Ukojenie cz. 3

Ukojenie cz. 3Skończył trunek w niecałą godzinę i znów poczuł się podpity. Zgubił gdzieś towar, a chętnie zajarałby skręta – męczyła go bardzo ta chęć. Pomogłoby zapewne na sen.  
      Myśli o jutrzejszym drinku ze ślicznotką odwracały trochę uwagę od złego samopoczucia, ale na krótko. Z każdym najdrobniejszym ruchem na pryczy perfidnie czuł kopanie „grobu”; wyłażenie prochu, a teraz jeszcze do zbioru mąk doszła napieprzająca ręka, którą pobił przydrożne drzewo. Wiercił się pół nocy, czując każdy dokuczliwy centymetr swojego ciała. Przysnął półsnem.  
      Widział tłum dziwnie wyglądających ludzi, którzy szli drogą, przy której niedawno siedział. Wszyscy ubrani byli na biało, mieli tylko czarne buty i kapelusze. Te ostatnie były tak duże, że za cholerę nie widać było twarzy przechodniów.
      Snuli się tak przed siebie, wydając dziwne dźwięki, przypominające jakieś diaboliczne pieśni. Jednocześnie słyszał szczekanie i mimo iż drzemał, wiedział, że to któryś z bezdomnych psów pałętających się po okolicy. Często słyszał w nocy ujadanie.  
      Spał i nie spał zarazem. Nienawidził takiego stanu, miał go często po nadmiernej ilości używek. Marzył o poranku, męczyła go ta noc.
      Odczuwał jakiś wewnętrzny niepokój, czuł się, jakby… umierał – powoli i w cierpieniu. Gdyby to było możliwe, pewnie wolałby w tej chwili zdechnąć. To pewnie kara za moje występki – nawijał do siebie, zastanawiając się przy okazji: o czym ja, do cholery, będę z nią gadał? Przecież ona nigdy nie zwracała na mnie uwagi, a że się uśmiechnęła? Może umówiła się ze mną z litości, myśląc, że nadal jestem świrem bez znajomych? Pierdolę taką litość! A może jednak nie? Może naprawdę chciała się spotkać?
      Marudził tak, główkował, a noc jak na złość ciągnęła się jak flaki z olejem. Do tego kac po alkoholu coraz mocniej dawał o sobie znać. Miał drugą połówkę narkotyku, która zapewne uleczyłaby go od tego nikczemnego niedowładu, ale bał się jej trochę. Poza tym umówił się na dwunastą i nie wiedział, czy mu przejdzie. Była czwarta nad ranem.
      Walczył tak z samym sobą w kwestii zażycia używki, w końcu się podniósł i usiadł. Wziął portfel, wyjął narkotyk i odciął ćwiartkę. Dumał nad nią kilka chwil. Po takiej ilości nic mi nie będzie. To tylko dla poprawy samopoczucia – tłumaczył się, w końcu wsadził ją do ust. Oczywiście od razu w ruch poszła fajka. Nie mogę spać, nie mogę pić, nie mam skręta, więc chociaż sobie zajaram.
       Czekał na efekt prochu, lekko niepewny swojego postanowienia. Ale domyślał się, że drugi raz mu nie odbije, zwłaszcza po połowie tego, co wziął poprzednio.  
      
      Kilka lat temu obracał się w towarzystwie Mike'a i jego kumpli. Sporo widział i dużo wiedział, mimo iż sam nie brał. Lecz to było dość dawno, a narkotyki to biznes kreatywny. Zawsze jest coś nowego, działającego inaczej.
      

      Po około trzydziestu minutach zaczął odczuwać, że bóle mu przechodzą i zaczyna dochodzić do siebie. Obraz, który widział, zdawał się być jak z telewizora, jakiegoś starego filmu. Spodziewał się lekkich halucynacji, więc nie zwracał na to zbytniej uwagi.
      Ruszył po piwo. Nie był jeszcze „zdrowy”, ale w porównaniu do wcześniejszego konania czuł się wyśmienicie. Wziął butelkę z lodówki i zasiadł przed komputerem. Otworzył zapisaną książkę i zaczął czytać od początku. Miał straszną chęć popisać, ale pozapominał, co napisał wcześniej. Mniej więcej w połowie czytania już mu się nie chciało, pchało go do wyjścia z domu. Spojrzał na zegarek – piata rano z minutami. Zastanowił się chwilę i otworzył drzwiczki w biurku. Czegoś szukał. Nie znalazł. Poszedł do salonu i zaczął przewalać zawartość stojącego tam regału. Na samym dole, pod stertą starych gazet, kilku talerzy i innych śmieci leżał zdobiony piękną, biało-czarną rączką, myśliwski nóż, Wyjął go z futerału, obejrzał z każdej strony, po czym schował z powrotem i włożył do tylnej kieszeni jeansów. Narzucił na siebie szarą bluzę z kapturem, wsiadł do samochodu, schował nóż w dziurę w tapicerce i odjechał.
      Do miasta dojechał bardzo szybko. Dochodziła szósta. Zaparkował samochód pod ruderą, która sąsiadowała z domem Emmy. I znowu tu jestem – pomyślał. Kurwa, co się ze mną dzieje? Czy krótkie spojrzenie i kilkuminutowa rozmowa może ożywić tak stare uczucie?
      Miasto budziło się około szóstej – siódmej rano, o tych też godzinach otwierali sklepy, cieszył się więc perspektywą nasączenia w końcu organizmu swoim ulubionym trunkiem. Już jadąc tam miał zamiar czekać w mieście na spotkanie z kumplem. Siedzenie w domu, zwłaszcza „pod wpływem”, strasznie go irytowało.
      Szedł wolno, oczywiście w stronę sklepu, w którym pracowała dziewczyna. Wiedział przecież, że kończy o osiemnastej i teraz jej nie będzie, mimo to kroczył uparcie. Nogi były płynne i lekkie, w głowie miał przyjemne uczucie „przytulenia czymś miękkim”, do tego chodnik dziwnie błyszczał, co rozbawiło chłopaka. Mógłby w takim stanie góry przenosić i chciał się tak czuć bez końca. Do dziwnego obrazu już się przyzwyczaił.
      Dotarł do sklepu, ale go minął i poszedł dalej. Namierzył jakiś otwarty bar, lecz gdy tylko wszedł do środka, barman rozdarł się do niego, że jeszcze nieczynne.
      – To po jaką cholerę macie otwarte drzwi? – warknął Trevor.
      – Zawsze mamy otwarte. Obsłużę pana dopiero za jakieś piętnaście minut, teraz proszę wyjść – burknął koleś niesmacznym tonem.
      – Czy będę wielkim kłopotem, jak klapnę w kącie i poczekam na drinka? Chłodno na zewnątrz  – zapytał chłopak, lekko już podirytowany.
      – Wypad i przyjdź za kwadrans! Nie umiesz czytać?! Czynne od szóstej trzydzieści, śniadania od dziewiątej! – Facet ryknął z taką złością, jakby mu przybysz strasznie przeszkadzał w plątaniu się za barem.
       Trevor, ostro już wkurzony, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Spojrzał na wywieszkę –  
–  ”CZYNNE: 6:30 – 24:00. ŚNIADANIA OD 9:00, LUNCH OD 11:00” Obejrzał się jeszcze przed odejściem, dokładnie zmierzył pracownika od góry do dołu i poszedł w stronę znajdującego się niedaleko baru, w którym był umówiony.
      – Podwójnego Walkera proszę – rzucił oschle.
      Wziął drinka i usiadł przy stoliku koło okna. Siedział i sączył trunek z wielkim smakiem. Gdy ten się skończył, zamówił następny. Pił powoli, próbując odsunąć od siebie natrętne myśli o Emmie, które znowu nim zawładnęły. Zadumał się tak głęboko, że przesiedział w barze prawie dwie godziny.  
      Spojrzał na zegarek – dochodziła ósma trzydzieści. Zapłacił, wyszedł i udał się do lokalu, w którym był rano. Pyskaty koleś od razu krzywo na niego zerknął.
      – O której będzie można coś zjeść?– wydusił przez zęby Trevor.
      – Za pół godziny – bąknął barman. Jego wredna mina nie uległa zmianie.
      – Nalej mi podwójnego Walkera – poprosił cierpko chłopak.
      Zaraz go dostał i zakamuflował się na samym końcu sali, w jakimś zapomnianym przez świat kącie. Oczy nadal lekko odmawiały mu posłuszeństwa i jak na złość miał ten dziwny, nierealny obraz, który zaczynał go powoli męczyć. Przyglądał się sprzedawcy z dziwnym wyrazem twarzy, co jakiś czas spoglądając przez oddaloną szybę i jednocześnie obserwując osoby znajdujące się w lokalu.
      Nieopodal siedziała para, która wydawała mu się jakaś dziwacznie powolna, operująca ospałymi, lekko niezgrabnymi ruchami. Patrząc na nich czuł się trochę jak w kinie, na starej taniej komedii.
      Uparcie wlepiał wzrok na komicznie zachowujące się ludzi i nagle uderzył głośnym, debilnym śmiechem. Spojrzeli na niego z wielkim oburzeniem, ale on za żadne skarby nie mógł się uspokoić. Schował głowę w złożone na stoliku ręce i śmiał się na całego, a goście wpatrywali się w niego z uzasadnionym niesmakiem. Pewnie pomyśleli, że jest niespełna rozumu.
      Rechotał tak dobre kilka minut, w końcu trochę się opanował, ale głowy nie podnosił. Oparł ją tylko na dłoniach, nie odrywając wzroku od stolika. Napój się skończył, ale nie śpieszyło mu się iść po następny. Nie chciał widzieć osób, które przyprawiały go o napady wesołości. Wstał i poszedł do łazienki, unikając wzrokiem kilientów lokalu. Stanął przed lustrem – lekki uśmiech malował się na jego twarzy. Przemył ją wodą, postał jeszcze chwilę i wrócił na salę.
      Za ladą pojawiła się starsza kobieta, wyglądająca trochę jak czarownica. Podszedł do niej i z głupawym uśmieszkiem zamówił jajecznicę na bekonie i dwa tosty.
      – Zaraz przyniosę – oznajmiła z zadziwiająco przyjemnym jak na wiedźmę uśmiechem.
      Odpowiedział tym samym i spoczął na swoim miejscu. Spojrzał na dziwaków – ruchy wróciły do normy, ale zaczęli dziwnie świecić, podobnie, jak niedawno chodnik. Chłopak to zignorował. Typ, który rano podniósł mu ciśnienie, łaził między stolikami, co drażniło Trevora. Czuł do gościa wyraźną awersję. Gdyby nie był w miejscu publicznym, pewnie rąbnąłby go czymś ciężkim...
      Parszywe myśli przerwał talerz z zamówieniem, wjeżdżający mu przed nos. Anemicznie dłubał jedzenie widelcem, ale niczego nie tknął. Zamówił, bo od dwóch dni praktycznie nic nie jadł, ale kompletnie nie miał apetytu. Włożył do ust kawałek bekonu, żuł go i memlał, lecz nie mógł przełknąć. Smakował mu dziś jak tektura albo kawałek zużytej dętki.
      Połknął w końcu z bólem, czując odruch zwrotny.                    
                                                
        
      Drzwi do baru się otworzyły i chłopak zbaraniał – Emma była ostatnią osobą, której się tam spodziewał. Od razu zauważyła chłopaka, co go od razu skrępowało. Nie był już tak wstydliwy jak kiedyś, ale przy niej odczuwał jakaś niewytłumaczalną nieśmiałość. Zamówiła coś i podeszła do niego.
      – Cześć! Mogę się przysiąść? – zapytała ze swoim nieodmiennie cudownym uśmiechem.  
      – Jasne, siadaj – odparł, usilnie próbując się wyluzować.
      – Co tu robisz tak wcześnie? – Spoczęła naprzeciwko.
      – Przyjechałem na śniadanie, mam pustą lodówkę.
      – Słabo ci idzie – zażartowała, patrząc na jego nieruszoną, zimną już potrawę.
      – Nie mam apetytu, jakoś mi przeszedł.
      – Chyba nie przeze mnie? – zaśmiała się przyjemnie
      – Nie. Zjeżył mnie ten tam – mruknął Trevor, wskazując głową na barmana. – Jest lekko nieprzyjemny, mam przez niego zły humor od samego rana – dodał.
      – Nie przejmuj się, David czasem tak ma – oświadczyła luźno dziewczyna, przeszywając Trevora pięknym spojrzeniem.
      On usilnie starał się pokazać swoje odprężenie, jednak mimowolnie uciekał gdzieś wzrokiem. Barman przyniósł talerz – jakaś zielenina i niewielki stek. Wzięła sztućce i zabrała się za śniadanie.
      Trevor siedział i patrzył na nią, nie odzywając się słowem. Straszną przyjemność sprawiał mu ten widok, no i nie chciał jej przeszkadzać. W końcu wziął widelec i włożył do ust odrobinę sztywnej już jajecznicy. Zjadł mozolnie trzy kęsy, ale to było jak katorga. Nie odrywał wzroku od ślicznej dziewczyny, po tylu latach ten widok był jak nektar dla oczu. W końcu się podniósł i wziął swoje jedzenie.
      – Idę po drinka. Chcesz coś? – zapytał.
      – Nie, dzięki. Zaraz lecę do pracy.
      Podszedł do baru i postawił talerz, stuknąwszy nim dość głośno.
      – Zimne –  syknął.
      – Podgrzać? – spytał barman.
      – Nie trzeba. Nalej mi tego co wcześniej – warczał. Był zły, do tego proch jeszcze nim kręcił.
      Chwycił szklankę i wrócił do stolika. Onieśmielał się strasznie przy towarzyszce, a jednocześnie wkurzało go, że zaraz sobie pójdzie. Była jak naturalny narkotyk – niesamowicie przyciągająca i powodująca coraz to bardziej mieszane uczucia.
      Skończyła posiłek. Odsunęła talerz i mieszając kawę, patrzyła w oczy młodemu mężczyźnie. Trevor czuł się, jakby jej wzrok wypalał go od środka. Zrobiło mu gorąco, a dłonie zaszły wilgocią.
      Dziewczyna nieustannie uśmiechała się z sympatią, nie odzywając się. Od samego początku wyczuła jego zakłopotanie, dlatego milczała. Kawę piła powoli. Trevor siedział jak na szpilkach, co jakiś czas nerwowo przejeżdżając ręką po swoich krótko ściętych włosach. Nie wiedział już, czy lepsza była rozmowa, czy to krępujące milczenie. Emma dokończyła napój i podniosła się z miejsca.
      – Muszę iść. Mam nadzieję, że wieczorne spotkanie jest aktualne – zagadała; uśmiech nie znikał jej z twarzy.
      – Oczywiście – odparł, starając się zabrzmieć normalnie.
      Już miała odejść, gdy Trevor zapytał:
      – Mogę cię odprowadzić?
      – Pewnie, chodź.
      Po wyjściu z baru Trevor od razu przypalił papierosa. Dzięki niewdzięcznej tabliczce z napisem ”Zakaz palenia!”, rozprzestrzeniającej się na pół ściany, jak dla ślepców, biedak nie palił ponad godzinę
      – Nie szkoda ci zdrowia? – zapytała miękko dziewczyna.  
– Wiem, głupi nałóg, ale nie potrafię rzucić. Poza tym to mnie odpręża. Gdyby wiedziała, że nie tylko to mnie odpręża, omijałaby mnie z daleka – pomyślał od razu.
      Dziesięć minut później doszli do sklepu, zamieniając w międzyczasie kilka słów. Trevorowi ten czas był zdecydowanie za krótki.
       – Dziękuję za towarzystwo. Do zobaczenia o szóstej. – Dziewczyna podała mu rękę, uśmiechając się przyjaźnie.
      Dłoń miała delikatną i przyjemną, aż żal mu było ją puszczać. Emma zniknęła w markecie, a on dopalił papierosa i spojrzał na zegarek – dochodziła dziesiąta trzydzieści. Jeszcze ponad godzina do zakupów, a on chętnie zapaliłby coś teraz… natychmiast. Był już tak uzależniony, że jarał te skręty jak papierosy.
      LSD już prawie nie działało i znów zaczynał czuć się źle. Do tego dochodziło wspomnienie o tej nieszczęsnej jajecznicy i na samą myśl o niej robiło mu się niedobrze.
       Ruszył w stronę baru, gdzie miało odbyć się spotkanie. Doszedł tam w kwadrans. Mike już był i znów pił tego samego dziwnego drinka, co go nazywał: ”wymiataczem”.
Trevor się przywitał i chciał jak najszybciej odebrać towar. Mike spojrzał na niego podejrzliwie.
      – Oooo, widzę, że było ostro, i to chyba nie raz? – stwierdził.
      – Ostro to mało powiedziane. Coś ty mi dał?  Ale to moja wina, ostrzegałeś przed alkoholem, a z tym trochę przeholowałem. Z kwasem zresztą też.
      – Wziąłeś pół. – Domyślił się przyjaciel.
      – Tak.
      – To teraz będziesz wiedział, że trzeba słuchać kumpli. Trzymaj – Mike podał mu niewielką paczuszkę o wadze mniej więcej pięćdziesięciu gram.  
      – Jesteś wielki, dzięki.  
      Powiedziawszy to, uścisnął rękę kolegi i wyszedł. Przepełniony szczęściem wsiadł do auta i już miał miał odpalić silnik, kiedy przypomniał sobie, że ma pustki w lodówce. Od razu miał pretekst, aby pójść do sklepu Emmy. Nie zrobił jednak tego, nie chciał, aby widziała, że tak często kupuje alkohol.
      Przekręcił kluczyk – silnik chrząknął niewyraźnie. Podjechał do pierwszego lepszego sklepu, kupił pięć butelek whiskey, żeby mu przypadkiem nie zabrakło, kilka paczek papierosów, po czym wielce zadowolony, spokojnie ruszył w stronę domu.
      Czuł się coraz gorzej, do tego głowa zaczęła mu pękać. Chciał jak najszybciej uleczyć się z tych dolegliwości.

agnes1709

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i thrillery, użyła 2680 słów i 15712 znaków, zaktualizowała 27 mar 2020.

1 komentarz

 
  • Duygu

    Bardzo intrygujący jest ten Trevor. Niby zwykły, szary, uzależniony, zagubiony człowiek, a jednak jest bardzo ciekawą postacią. Świetne opowiadanie  <3

    27 mar 2020

  • agnes1709

    @Duygu Oj, jest... ostro pogrzany  :| Dzięki :kiss:

    27 mar 2020