Mur-Rozdział 2

     Do spotkania z Mea pozostało jeszcze trochę czasu, mógłbym wykorzystać go na upragnione, błogie lenistwo, jednak do zlecenia wolałem odpowiednio się przygotować. Ach bogini! Kiedy ja ostatnio to robiłem? Ten dreszczyk emocji, przeplatany ze strachem przed nieznanym wrogiem, zwieńczony myślami o możliwej śmierci. Wyjąłem z zakurzonego kąta długi pakunek, zawinięty w zielone sukno.
       Ręka zadrżała, gdy chciałem rozpakować największy skarb, a jednocześnie przekleństwo. Jak wiele żyć skończyłem tym ostrzem? Ile krwi wchłonęło to śmiercionośne narzędzie? Zdusiwszy narastające wyrzuty sumienia, wyciągnąłem miecz o długim, lekko zakrzywionym jednosiecznym ostrzu. Pomimo wielu lat wciąż połyskuje zdradzieckim blaskiem, kowal, który go wykonał, jeszcze nie widział tak twardego i wytrzymałego materiału, odpornego na wszelkie zabrudzenia i stępienia. Ponoć znalazł go w jakieś jaskini, ale kto by w to uwierzył. Zwykła bajeczka wciskana kupującemu.
     Odłożyłem go, przechodząc do kolejnego oręża. W przeciwieństwie do swego starszego brata, druga broń biała nie przyciągała uwagi. Krótsza, o zniszczonej już drewnianej rękojeści. Biada jednak temu, kto zlekceważył tę klingę, ostra jak żart burdel mamy, nie raz, nie dwa uratowała moje życie.
     Wśród pozostawionego płótna dojrzałem ostatnią rzecz z podstawowego ekwipunku bitewnego, o której już zapomniałem. Czarne pudełko z wymalowaną białą czaszką skutecznie oznajmiało, co skrywało wnętrze. Z ciężkim sercem uchyliłem wieczko, ukazując masywne, metalowe cielsko. Na zakrzywionej kolbie widniał ten sam obrazek jak na pudełku, w którym się znajdowała. Modyfikowany bębenek bez sześciu pocisków i specjalna gwintowana lufa z magicznymi runami. Istna armata, która mimo mieszczenia się w jednej dłoni, mogła powalić szarżującego mutanta. Dwa miecze i rewolwer kosztowały mnie majątek w dawnych czasach, pomimo tego wielokrotnie udowodniły swoją skuteczność.
     Po paru minutach czyszczenia w końcu mogłem przypasać dawny rynsztunek, nie zdawałem sobie sprawy, że można się stęsknić za dźwiganiem tego cholerstwa. Spojrzałem na tarczę złotego zegara, wystarczy czasu, bym zdążył.
     Słońce przygrzewało swym blaskiem, pozostając niezmienne wobec kataklizmu i jego skutków. Ulice jak zawsze przepełnione ludźmi, aż dziw, że kilka kilometrów dalej grasują potwory, a dzicz pożarła wszelką możliwą cywilizację. Tuż pod znajomym szyldem dostrzegłem zleceniodawczyni, wypatrującą mnie już z daleka.
— No proszę. Kto by przypuszczał, że parę metalowych przedmiotów u pasa mogą tak poprawić postrzeganie człowieka — rzuciła ze zdziwieniem.
— Nie szata czyni człowieka, ale to właśnie ona kreuję postrzeganie nas przez innych. Gdzie ta łaźnia?
— Dwie ulice dalej, tylko nie zrań się tym sprzętem po drodze. Kto wie, kiedy ostatnio tego używałeś. — Wesoło podskakiwała, nucąc pod nosem, irytując swym zachowaniem ludzi wokół. W odpowiedzi roześmiałem się, jednak w duszy zagościł niepokój, czy po paru latach przerwy nadal posiadam umiejętności, godne dawnej sławy? Nie zauważyłem, kiedy przeszliśmy całą drogę, póki Mea nie odezwała się.
— Jesteśmy na miejscu. Moja siostra czeka w środku.
Uniosłem głowę, zauważając masywny, marmurowy budynek z kamiennymi kolumnami od frontu. Dumny napis w dziwnym stylu brzmiał: Łaźnia Apolla. Jeszcze nigdy nie widziałem takich finezyjnych liter... Co za bzdura, szkoda czasu i pracy na to. Widocznie właścicielka nie miała za dużo do roboty. Minęliśmy wysokie schody, starając się, przecisnąć przez tłumy wchodzących i wychodzących. I niby oni cierpieli na brak klientów. Nim zdążyłem kogokolwiek wyśmiać w myślach, zabrzmiały wrzaski i szybki tupot nóg. Dłoń powędrowała na rękojeść miecza, a ciało przygotowało się do nadchodzących kłopotów.
     Niepotrzebnie, tym całym „niebezpieczeństwem” było spotkanie dwóch sióstr, które przy ogromnym wzajemnym aplauzie, rzuciły się sobie w ramiona. Ryk największej z bestii brzmiał niczym szum strumyka przy tym piekielnym jazgocie. Zakaszlałem znacząco.
— Przepraszam Shadow. Zawsze ogromnie cieszymy się ze spotkania z rodzeństwem, kto wie, czy to nie jest nasze ostatnie. Nie można być pewnym następnego dnia, a co dopiero innych rzeczy. Lea to jest ten stary weteran, o którym rozmawiałyśmy. — Skierowała swe słowa do towarzyszki. Przy dłuższej obserwacji zauważyłem, że praktycznie niczym się od siebie nie różnią. Obie wysokie, piękne o ognistych włosach, gdyby nie inne ubrania, miałbym problem.
— Miło cię poznać. — Skłoniła się lekko w moją stronę. — Chętnie porozmawiałabym z tobą, ale czas to pieniądz. Jeden z moich ludzi zabierze cię do legowiska potwora. Wszystkie informacje przekazała ci Mea, sama nic więcej nie wiem. W kontaktach ze stworami lepiej wiedzieć mniej i zostawić to specjalistom niż być ciekawskim i trafić do grobu w kawałkach. Jason! — krzyknęła do przechodzącego niskiego człowieka. — To jest nasz wojak, zaprowadź go do sauny B. Jak skończy, dopilnuj, by wszystko zostało uprzątnięte. Ja muszę lecieć, jakiś idiota znów zepsuł jeden z pieców.
Nim zorientowałem się, jej i Mea już nie było. Pracownik nie odezwał się słowem, skinął głową, bym ruszył za nim. Minęliśmy jeden śnieżnobiały korytarz z kafelkowaną podłogą, potem drugi taki sami, trzeci. Jak on znał na pamięć drogę, skoro wszystko wyglądało tu, tak samo? Albo może to mój umysł wojownika jest zbyt prosty, by dostrzegać wyraźną różnicę w czymś błahym, jak dekoracja wnętrz.
     Po kilku minutach nieznajomy skinął na masywne drewniane drzwi i oddalił się. Moja dłoń z powrotem znalazła się na rękojeści miecza, a adrenalina napełniła całe ciało. Delikatnie pchnąłem wrota, z nadzieją, że to coś nie napadnie mnie od razu. Zamiast ataku uderzyła mnie fala smrodu, potęgowana gorącem, która niemalże zbiła z nóg. Już wiedziałem, z czym mam do czynienia, a głośny syk potwierdził przypuszczenia. Na końcu pomieszczenia w mdłym świetle znajdowało się długie, grube cielsko gada. Nic tak nie przerażało mnie, jak węże. Głupie gady, wpełzające wszędzie, gdzie tylko chcą, czyhając na ofiarę. Ogromna głowa podniosła się, kierując swe wstrętne ślepia na mnie. Miałem szczęście, zwierzę było w początkowej fazie mutacji, nie osiągnęło jeszcze ogromnego wzrostu, ani nie dostało nowych umiejętności. Przekroczyłem próg, a jeszcze mnie nie zaatakował, czyli nie jest z gatunku jadowitych, gdyby był, zadanie nie stanowiłoby problemu. Wystarczyłby unik w odpowiednim czasie i szybkie odrąbanie głowy jednym, sprawnym ruchem. Uważając, na ostatnie klapniecie kłami przed śmiercią. Tu nie było łatwo, miałem do czynienia z gadem, który w każdej chwili może mnie zmiażdżyć za pomocą straszliwego uścisku. Margines błędu zmniejszył się drastycznie, a obfite krople potu spadały na kark. Strzały z rewolweru mogłyby rozwścieczyć bestię, a zbliżenie się do cielska groziło samobójstwem. Musiałem przyspieszyć, wróg zaczął przemieszczać się, nie odrywając wzroku ode mnie. Wąż był głodny i to bardzo...

2 komentarze

 
  • Użytkownik Almach99

    Nie lubie wezy Krajew

    19 lut 2019

  • Użytkownik krajew34

    @Almach99  a kto lubi? Idealnie nadaję się na przeciwnika :) Dzięki, że wpadłeś i pozdrawiam.

    19 lut 2019

  • Użytkownik emeryt

      
    Drogi Autorze, przeczytałem ten drugi odcinek twojego opowiadania i odniosłem wrażenie że twoja wena wyskoczyła na chwilę do parku, gdy Ty męcząc się stukałeś w klawisze. Pomimo to z niecierpliwością będę czekał na kolejny odcinek. Przesyłam pozdrowienia.

    18 lut 2019

  • Użytkownik krajew34

    @emeryt  dzięki, że wpadłeś i przeczytałeś :)

    18 lut 2019