Wnętrze obszernej sali wypełniła cisza, każdy z nas czekał na dalszy krok królowej, tylko Mohembe smutnym wzrokiem wodził po pustym stole.
— Do powiedzenia mam dużo, ale zarazem niewiele — odezwała się po chwili, odbierając złocony puchar z ręki służącego. — Nasze drogi, a właściwie jak to mawiacie interesy, nie kolidują, ani nie przecinają się. Jeśli dojdziemy do kompromisu, już nas nie zobaczycie.
— Co masz na myśli, królowo? — spytałem, wpatrując się w jej nieludzkie oczy. Wolałem dodać odpowiedni zwrot. Lepiej nie mówić do niej na „ty”, będąc w tak niekorzystnej sytuacji.
— Tutejszy świat jest przepełniony, zbyt przesycony i łatwy... To nie wpływa odpowiednio na rozwój kolonii. — Upiła łyk szkarłatnego napoju. — Wszystkie poprzednie albo i teraźniejsze królowe popełniają jeden podstawowy błąd. Chcą wielkiej, bezmózgiej koloni, która i tak w końcu upadnie albo pod własnym ciężarem, albo pod wpływem zjednoczonego wroga. Powiedz szczerze wojowniku, co myślisz o naszej aktualnej postaci? — Spojrzała na mnie, lecz ja nie mogłem odgadnąć jej prawdziwych myśli, czy zamiarów. Cóż więc miałem odpowiedzieć?
— Jest owocem niezwykłej ewolucji.
— Niezwykle dyplomatyczna odpowiedź, jak na kogoś, kto pożerał moje ciało wzrokiem. — Roześmiała się delikatnie. — Żaden gatunek czy to gady, czy płazy, ssaki, czy mieszkańcy wód, bądź powietrza nie uznają mrówek, os, czy innych owadów za równych sobie, gardzą nami na wszelkie sposoby, powodujemy tylko i wyłącznie obrzydzenie. Nasze naturalne ciała dalekie są od wszelkich upodobań, inteligencja nie przewyższa instynktu, a dowodzenie opiera się wyłącznie na prostych i przewidywalnych schematach. Może i królowe potrafią myśleć oraz odpowiednio działać, ale tak naprawdę nie wychodzą poza ramy, czy wąski horyzont. — Odstawiła złocone naczynie na tacę i wstała z tronu. — Popatrzcie na przykład na kolonie, czyż nie wspaniały twór? Mnóstwo istot pracujących w jednym celu... Jednak wspólna świadomość i potrzeba ciągłego rozrastania na „siłę” przypomina obżarstwo jednego człowieka, które w końcu doprowadzi do jego śmierci.
— Skończ gadać i przejdź do rzeczy. Twoje zawiłe tłumaczenia przyprawiają mnie o ból głowy — wtrącił się nosorożec, rozkładając ręce i nogi, jakby był u siebie.
— Przyspieszę, skoro nasz „czarny” kolega się niecierpliwi... — Choć jej słowa brzmiały, jak spokojny wiatr, to w oczach błyskały gromy gniewu. — Chcę przenieść swoja kolonie w inny świat i tam w odpowiedni sposób rozwinąć cywilizację.
— Ale? — Znów wtrącił się Mohembe. — Gdzie jest haczyk? Gdzie cena za tak wygodne wyjście? Jaki pakt trzeba zawiązać i ile krwi będzie nas to kosztowało?
— Potrzebuje do tego ogromnej ilości many... — Spojrzała się wymownie na czarnoskórego mężczyznę.
— To jakieś kpiny. — Potężnym uderzeniem przepołowił gruby stół na dwie połowy. — Domyślam się, o co chodzi. Nie pozwolę przehandlować mojego plemienia... choćby miało to przynieść spokój całemu światu. Nie dam poświęcić życia żadnego z moich braci, czy też sióstr.
— Jak na handlarza nie przejawiasz potrzebnego opanowania, popędliwy nosorożcu... — Spojrzała na mnie, zupełnie ignorując gniew olbrzyma. — Może ty wysłuchasz do końca mojej propozycji? Czy też pragniesz rzucić się na mnie z pięściami? Nie powiem, byłoby to znaczącą, choć niepotrzebną odmianą...
— W porównaniu do mojego towarzysza niestety nie posiadam aż takiej siły fizycznej, by móc to zrobić... — W głębi duszy czułem się niczym tchórz. Wiedziałem, że istota stojąca przede mną była wrogiem każdego inteligentnego stworzenia na tej ziemi, mimo to coś wewnątrz mnie skutecznie ograniczało wszelką chęć do walki. Bez miecza i broni palnej mogłem co najwyżej użyć paru zaklęć na poczekaniu. Lepszy oręż w dłoni niż marne uroki. — Jednak nie zgodzę się na żadne warunki, póki ich nie wysłucham.
— Logiczna odpowiedź. — Wstała z tronu i zaczęła powolnym krokiem przechadzać się po przestronnej sali. — Do wypełnienia mojego celu potrzeba masy energii, Już samo otwarcie portalu wystarczyłoby do zasilenia potężnej armii. Na całe szczęście plemię nosorożców posiada jej aż nadto.
— Znowu bredzisz. — Widać było, że z chęcią zniszczyłby stojącą nieopodal kolumnę. Kontrolował się jednak na tyle, by ograniczyć swoją aktywność do nienawistnego spojrzenia na królową. — Żadni z nas magowie, czy też czarodzieje. Żyjemy, handlujemy, hodujemy, przenosząc swoje mienie na własnych plecach.
— A czy ja mówiłam o czarach albo magii? W czasie twojej przymusowej pracy jaskinie wypełniały przechwałki o wspaniałym handlarzu Mohembe... Ale im dłużej cię słucham, tym bardziej uświadamiam sobie, jakim półgłówkiem i idiotą jesteś. Many to nie tylko magiczne sztuczki, czy też śmiercionośna siła.
Marmurowa ściana popękała od potężnego uderzenia.
— Powtórz to jeszcze raz, głupi robalu... a zgniotę cię na miazgę...
— Jak sobie życzysz... — Uśmiechnęła się, ukazując białe zęby. — Jesteś...
— Może wróćmy do tematu — wtrąciłem swoje trzy grosze. Czas mijał nie ubłagalnie, a ja nie mogłem spokojnie siedzieć i przypatrywać się tej bójce. Pozostawiłem wioskę bez wodza, zapewne Freja także odchodziła od zmysłów z powodu mojej obecności. Chociaż możliwe, że to tylko moja fanaberia. — Chcesz poświęcić całe plemię? Tylko to przychodzi mi do głowy, jeśli chodzi o wielką energię.
— Byłoby to najprostsze i najlepsze rozwiązanie... Historia ludzkości, czy też bestioludzi pełna jest takich sytuacji. Niestety patrząc na ciebie, doskonale wiem, że nie uzyskam zgody na to. Inaczej nie pytałbyś dalej. — Stanęła przed jednym z obrazów, udając nagłe zainteresowanie nim. — Potrzebuje tylko tego, co jest odnawialne i nie zagrozi życiu tych marnych istot. Nie uczyni z nich również kalek, przynajmniej w pewnym sensie.
W sali zapadła głęboka cisza. Przerywało ją tylko głośne dyszenie wściekłego Mohembe. Jego gniew nie pozwał na pozostanie w ludzkiej postaci, masywny olbrzym nawet nie zauważył, jak drewniana ława pękła pod jego cielskiem, a wspaniałe ubranie stało się nędznymi kawałkami materiału.
— Mów wprost, robalu. Wijesz się jak wąż w potrzasku. Co ma oddać ci mój lud? Jak krwawą cenę mamy zapłacić za wolność? — Jego kości zatrzeszczały, gdy zgiął pięść.
— Swoją płodność. — Odwróciła się do niego, jednocześnie kierując wzrok na nosorożca.
Nie usłyszała odpowiedzi. Mohembe pochylił głowę i głośno krzycząc, ruszył w jej kierunku. Używając wyłącznie siły, połamał karki pierwszym gwardzistkom, które próbowały zatrzymać wściekłego bestioczłeka. Dopiero po głośnym wystrzale szalone natarcie, potęgowane przez echo zostało powstrzymane. Atakujący spojrzał w kierunku źródła hałasu. W dłoniach masywnego niewolnika dymił karabin, którego jeszcze nigdy nie widziałem. Jego lufa przypominała działo, a wielkość oraz ciężar niemal przytłaczała właściciela, który z łatwością mógłby połamać mi kark.
— Piękna zabawka, czyż nie? — Królowa jednym ruchem dłoni odesłała swojego sługę. Ciała nieszczęsnych piękności powłóczono w kierunku drzwi, gdzie za chwilę zniknęły. — W tajemnych księgach przeze mnie znalezionych było wiele takich. Z naszej perspektywy i zapewne waszej też są przestarzałymi reliktami dawnej, zapomnianej epoki. Wszak to tylko rury wypełnione wybuchowym proszkiem. Tą nazywano "słoniówką". Polowano z niej w czasach, gdy zwierzęta były mniejsze i o wiele mniej niebezpieczne. Nazywano to rozrywką... Co było w tym w ciekawego? Zupełnie tego nie rozumiem, broń stworzono, a właściwie odtworzono na mój rozkaz. Idealnie pasowała do najsilniejszego niewolnika. Forma zabawy, a jednak skuteczna. Jak widać, można się miło zaskoczyć.
— To nie koniec wiedźmo — syknął Mohembe, powoli podnosząc się z kolana. Na boku ciemniała plama krwi, lecz nic sobie z tego nie robił. — Jeśli myślisz, że to ukąszenie komara zrobiło na mnie wrażenie, to się grubo mylisz. Nie pozwolę i nie zgodzę się na taką wysoką cenę, choćby cały świat miał za to dostać spokój. Jestem kupcem, a nie głupcem i męczennikiem. Sprzedałbym własny róg za worek drogocennych kamieni, lecz twoja oferta, czy raczej żądanie to stek nieopłacalnych bzdur.
— Przecież nie chcę was doprowadzić do zguby. Czy żądam aż tak wiele? Czyż pozbycie się uciążliwych robali nie powinno nastawiać cię pozytywnie do negocjacji?
— Nie jesteśmy królikami, by tworzyć potomstwo w ogromnych ilościach. Sama dobrze wiesz, ilu liczy moje plemię i jak nie wiele mamy dzieci. — Z pozostałości tuniki stworzył prowizoryczny opatrunek. — Jeśli pozbawisz nas rozmnażania na aż tak długi okres, to wystarczy choroba, najazd, czy inne cholerstwo, by nie pozostał po nas kamień na kamieniu.
— Przesadzasz, gruboskórny. Myślisz, że wróg pozostawiłby w spokoju dzieci? Że po prostu wybiłby tylko samych mężczyzn? Próbujesz na siłę przeciwstawiać się, tylko dlatego, że nie jesteśmy bezmózgą formą, z którą zawsze miałeś do czynienia. Jakim prawem coś, co było kierowane tylko instynktem i zaprogramowanymi czynnościami stoi teraz przed tobą, dyktując warunki wyższej formię. Zresztą nie tylko ty... Każdy z was ma gdzieś z tyłu głowy, że robale nie powinny mówić, myśleć, czy też uczyć się. Nie wspominając o rozwijaniu. Nie żyje długo na tym świecie, lecz wiem jedno... Zawsze się znajdzie ktoś mądrzejszy od ludzi czy też bestioludzi, a nawet ode mnie. Próbujcie zaprzeczać, jednak prawda jest jedna. — Z powodu składowania w sobie masy energii wasza płodność została mocno ograniczona, jednakże wrócicie do właściwego porządku po kilku latach. Może nawet wzrośnie. — Spojrzała w kierunku drzwi. — Głupotą byłoby wymagać natychmiastowej odpowiedzi. Dam wam więc dwa dni, nim sama wezmę to, co chcę. — Przeszła obok tronu i powolnym krokiem opuściła salę. Wraz z nią uczyniły to samo gwardia, a niewolnicy nie odwracając się do nas plecami, zamknęli masywne wrota, pozostawiając nas samych. Westchnąłem głośno. Wiedziałem, że nadszedł czas rozmowy z Mohembe, a świadomość ewentualnego podsłuchu oraz wybuchowego temperamentu naszego kolegi nie napawała szczególnym optymizmem co do dalszego dialogu.
Od Autora: Wybaczcie za dłuższą przerwę, niestety brak weny, chęci oraz niewidzialna ściana skutecznie uniemożliwiła jakiekolwiek pisaninę. Nadal bez zmian, ale postanowiłem coś wrzucić. Liczę, że rozdział powyżej dostarczył chociaż trochę przyjemności. Zapraszam do łapkowania i komentowania, by choć trochę zmobilizować mnie do pisania. Pozdrawiam.
4 komentarze
Almach99
Nosorozce sa nieco wieksze od mrowek w ludzkiej postaci. Jak by mialo wygladac to przekazanie "mocy"?
Choc
Wreszcie.
Liczę, że następny odcinek, będzie szybciej.
I dłuższy.
krajew34
@Choc tego nie mogę obiecać, ale dzięki za wizytę
emeryt
krajew34, czekałem spokojnie na twój kolejny odcinek. Rozumiem że masz też inne obowiązki, oraz , jak każdego z nas może opanować zwyczajna niechęć do pisania. Zwłaszcza że jednak jest wiosna, a to chyba najlepsza pora do innych prac, niż walenie w klawisze. Przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia.
krajew34
@emeryt miło że wpadłeś
shakadap
Doczekałem się!
Brawo, świetna robota.
Wena jest wybredna.
Niezmiennie uważam Twoje opowiadania jako jedne z najlepszych jakie czytałem, a już młody nie jestem więc było tego sporo.
Pozdrawiam Cię i życzę powodzenia.
Nie poddawaj się, a Wena wróci.
krajew34
@shakadap dzięki za miłe słowo i wizytę