Mur-Część III-Rozdział 13

     Po chwili spomiędzy sterty papierów, zwojów i wielu ksiąg wyłonił się człowiek z czarnymi włosami w nieładzie. Jego niska i szczupła sylwetka oraz okulary z grubymi szkłami sprawiały, że nie widziałem w nim wielkiego uczonego, gdybym spotkał go na ulicy, pewnie przykleiłbym mu łatkę uciążliwego, małego urzędnika, co to czepia się o każdy świstek.
— Wodniku, mój drogi, albo jestem przemęczony, albo widzę przed sobą jednego mężczyznę i na wpół żywego chłopca. — Przynajmniej brzmiał jak nadęty uczony.
— Zgadza się mój panie... — odparł zmieszany.
— Według obliczeń i obserwacji przede mną powinni stać: dwie samice bestioludzi, jeden chłopiec z niedźwiedziego plemienia, oraz kobieta i mężczyzna z mojego gatunku. Wytłumacz mi, skąd taka nagła zmiana liczebności? — Spojrzał na podopiecznego i pokręcił głową. — Nie odpowiadaj, zapewne uznałeś, że zadanie przeze mnie wyznaczone jest niewarte pośpiechu, bowiem i tak wszyscy zginą. Jesteś wspaniałym asystentem Wodniku, ale za dużo myślisz, a zbyt mało przewidujesz. Co ja ci zawsze powtarzam?
— Miej zawsze w rozwadze kilka możliwości — powiedział jednym tchem ryboczłowiek.
— Otóż to, otóż to. A jednak zapomniałeś o tym i postąpiłeś według niepewnych danych. Wstydź się Wodniku, wstydź. To ujma dla uczonego. — Jego głos wzrósł prawie do krzyku. Wreszcie uspokoił się. — No cóż, jeszcze nie jesteś naukowcem, ledwie asystentem, jednak musisz otworzyć się na wiedzę, a nie trwać w oparach sztywnego horyzontu. A teraz ty, drogi chłopcze. Musisz mi wybaczyć ten brak manier i zignorowanie na parę sekund twojej osoby, nic z tego gałgana nie wyrośnie, jeśli nie będę trzymał nad nim pieczy. Jestem Alfred Schulz, profesor z Wielkiej Uczelni w Głównym Mieście. Ta aglomeracja słynie z siedziby Rady i Inkwizycji, więc mogę zrozumieć twój brak pojęcia o akademii.
— Wręcz przeciwnie znam akademie — odparłem. — Jestem Shadow, absolwent wydziału wojskowości stopnia oficerskiego.
— Niestety tym razem ja wykaże się niekompetencją i brakiem wiedzy. Edukacja w naszym państwie ma tyle wydziałów, że trudno się w tym połapać. Nie muszę ci wiele wyjaśniać, to jest najważniejsze. Wodnik wytłumaczył ci los twoich towarzyszek? — Jednym ruchem uprzątnął biurko i postawił krzesła.
— Nadal mam wiele wątpliwości, ale przynajmniej są całe.
— Nie doszłoby do tego, gdy nie opieszałość mojego podwładnego. — Rzucił karcącym spojrzeniem w kierunku ryboludzia. — Przejdźmy jednak do konkretów, czas jest niezwykle cenną walutą, nie do odrobienia. Co tak niezwykła grupa robi w takim miejscu? Plemiona lądowe nie zapuszczają się w te regiony, brak tu pożywienia i klimat jest niezwykle uciążliwy.
— Nie będę owijał w bawełnę, Profesorze. — Usiadłem naprzeciwko niego. — Wraz z moimi żonami przybyliśmy tutaj w jednym celu, po pana.
— Jestem zaszczycony, lecz do czego jestem wam potrzebny? W takiej grupce sami sobie poradzicie, nic wam po mojej wiedzy i wynalazkach. — Zupełnie nie zdziwiły go wieści o małżeństwie między rasowym.
— Nie jesteśmy małą grupką panie Schulz. Jestem wodzem Konfederacji, zbitki wielu plemion umieszczonej w jednej wiosce. Nie trudzilibyśmy się aż tu, gdyby nie pewien problem. W rejonie osady zauważyliśmy Inkwizycję, rozbiliśmy nawet jej ugrupowanie niedaleko. Te wizyty raczej nie służą pojednaniu między bestioludźmi a ludźmi. — Kątem oka spoglądałem na pomieszczenie, wrodzona ciekawość kazała szukać interesujących rzeczy.
— Gdybyś chłopcze posądzał czerwonych o szlachetne intencje, uznałbym, że straciłeś rozum. To fanatyzm w czystej postaci, nie myślą, a wykonują niczym maszyny każdy rozkaz. Łykają każde słowo jak lekarstwo od przydrożnego akwizytora. Cóż za absurd, być tak naiwnym. Czy to nie śmieszne mówić o miłości i jednocześnie gwałcić, palić i zabijać?
— Profesorze widzę, że podobnie do innych ludzi nauki, nie wierzy pan w bóstwa i siły nad przyrodzone? — Niezbyt pasowało mi towarzystwo człowieka, który ciągle będzie wyśmiewał moją wiarę.
— Wkraczasz na śliski grunt. Religia to temat rzeka, z pogardą patrzę na tych, którzy poświęcają współplemieńców, by ich bóg mógł coś zrobić. Skoro jest nim, to powinien być wszechmocny, a nie działać na jakiekolwiek "paliwo". Z drugiej strony nie będę, jak inni doktorzy różnych nauk, próbujący wszelkimi teoriami i pomysłami, pokazać absurd wiary. Nigdy nie neguję i nie będę negował istnienia jakieś osoby nad nami, posiadającej wszechwładze i wszechwiedze. Świat musiałby już dawno nie istnieć, gdyby nie jakaś opieka. Zauważ, że zawsze wszelkie niebezpieczne konflikty kończyły się, nim dopadł wszystkich ostateczny koniec. Nie nazwę siebie wielkim czcicielem, jakoś nie jestem w stanie pozostawić swego życia komuś z góry, jednak bawią mnie te próby zaprzeczenia, powodowane czystym strachem. — Wyjął z kieszeni fajkę i po nabiciu, zapalił ją.
— Strachem? Patrząc na ich pewność i zapalczywość trudno w to uwierzyć. — Użyłem ukradkiem zaklęcia filtrującego powietrze, nie cierpiałem smrodu tytoniu.
— To tylko maski drogi chłopcze. Nikt z nas nie lubi przegrywać i popełniać błędów, a przyznanie się do tego graniczy z cudem. Pomyśl, co by było, jakby zaczęli uznawać kogoś wyższego od siebie, kogoś, kto przewyższa ich w każdym względzie i jest zupełnie nieodgadnięty dla ludzkiego mózgu. Co wtedy? — Spojrzał na mnie pytająco. — Odpowiem za ciebie, rasa ludzka przestałaby posiadać monopol wyższości nad innymi. Zawsze to człowiek dominował nad każdą istotą nad tym świecie, a nagle miałby zostać zrzucony na środek? Duma, strach i pycha to tylko nieliczne powody agresji wobec wierzących. Skrajność w każdą stronę jest ułomna, trzeba myśleć i nie dać się przytłoczyć. Wróćmy jednak do tematu, o religii można by gdybać i gdybać. Interesującą sprawą jest twoje małżeństwo z samicami bestioludzi, nie zadziwiające, wszakże tak bardzo te rasy są podobne do siebie, że trudno nie trafić na takie przypadki. Egzotyka przyciąga oko. Biały jako wódz, to zupełnie przekracza moje zrozumienie, choć i to potrafię przetrawić. Ale do czego jestem wam potrzebny, to mnie bardzo nurtuje. Jesteś osobą, która zna wojnę, prowadzoną na nasz sposób, więc zaczynam rozumieć, czego pragniesz. — Jego oczy przewiercały moją duszę. Kłamstwa i pochlebstwa na nic się tu zdadzą.
— Zgadza się Profesorze, chodzi o broń palną.
— Wiesz, o co mnie prosisz? Wyrównanie szans jest chwalebną rzeczą, jednakże prowadzi tylko do wzrostu przemocy i ilości przelanej krwi. Jesteś tego świadomy? — spytał, rozsiadając się głębiej na krześle.
— Nie ma innej drogi, w przeciwnym razie Inkwizytorzy urządzą prawdziwą rzeź, tylko z odpowiednim orężem będziemy w stanie ich odeprzeć.
— Niech ci będzie, dostajesz karabiny i inne podobne cuda, przepędzasz czerwonych i co dalej? Poprowadzisz zmasowany atak na mur, będziesz zabijał swoich dawnych ziomków, rozniesiesz śmierć i pożogę? Czym wtedy przestaniesz się różnić od najgorszego wroga? — Pykał fajkę, przytykając w tym samym czasie oko do ogromnego teleskopu.
— Zamierzam poprowadzić swój lud na dobrą drogę, nie zamierzam prowadzić ogromnej wojny.
— Tak tylko mówisz chłopcze. Nagromadzonej nienawiści nie da się w nieskończoność tamować. Dawne ofiary, jak tylko dostaną broń zmienią rolę z defensywnej na ofensywną. Ten patowy status między rasami w końcu się skończy, przechylając swe szale na stronę agresywnej wojny. Chcesz tego? — W jego głosie nie znalazłem pogardy, czy złośliwości, mówił szczerze prosto z serca.
— Moim celem jest zbudowanie utopii, gdzie każdy będzie mógł mieszkać bez względu na rasę, czy inne bzdury. — Sam nie wiem, skąd się wziął ten pomysł, nigdy wcześniej o tym nie myślałem. Jakby ktoś dyktował mi, co mam powiedzieć.
— Szlachetne słowa, jednak czy starczy ci idealizmu, by przełamać rzeczywistość?
— Nie dowiem się, jeśli nie spróbuje — odparłem, rozkładając ręce.
— I to mi wystarczy. Gdybyś zaczął płomienne przemowy, zdzieliłbym cię w łeb i kazał wracać. Nie cierpię tych, co więcej gadają, niż robią. Nie obiecuje ci, że od razu dostaniesz tego, czego oczekujesz. Podążę za tobą do twej wioski, lecz o dalszych krokach sam zdecyduje później. Skończmy więc bezużyteczną paplaninę i przejdźmy do czynów. Wpierw uwolnijmy dziewczęta, a na ucieczkę przyjdzie odpowiednia pora.
     Wstaliśmy i podeszliśmy do wielkiego stołu z ogromnym płótnem, na którym był naszkicowany jakiś projekt. Cały czas miałem w pamięci słowa, padające kilka chwil temu. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem, wchodząc na tę ścieżkę. Czy uzbrojenie w broń palną bestioludzi przyniesie mojej wiosce wybawienie, czy doprowadzi do wielkiej i krwawej tragedii?

krajew34

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 1526 słów i 9187 znaków, zaktualizował 6 lip 2019. Tagi: #fantastyka #fantasy #magia #wybory #opowieść #konsekwencje

3 komentarze

 
  • Almach99

    Doktorek moze i jest ekscentryczny, ale glupi nie jest

    26 lip 2019

  • krajew34

    @Almach99  miło, że wpadłeś po przerwie. :)

    26 lip 2019

  • shakadap

    Dzieki.  
    Pozdrawiam i powodzenia.

    6 lip 2019

  • krajew34

    @shakadap dzięki za wizytę.

    6 lip 2019

  • emeryt

    @krajew34, dzięki za ten odcinek. Jest mi przyjemnie przeczytać coś napisanego z sensem, zwłaszcza przed snem. W dodatku dajesz nadzieję a uratowanie tej trójki kobiet. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam.

    5 lip 2019

  • krajew34

    @emeryt raczej nie chciałbym uśmiercać Kordelii, gdy dopiero ją wprowadziłem. Co nie znaczy, że uwolnienie będzie łatwe i przyjemne. :)

    5 lip 2019