- Przykro mi, Molly, ale tu jej nie możemy przyjąć — powiedziała ze skruchą McGonagall do pani Weasley. - Dobrze wiesz, że my wszyscy bardzo lubimy tutaj przebywać i nie przeszkadza nam... jego wystrój, ale to jest bardzo ważne spotkanie, pasowałoby przyjąć kobietę z szacunkiem, gdzieś gdzie jest dość elegancko. W końcu z tego, co wiem to jest to wielka czarownica.
- Rozumiem, Minerwo. Po prostu uważacie, że jesteśmy zbyt biedni, jak na wysokie progi naszego gościa. No cóż, dobrze zdajemy sobie z tego z Arturem sprawę, nie musicie nas dodatkowo uświadamiać — powiedziała chłodno pani Weasley i oddaliła się sztywno do swoich obowiązków.
- Nie dobrze, że Molly się obraziła — rzucił w przestrzeń drobniutki profesor Flitwick.
- Wiem — przytaknęła wytworna czarownica.
- Więc co w związku z tym zrobisz? Gdzie ją przyjmiemy? - zapytał Slughorn.
- Obawiam się, że jest tylko jedno odpowiednie do tego miejsce, lecz należy tam wcześniej posprzątać, bo od dawna nikogo już tam nie było — odparła smutno kobieta.
- Masz na myśli Grimmuald Place? - zapytała ją Pomona Sprout.
- Nie... Hogsmeade.
- A co takiego się tam znajduje? - zainteresował się piskliwie Flitwick.
- Mój dom — odparła ponuro i wyszła z Nory. Martwiła się, jak poradzi sobie z tymi wszystkimi emocjami, które na pewno będą jej tam towarzyszyć — przecież nie była tam od trzynastu lat! Od jego śmierci...
Twardo postanowiła jednak wrócić tam i przetransmutować stare meble w coś godnego uwagi wielkiej czarownicy ze Stanów Zjednoczonych. Chwilę później stała już przed starym, rozpadającym się domkiem przy końcu głównej drogi w Hogsmeade. Tu ogródki były zdecydowanie większe, ale jej straszył dawno zwiędłą trawą, zszarzałymi firankami w brudnych oknach i zieloną farbą odłażącą płatami od okiennic i furtki, która wisiała już na jednym zawiasie. Drżącą ręką pchnęła skrzypiącą furtkę, a następnie niewielkim pękiem starych kluczy otworzyła łuszczące się drzwi. Momentalnie w jej nozdrza uderzył zapach stęchlizny. Tak mocny, że zaczęła kasłać, a oczy zaszły jej łzami. Przemogła się jednak i wkroczyła do środka. W bladym świetle wpadającym przez niemal czarne okna rozejrzała się po gustownym niegdyś holu. Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, mrucząc pod nosem "Lumos Maxima". Od dawna nieużywane domostwo rozświetlił mocny blask bijący z końca magicznego patyka. Minerwa zauważyła dużą pajęczynę po lewej stronie w drzwiach do kuchni i szybkim ruchem przemieniła ją w błyszczące koraliki osłaniające wejście.
- Już lepiej — mruknęła i ruszyła dalej, a każdy jej krok wzniecał obłoczek kurzu. Zajrzała do kuchni i ze smutkiem dostrzegła na stole stare wydanie Proroka Codziennego, którego, jak sobie przypomniała, czytała jeszcze przed otrzymaniem wiadomości o jego śmierci. Ukradkiem otarła łzę i skierowała się do salonu. Drzwi były zamknięte, ale tylko na klamkę.
Z wyraźnym wahaniem sięgnęła do zdobnej gałki — wiedziała, że znajdzie tam jego zdjęcia!
- Piękny dom – usłyszała łagodny głos Sprout za swoimi plecami.
- Był piękny, kiedy uświetniała go miłość. Teraz to już tylko rudera, którą, choć na chwilę trzeba przywrócić do jakiegoś ładu – powiedziała odwracając się do przyjaciółki i ze zdumieniem oraz wyraźną przyjemnością dostrzegła, że towarzyszą jej również Flitwick, Slughorn i... Molly Weasley!
- Molly... Przepraszam cię, jeśli poczułaś się urażona moimi słowami... naprawdę nie miałam niczego złego na myśli.
- Rozumiem – czarownica uśmiechnęła się do niej lekko. – Nie rozmawiajmy o tym więcej, czas zabrać się za sprzątanie, bo czasu nam zostało bardzo niewiele. – energicznym ruchem wyciągnęła swoją różdżkę i zajęła się wymiataniem grubej warstwy kurzu na zewnątrz domu przy pomocy prostego zaklęcia. Minerwa i Filius natomiast zajęli się zabiedzoną kuchnią, doprowadzając ją szybko do stanu idealnego. Pomona i Slughorn zajęli się łazienką, a następnie wkroczyli do salonu. Jako ostatnia weszła tam nauczycielka transmutacji. Smutnym wzrokiem spojrzała na wyblakłe zdjęcia pokryte grubą warstwą kurzu, stojące na dawno nieczynnym kominku. Podeszła do niego i chwyciła jedną z ramek w swe szczupłe palce. Zdmuchnęła kurz. Łzy zaszkliły jej się w oczach, gdy spojrzała na zdjęcie przedstawiające ją samą uśmiechniętą w objęciach postawnego mężczyzny. Zdjęcie, które zostało wykonane niedługo przed tym, jak zmarł.
- Kto to? – zainteresowała się Pomona, podchodząc do milczącej czarownicy.
- Mój mąż – odparła krótko.
- I gdzie on teraz jest? Dlaczego tutaj nie mieszkacie? – zapytała pani Weasley, stając z drugiej strony.
- Nie żyje od trzynastu lat – powiedziała McGonagall sucho i odstawiła ramkę na miejsce. Zalała ją niewypowiedziana fala nostalgii, smutku i żalu za ukochanym. Pozostałe kobiety po raz pierwszy widziały Minerwę w takim stanie! Nawet śmierć jej przyjaciela nie wytrąciła jej aż tak z równowagi, jak powrót do dawnego domu, w którym pochowała swe marzenia o szczęśliwym małżeństwie i macierzyństwie. Bo mało kto wiedział, ale ona od zawsze pragnęła mieć dzieci! Niestety niedane było jej tego doświadczyć...
Ukradkiem otarła łzę i machnięciem różdżki sprawiła, że okna zalśniły nieskazitelną czystością, a niemodne już firanki zmieniły swój fason i z ciemnobrunatnych przekształciły sie w śnieżnobiałe. Następnie razem z pomocą Filiusa i Horacego pozmieniała tapety, meble i dywany. Pomona zajęła się dawno zwiędniętymi kwiatami, a Molly wyczyściła zaśniedziały żyrandol i kominek. Wszystko szło niemal idealnie, do momentu, kiedy otworzyli drzwi starej sypialni małżeńskiej. Dawno nieużywana pościel zaścielająca niegdyś piękni zdobione łóżko, poruszający się portret jej i małżonka na ścianie i przede wszystkim jego ubrania wciąż wiszące w szafach sprawiły, że ta twarda, zawsze trzymająca się ściśle reguł kobieta padła na kolana i zaniosła się histerycznym płaczem. Minęło chyba dobre pół godziny, zanim udało im się ją uspokoić.
- Przepraszam – bąknęła, zawstydzona, że musieli oglądać ja w takim stanie.
- Nie płacz, kochana. – Molly Weasley przytuliła ja mocno do siebie. – Każdy by tak zareagował, a ty przecież nie byłaś tutaj trzynaście lat! Wiem, że to nadal boli.
- Dziękuje, Molly.
Godzinę później po uprzątnięciu sypialni i otoczeniu domu mocnymi zaklęciami ochronnymi, cała piątka udała się na niewielki cmentarz leżący poza Hosgmeade, gdzie odnaleźli nagrobek męża Minerwy.
- Elphinstone Urquart – przeczytała profesor Sprout lekko zatarty już napis na płycie. – Nie wiedziałam, że miałaś męża. – odwróciła się do przyjaciółki. – A na dodatek, że był nim Elphinstone. Przecież ja go pamiętam z czasów naszej nauki w Hogwarcie!
- Bardzo krótko nim był. Zmarł w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym roku przez ugryzienie jadowitej tentakuli. Cieszyłam się nim tylko przez trzy lata... Wtedy... Wtedy planowaliśmy założenie rodziny, rozmawialiśmy o tym dzień przed jego śmiercią. Rano, jak zwykle wyszedł do pracy do Ministerstwa, a o jedenastej w południe dostałam sowę z wiadomością, że zginął wskutek nieszczęśliwego wypadku!
- Czemu nigdy o nim nie mówiłaś? – zainteresowała się Molly.
- Był i cały czas będzie mi zbyt drogi, bym z łatwością mogła o nim opowiadać – wyjaśniła, podczas gdy łzy spływały jej po bladych policzkach. – Wiedział o nim tylko Dumbledore.
- Postaramy się, by jego grób i imię nie zostały zapomniane – pisnął Flitwick i jednym machnięciem różdżki wyczarował wiązankę kwiatów, a drugim odnowił nagrobek. Podał kwiaty Minewrze. – Proszę, ty to zrób...
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.