Podróż z Almą minęła milcząco, to chyba cecha bestioludzi, z Kirą miałem to samo. Tylko stale bzyczące komary dotrzymywały mi głośnego towarzystwa. Ares nie wspominał, że droga prowadząca do tajemniczych przybyszów praktycznie nie istnieje i będzie się trzeba przebijać przez gęste zarośla, podczas gdy żar lał się z nieba.
— Stój spokojnie — rzuciła nagle Alma, podchodząc do mnie z ostrą maczetą. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, koło mnie już leżała odcięta głowa gada, wielkości mojego ramienia. O mały włos, a rola zwiadowcy, zostałaby zmieniona na rolę kolacji.
— Węże drzewne. Bardzo niebezpieczne dla nieostrożnych. — powiedziała, wracając do machania ogromnym ostrzem.
— Jestem ci wdzięczny. Gdyby nie ty, byłoby ze mną krucho.
— Taki już mój obowiązek. — Jej ton brzmiał dziwnie sucho, jakby ukrywała z trudem tłumioną niechęć. Wreszcie nie wytrzymując mojego ciągłego wzroku, zatrzymała się. — Nie oczekuj ode mnie szacunku, czy sympatii. Nie podniosę na ciebie ręki i będę lojalna do samej śmierci, lecz nic poza tym. Tacy, jak ty powinni siedzieć za murem, albo zginąć na niegościnnych terenach. Siejecie wiatr, ale zbierzecie i burze. Koło zniszczenia i śmierci dosięgnie w końcu was. Nie zamierzam tłumaczyć się z mej nienawiści.
Spodziewałem się takiego zachowania po Aresie, ale nie po Almie. Dzieła zniszczenia nie da się ot tak naprawić, zastępując nienawiść, miłością.
— Mogę tylko odpowiadać za siebie, nie za innych z mojej rasy. Powiedziałbym, że nie jestem, jak oni, ale pewnie nie wiele, by to zmieniło.
— Wróg przed nami.
Spojrzałem w tamtym kierunku i zamarłem. Przed nami stał gigantyczny owad z prymitywną dzidą w odnóżach.
— Mrówka... — To słowo wyrwało się niemal automatycznie z moich ust. Gdy byłem mały, posiadałem hodowle owych stworzeń. Przez lupę obserwowałem ich budowę i życie, nigdy nie przypuszczałbym, że staną się oni moimi wrogami.
— Nie dobrze, nie dobrze. Stanowią nie tylko zagrożenie dla nas, ale i dla całego lasu — szepnęła, wypatrując kolejnego zagrożenia.
— Przecież są jego mieszkańcami, nie mogą, być jego wrogami. — Ciągle zapominałem, że tutejszy świat, tylko ze wierzchu wygląda, jak ten, w którym dorastałem.
— Masz rację, ale tylko w przypadku tych normalnych. Zmutowane żyją w ciągłej rutynie, zaprogramowani do tego samego cyklu. Budowa gniazda, jego obrona i zapewnienie pożywienia królowej, jak dobrze wiesz, albo i nie, ona ma tylko jedno zadanie, składać jaja. Populacja stale się powiększa, a zapotrzebowanie na żywność zwiększa się. Myślisz, że nie pogardzą mięsem?
— Nie zostanie nic. — Wizja miliona mrówek i ogołoconego gaju sprowadziła na mnie ciarki. — Możemy je wybić.
— Na zewnątrz gniazda jest to wykonalne, choć diabelnie trudne zważywszy na gruby naturalny pancerz, chroniący je, ale wewnątrz... To nie wykonalne, tysiące tuneli i tyle samo kryjówek. Stracilibyśmy masę ludzi, a żadna nie może ujść z życiem.
— Wystarczy uśmiercić królową, a reszta przestanie być groźna.
Moje naiwne stwierdzenie, wywołało uśmiech politowania na twarzy Almy.
— Wodzu, mutacje sprawiają, że wiele rzeczy się zmieniają. Jeśli chcesz przeżyć, musisz, zamiast myśleć, słuchać i uczyć się. Te paskudztwa mają jeszcze inną nazwę, Dzieci Hydry.
Znałem tylko jedno stworzenie o tej nazwie, wywodziła się ona z bardzo starych opowieści, tysiące lat przed wielką apokalipsą.
— W naszych legendach hydra zajmuje dość wysokie miejsce. Nie jako stworzenie, ale jako pojęcie. Jest to pojęcie zła, które nawet w małej ilości, może przerodzić się w coś o wiele gorszego. Jeśli nie zniszczysz źródła i wszystkich odnóg, nadal będzie niszczyło i plugawiło. Dzieci Hydry działają podobnie, oszczędzisz chociaż jedno sztukę, a ona po jakimś czasie ewoluuje w królową.
— Zaraz, zaraz, oprócz jedzenia potrzebuje jeszcze samców. Jaja bez nich nie powstaną. — Obserwowaliśmy wyłaniający się konwój robotnic, niosący wszelakie rzeczy, począwszy od martwych ciał, skończywszy na ogromnej kłodzie drewna.
— Po ewolucji dostają jednorazową zdolność, wystarczy tylko jedzenie, by powstały kokony z potomstwem. Po ich złożeniu wracają do starych, naturalnych nawyków.
— Czyli co proponujesz? To ty jesteś znawczynią tematu. — Miałem nadzieję, że podczas tej misji, zdobędę je sympatię. Wolałem nie mieć tuż obok siebie osoby wypełnioną nienawiścią, słowa o lojalności zupełnie nie przekonywały.
— Nie oddychają, więc nie możemy ich otoczyć osłoną i po prostu czekać. Woda spowoduje ich rozdzielenie i powstanie kolejnych mrowisk. Są świetnymi kopaczami, więc odpada zawalenie, pozostaje tylko ogień. Czy jednak wystarczy nam mocy na tak silny płomień? I jak się do tego zabierzemy? Wystarczy, że zobaczy nas tylko jeden, a reszta będzie już o tym wiedziała. Nie możemy wrócić do osady, pójdą za nami. A jak znajdą wioskę, królowa wyśle więcej robotnic. — Odetchnęliśmy z ulgą, gdy owadzi konwój skończył się i nadal podążał w swoją stronę.
— Jest pewne zaklęcie, ale wymaga przygotowań. Masz ze sobą ogniste kryształy? — Spytałem, spoglądając na jej torbę.
— Mnóstwo, używamy ich do podpałki, wystarczy rzucić w suche miejsce, a zapłonie ognisko. Byle nie zrobić tego w chacie... Jednak mamy ich za mało, by wrzucić do mrowiska.
— Nie o to chodzi. Stworzymy z pewien eliksir, który oddziałuje z maną. Potrzebuje jakiegoś trującego pająka, piasku, trzy ogniste kryształy, kwasowego ziela i kory drzewa. Rozbijemy kryształy w piachu, dzięki czemu nie wywołamy płomienia, kwasowe ziele rozpuści wszystko i powstanie jedna masa. Wrzucamy martwego pająka i korę zmutowanego drzewa, zwiążą one pewne związki. Przykrywamy wszystko i w szczelnej osłonie ogrzewamy, w jak największej temperaturze przez około jeden dzień, cały czas wrzucamy do niego resztę kryształów, nie mogą być rozbite. Po tym czasie powstaje eliksir, którego nazywają po prostu piekłem. Sam w sobie nie stanowi problemu, ot mieszanka przypadkowych składników, ale jeden z jego składników, kora ma w sobie nieaktywne związki many, wystarczy tylko je pobudzić i powstanie pożar nie z tej ziemi. Zanim jednak to zrobimy, musimy zrobić parę rzeczy, więc na razie skupmy się na rafinacji.
— Składniki znajdziemy bardzo szybko, mam tylko nadzieję, że do tego czasu nic złego się nie wydarzy.
— Ja również mam taką nadzieję. Obym się nie mylił — szepnąłem do siebie i zająłem się szukaniem składników.
2 komentarze
Almach99
Magiczny, grecki ogien. Fajno. Oby tylko Shadow sie nie poparzyl!
emeryt
Dzięki za kolejny, wspaniały odcinek. Już mi brakowało kolejnych przygód Shadowsa. Ma twój bohater strasznie dużo wiedzy (dzięki Tobie) i potrafi ją wykorzystać. Dziękuję i przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia.