Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 19

W naszej kryjówce śmierdziało niemiłosiernie, wolałem nie wiedzieć, czego mieszaniną był wszechobecny smród. Aż dziw, że tam, gdzie dotąd siedzieliśmy, nic nie czuliśmy. W półmroku widziałem bladą Kordelii, niemal parsknąłem śmiechem. Pani arystokratka pomimo dłuższego życia w naszej wiosce nie doznała aż takich doznań.
— To ile dzieliło ostrze od mojego gardła? — spytałem szeptem. Schodzącym z góry trochę zajmowało, a w końcu byliśmy sami.
— Powiedzmy, że o włos... — Zatkała usta i po chwili zwymiotowała obok. — A co planujesz jakąś zemstę?
— Za stary jestem na takie rzeczy — odparłem. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że musiała mnie kłamać. Jakim cudem jej miecz był tak blisko, skoro działał pakt pan-sługa? Próbę dalszych wyjaśnień skutecznie uniemożliwiło mi przybycie mrówek. Serce niemal stanęło, a nogi ugięły się w kolanach, gdy ich zobaczyłem. Schodzili po niemalże pionowych ścianach na pająkach podobnych do tamtego, wcześniej spotkanego tylko o wiele mniejszych, lecz to nie to zaskoczyło mnie najbardziej.
— Czy to są ludzie? — Kordelia nie wierzyła własnym oczom, zresztą ja też. Jedna para rąk i nóg, ciała identyczne z naszymi, a twarze mogłyby z łatwością zniknąć w tłumie. Czy to koszmar albo senna mara? Czy może trucizna w pełni nie opuściła organizmu?
— Witajcie, moi więźniowie — zaczęła młoda kobieta w kolorowym i bogatym stroju. Mógłbym przysiąc, że to jedna z pań, za którą ogląda się każdy mężczyzna, jednak szmaragdowe nieludzkie oczy skutecznie wyprowadzały z błędu. Co nie znaczy, że odbierały jej urody... Cholera, musiałem uważać, Freja i Kira zawsze jakimś cudem wiedziały, gdy spoglądałem na inne. Skąd? Jak? Ponownie nie znałem odpowiedzi. — Jestem Orthis, pani mrówczego ludu.
— Czego chcesz robacza królowo? Czy nie dość już nam zabrałaś? — Mohembe parsknął gniewnie.
— Po co te nerwy, wodzu. — Delikatnym gestem odpędziła gwardzistów od zuchwałego nosorożca. — Przyniosłam wam dobrą nowinę. Dlaczego więc atakujesz?
— Owadom nie warto ufać — odparł krótko. — Nie spotkałem ani jednego z waszego plemienia, szczepu, czy cokolwiek tam macie, którego obchodziło coś oprócz koloni i wiecznego powiększania terenu. A to, że jesteście trochę bardziej mądre, nic nie znaczy.
Twarze przybocznych wykrzywiły się w gniewie, ich oponenci również nie pozostawali bierni. Kilofy niemal pękały od zaciśniętych pięści.
— Jeszcze wiele wam brakuje, skoro reagujecie na tak prostą prowokację. — Wystawiła dłoń i po chwili zacisnęła ją w pięść. Trzech najbliższych żołnierzy zostało zmiażdżonych w uścisku kamiennej paszczy. — Macie myśleć, używać mózgu. Ach, wyższa ewolucja, a nadal nieidealni. — Zabicie swoich potraktowała jak zabicie komara. Przynajmniej w okrucieństwie była podobna do poprzedniej królowej.
— Zapewne ta „dobra nowina” — zaakcentował ironicznie dwa ostatnie słowa. — Odnosi się do naszej szybszej śmierci? Bez bólu i niepotrzebnego cierpienia?
— Gdyby wszystko było takie łatwe, świat stałby się prostszy. Wykonaliście, co trzeba. Po co miałabym was zabijać? — Usiadła na złotym tronie, umieszczonym na większym pająku. Jej poprzedni wierzchowiec wrócił na górę.
— Dla żarcia... Chcecie tylko żreć, żreć i żreć.
— Jesteśmy inni, niż mogłoby się to wydawać. — Rozsiadła się wygodnie. — Ale o tym porozmawiamy w innej sali razem z dwójką intruzów. Nic im nie grozi, szczególnie jeśli to jest ten, o którym myślę. No dalej, nie każcie czekać.
Spojrzałem na Kordelię, a ona na mnie. Pytania jawiły się w mej głowie, a umysł gorączkowo szukał wyjścia z tej sytuacji.
— Shadow, wielki pogromca mrówek i mej matki. Chyba jesteś mi winny wizytę? — Słodki głos namawiał. Nie chciałem narażać naszych wybawicieli, westchnąłem ciężko i ruszyłem w kierunku otwartego terenu.
— Jestem! — krzyknąłem, wychodząc przed nią. — Na jaką karę mam się gotować? Jaka będzie zemsta za twoją matkę?
— Zemsta? Eh... — Dłonią rozmasowała czoło. — U nas nie ma takiej więzi, człowieku. Jeśli nawet pragnęła, bym ją pomściła, to raczej srogo się zawiodła. Działam dla ogółu koloni, nie dla osobistych odczuć, czy też innego mrowiska. Postawmy jednak sprawę jasno, nie jesteśmy sojusznikami, ani twoimi wrogami, jednak mój plan zakłada niewchodzenie sobie w drogę.
— Plan? — Słowo same wymknęło się z mych ust.
— Czyżby nutka zainteresowania? — Pstryknęła palcami, a skały tuż obok nas zaczęły tworzyć się w okrągły portal. — Zapraszam. Tutaj raczej nie będziemy rozmawiać, nie tylko z powodu niewygody, ale i zapachu. Przecież daliśmy wam studnie, wodzu.
— To nasz aromat. Po co się myć, skoro i tak zaraz się ubrudzimy? — odparł, uśmiechając się szeroko.
— Nieważne — Dała za wygraną. — Widzimy się po drugiej stronie. — Uczyniła drobny gest i razem ze świtą wkroczyli w twór magii.
— Wchodzimy? — Kordelia nie wydawała się przekonana.
— A mamy wybór? — Wzruszyłem ramionami i skierowałem się w kierunku portalu.
— Przynajmniej masz jaja, mikrusie. — Parsknął głośno Mohembe. — Ale to ja mam pierwszeństwo. — Bezceremonialnie wepchnął się przede mną.
— Jak tam chcesz — odpowiedziałem do siebie, ale jego już nie było. Wkroczyliśmy powoli w miejsce docelowej pułapki.

2 komentarze

 
  • Użytkownik shakadap

    Brawo, szkod, że nie dłuższy odcinek.
    Pozdrawiam i powodzenia.

    27 sty 2020

  • Użytkownik krajew34

    @shakadap czasami  fabuła niestety dyktuje długość

    27 sty 2020

  • Użytkownik emeryt

    @krajew34, nareszcie kolejny odcinek. Chyba z tęsknotą czekałem na kolejny odcinek. U innych autorów też zastój. Jakiś marazm ich ogarnął. Oby tylko nie jakaś choroba. Lecz ja jeszcze raz dziękuję Tobie i życzę dużo, dużo zdrowia. Nie mam zamiaru Tobie "kadzić" lecz ten odcinek znowu stał się startem do kolejnej przygody. Pozdrawiam - emeryt.

    27 sty 2020

  • Użytkownik krajew34

    @emeryt grypa panuje, więc  może  być  to przyczyną.  Dzięki  za wizytę.

    27 sty 2020