Przez kolejne tygodnie Kira wraz ze swoją grupą nękała wroga. To było łatwe, zważywszy, że magazyn Inkwizycji spalił się w czasie pierwszego ataku. Głód zmuszał do desperacji, na nic surowe rozkazy ludzkiego dowódcy, gdy w okolicy może być świeże mięso. Prędzej znajdą śmierć pośród bagien, niż poszukiwany cel, ale bestioludzie ani myśleli wyprowadzać nieprzyjaciela z błędu. Głupi wróg to łatwy wróg.
Jednak mimo sukcesów lwica martwiła się przyszłością. Posłańcy nie przynosili nowych rozkazów z wioski, a czerwoni oczekiwali nadchodzących posiłków. Jeśli teraz nie zmiażdżą obozowiska, stracą cenną okazję. Co ten Shadow wyprawia? Sama ani myślała poprowadzić ataku, zbyt mało ludzi i doświadczenia, nie wspominając o widmowych sojusznikach wroga, którzy jak dotąd nie uczynili nawet jednego kroku. Taka nieprzewidziana siła znacząco wpływała na każdy plan, będąc jedną, wielką zmienną.
Małe obozowisko bez wsparcia, na wyciągnięcie ręki i nie mogła go zniszczyć. Irytowała ją to niezmiernie.
— Dowódco! Dowódco! — Do namiotu, jak wicher wpadł jeden ze strażników. Jego twarz przypominała buraka, a płuca ledwie nadążały z przyswajaniem tlenu. — Przybył... Mamy... — Zaczął bredzić bez sensu.
— Uspokój oddech i zacznij mówić normalnie. — Podała mu skórzaną manierkę z wodą. — Nie potrafię zrozumieć, o czym mówisz.
— Z bagien... wyszła... ogromna... żaba... — odpowiedział zadyszany.
— Zaatakowała was? — spytała, biorąc z prowizorycznego łóżka swój miecz.
— Nie, powiedziała, że chce z tobą mówić. — Wreszcie wyprostował się, odzyskując spokój.
— Prowadź — rzuciła krótko i ruszyła za wojownikiem. Obserwowała jego plecy z lekką niechęcią, jak mógł się aż tak zmęczyć, przebiegając zaledwie paręset metrów. Musiała w przyszłości pomyśleć o cięższym treningu dla młodych. Jednak to czas na później, bez armii na karku i misji na głowie.
Po kilku minutach opuścili obozowisko, kierując kroki w stronę posterunku. Jak zwykle gorąco nie oszczędzało ciał, a ciężka atmosfera bagien wymagała każdej cząstki energii, jednak po płazie stojącym pośród dwóch wojowników nie robiło to wrażenia. Potężny, szeroki o obrzydliwych ślepiach, jego barwę trudno było zauważyć pośród tutejszej roślinności, idealnie wpasowywała się w otoczenie.
— Ty tu dowodzisz? — zabrzmiał zupełnie normalny głos.
— Zależy, kto pyta. — Wolała uniknąć odpowiedzi wprost, możliwe, że był zamachowcem, mającym pozbawić dowództwa napadających na garnizon.
— Jestem Yal, jeden z ropuszego plemienia. Przybywam w pokoju do braci bestioludzi. — Na brzydkiej twarzy, pełnej dziwacznych guzów i innych „dodatków” panował spokój, mimo to nie wzbudzał u Kiry zaufania. Nie znała tutejszych, nie wiedziała o ich możliwościach i zachowaniu. Może była głupią i prostą wojowniczką, lecz jej instynkt rekompensował tę wady, wraz z nabytym doświadczeniem wręcz krzyczał o niebezpieczeństwie. Mogła się mylić, jednak ostrożności nigdy nie dość. — Nie obawiaj się, nasz wódz pragnie porozmawiać.
— Dlaczego mielibyśmy rozmawiać z sojusznikiem naszego wroga? — Temperament dał o sobie znać, słowa same rwały się do głowy.
— Wczorajszy wróg może być dzisiejszym przyjacielem — odparł ugodowo.
— Śpiący wąż, mimo snu w końcu kiedyś ukąsi. — Nie wiedziała, skąd takie nędzne zdanie przeszło przez jej usta.
— Możemy prowadzić nadal ten interesujący dialog, jednakże chyba nie oto nam chodzi. — Wyłupiaste oczy spoczęły na Kirze. — Proponuje spotkanie w cieniu wielkiego świętego drzewa. Jak mniemam jest ono święte dla każdego bestioludzia, pozbawienie życia, czy też przelanie krwi w otoczeniu tej życiodajnej rośliny stanowiłoby świętokradztwo i sprowadziło gniew Bogów. Czyż nie mam racji, nieznajomo?
Lwica stanowiła teraz centrum uwagi, każdy spodziewał się po niej jakieś decyzji. Tysiące myśli rozdzierały jej głowę od środka, powodując zbliżający się wybuch.
— Powinniśmy wyrazić zgodę, Kiro. — Usłyszała głos Aresa i poczuła jego rękę na ramieniu. — Nawet jeśli to pułapka to kiedyś musi nastąpić konfrontacja. Póki nie mamy posiłków i rozkazów z wioski, trzeba lawirować i brać pod uwagę każde rozwiązanie, czy też drogę.
— Kiedy? — spytała posłańca.
— Możemy w każdej chwili. Wódz już oczekuje was od czterech dni. — Wskazał długimi palcami w kierunku drzew.
— Czterech? — Myślała, że się przesłyszała.
— Czas dla naszego plemienia nie gra roli, uznajemy tylko rytm bagna. Spokojny, tajemniczy dla obcych, wiecznie taki sam dla mieszkańców.
Wiedziała, że ich nie polubi. Melancholijni, mozolni, jakby wyprani ze sił. Zupełnie nie przypominali swej reputacji z plotek i zasłyszanych informacji. Może to tylko zasłona? Zmyłka, by później w odpowiednim czasie pokazać swą prawdziwą postać? Czerwonowłosej nie podobało się ani to spotkanie, ani ci bestioludzie. Wszystko śmierdziało z kilometra.
— Niech będzie, zaraz tam przybędziemy. — Wciąż nie dowierzała własnym słowom. Pakować się w taką sytuację...
— Przekaże wodzowi. — Nim usłyszał odpowiedź, jednym, płynnym ruchem zanurkował w bagnie. Ta szybkość zupełnie nie pasowała do tego masywnego cielska. Obawy lwicy wzrosły podwójnie.
— Rozkazy? — spytał jeden z wojowników, budząc wszystkich z oniemienia.
— Wycofać grupę atakującą, niech pilnują obozu. Reszta niech rozproszy się i zacznie sprawdzać teren spotkania, nie nawiązywać kontaktu pod żadnym pozorem. Macie być cieniami, które nawet ziemi nie dotkną — odpowiedziała po chwili. Jej pewność siebie powróciła, działanie ponad myślenie. To lubiła. — Ty, Aresie pójdziesz ze mną. Pomimo w pełni niezagojonych ran i tak stanowisz nieocenioną pomoc.
— Ma się rozumieć, chciałem to zaproponować. Niech tylko spróbują coś wykombinować — zawarczał wesoło.
— Nie przesadzaj, sam zresztą mówiłeś, że trzeba być ostrożnym. Zbędna walka nie pomoże w tej wojnie.
— Ja wiele rzeczy mówię — odpowiedział wesoło.
Po powrocie do obozowiska wszystko potoczyło się według planu. Grupa wypadowa powróciła i przejęła obowiązki, mając przy tym chwile spokoju. Kira wraz z lwem udała się powolnym krokiem w miejsce docelowe, reszta drużyny już dawno ruszyła wcześniej. Po drodze zamienili tylko kilka słów, czerwonowłosa była zbyt zestresowana tym, co miało nadejść. Rozmowy stanowiły dla niej trudność, lepiej prowadziło się dialog ostrzem bądź pięściami, niż ustami. Powoli z ciężkim sercem pokonywała gęste zarośla, przypalając magią od czasu do czasu irytujące pijawki.
Wreszcie jej oczom ukazała się siedząca ropucha wraz z inną, tą, którą widzieli przy obozie. W porównaniu do towarzysza na głowie nosiła dziwne nakrycie głowy, dziwny, nieznany podłużny obiekt z drewna o zielonej barwie, tylko to stanowiło odzież.
— Teren czysty, dowódco — szepnął jeden z jej ludzi.
— Posłaniec dawno przybył? — odszepnęła.
— Był tu, kiedy przybyliśmy.
— Rozumiem. — Wzięła głęboki wdech i ruszyła ku przeznaczeniu.
3 komentarze
Almach99
Ciekawe.
emeryt
@krajew34, nareszcie, dziękuję, kolejny odcinek opowiadania które mnie wciągnęło. Przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia w tym nowym roku AD 2020. Niech zdrowie, wena i dalsza chęć do pisania będą z Tobą. A tak na marginesie: czy mógłbyś wydłużyć trochę swoje odcinki?
krajew34
@emeryt dzięki za wizytę
shakadap
Pozdrawiam i powodzenia.
krajew34
@shakadap dzięki za wpadniecie