, którego nie kocha i nigdy tak naprawdę nie pokocha! Jak się z tym czujesz…?”- westchnęła, podchodząc do Edwarda- „Zraniłeś ją, zraniłeś i nas… To NASZA córka. Nie pamiętasz o tym…”
-Bardzo ją kocham…- powiedział na głos czterdziestoośmiolatek, ocierając łzy ze swych drżących policzków.
    „Masz zamiar ją zabić…”- stwierdziła bez wahania Victoria- „Teraz wiem już wszystko. Nie jesteś mądrzejszy. Nie ma mnie tu, ale wszystko wiem.”
    „Victorio… Nigdy nie powiedziałem, że jestem mądrzejszy”.
    „Za to zawsze się tak zachowywałeś…”.
    „Moja kochana…”
    „Nie po to ją urodziłam i umarłam po porodzie, by zabił ją jej własny ojciec!”- z jej gardła wydobył się nieludzki wrzask- „Chcesz przelać własną krew, ale na to nie pozwolę…”- szepnęła blondynka ze łzami w oczach, po czym rozpłynęła się w powietrzu, niczym mgła…
-Victorio…- zachlipał władca- Wróć do mnie… Błagam…- zaczął głośniej płakać.  
    Edward wiedział, że życie kształtuje człowieka, jednakże nie umiał sobie poradzić bez Victorii. Powtarzał sobie, że tak miało być, minęło dużo czasu, by poczuć lepiej i móc stanąć na nogi. To nie było takie łatwe… Łączyła ich wielka miłość. Nie kochał jej za wygląd, za to, ze dała mu syna, za słodkie pocałunki… Zachwycał się jej delikatnością, upartością w dążeniu do celu i czułością, jaką okazywała dzieciom i jemu. Podziwiał ją za odwagę.  
-Dzięki tobie wiem, co to prawdziwa miłość…- szepnął Edward, myśląc że przywoła żonę tymi słowami. Ona, jednak zniknęła i nie miała zamiaru z nim rozmawiać…- Jesteś duchem. Jesteś w moim sercu, mój aniele… Nie umarłaś. Nie umarłaś…- upadł na kolana. Deszcz zaczął padać jeszcze bardziej, uderzał coraz mocniej w ubitą, mokra ziemię i posadzkę tarasu. Król przemókł do suchej nitki.
    W odwiedziny do króla przyszedł Fryderyk. Podszedł do niego najszybciej jak mógł i rzekł zmartwiony:
-Panie, jest zimno… Wejdźmy do środka, bo się przeziębisz.  
-Popełniłem błąd, wtrącając ją do więzienia?- spytał czterdziestoośmiolatek, patrząc tępo przed siebie.
-Twoje decyzje, panie, są słuszne…- szambelan wzruszył ramionami- Masz jeszcze czas do decyzji.

*#*#*#*#*#*#*#*#*#*#*

    Nastał ranek. Wstałam powoli i po cichu, by nie obudzić Chrystiana. Spał smacznie, przykryty grubą kołdrą. Szybko ubrałam się w ciemną suknię i wyszłam na paluszkach z komnaty, rzucając ostatnie przed odejściem z pokoju, ciepłe spojrzenie na ukochanego. Uśmiechnęłam się szeroko, czego powodem był całkiem pogodny nastrój księcia. Nieraz tej nocy się uśmiechnął, szepnął czułe słowo, powiedział piękny wiersz… Byłam pewna, że niebawem wyzdrowieje i nie będzie chodził przygnębiony.  
    Ledwie przekroczyłam próg komnaty, zobaczyłam biegnącą w moim kierunku Aleksandrę.
-Pani…- ukłoniła się. Nie mogłam nic wyczytać z jej dziwnego wyrazu twarzy: ni to uśmiech, ni to smutek. Spojrzała mi nieśmiało w oczy- Pan Dawid chce z tobą pomówić.
-Ach…- westchnęłam, czując ulgę- Już myślałam, ze znów stała się jakaś tragedia.
-Biedaczek zachorował. Dostał wysokiej gorączki.
-Jak to?- zmartwiłam się- Co mu się stało? Pewnie nie ubrał się dobrze, jak to on i wybiegł w pośpiechu na targ- pokręciłam głową z niezadowoleniem.
-Nie, księżniczko- Ola zaprzeczyła natychmiast- Przeraził się, że możesz stracić życie, cały czas gadał, ze to jego wina.
-Ja też się bałam- wyznałam szczerze.
-Mamy ku temu powód? Król…- ucięła przerażona blondynka. Wstrzymała oddech, mając w głowie najczarniejsze scenariusze.
-Nie. Książę powiedział, że żadne z nas nie zostanie stracone.  
-Dawid też nie?- spytała z nadzieją w głosie.
-Niech na razie wyzdrowieje, bo jeszcze nam skona w tej gorączce- zaśmiałam się cicho- Obroniłam go na rozmowie u króla. Zachowa życie.
-Ach, dzięki Bogu!- zawołała blondynka z uśmiechem na twarzy.
-Antosia śpi?- zmieniłam temat, kierując się z przyjaciółką do mojej komnaty.
-Przespała niemal całą noc. Nie wiem, w kogo się księżniczka wdała!- zażartowała Aleks. Momentalnie zrzedła jej mina, gdy zobaczyłyśmy na swojej drodze Emmę i Zuzannę. Stanęłyśmy, jak słup soli. Brakowało ich tu!- Idźmy stąd, pani.
-Nie szukam zaczepki- zapewniłam ją i ruszyłam przed siebie szybciej, niż przed chwilą.  
-Moje kondolencje- uśmiechnęła się wścibsko rudowłosa kobieta- Straciłaś swój pionek do gry…  
-Nie mów tak o zmarłym, a już na pewno nie o Aleksandrze, który uratował życie również twojemu dziecku- odwróciłam się do niej.
-To normalne, że hieny i większe bestie napadają na księcia… Ale… co ty możesz o tym wiedzieć?- zadrwiła ze mnie. Zauważyłam, że Zuzanna powstrzymywała się od śmiechu. Nie zwracałam na nią uwagi, zachowałam spokój.
-Ty masz jednego syna, ja będę miała kilku.
-Nie ważne ilu będziesz miała, ważne, że Oskar jest najstarszy- dwudziestolatka uśmiechnęła się wrednie.
-I tu się mylisz. Pan Aleksander powiedział: „Nie najważniejsze, bowiem jest dla mego królewicza to ile ma lat jego syn, a kim jest i jakim jest człowiekiem.”
-Wspaniałe, życiowe rady- zaśmiała się pod nosem matka Oskara- O tym, czy zajdziesz w ciążę decyduje Bóg.
-Ale również to, czy spędzę noc z księciem. Przyznaj mi rację. Kiedy ostatnio z nim rozmawiałaś? A co dopiero mówić o miłości i wspólnych nocach…- uśmiechnęłam się drwiąco, wyminęłam ją i poszłam do siebie. Emma stała, jak posąg i westchnęła ciężko. Próbowała ukryć złość.
-Jest bezczelna! Jak śmie?!- wrzasnęła.
-Pani, idźmy już do księżniczki Leokadii- powiedziała szybko Zuzanna, łapiąc swoją panią pod ramię.  
    Po chwili dotarły do lochów. Było ciemno, jak w kopalni, a przecież dopiero co nastał ranek, na niebie świeciło ciepłe słońce. Emma miała wrażenie, że ten widok odzwierciedlał dusze więźniów, ich samopoczucie… Nie chciała być w ich skórze.
    Straże wpuściły matkę księcia do środka. Powoli zagościła w lochu, należącym do Leokadii. Jej chwilowe mieszkanie… nie prezentowało się dobrze. Nie było godne królewny. Królewska córka siedziała, jak prostaczka na zimnej, brudnej podłodze, opierała się o lodowate ściany, mokre od deszczu, który nadal padał. Jedyne światło padało przez mały otwór wysoko na ścianie. Kraty w otworze dołowały księżniczkę coraz bardziej.  
    Matka Szymona chciała uciec i nie wracać… Nazwała to miejsce swoim piekłem już w dniu ślubu. Zamek, który jej i Aleksandrowi powierzył król, był tak samo mroczny i okropny, jak ta cela… Leokadia nie miała swojego miejsca na ziemi, prócz trumny… Śmierć byłaby dla niej wybawieniem i zaczęła się zastanawiać, czy ma się przeciwstawiać egzekucji, jeśli takowa będzie…?  
-Pani…- mimo że Emma wyszeptała te słowa, jej wypowiedź rozniosła się w totalnie pustym pomieszczeniu, echem- Jak się czujesz?
    Leokadia uważała to pytanie z zbędne. Wystarczyło spojrzeć na jej bladą, zmęczoną twarz, mokre od łez policzki, potargane, przetłuszczone włosy i brudną suknię…  
-Po co przyszłaś? Chcesz mi powiedzieć, to co wczoraj Fryderyk? „Pani, będzie dobrze… nie umrzesz. Wrócisz do syna i odzyskasz radość życia…”- zaśmiała się drwiąca, patrząc beznamiętnie na ścianę naprzeciwko- „ ODZYSKASZ radość życia”… Kiedy byłam szczęśliwa?- zwróciła się do Emmy. Ona milczała i patrzyła na nią z politowaniem. Zrobiło jej się żal królewskiej córki.
-Ja…- zaczęła przyciszonym głosem.
-Nie pamiętam, więc ty też nie pamiętasz…- Leokadia sama odpowiedziała sobie na to pytanie- A wiesz, dlaczego nie pamiętasz? Ponieważ byłam wtedy dzieckiem… Znałam miłość. Dała mi ją matka. To uczucie już nigdy do mnie nie wróci…- z jej oczu spłynęły dwie duże łzy.

Duygu

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda i miłosne, użyła 2274 słów i 12576 znaków.

3 komentarze

 
  • Margerita

    łapka  w górę bardzo wzruszająca część szkoda mi Edwarda

    12 paź 2019

  • Duygu

    @Margerita Dziękuję :) Decyzje są ciężkie, szczególnie te dotyczące rodziny.

    12 paź 2019

  • AuRoRa

    Spotkanie Edwarda z duchem żony, wspaniale opisane. Czyżby Leokadia wyszła z celi, ciekawe co postanowi król. :woot2:

    4 wrz 2018

  • Duygu

    @AuRoRa Dziękuję  <3  Zobaczymy...  :)

    4 wrz 2018

  • Somebody

    Ślicznie  <3

    5 lut 2018

  • Duygu

    @Somebody Dziękuję  <3

    5 lut 2018