Ukojenie cz. 13

Ukojenie cz. 13Obudził się i zobaczył przez okno, że jest zmrok. Bandaż, którym opasana była jego klatka piersiowa, trochę mu przeszkadzał. Za ciepło w nim było chłopakowi. Zacisnął zęby i z trudem usiadł, miał powyżej uszu leżenia. Nogi trochę mu się trzęsły, ale powolutku wstał i trzymając się ściany, dolazł do okna. Oparł się o parapet i zastygł w bezruchu. Im dłużej tam stał, tym bardziej odzyskiwał czucie w skostniałych kończynach. Spojrzał na znajdującą się w kącie szafę. Ubranie! – Pomyślał. Pokuśtykał do niej. Znalazł ciuchy i od razu przeszukał spodnie, ale papierosów w nich nie było.
      – Cholera jasna, co za kurestwo – podsumował cierpko i wrócił do okna.  
      Stał przy nim niemal godzinę. Na zewnątrz czasami ktoś przechodził, rozkoszując się papierosem, a jego trafiał szlag. Nerwica go brała, zapaliłby choć parę małych dymków.       W końcu wkurzony wrócił na łóżko. Myślał o pobiciu, uparcie próbując sobie coś przypomnieć, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Trwał w tej zadumie prawie dwie godziny.

                                                                      
      Gdy się ocknął, był już ranek. Nie miał zegarka, co również go denerwowało. Usiadł na łóżku i od razu zauważył, że ból żeber nieco zmalał. Czuł jeszcze dotkliwe ukłucia, ale już nie tak duszące. Zlazł z łóżka i ciężkim krokiem udał się w stronę korytarza. Wyjrzał zza drzwi, skąd widział pokój pielęgniarek i zegarek wiszący na ścianie. Dochodziła dziewiąta. Zobaczyła go jedna z nich i od razu podeszła.
      – Dlaczego pan wstał? – zapytała pretensjonalnie.
      – Proszę zawołać lekarza.  
      – Przyjdzie za kilka minut. Niech pan wraca do łóżka.
      Trevor poszedł do sali, ale już się nie kładł. Czekał. Po dwudziestu, może trzydziestu minutach lekarz się zjawił.
      – Chcę się wypisać – powiedział chłopak.
      – To nie jest dobry pomysł. To, że pan już chodzi, nic nie znaczy, jest pan bardzo osłabiony.
      – Proszę mi dać podpisać, co mam podpisać! – rzucił ostro szatyn.
      Facet patrzył na niego i jego delikatnie bladą jeszcze twarz.  
      – Jak pan chce, ale odradzam.
      – Już powiedziałem.
      – Dobrze, zaraz wracam.
      Lekarz zniknął. Trevor siedział na łóżku i się niecierpliwił. Weszła Emma.
      – Cześć. Dlaczego wstałeś?
      – Wracam do domu.
      – To żart, tak? – Uśmiechnęła się łagodnie.
      Nie odpowiedział, tylko poczłapał do szafy i wyciągnął ubranie. Gdy zobaczył, w jakim stanie jest jego koszulka, która pierwotnie była biała, oniemiał. Była cała utaplana w zaschniętej krwi. Nie odwracał się do dziewczyny, nie chciał, aby ją widziała. Wrzucił ciuch do kosza i wziął dżinsy, które wyglądały podobnie. Usiadł na łóżku i zaczął je nakładać. Przy próbie nachylenia się znowu poczuł ból. Przez opaskę uciskową i bandaż na żebrach ciężko było mu się zgiąć, zrobił to jednak z wielkim wysiłkiem. Bardzo chciał do domu.
      Ubierał się bardzo powoli, milcząc jak głaz.  
      – Trevor, chyba nie myślisz poważnie? – wyjechała w końcu zaniepokojona blondynka.
      – Bardzo poważnie. Czym mnie tu przywiozłaś?
      – Twoim samochodem, z Tommym.
      Chłopak, choć z trudem, włożył w końcu spodnie. Zauważył, że pasek zapina się już dwie dziurki bliżej i uśmiechnął się głupio. Koszulkę wyrzucił, więc nie miał co nałożyć na górę, ale olał to. Było ciepło, więc do samochodu mógł dojść tak, poza tym był zabandażowany.
      – Trevor, proszę cię, musisz dojść do siebie. Przecież ty ledwo stoisz na nogach! – Młoda kobieta namawiała go do zmiany decyzji.
      Nadal się nie odzywając, kończył nakładać adidasy. Lekarz wrócił do sali i podał mu jakiś świstek.
      – Jest pan pewien? Zawroty głowy będą powracać, do tego pojawiać się mogą omdlenia i kłucie w klatce piersiowej – poinformował.
      Trevor w ciszy wziął długopis i latającymi rękoma podpisał papier.  
      – Proszę – lekarz podał mu jakąś fiolkę. – To są bardzo mocne środki przeciwbólowe. W sumie nie powinienem ich panu dawać, ale napady bólu mogą być bardzo nieprzyjemne. Jedna tabletka w razie dolegliwości, w żadnym wypadku więcej. I oczywiście żadnego alkoholu. Leki mogą powodować senność, więc niech się pan nie niepokoi, jeśli takowa wystąpi. I tu jest moja wizytówka, jakby coś złego się działo – oznajmił, wręczając chłopakowi małą tekturkę.
      – Dziękuję. – Trevor uścisnął dłoń lekarza.
      – Jeszcze miałem nadzieję, że się pan rozmyśli. – Uśmiechnął się mężczyzna.
      Trevor już nie odpowiedział, tylko zwrócił się do dziewczyny:
      – Odwieziesz mnie, czy mam wezwać taksówkę?
      Emma była całkowicie bezsilna. Chłopak nie słysząc odpowiedzi, ruszył wolno w stronę drzwi. Z każdym stąpnięciem na lewą nogę czuł bolące żebra. Po chwili dziewczyna wzięła go pod rękę.
      – Czemu jesteś taki uparty? Tu byś miał dobrą opiekę, a w domu kto cię dopilnuje? Naprawdę cię nie rozumiem – oświadczyła takim tonem, jakby jeszcze łudziła się, że zmieni zdanie.
      Trevor się nie odzywał. Szedł koślawym krokiem; szpitalny korytarz, który normalnie przeszliby w minutę, pokonywali pięć razy dłużej. W końcu byli przy samochodzie. Trevor nachylił się do tylnej szyby – siedzenie, na którym leżał w drodze do szpitala, również była cała poplamione. Od razu pomyślał, że musiał nieźle oberwać, skoro auto wygląda jak rzeźnicki stół. Emma otworzyła drzwi, pomogła mu wsiąść, a sama usiadła za kółkiem. W mig otworzył schowek i wyciągnął paczkę Marlboro. Odpalił i pociągnął łapczywie. Od razu zakręciło mu się w głowie, zapalenie po paru tygodniach dało niezłego kopa. Poczuł też przy wdechu swoje żebra, które nie dawały o sobie zapomnieć. Zanim zaciągnął się drugi raz, odczekał kilka chwil. To jednak nic nie dało, efekt w postaci karuzeli był taki sam. Wirowało wszystko, czuł się, jakby mdlał. Mimo to powoli spalił całego.
     Zamroczyło go po tej fajce jak po jakimś prochu. Oparł głowę o fotel i czekał, aż mu przejdzie ten drażniący stan. Po dwóch, może trzech minutach było już w porządku. Spojrzał na dziewczynę – wyglądała się bardzo oburzoną jego postanowieniem. Sięgnął po portfel do schowka.
      – Kupisz mi papierosy? – zapytał.
      Emma milczała, ale wzięła od niego pieniądze.
      – I butelkę Walkera – bąknął.
      Dziewczyna spojrzała na niego z jeszcze większym wyrzutem, lecz w dalszym ciągu nie otwierała ust. Zatrzymała się pod pierwszym lepszym sklepem. Trevor widział złość, a może rezygnację w jej oczach i było mu trochę głupio. Wiedział jednak, że gdyby cofnął czas, podjąłby identyczną decyzję.


      Aż do przybycia na miejsce nie odezwali się do siebie ani słowem. Trevor znowu palił. Peta skończył chwilę przed dojazdem. Jak wysiadł z wozu, machnęło nim tak potężnie, że gdyby dziewczyna go nie przytrzymała, zaryłby twarzą o glebę. Od razu zirytował się faktem, że jego ciało robi z niego ofiarę losu i że Emma musi niańczyć dorosłego faceta. Dziewczyna nadal nic nie mówiła, patrzyła tylko z niedowierzaniem, co on wyprawia. Oparła chłopaka o samochód i stali tak do czasu, aż mu się poprawiło. Wziął fajki, alkohol  i ruszyli w stronę domu. Od razu polazł do kuchni. Nie zwracając zbytniej uwagi na to, że jeszcze bardziej nadszarpnie sobie opinię u młodej kobiety, wziął z lodówki butelkę, a kupioną wstawił do środka. Chęć na whiskey ssała go od środka. W tym momencie nie myślał o konsekwencjach, a tylko i wyłącznie o szybkim wlaniu w siebie procentów.
      – Muszę się napić. W barku jest wino, nalej sobie – rzekł, siadając na kanapie.
      – Nie pij, i tak ledwo doszedłeś do domu – poprosiła dziewczyna.
      Ale Trevor napełnił całą szklankę i wypił ją bardzo szybko. Zapalił kolejnego papierosa i ponownie nalał whiskey, lecz tym razem tylko pół szklanki. Tą także łyknął jednym haustem.
      – Proszę cię – Emma ponowiła próbę, kompletnie już nie wiedząc, jak skłonić go do racjonalnego postępowania.
      – Daj mi spokój – fuknął.
      Blondynka się wyciszyła i usiadła na drugim końcu kanapy z dość osobliwą miną. Młody mężczyzna jarał peta i milczał, nie patrzył na nią. Trzeci już go tak nie łamał, organizm powoli się przyzwyczajał. Jak papieros się kończył, znów wlał pół szklanki, której zawartość zniknęła podobnie, jak poprzednich.
      – Trevor, proszę cię, wystarczy. Napiłeś się już.
      – A odwal się w końcu, mam cię dość! – zagrzmiał rozdrażniony chłopak.  
      W obecnej chwili miał dość rozkazów, nawet, jeśli były to rozkazy od niej. Dziewczynie załzawiły oczy. Już nie nalegała, tylko wstała i wyszła bez słowa. Minęło kilka chwil, póki ruszył za nią. Siedziała na schodach, smutna. Chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziła.
      – Zaraz przyjedzie taksówka. – oznajmiła, patrząc gdzieś w dal.
      Trevor z trudem usiadł obok.
      – Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną dzieje i czemu się tak wydarłem. Potrzebowałem tej whiskey, bolą mnie żebra. Nie chcę brać prochów – kłamał jak z nut, dolegliwości były świetnym pretekstem do wykręcenia kota ogonem.  
      Dziewczyna nadal milczała, ale on widział, że jest bliska płaczu. Dopiero teraz doszło do niego, jak chamsko się zachowywał od czasu jej przyjścia do szpitala, do tego teraz ostro przegiął. Poczuł się jak kompletny dureń. Nigdy się nie złościła, zawsze była wyrozumiała, a on nie potrafił wykazać nawet krzty wdzięczności. Widząc jej obecną minę, wiedział, że mocno przesadził.
      – Wybacz, coś mi odbija. Miałem dość tego szpitala. – Próbował dalej.
      Cisza.
      – Przepraszam, jestem niewdzięcznym idiotą. No powiedz coś.  
      Emma nadal nie reagowała. Trevor dość długo przeszywał wzrokiem jej błękitne oczy, czekając na: Już w porządku, rozumiem, nic się nie stało, lub coś w tym stylu, lecz dziewczyna była jak z kamienia. W końcu chłopak nie wytrzymał.
      – To spierdalaj! – krzyknął, wstając gwałtownie. Targnął nim ból. – Głupia suka! – rzucił jeszcze, odchodząc i za moment trzasnął drzwiami od środka.
      Kurwa, przez nią oberwałem, a ona jeszcze się obraża, pierdolona paniusia – pomyślał wściekły. Podszedł do stolika i ponownie nalał Johnniego Walkera. Z chwili na chwilę złość z niego uchodziła i zaczęła zmieniać się w wyrzuty sumienia. Spojrzał w stronę drzwi i ze szklanką w dłoni wolno do nich ruszył. Wyjrzał na zewnątrz, ale dziewczyny już nie było, zdążył tylko dojrzeć skręcającą na główną drogę taksówkę. Znów łomotnął drzwiami, tym razem robiąc to tak mocno, że wiszący obok obrazek znalazł się na podłodze.
      – Kurwa, kurwa, kurwa! – Cisnął szklanką o ścianę. Ta rozbiła się w drobny mak.
      Usiadł na kanapie i już z butelki pociągnął trunku. Marzyłem o niej, a teraz, jak zaczęło się coś dziać, zrobiłem taki syf. Co za kretyn, pierdolony debil. – Wyrzucał sobie, wściekając się coraz bardziej. Był pewny, że już jej nie zobaczy.

agnes1709

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat i thrillery, użyła 1925 słów i 11225 znaków, zaktualizowała 1 kwi 2020.

2 komentarze

 
  • Duygu

    NIEEEEEEEE!!! Trevor, coś ty zrobił! Lubiłam Cię bardzo! Masz iść i jeszcze raz ją przeprosić, rozumiesz?! Dlaczego to zrobiłeś!? Ty głuptasie, trochę cierpliwości! I po co znów pijesz? Ogarnij się, dopiero wyszedłeś ze szpitala!  :sciana:   :bitka:  

    Bardzo dobra i emocjonująca część (co chyba widać po moim wpisie  :lol2: )  :kiss:

    1 kwi 2020

  • agnes1709

    @Duygu Dobrze, że po mordzie nie dostała :lol2: Dzięki, maal:kiss:

    1 kwi 2020

  • Black Crowe

    E, tam... Znowu dobre. I tak trzymaj!  :kiss:

    31 mar 2020

  • agnes1709

    @Black Crowe Mi się nie podoba, ale dzięki.:kiss:

    31 mar 2020