Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 32

Po czym oderwała kawałek tuniki i owinęła nim moją dłoń.
— Czyżbyś się spodziewał czegoś innego? — spytała z uśmieszkiem na twarzy.
— Widocznie zbyt mało znam ludzi... Albo po prostu instynkt działa bardziej losowo, niż myślałem... — Głupia odpowiedź, jednak co innego miałem odpowiedzieć? Poznałem Freje oraz Kirę na tyle, by wiedzieć, co mogą zrobić, a czego nie. Z Kordelią było inaczej. Fanatycy to bardzo pokręcone osoby, lubujące się w kłamstwach i manipulacjach. A mózgi wyprane, to mózgi zgniłe i spaczone w swej naturze.
— Naprawdę sądziłeś, że zabije cię? — Była lekko zdziwiona reakcją. Być może również mój umysł został spaczony na tyle, by wszędzie widzieć podstęp.
— Zważywszy, że nie ma już kajdan, które by ci to uniemożliwiały. — Mocniej zacisnąłem opatrunek, który i tak zdążył nasiąknąć. — A może nie mam racji?
— Przecież już ci mówiłam... — Spojrzała krytycznie na mnie. W jej oczach dostrzegłem iskierki gniewu. — Ty naprawdę widzisz w swej rasie tylko wrogów? Czy może tylko w Inkwizycji? — Jej słowa uderzyły we mnie ponownie. Rzeczywiście spoglądałem na swoją rasę z perspektywy wroga czerwonych, generalizując, nie próbując zrozumieć jednostek. Właściwie, dlaczego miałbym tego nie robić? Dali się otumanić Inkwizycji i Radzie jak jedna, szara masa. Nie oponowali, gdy ich ziomków mordowano w imię fałszywych oskarżeń, nie stawali w obronie pohańbionych kobiet, których jedyną winą było znalezienie się w złym czasie i miejscu. Czy moja rasa nie przypominała niewolników hodowanych przez rekinów w Lazurowym Grodzie? Nie zauważałem różnic między jednymi a drugimi. — Hm... Twój wybór, jednak pamiętaj o tym, że kiedyś los może cię zaprowadzić poza bezpieczną wioskę, za mur, pomiędzy ludzi. Czy wtedy dasz się zabić przez decyzje, podjęte nadmierną podejrzliwością? Czy zdołasz się wmieszać pomiędzy nas, umykając przed uwagą szpicli Inkwizycji? Stworzyłeś Konfederacje, zebrałeś parę plemion, które naturalnie nie żyją razem, dlaczego wiec nie dołączysz do tej gromadki cząstki ludzkiej?
— Ludzie są zdradzieccy, pozbawieni wszelkiego honoru, dbający tylko o własny interes — Uciekałem od swojej rasy, zostałem przez nią niemal zabity i to dwukrotnie... Nie chciałem jej w swym idealnym życiu.
— A bestioludzie niby nie? Ilu szpiegów z obcych plemion musiałeś stracić? Ile razy twoich „ludzi” oszukano na wymianie futer? Nie wspomnę o niezliczonych razach, gdy odmówiono wiosce pomocy, tylko dlatego, że jest Konfederacją. Zostałeś przyćmiony przez jedną stronę... Nie zauważasz drugiej, ba! próbujesz umniejszyć i zdeptać drugą, tylko dlatego, że zostałeś przez nią skrzywdzony. — Podeszła do mnie bliżej i spojrzała głęboko w oczy. — Możesz pogardzać Inkwizycją, nienawidzić jej, słusznie, czy też nie, nie obchodzi mnie to. To twoja sprawa, jednak odgradzanie się murem nienawiści od tych, którzy cię kochają, z którymi dorastałeś, czy też po prostu od niewinnych ludzi to szczyt głupoty...
— I to mówi ta, która przesiąknięta jest nienawiścią od stóp do głów... Kto jeszcze nie tak dawno planował moją śmierć? Kto na każdego mieszkańca wioski rzucał mordercze spojrzenia? — W tej chwili nie obchodziło mnie to, że stoi przede mną piękna kobieta. Jak śmiała mnie pouczać? Inkwizytorka mordująca byle kogo w imię rozkazu, czy też durnej ideologii. Wściekły próbowałem minąć ją. Nie minęła nawet chwila, a już leżałem na podłodze.
— Może jestem hipokrytką w mniejszym, bądź większym stopniu, ale zdarza mi się powiedzieć co mądrego. Nawet głupca trzeba wysłuchać. — Spokojnie stanęła nade mną, całkowicie zadowolona z zastosowanego rzutu.
— Skończyliście z tymi zalotami? — Wtrącił swoje trzy grosze Mohembe. — Może i doszliśmy do porozumienia... Ale nie znaczy to, że mamy wracać do swoich zajęć i rozrywek. — Tu znacząco spojrzał na naszą dwójkę. — Nie ufam robalom... Ciągle mam przeczucie, że zrobią z nas idiotów i przerobią na papkę dla swoich larw...
— A masz inny pomysł? — Zignorowałem wyciągniętą rękę Kordelii. Skwitowała to głośnym westchnięciem i potrząśnięciem głową. Chyba nie sądziła, że puszcze jej zachowanie płazem? Mam gdzieś szamana oraz jego przepowiednie. Nie wierzę, by ta kobieta mogła być moją żoną...
— Jestem kupcem, a nie generałem...
— Wiesz, gdzie sobie możesz wsadzić tego kupca? — To gadanie o jednej profesji zaczynało mnie denerwować, a ciągłe jej podkreślanie powodowało białą gorączkę. Niestety nie zdążyłem dopowiedzieć wulgarnej części.
Drzwi od sali zostały głośno otwarte, a do wnętrza wkroczyła królowa. Odziana w inny strój, długą suknię barwy soczystej zieleni, na palcach świeciły drogocenne pierścienie. I gdzie się podział pragmatyzm?
— Mieliście dostateczną ilość czasu, by wybrać. — Zasiadła ponownie na swym tronie. Orszak został uzupełniony o nowe kobiety. Miałem wrażenie, że ich potencjał bojowy znacznie przewyższał pozorny wdzięk oraz elegancje. Czyżby zabójczynie? Niemożliwe, aby wielkolud mógł mieć racje.
— Odpowiedź jest prosta. — Mohembe to zdanie nie przeszłoby przez gardło. Musiałem robić za dyplomatę. — Zgadzamy się.
— Właściwie to tylko formalność... — Z lekkim uśmieszkiem na twarzy odebrała złocony puchar od niewolnika. Zauważyłem, że pewne jej gesty zaczęły się powtarzać. Jakby odgrywała wciąż te same sceny.
— Co masz na myśli, robalu? — Olbrzym przeszedł z pozornie neutralnego stanu do jawnej wrogości w kilka sekund. Głośno dyszał, a oczy niemal płonęły ogniem nienawiści. Ciekaw byłem, czy ponownie zaatakuje, czy raczej czegoś nauczył się po ostatniej porażce. Zaniechał jednak tego, co z trudnością utrzymywał w ryzach. Poprzestał na obrazach w wyobraźni, przynajmniej tak myślałem.
— I tak nie mieliście wyboru. Z mojej strony wyglądało to tak albo zgodzicie się, albo zginiecie pod stopami mej licznej armii. — Po odstawieniu kielicha, splotła ręce i z lubością oparła głowę na wyścielanym oparciu. Tu nie trudno było odgadnąć, że miała satysfakcje, bawiąc się z olbrzymem. W końcu to ona, robal dyktowała warunki tym, którzy powinni być wyższą formą życia. — Mogłam już od samego początku zabić was wszystkich i po prostu wziąć o wiele więcej energii, niż organizując całą tę szopkę... Lecz mi zależy na czystej manie, nieskażonej duszą, czy też samym istnieniem.
Słyszałem wiele o magii, można powiedzieć, że wiedziałem więcej, niż „czarnoksiężnik” Inkwizycji, jednakże zanieczyszczenie many? Pierwszy raz o czymś takim słyszę.
— Człowieku... — Zwróciła się do mnie królowa. Jej oczy jednocześnie przerażały, jak i intrygowały. Strach mieszał się z ciekawością. — Wyglądasz, jakbyś nie wiedział, o czym mówię. Czyżby rasa ludzka, tak dumna ze znajomości pradawnych sił znała tylko ułamek wiedzy?
— Ja nie jestem całą ludzkością, królowo... — No cóż, mistrzem słowa, czy też przemówień nie byłem. Eh Bogini, dlaczego próbujesz mnie wcisnąć w buty, które nie noszę? Gdzie mój ukochany miecz? Gdzie zapach prochu i żelaza? Hipokryta pełną gębą, ale miałem to gdzieś.
— Masz tak małą, a jednak próbujesz zachować twarz. — Jej śmiech brzmiał jak klekotanie. Nieprzyjemny dla ucha, mimo poprawnej mimiki. — Więc powiedz mi, ludzki samcze... Dlaczego na jednego mówicie czarnoksiężnik, a na drugiego mag?
— Czarnoksiężnik para się czarną magią... — Kolejne rozmowy. Ile to jeszcze potrwa? Myślałem, że to szybko pójdzie. Ot zabierze, co trzeba i rozejdziemy się. — Zły człowiek, używający sił, które łamią wszelkie zasady.
— Zło to pojęcie względne, a zbyt sztywne zasady krepują rozwój — odpowiedziała, z trudem panując nad śmiechem. — W jaki sposób twa rasa nadal istnieje i to w formie dominującej? Dla mnie nie różnicie się prawie w ogóle względem innych osób. Jednak mam silną potrzebę wyjaśnienia ci pewnych rzeczy i oświecenia marnego umysłu. Czarnoksiężnik nie oznacza złej osoby, oznacza tego, kto posługuje się urokami, opartymi na skażonej manie. Podam ci prosty przykład. Jeśli ten ktoś zabije na przykład określoną ilość dzieci, aby dajmy na to wskrzesić bliską osobę, albo rzucić klątwę, to nie zostanie określony wiadomym mianem przez wzgląd na wasze zasady moralne... Ta nazwa przylgnie do niego tylko dlatego, że użył zanieczyszczonej many.
— W jaki sposób miałby powstać taka mana? — Kordelia zainteresowała się tym tematem. W przeciwieństwie do mnie. Ja cały czas myślałem o wiosce... — Nie wierzę w twoje słowa. Czytałam wielu profesorów, naukowców. Uczyłam się od najlepszych i nikt nie wspominał o czystości energii.
— Zrozumieją to tylko te istoty, które od urodzenia przebywają wśród many oraz są na nią naturalnie otwarte. — Wstała i podeszła do blondwłosej. — Ta niezwykła siła oddzielona jest od drugiej takiej samej, a nawet potężniejszej siły... siły życia. Niestety... — Rozłożyła ręce w geście poddania. — Nie da się jej w pełni kontrolować, a zmieszana z maną wprowadza różne, nieprzewidziane skutki. Istnieją idioci, którzy uśmiercając kilka osób, próbują wykorzystać powstałą energię do swoich czarów... Głupotą jest dodanie choćby kropli siły życia do tej naturalnej, bądź pozwolenie, by cokolwiek dostało się do niej. Tacy nie pożyją zbyt długo, a zaklęcie powstanie niepełne, a o dodatkowych rzeczach pokroju chorób, niszczenia wszystkiego, co żyje w określonym promieniu, nie wspomnę. Skażona, czy raczej nieczysta mana nęci swoją mocą i prostotą, gdy wie się, jak z niej skorzystać, lecz ani to złoto, ani srebro, prędzej trujący tombak. Tylko dzięki mojej wiedzy nadal żyjecie, gdybym wiedziała tylko połowę z tego, pewnie inaczej by się to skończyło.
— Wiec, po co to wszystko? Po co ta niewola? Cała ta szopka? — Niemal słyszałem, jak pęka skóra zaciśniętej pięści.
— Pobieranie odpowiedniej energii zaczęłam już podczas waszego pojmania... W planach miałam proste rozwiązanie jak zabicie was po wszystkim... Ci ludzie... — Wskazała na nas. — Sprawili, że zmieniłam zdanie. Dawno nie było tutaj takiej zabawy. Ta odrobina rozrywki wystarczy mi na kilka wieków. Ale już wystarczy. — Pstryknęła palcami. Znikła przestronna sala, a wszystko spowiła ciemność. Mimo to widzieliśmy siebie nawzajem. — Mam wiele obowiązków, pracy, a tak mało czasu. Świat wybrany, portal otwarty. Dostałam, co chciałam... I to bez marnowania sług i robotnic, a jednak dla was będę tylko robalem. I kto tu jest ograniczony? — Tym razem znikło wszystko, tylko jej głos pobrzmiewał ironicznym tonem. Gdy ciemność opadła zauważyliśmy morze piasku z jednej strony i gęsty las z prawej strony. Już wiedziałem, gdzie jestem. Wyglądało na to, że dotrzymała umowy. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Pora przejść dalej. Ciekaw byłem, jak zareagują nasi, jak zobaczą nowych członków Konfederacji? Czy tak "różnorodni" bestioludzie zasymilują się z całkiem inną kulturą? Czas to zobaczyć.

krajew34

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 1973 słów i 11513 znaków. Tagi: #fantastyka #fantasy #magia #przygodowe #alchemia #Mur

4 komentarze

 
  • Almach99

    Jakos za latwo poszlo z krolowa mrowek

    19 lip 2020

  • krajew34

    @Almach99 wszak o to jej chodziło.  :) Szybko i bez problemu.  Dzięki za wizytę i komentarz

    19 lip 2020

  • MM

    Dzięki za kolejny odcinek. Oby następny był równie ciekawy.

    12 lip 2020

  • krajew34

    @MM dzięki za wizytę i komentarz.

    12 lip 2020

  • shakadap

    Brawo. Dobra robota.
    Pozdrawiam i powodzenia!

    12 lip 2020

  • krajew34

    @shakadap dzięki za wizytę i komentarz

    12 lip 2020

  • emeryt

    @krajew34, dziękuję Tobie za ten kolejny wspaniały odcinek. Co prawda, to nie spodziewałem się go o tej porze. Lecz jeszcze raz dziękuję i życzę przyjemnych snów, a może wena pozostanie z Tobą? - czego Tobie z całego serca życzę.

    12 lip 2020

  • krajew34

    @emeryt dzięki  za wizytę i komentarz

    12 lip 2020