Miłość sensem życia cz. 47

Miłość sensem życia cz. 47Trzydziestoczterolatek chodził niespokojnie przed małym, drewnianym domem. Chatka była w stanie pomieścić najwyżej dwie osoby. Mężczyzna przypatrywał się z niecierpliwością i wyraźnym zainteresowaniem na kobietę, która szybko zakładała na siebie sukienkę. Kiedy już okryła nagie ciało, w pośpiechu podbiegła do drzwi i powoli je uchyliła. Zmierzyła przybyłego człowieka zlęknionym spojrzeniem, jednakże po chwili jej twarz rozpromienił uśmiech.
-Aleksandrze...? Co tu roisz?- spytała serdecznie, patrząc na niego swymi jasnymi oczyma.
-Wyjdź, dziewczyno- rozkazał, nie przywitawszy się z nią. Rozejrzał się, by być pewnym, że nikt ich nie obserwuje- Potrzebuję cię.
-Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć...- przygryzła wargę i zatrzepotała rzęsami. Podbiegła do niego, nie założywszy butów i chwyciła jego dłoń- Czekałam, aż mi to wyznasz! dawno cię nie było w tawernie. Coś się stało?
-Zamilcz, na miłość boską...!- syknął podenerwowany urzędnik państwowy- Nie dziś. Nie o to mi chodzi...
-Więc masz żonę...?- spojrzała na niego niedowierzająco- Okłamałeś mnie?
-Nie interesuj się za bardzo- pogładził ją po policzku- Mam do ciebie inną sprawę. Chodzi o to, że... potrzebuję pieniędzy...
-Nie mam ich- przerwała mu spanikowana, pamiętając o długach, które zapisane były w notatkach szlachcica- Ojczym nie ma czym nas wykarmić, więc pracuję... jak pracuję...- wzruszyła ramionami, czując wstyd.
-Nie chcę od ciebie ani grosza, dziecino. Znasz się na lekarstwach. Mam znajomego w zamku króla Edwarda. Jego szambelan potrzebuje pomocy...- ostatnie słowo wydusił ledwo słyszalnie, z trudem kryjąc pogardę- natychmiast. Umiera. Wynagrodzę ci złotem.  
-Ale co z tobą i twoimi pieniędzmi?
-Moja pani powiedział, ze jeśli znajdę odpowiednią osobę, zapłaci mi.
-Czyli, że jestem odpowiednia?!- pisnęła z radości- Zaufałeś mi, Aleksandrze, prawda?
-Tak...- burknął pod nosem, czując do niej coraz większy wstręt. Była taka naiwna i dziecinna...- Chodźmy już!- złapał ją za dłoń.
-Poczekaj!- szepnęła, poprawiając czarne, jak węgiel włosy- Dobrze wyglądam?
-Na Boga kochanego!- zawołał zniecierpliwiony mąż Leokadii- Idealnie! Chodź!
-Ale co powiem ojcu?- przerwała mu ponownie, wyszarpując się z jego uścisku. Patrzyła na mężczyznę wyczekująco.
-Przekażę mu, Sylwio. Czas na nas!- pociągnął ją za sobą, gdyż robiło się już coraz zimniej i niebo przybierało kolor vantablack'u.

*#*#*#*#*#*#*#*#*#*
  
-Wasza miłość, król ciężko pracuje! Potrzebuje spokoju!- strażnik próbował zatrzymać Hasana, który wbiegł po chwili wbiegł do komnaty ojca, jak poparzony. Edward spojrzał zmęczonym wzrokiem na syna. Zmierzył go wzrokiem i uniósł brwi, nie kryjąc zdziwienia. Przeniósł wzrok na służącego, który rzekł słabym głosem:
-Wy... Wybacz, panie... Książę... nie chciał mnie słuchać...
-Wyjdź- władca nieznacznie machnął ręką w stronę ochroniarza.
-Wasza królewska mość- siedemnastolatek przywitał ojca silnym głosem. Patrzył na niego z odwagą i zdecydowaniem- Myślę, że znajdziesz dla mnie chwilę.
-Myślę, że powinieneś uszanować mój rozkaz- przerwał mu łagodnie, lecz stanowczo, czterdziestosiedmiolatek- Jako książę i syn. Takie są zasady dobrego postępowania. Słuchaj władcy i ojca, Hasanie.  
-Wybacz...
-Co się stało?- przerwał mu, gdyż musiał jak najszybciej kontynuować pracę.
-Chodzi mi o... o mnie- zawahał się następca tronu i po chwili dodał szybko:
-Nie jestem samolubem. Chodzi mi o własne zdrowie i... bezpieczeństwo- głośno przełknął ślinę.
   Edward westchnął ciężko, kręcąc głową. Długi czas po przebudzeniu Hasana, jego głowę wypełniała pozytywna myśl: "Mój syn wyzdrowieje. Już będzie dobrze". Kiedy, jednak wydział go w tym stanie i słyszał te same słowa, niczym w każdym ślubie, zaczynał wątpić i jego wiara w zdrowie syna, malała. Wiedział, że jako ojciec musi stawić czoła przeciwnościom, chronić rodzinę za wszelką cenę przed nieszczęściami. Edward, jednak wiele przeżył. Wiele zła i dobra zapisało się w jego historii. Kiedyś, za młodu, czterdziestosiedmiolatek piał nawet pamiętnik. Po śmierci Victorii spalił go, jakby miał nadzieję, ze zapomni o bólu związanym z jej stratą. Nierealne. A jednak tak myślał. Czasem ludzie chcą oszukać los i samych siebie... Nikt, jednak nie zmieni tego, co nam pisane.
-Co chcesz przez to powiedzieć?- spytał po dłuższej chwili Edward, przeczesując gęstą, siwą brodę.
-Pragnę wyjechać z zamku. Pozwól mi, wasza wysokość. Muszę odpocząć- blondyn spojrzał na ojca błagalnym wzrokiem.
-Synu...- władca uśmiechnął się, po czym wstał z wyraźną trudnością. Powoli podszedł do młodzieńca i położył dłoń na jego słabym, chudym ramieniu- Nie pozwól, by zawładnęły tobą złe myśli. One nie będą robiły tego, co każesz, gdyż nawet nie każdy mój sługa to robi.  
   Hasan głośno przełknął ślinę, patrząc jego królewskiej mości w oczy.  
-Mój ukochany, najdroższy, bezcenny, synu- szepnął monarcha, przytulając syna- Czego cię boisz?
-Niczego...- rzekł cicho siedemnastolatek, wtulając się mocniej w ojca- Niczego, panie.
-Więc, dlaczego tak nagle chcesz wyjechać?
-Nie nagle. Długo o tym myślałem- wyznał szczerze blondyn- Muszę wypocząć.
-Myślałem, że...
-Więc się myliłeś, ojcze- Hasan przerwał mu wypowiedź- Nic nie będzie już takie, jak dawniej. Nic i nikt- po tych słowach zostawił ojca samego, powoli wychodząc z komnaty.
   Odetchnął głęboko, gdy drzwi się za nim zamknęły. Położył dłoń na klatce piersiowej, czując ukucie w sercu. Zmrużył oczy... Przypomniał sobie o matce. Wszystko zniszczyło się w jednej chwili- gdy wypuściła ostatni oddech. Jak od pstryknięcia palca, życie Hasana, Otylii i Edwarda posypało się, niczym domino. Jedynie księżniczka podniosła się po stracie rodzicielki. Edward miał dużo pracy i to ratowało jego zadręczoną głowę. A Hasan? Nigdy o niej nie zapomni. Śmierć była częścią jej życia, więc... jak ma zapomnieć? Nie da się. Po prostu się nie da...
   Królewicz oparł się o ścianę naprzeciw drzwi komnaty króla. Próbował uspokoić oddech. Ból się nasilał. Zaniepokojony strażnik, stojący przy wejściu sali władcy, podszedł do księcia i spytał:
-Coś się stało, wasza książęca mość?
   Blondyn przeniósł na niego maślane spojrzenie, po czym upadł na posadzkę...

*#*#*#*#*#*#*#*#*
  
   Przebrałam się w nocną suknię koloru koralowego. Stanęłam przed lustrem i rozczesywałam kręcone włosy. Uśmiechnęłam się lekko. Czasem podziwiałam sama siebie. Wiele przeżyłam, wycierpiałam, przetrwałam. Jeszcze rok temu nie myślałam o ty, że moje życie mogłoby się tak potoczyć. Byłam tylko jedną z wielu. Dziewczyną taką, jak inne. Tak, jak one sprzątałam, gotowałam, pomagałam. Nie miałam żadnych praw. Nie miałam prawa marzyć, wymyślać czegokolwiek. O przyszłości decydował ojciec, ale też nie w całości. Każdy komuś podlegał. Byłam Edytą Estreicher. Nosiłam proste szaty, nawet nie śniły mi się korony. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał mój mąż, nasze dzieci... I nagle w jednej chwili odmieniło się całe moje życie: znaleźli mnie, porwali, przywieźli do zamku, zostałam nauczycielką księcia, trafiłam do haremu, urodziłam córkę królewiczowi, stałam się wolna... "Jestem częścią rodziny królewskiej"- powtarzałam sobie w myślach codziennie rano po to, by nie stracić najbliższych z głupiego powodu, pochopnej decyzji. Wszystko przemyślałam. Napisałam historię życia dla wrogów, wiedząc że i tak będzie, jak Bóg chce. Stworzyłam tekst o ich relacjach, bym mogła przetrwać ja, Antonina i Chrystian.  
   Odłożyłam grzebień na biurko i poprawiłam suknię. Po raz setny tego wieczoru spojrzałam w stronę drzwi, mając nadzieję, że się otworzą... Nikt nie wchodził. Zmarszczyłam czoło, zastanawiając się nad tym, co będzie, jeśli Aleksander nie znajdzie tego człowieka... Sytuacja była natychmiastowa, to był jedyny moment, który mogłam wykorzystać! Westchnęłam ciężko i podeszłam do łóżku, by iść spać, ale jednak... przyszedł. Spojrzałam na niego zniecierpliwiona, dając mu znak, że za długo czekałam i byłam tym wszystkim totalnie zmęczona. Aleksander ukłonił się i szepnął, widząc śpiącą Antosię:
-Przyprowadziłem ją, pani. Wybacz, że tak późno.
-"Ją"?- zdziwiłam się- Myślałam, ze to będzie mężczyzna. Kobiety są lękliwe, a jeśli zrezygnuje?
-Wasza...
-Aleksandrze- przerwałam mu, podchodząc do niego- Ta sytuacja różni się małym, ale bardzo ważnym szczegółem. Różni się od sytuacji z Hasanem... Wiesz czym?
   Urzędnik państwowy spojrzał na mnie pytająco.
-Fryderyk ma paść martwy- wycedziłam przez zęby- Za kilka dni chcę widzieć, jak wynoszą jego ciało z lecznicy. Chcę usłyszeć od medyków: "Niestety... Robiliśmy wszystko, by go uratować, ale...". Chcę czuć zwycięstwo, rozumiesz? Chcę spać spokojnie, na Boga! Jeśli pozbędziemy się Fryderyka, Leokadia zostanie sama. Emma nie ma nic do powiedzenia, nie narazi życia. Ma syna i dla niego będzie żyła.
-Bez obaw, pani- trzydziestoczterolatek uśmiechnął się szeroko- Widzę, że wszystko przemyślałaś. To dobrze. Myślisz praktycznie bezbłędnie, ale... ty również jesteś kobietą. Ona nie jest tchórzem. Gdyby nim była, nie robiłaby tego, co robi...
-Jest lekarzem?
-Nie żyje z tego. Zna się na lekach, wyleczyła kilka nieprzyjemnych przypadków.
-Więc co robi?- zmarszczyłam brwi. Mężczyzna spojrzał na mnie niepewnie. Po chwili wydusił:
-Jest... prostytutką... Jest córką chłopa. Mają ogromne długi...
   Westchnęłam ciężko, słysząc jakie ta dziewczyna miała "ambicje". Spojrzałam pytająco na Aleksandra. Jednakże, wiedząc że nie miałam czasu, kazałam ją wpuścić. Po chwili weszła: ze schyloną głową, odziana w łachmany. Miała kręcone, czarne włosy, była niska. Jak na swój młody wiek wyglądała bardzo kobieco.
-Jak masz na imię?- spytałam zaciekawiona.
-Sylwia- odparła, patrząc ukradkiem na Aleksandra, który podniósł brwi, dając jej znak, że o czymś zapomniała- Sylwia, wasza miłość...- poprawiła się szybko.
-Jesteś doświadczona w leczeniu, prawda?
-Doświadczona...?- szepnęła- Nie, nie jestem... ja, tylko...
-Nieważne- podniosłam dłoń i uśmiechnęłam się do niej. Podeszłam do brunetki i uniosłam jej podbródek- Jeśli zrobisz co każę, zapłacę ci. Jeśli nie jesteś gotowa, odmów.
   Mąż Leokadii spojrzał na mnie zaskoczony. Nie zwróciłam na to uwagi.
-Nie będę cię zmuszała- założyłam ręce za plecy- Regularnie, każdego wieczoru będziesz tego dolewała pewnemu mężczyźnie- wyjęłam flakonik z bezbarwną substancją i pokazałam dziewczynie. Otworzyłam jej dłoń i zacisnęłam na niej jej zimne palce- Dasz radę.  
   Widząc jej przerażony wyraz twarzy, dodałam:
-To nie trucizna. Nie będziesz go miała na sumieniu.
-A... kto to taki, pani...?- spytała drżącym głosem.
-Szambelan. Ma na imię Fryderyk.
   Sylwia westchnęła ciężko i głośno przełknęła ślinę, czując strach. Spojrzała mi w oczy. Widziałam, że było jej trudno.
-To jak? Zrobisz to?- Aleksander spojrzał zniecierpliwiony na nastolatkę.  
   Dziewczyna spojrzała na nas niepewnie. Drżały jej wargi, cała się trzęsła. Otwarła dłoń i spojrzała na buteleczkę z zawartością... Przeniosła na mnie wzrok i odetchnęła, by móc odpowiedzieć na pytanie...

Duygu

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda i miłosne, użyła 2075 słów i 11816 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Margerita

    łapka w górę masz literówkę powinno być Aleksandrze. Co tu robisz zjadłaś literkę b a tak część super

    21 gru 2018

  • Użytkownik Duygu

    @Margerita Dziękuję za łapkę i uwagę. Zawsze się coś wkradnie  :smh:   :)

    3 sty 2019

  • Użytkownik AuRoRa

    Nie ma wytchnienia , ale z Fryderykiem nie będzie lekko.

    22 cze 2018

  • Użytkownik Duygu

    @AuRoRa Heh, widzę, że nikt go nie lubi  :smiech2:  Dziękuję, że czytasz  <3

    22 cze 2018

  • Użytkownik Somebody

    Miałam pójść spać, ale nie mogłam zasnąć ze świadomością, że nie przeczytałam twojego opowiadania. Super część. Czekam na cd z niecierpliwością  :kiss:

    3 gru 2017

  • Użytkownik Duygu

    @Somebody Bardzo mi miło  <3 Dziękuję  :jupi: Postaram się wrzucić kolejną część jeszcze w tym tygodniu  :kiss: Przepraszam, że tak późno odpisałam  <3

    6 gru 2017

  • Użytkownik Somebody

    @Duygu Uff... A już myślałam, że się obraziłaś :lol2: Czekam niecierpliwie  :kiss:

    6 gru 2017

  • Użytkownik Duygu

    @Somebody Nie mam powodu, by się na Ciebie obrażać  :) Jeśli sprzęt nie zawiedzie, za maksymalnie 2 godzinki dodam  :D

    8 gru 2017