Mur-Część III-Rozdział 6

     Jego dzień zaczął się jak zwykle. Obudził się w podwodnej wiosce, zjadł śniadanie. Był radosny, w końcu ojciec miał go zabrać do kamieniołomu. Wioska wciąż rosła, a brakowało surowców, w tym zaklętego kamienia. Zawsze powtarzał, że to zbyt niebezpieczne, nie miejsce dla małego dziecka. Dzisiaj się to zmieniło, właśnie ukończył osiem lat, wychowanie przechodziło z rąk matki na ojca.
Pożegnał matkę i ruszył na dach, by w spokoju dopłynąć do brzegu. Osada Białych Niedźwiedzi nie leżała tak głęboko pod wodą, jak inne z tej okolicy, dlatego łatwo było dostać się na powierzchnie.
Zaczerpnął świeżego powietrza i ruszył w kierunku ojca, czekającego na lądzie. Wskoczył do wody, delektując się chłodną wodą, nic nie wskazywał na tragedie, dopóki pocisk nie przebił gardła rodzicowi malca. Nawet tego nie zauważył, płynąć wciąż do niego.
     Poziom wody zaczął stopniowo opadać, aż nie zostało nic z przezroczystej cieczy. Carlsson spoglądał zdziwiony, nie wiedząc, co się właściwie stało. Zawołał do ojca, ale nie dostał odpowiedzi. Powoli zbliżał się do niego, z trudem brnąc w błocie. I wtedy nadeszło piekło. Ze strony naprzeciwko wylała się fala ludzi w czerwonych zbrojach, w dłoniach dzierżyli miecze i tarczę, a za nimi w szeregu stali inni z długimi lufami w dłoniach.
     Wioska nadal ospała próbowała stawiać opór, wojownicy zmieniali się w postać zwierzęcą, chwytali za broń. Wszystko zmierzało ku dobremu końcowi, agresorzy nie mieli szans przeciwko bestioludziom, padali, jak muchy. Przynajmniej tak mogło się wydawać. Niebo zakryło morze dziwnych okrągłych kształtów, spadające wprost pod nogi wieśniaków, sekundę później wybuchły, zabijając i raniąc każdego w zasięgu. Do całego tego zamieszania dołączyły wystrzały z krańców pustego zbiornika wodnego, zapanował chaos, działający na korzyść nacierających.
     Chłopak z drżącymi nogami obserwował, jak jego krajanie są zabijani jeden po drugim. Wróg nie cofał się mimo ogromnych strat, jakby wyniszczenie plemienia miało być najważniejszym celem za wszelką cenę. Zobaczył, jak jeden z wojaków wyciąga z domu jego matkę.
— Uciekaj Carl! — krzyknęła do niego, nim ostrze dwuręcznego miecza przebiło jej ciało. Mając wciąż w głowie ostatnie słowa rodzicielki, zaczął biec, ile sił w nogach. Zmienił się, nawet w niedźwiedzia, nic to jednak nie dało. Koło niego zaczęły świstać pociski, odwrócił wystraszony głowę i zobaczył czterech jeźdźców galopujących za nim, w ich dłoniach błyszczały dziwne krótsze rury. Przyspieszył, rezultatem pośpiechu było niezauważenie zbocza. Potknął się i pokoziołkował w dół, raniąc ciało o wystające kamienie i gałęzie. Dotarł cały, choć brudny i pełen otarć. Napastnicy nie mieli zamiaru zaprzestać pościgu. Ruszyli za nim, para goniących zbyt szybko zareagowała i spadając, skręciła sobie karki. Tylko ich truchła dotarły do celu. Pozostało jeszcze dwóch. I tak trwali przez kilka minut, aż nie trafili na nas.
Okryłem Carlssona, wyciągniętym z plecaka Frei kocem.
— I co teraz? Nasza droga krzyżuje się z tymi wariatami. Nie wiemy, ile trzeba zabić, by móc przejść dalej. — Kira jak zwykle myślała prostymi kategoriami.
— Zostańcie tu z chłopcem. Ja podkradnę się i zobaczę co się tam dzieje. Bez żadnego "ale". Jeden człowiek przekradnie się swobodniej niż cała trójka.
     Dziewczyny skinęły potakująco głową, przychodził taki czas, że ktoś musiał wydawać jasne rozkazy.
     Najpierw sprawdziłem konie zabitych. Bogate i zdobione siodła, przy których wisiały szable. Na ich rękojeściach także dostrzegłem wzory i klejnoty. Czy Inkwizycja była aż tak pełna siebie, czy tylko nie doceniała przeciwników. Na ich czele musiał stać dobry wódz, nawet gwardziści pomimo swej elitarności znacznie odbiegali od pierwowzorów w armii. Dumni i pyszni, pełni aroganci, zapatrzeni ślepo w idee fałszywego kościoła. Nie reprezentowali pełnej miłości Bogini, jak zwykle coś pięknego padło ofiarą przyziemnego zysku i egoizmu. Ręka sama pchała się do broni, gdy w jej imię, mordują i krzywdzą niewinnych. Nie czuję wobec nich litości, zło schowane pod płaszczykiem dobra. Teraz przyszła kolej na zabitych, za wiele przy sobie nie mieli. Cały dobytek przewozili na wierzchowcach. W oczy rzucił się tylko rewolwer. Mniej celniejszy od pistoletu na maksimum osiem pocisków, za to posiadał o wiele większą siłę ognia. Fanatyk nie będzie bawił się w podchody i natychmiast zaatakuje przeciwnika, rzadko który celuje.
     Używając magii wiatru, pobiegłem w stronę zgliszcz, w połączeniu z zaklęciem nauczonym w lesie, działałem niczym duch. Bezgłośny, szybki i morderczy. W kilka minut dotarłem na miejsce. Dół, dawniej zapełniony po brzegi wodą, teraz mieściły się tu tylko ciała, między którymi chodzili żołnierze z włóczniami, gotowi do ciosy, widząc choćby odruch. Widok na pole bitwy, czy raczej maskarę był znacznie bardziej krwawy, niż opisywał to dzieciak. Przerażenie zabija pamięć.  Dostrzegłem dzieci porozrywane toporem, kobiety poprzebijane włóczniami, mężczyzn zamordowanych gradem kul, nie zauważyłem zabitych czerwonych. Widocznie im pogrzeb się należał, cóż za hipokryci.
     Przemknąłem dalej, nie czyniąc ani odrobiny hałasu. Skryłem się w chacie, by nie dostrzegł mnie patrolujący wartownik. Smród krwi i innych równie "aromatycznych" substancji uderzył w nozdrza. Odwróciłem się, krzywiąc się z odoru. Na ścianie przybita grubymi gwoździami, wisiała cała rodzina. Ojciec, matka i ich potomstwo. Twarze wykrzywione były z bólu i strachu, a na ciałach widniały wszelakie obrażenia. Córka i jej rodzicielka dodatkowo miały podwiniętą dolną część garderoby. Potwory, dziewczynka miała może dwanaście, trzynaście lat. Ogromny gniew napełnił mnie aż po czubki palców, wojna stanowiła antonim sprawiedliwości i miłości, jednak takiej makabry nie można niczym usprawiedliwić.
     Wzmocniłem się magią i wyjąłem krótszy miecz, odwiązałem linkę, na razie zadziałam po cichu. Wyszedłem przez okno, ledwo unikając skrawków szkła. Chwyciłem broń ostrzem do dołu i zatykając usta strażnikowi, przebiłem jego serce. Z chęcią zobaczyłbym tę minę, uwielbiałem, jak łowca staję się zwierzynom. Zmiażdżenie czyjegoś ego, cudne uczucie. Powoli upuściłem stygnącego, najchętniej wyrzuciłbym go, niczym zwykłego śmiecia, szybko pozbyłem się tej pokusy.       Po kolei eliminowałem każdego agresora w wiosce. Śmiertelny wiatr niósł im ostateczne rozwiązanie. Wystarczyło kilka minut, by krew atakujących, zmieszała się z zastygniętą krwią obrońców. Oby szatan okazał się mniej łaskawy ode mnie.
     Usiadłem na kamieniu, lekko dysząc, mogłem już wracać, ale postanowiłem zminimalizować ryzyko. Oczyściłem klingę i wyciągnąłem katanę, Zapewne znów zostanę zrugany przez dziewczęta, ale nie zamierzałem uciekać przed ewentualnym pościgiem. Wtargnąłem do obozu, likwidując każdego na swojej drodze. Durnie nawet nie wiedzieli, co się dzieje. Zadźwięczały dzwony alarmowe, tylko głupiec przeoczyłby taką ilość martwych w obozowisku. Powoli kierowałem swe kroki w stronę ogromnego namiotu, w tych ciemnościach i chaosie nikt nie zwracał na mnie uwagi. Żaden nie pomyślał, że to właśnie ja, sam ich zaatakowałem. Moja dusza radowała się z bezradności i strachu wroga.
     Wreszcie dotarłem, ci strażnicy wyglądali inaczej, biła od nich dyscyplina. Idealnie, wreszcie jakieś wyzwanie. Przywiązałem ponownie linkę do noża i zamachnąwszy się nim, cisnąłem w stronę jednego z gigantów. Zablokował tarczą, ale nie zauważył niczego więcej. Największy błąd, dzięki magii wyskoczyłem dość wysoko w górę i wylądowałem za nim, lina była napięta. Pociągnąłem za nią, używając znacznej siły, sztylet wyleciał z osłony i znalazł się tuż obok odsłoniętej szyi, teraz wystarczyło zmienić jego kierunek i ostrze zagłębiło się w miękkiej tkance. Olbrzym złapał się za gardło, na to czekałem.
     Jedna chwila i znalazłem się tuż przed nim, machnąłem mieczem, celując w lukę gardy. Zdążył zblokować ciecie, ale mimo to raniłem go. Nie miałem czasu, by bawić się z nimi. Odskoczyłem i zmieniłem linę na żyłkę. Zrobiona z włosia jednego z niebezpiecznych zwierząt niedaleko mojej wioski, przejawiała ogromną ostrość, zachowując przy tym niezwykłą cienkość. Musiałem uważać przy jej używaniu. Rozhuśtałem broń i zatoczyłem nią koło. Ranny uniknął tego, ale jego towarzysz stracił głowę. Ponowiłem atak i tak parę razy. Wróg trzymał się ciągle na nogach, zdenerwowany po prostu silnym kopnięciem posłałem go do wnętrza namiotu.
     Ruszyłem za nim, mym oczom ukazała się narada, której przewodniczyła piękna blond włosa pani oficer. Gdy tylko mnie zobaczyła, nie wahając się, wydała rozkaz zabicia. Weterani ruszyli na mnie, nie zamierzałem dać się zabić, używając maksymalnej koncentracji i wyłączenia bólu, po kolei rozprawiałem się z nimi. Nie ostał się ani jeden. Blondynka z głośnym sykiem wyciągnęła broń.
— Szykuj się barbarzyńco na śmierć. Kordelia Rosenward szybko z tobą skończy. — Z gracją zaatakowała mnie. W jej ruchach dostrzegłem piękno i kunszt, musiała wiele trenować. Jednak dworskie parady ni jak miały się do prawdziwej walki. Zgarnąłem garść piachu i sypnąłem w jej oczy. Nogą podciąłem ją tak, by upadła. Stopą nacisnąłem ją, teraz już nie wstanie. Jej oczy błyszczały nienawiścią i pogardą, jakim praniem mózgu musieli zostać poddani?
— Wstrzymaj się narwańcu. — W drzwiach stanęła Freja i Kira wraz z chłopcem.
— Co wy tu robicie? — spytałem, cały czas bacznie obserwując szlachciankę. Osoba na takim stanowisku, patrząca z perspektywy pospólstwa, los bywa okrutny dla arogantów.
— Spóźniałeś się, więc ruszyliśmy za tobą. Miałyśmy przeczucia, a właściwie Lwica miała, że robisz jakieś głupstwo. I nie myliła się. Coś ty sobie myślał, atakując samemu?
— No właśnie, też chciałam powalczyć. —Włączyła się Kira.
— Eh. — Chwyciła się za głowę Freja. — Z kim ja żyje i podróżuje? Nieważne. Nie zabijaj jej. Moje moce duchowe mówią mi, że to twoja ostatnia żona.
— Chyba żartujesz? — Ta żmija pod mymi stopami nie mogła być połączona z nami nicią przeznaczenia.
— Wiem, jak się czujesz, ale duchy nie kłamią. Jej los jest mocno związany z nami. Jeśli nie uratujemy jej duszy, sprowadzi na świat rzekę krwi. Cała płonie w nienawiści, niszcząc siebie również.
Kordelia nie zrozumiała z tego ani słowa, przynajmniej tak myślę. Ciągle zapominam, że nie wszyscy rozumieją mowę bestioludzi.
— Jak ją puszczę, zacznie siekać wszystkich dookoła.
— Uspokój się. Rzucę na nią zaklęcie pan-sługa. — Freja zdjęła z ramion torbę.
— Nie słyszałem o tym zaklęciu. A zresztą, czy nie musimy uciekać? Nie wyczyściłem całego obozu. — Skierowałem ostrze ponownie w stronę gardła blondynki.
— Spokojnie. My zrobiłyśmy to za ciebie, nawet ten mały pomagał. Jego zwierzęca forma jest naprawdę wielka. A co do zaklęcia nie jest już stosowane, zarówno po stronie ludzi, jak i u bestioludzi. My nie mamy niewolników, a twoja rasa ma inne sposoby. Do tego będę potrzebować twojej krwi Shadow. Nie bój się, wystarczy odrobina, ja sama wszystko poprowadzę.
Niezbyt to wszystko mi się podobało, nigdy nie ufałem czarodziejom, zawsze coś knuli za plecami. Freja mimo to była moją żoną, mogłem jej zaufać.
— Niech ci będzie.
Wyjęła swój mały nożyk i rozcięła mi palec, w międzyczasie Kira trzymała w mocnym uścisku, ciągle wyrywającą się Kordelię.
— Na stary prawach wiąże nas przysięga, ty będzie mym sługą, ja twym panem. — Chwyciła mnie za dłoń i zrobiła kółko wokół jej szyi. Pozostawiałem za sobą strużkę krwi, która formowała się w sznur. — Nie podniesiesz na mnie ręki, nie rzekniesz złego słowa, spełnisz każde me życzenie, nie będziesz protestować. Od teraz należy do mnie, nie śmierć nas nie rozłączy, nie boskie prawo. Wszystko zależne ode mnie będzie, los twój w moich rękach. — Freja skoncentrowała magię w swoich palcach i dotknęła rany, wypalając ją. W tym momencie pojawiła się obroża na szyi Kordelii i pas łączący ją do mnie.
— Czy to już zawsze będzie widoczne? — Dość dziwnie to wyglądało.
— Nie, to tylko oznacza, że wszystko udało się. Widzisz, znika, dziewczyna również straciła przytomność. Lepiej ruszajmy dalej, kto wie, czy nie prosili o jakieś uzupełnienia.
Zarzuciłem nieprzytomną na ramię i ruszyliśmy jak najdalej od obozu. Chłopiec podążał za nami, nie mieliśmy serca zostawić go w tym miejscu podwójnej kaźni.

krajew34

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 2335 słów i 13139 znaków. Tagi: #fantastyka #magia #rzeź #fantasy #opowieść

3 komentarze

 
  • Almach99

    Zaszalales autorze.  kordelia moze sie okazac ciekawa postacia

    25 cze 2019

  • krajew34

    @Almach99  no cóż upał działa zadziwiająco na wyobraźnie :)

    25 cze 2019

  • shakadap

    Brawo. Wysmienity tekst. Dobrze napisane i bardzo dobra historia. Oby tak dalej. Gratuluje.
    Pozdrawiam i powodzenia!

    25 cze 2019

  • krajew34

    @shakadap  dzięki, upał niezbyt skłania do pisania, ale mimo to próbuje pisać. :) Dzięki za wpadnięcie.

    25 cze 2019

  • shakadap

    @krajew34 u mnie 17 i leje. Ale tak to juz jest na dalekiej północy.

    25 cze 2019

  • krajew34

    @shakadap  u mnie, jeśli wierzyć termometrowi, jest 36. Niby coś tam powiewa, ale wiadomo.

    25 cze 2019

  • emeryt

    @krajew34, nareszcie pojawiła się ta trzecia. Teraz powinno się fajnie dziać. Trzy kobiety, każda z innym temperamentem, oj mężu tej trójki, masz trochę, a nawet dosyć sporo przechlapane. (Oczywiście tylko jeśli Ty autorze wyrazisz na to zgodę.) Pozdrawiam serdecznie i życzę trochę ochłody w te początkowe dni lata.

    24 cze 2019

  • krajew34

    @emeryt miło, że wpadłeś.

    24 cze 2019

  • emeryt

    @krajew34 , masz rację: wpadłem jak śliwka w kompot w to twoje opowiadanie i chyba z niego nie wydostanę aż do jego zakończenia.

    24 cze 2019