Mur-Część III-Rozdział 15

     Nie wydając żadnego szmeru, mknąłem po szczytach miasta. W oddali majaczyły różnobarwne światła, lecz próżno w nich szukać ciepła i spokoju, nawet gwar nie brzmi wesoło, przerywany jękami bitych wśród śmiechu gawiedzi. Mrok mieniący się jasnością, trudno o większy absurd, niż to.
     Jakim cudem tak wielkie zło mogło istnieć w Lazurowym Grodzie, jego mury zachwycały wzrok aż z daleka. Cudny widok o zgniłym środku, typowe dla tego świata. Raz za razem pokonywałem kolejne metry, zmierzając w stronę widocznej wieży, Profesor miał rację, mijani strażnicy mieli lepsze zajęcia od swojej pracy, pozostawione żółtodzioby prędzej dostrzegliby pocisk z katapulty, niż intruza. Ze znacznej odległości widziałem ich twarze, pełne beztroski i dumy, jakby nie tonęli w krwi niewinnych i okrucieństwie. Twarz potwora tak bardzo ludzka.
     W końcu znalazłem się tak blisko celu, że już mogłem go dotknąć, gdy moją uwagę przykuł jeden z posterunków. Na odkrytym dachu znajdowali się liczni wrogowie, grali w karty, głośno rechotali. Normalny punkt, jakich wiele na drodze, gdyby nie jeden mały szczegół. W kącie siedział młodzieniec, mógł mieć ponad osiemnaście lat, wynędzniały, całkowicie oddany losowi. Wiedziony przez słowa Profesora, nie chciałem interweniować, nie jestem herosem, który ginie dla innych. Już szykowałem nogi do skoku...  
     Kątem oka dostrzegłem, jak jeden z grających z tryumfalnym uśmieszkiem wstaje od stołu i zmierza w kierunku ofiary, reszta przygląda się tylko z zazdrością. Powoli wyciąga dłoń i podnosi ofiarę za szyję, nieszczęśnik nawet nie próbuje oporu, tylko jego oczy zdradzają ogromny strach. Rekin otwiera paszczę, ukazując rzędy ostrych, niczym brzytwa zębów. Już znam finał, lecz coś we mnie pękło. Z niesamowitą prędkością wyciągam nóż i rzucam go, trafiając prosto w szeroką szyję kata. Z głośnym charczeniem puszcza chłopaka i upada na podłogę, wijąc się w śmiertelnych drgawkach. Posoka powoli ciemnieje, wsiąkając w drewno. Mam tylko moment, nim pozostali podniosą alarm, używając zaklęcia, wiatru przedostaję się do nich, jednocześnie wyszarpując miecz. Jedno cięcie, drugie, trzecie, tracę rachubę, a szkarłat leje się dookoła, barwiąc czerwienią wszystko wokół.
     To była rzeź, nie walka, mimo to czułem ogromną satysfakcję, pozbywając się takich potworów. Wytarłem ostrze o jednego z zabitych i podszedłem do chłopca, miałem powiedzieć, że już po wszystkim, lecz ten spojrzał na mnie, nie wydał żadnego dźwięku i skoczył. Zdębiałem, nie wierząc w to, co zaszło. Spojrzałem w dól, już nie dostrzegłem ciała, tylko ucztującego. Inni przechodnie tylko przechodzili obok, widocznie nawet potworność może być rutyną.
     Zablokowałem magią właz i kontynuowałem podróż, szybko zdusiłem zbędne myśli i tak już nic nie mogę zrobić. W wieży usuwam kolejnego strażnika, ze strachem odkrywając, że ich likwidacja sprawia mi ogromną przyjemność, powinienem mieć wyrzuty sumienia, a nie wewnętrzne fanfary. Ułożyłem ciało w odpowiedni sposób, by sygnalizowało lenistwo zabitego i ruszyłem kamiennymi schodami, prowadzącymi w dół. Cisza tu panująca drażniła zmysły i potęgowała ostrożność, skoro jest tu tyle więźniów, to dlaczego nie słyszę absolutnie niczego?
     Stanąłem na piętrze, wypatrując w tym samym czasie wartownika. Korytarz rozciągał się na dwie strony, podobne do siebie, jak dwie krople wody. Cele, lampy, kamienne ściany. Chyba ktoś nie miał pomysłu na wystrój wnętrza. Zdecydowałem iść dalej, skradając się, skręciłem w lewo. Przylgnąłem do krat, by nie narażać za bardzo pleców. Wzdrygnąłem się, przypominając sobie, że jestem w lochach, ktoś może mnie chwycić. Szybko odskoczyłem, wzbudzając tym niepotrzebny hałas. Na całe szczęście nie wywołało to żadnych konsekwencji. Ze zdumieniem spojrzałem do cel, nie wierząc w obecność kogokolwiek. W mdłym świetle dostrzegłem liczne postacie, podobne do młodzieńca z zewnątrz. Tępo spoglądały przed siebie, przypominające posągi, a nie żywe istoty. Zabiłem sumienie i kroczyłem głębiej korytarza. Im nie mogłem pomóc w żaden możliwy sposób, nie potrafiłem choćby podarować ulgi w postaci śmierci, to zbyt dużo, jak dla mnie.
     Kolejne pomieszczenie jawiło się przed oczyma. Jeden duży stół i kilka drewnianych krzeseł, wszędzie cuchnęło fekaliami i innymi odpadkami z ciał. W półmroku zakuta w zardzewiałe łańcuchy, stała albo siedziała, sam nie wiem, jakaś wychudzona istota. Kości bieliły się, spoglądając spomiędzy cienkiej skóry. Twarz straciła swoje rysy, a oczodoły straszyły pustką.
— Jeśli ci życie miłe, uciekaj stąd — wychrypiał nieszczęśnik.
— Skąd wiesz, że nie jestem strażnikiem? — Ciekawość na chwile zapanowała nad rozsądkiem.
— Może już nie widzę, ale słuch nadal mam dobry. Te potwory stąpają ciężej i dumniej, ty za to poruszasz się, jak wiatr, niosący cichą śmierć. Dodatkowo po głosie poznaję, że nie pochodzisz stąd.
Zainteresował mnie ten starzec, jak po samym dźwięku można coś tak szczegółowo rozpoznać. Pytania same cisnęły się na usta, lecz nie chciałem męczyć ofiary.
— W twym głosie słyszę nadzieje i potęgę, a od twojego serca bije ciepłym blaskiem. To nie są cechy tutejszych. Czego więc szukasz młodzieńcze? — Jego twarz przerażała.
— Szukam ludzi dziewczyn, które zostały tu niedawno uwiezione. — Być może starzec coś słyszał.
— Chodzi ci o nieposkromioną, mściwą i rozsądną? Zabrali je na dół.
— Jestem ci wdzięczny. Jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? — Nie ma niczego za darmo, tak się nauczyłem, nawet za informację trzeba płacić.
— Dla mnie nie ma wolności chłopcze, przepadła wraz z całą rodziną. Poprosiłbym cię o śmierć, lecz wiem, jak to się dla ciebie skończy. Przelałeś hektolitry krwi, czuje metaliczny odór płynący od ciebie, ale w twym sercu nadal pozostały okruchy dobroci i człowieczeństwa. Zniszcz łańcuchy, a ja się resztą zajmę. Nie ma innej drogi, życie zamknęło swe drogi przede mną — W tych słowach nie dostrzegłem smutku, czy rozpaczy. Raczej pewność i stanowczość. Wahałem się, jednak było mi żal biedaka i zawdzięczałem mu informację.
Nałożyłem wiatr na ostrze i z łatwością przeciąłem łańcuchy bez żadnego wyszczerbienia. Ciało starca okazało się tak lekkie, że nie wydało hałasu, gdy upadł na podłogę.
— Wreszcie me ręce odpoczną. Te dranie powiesiły mnie tak, że albo musiałem stać, albo cały ciężar przenosił się na kończyny górne. Idź już chłopcze, nie chce, by mój pośmiertny obraz prześladował cię. — Z grymasem bólu wysunął pazury. Po jego wyglądzie nie potrafiłem przypasować go do żadnego plemienia.
     Westchnąłem ciężko i wyszedłem przez grube drzwi. Gdy tylko przekroczyłem próg, usłyszałem ten makabryczny dźwięk ostrza, wbijanego w ciało, a po chwili krótki jęk, zwiastujący ostateczny koniec. Wiedziałem, że ten świat jest paskudny, ale żeby śmierć była lepsza od życia?
Do mych uszu dobiegł dźwięk rozmowy, dochodzący ze skrzyżowania korytarzy. Przylgnąłem do ściany, gotowy do natychmiastowej eliminacji.
— Co dziś robimy ze Steelem? Może wykroimy wątrobę? Ponoć odpowiednio przygotowana jest istnym delikatesem. — powiedział jeden z głosów.
— A cóż to za różnica? I tak wszystkie narządy regenerują się, urządzimy sobie istny bufet. — Zaśmiał się drugi.
Wyszli z lewej strony, nie zastanawiałem się, pierwszemu uciąłem głowę, wywołując obfitą fontannę krwi z korpusu, a drugiego przyszpiliłem mieczem do ściany.
— Już nie żyjesz intruzie. Staniesz się pokarmem dla naszych żołądków. — Uśmiechnął się szyderczo, a krew powoli skapywała z jego paszczy.
— Dla potworów nie ma miejsca.
— Potworów? — Jego śmiech rozbrzmiał głośnym echem. — Nazywasz nas tak, bo robimy, co chcemy, niczym nie ograniczeni, prócz woli króla.
Rozmowa nie miała sensu, wyszarpnąłem miecz i unikając jego paszczy, uśmierciłem jednym ruchem. Popatrzyłem na stygnące ciało. Robili, co chcieli. Prawda, nieograniczeni żadnym prawem, czy nakazami moralnymi stali się bestiami. Nawet nie wytworzyli własnej kultury, jak to zrobili inni, tylko zajęli się prymitywnymi potrzebami. To w końcu łańcuchy prawa i kajdany moralności czynią z nas istotami rozumnymi. Bez tego powstają tylko takie potwory. Z wyciągniętym mieczem ruszyłem w stronę wyjścia. Trzeba się wynosić z tego przeklętego miejsca.

4 komentarze

 
  • Almach99

    I jak zwykle, Shadow kroczy przed siebie pozostawiajac stosy trupow za soba

    28 paź 2019

  • krajew34

    @Almach99 miło, że wpadłeś.

    28 paź 2019

  • MM

    Makabryczne to miasteczko, aż ciarki przechodzą.

    10 lip 2019

  • krajew34

    @MM właśnie takie wrażenie miało wywrzeć. :) Widzę, że się udało. Dzięki za wpadnięcie.

    10 lip 2019

  • emeryt

    @krajew34, dziękuję za ten odcinek. Brawo. szybko i ciekawie napisany. Pozdrawiam.

    10 lip 2019

  • krajew34

    @emeryt wyjątkowo wena dopisała.

    10 lip 2019

  • shakadap

    Dzieki!
    Pozdrawiam i powodzenia.

    10 lip 2019

  • krajew34

    @shakadap nie ma za co.

    10 lip 2019