Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 31

Dokuczliwe zimno zaczynało dawać o sobie znać. Cienka tunika oraz brak źródła ciepła nie pozwalały na komfortowe siedzenie, nawet „ogień” w kilku paleniskach był tylko magiczny, jakby mrówki odczuwały lęk przed nim.
— Drobny człowieczku — rzucił Mohembe, wydłubując jednocześnie kulę z ramienia. Wyglądało to, jakby wyjmował drzazgę z palca, a nie przeprowadzał poważną operację, mogącą skończyć się poważnymi konsekwencjami, w tym śmiercią. — Jeśli próbujesz w swej głowie ułożyć jakiś durny plan na przechytrzenie mnie albo przekonanie... Nawet nie próbuj. Wprawdzie byłem kupcem, jestem kupcem i będę kupcem. Sprzedałbym swoją matkę, jeśli dostałbym uczciwą cenę. W końcu to zła i wredna kobieta była, ale nie mówmy o moim strasznym dzieciństwie. — Wyglądało to tak, jakby na wspomnienie swej rodzicielki lekko zbladł. — chodzi mi o to, że jeden element można zawsze wymienić, nie odtworzysz całości, nie mając nic.
— A czy mówimy o poświęcaniu czegoś? — Zdusiłem w sobie wszelkie obawy przed wielkoludem. Eh muszę wreszcie zacząć walczyć, inaczej z wojownika przejdę na ciepłą kluchę. — Pomyśl o tym, jak o chwilowej, przymusowej przerwie.
Zamiast odpowiedzi tuż obok mnie przeleciała jedna z ciężkich ław. Niemal czułem dotyk drewna na policzku.
— A może to twoja wioska zostanie pozbawiona potomstwa na ponad rok? — Jego wzrok kipiał gniewem. — Dzieci to przyszłość wioski, to oni zastąpią starszych. Nie rozmnażamy się jak króliki niczym twoja rasa.
— Więc twierdzisz, że nic więcej nie mamy do roboty, niż rozmnażanie? — W moim sercu zaczynała powoli kiełkować złość, a w umyśle przyszykowałem intonacje pewnego silnego czaru.
— A czy jest inaczej? — Pochylił się nade mną jakby z wyższością. — Widziałem twój wzrok przewiercający ciało tego robala...
— A może zamiast samczej potyczki, wrócimy do rozmowy? — Kordelia jednym ruchem odsunęła nas od siebie. Nie miałem pojęcia, że ma tyle siły. — Mohembe boisz się o przyszłość plemienia, rozumiem to, jednak czy nie byłoby odpowiednim wyjściem zaryzykować i w zamian zlikwidować ogromne zagrożenie? Nie oszukujmy się, ta dziwna królowa jest wrogiem, którego nie można lekceważyć. Posiada inteligencje, ogromną armię na każdy jej rozkaz. W przeciwieństwie do innych owadów potrafi przyswajać wiedzę i to naprawdę szybko. Co będzie, gdy nie mając odpowiedniej energii, porzuci swój pomysł i zacznie planować atak na ten świat? Ilu wtedy zginie? Jeśli oczywiście pokonamy jej armię, a później ją samą. A gdy ucieknie? Wróci, bogatsza o dodatkową wiedzę.
— Dostrzegam prawdę w tym, co mówisz... — Mohembe nabrał szacunku do blondwłosej. — Mimo to, jak każdy dobry kupiec muszę mieć zabezpieczenie. Dlaczego tylko my mamy ponosić cenę za bezpieczeństwo innych? I skąd pewność, że robale nie wrócą kilkakrotnie silniejsi, niż byli?
— Gdyby podróżowanie między wymiarami było takie proste i swobodne, jak myślisz, czy aktualny porządek miałby jakiś sens? — Wtrąciłem się, w międzyczasie zdążyłem trochę ochłonąć. — Z tego, co wiem, jedyny przedstawiciel innego wymiaru przybył kilka lat po wielkiej apokalipsie... Mój wykładowca opowiadał, że po śmierci tego podróżnika zrobiono mu sekcje. Ujawniła ona, że zmarły posiadał bardzo wielkie zmiany w swoim ciele. Kolejna taka eskapada zakończyłaby się śmiercią i rozpadem na cząstki.
— Czyżbyś zyskał nieco na odwadze, człowieczku? — Spojrzał szyderczo na mnie. — Czyżby ta kobieta trzymała twoje jaja w kieszeni?
— Wielkoludzie igrasz ze śmiercią... Już dawno nie tańczyłem z upiorem, czas przypomnieć sobie ten zgniły oddech i lodowaty uścisk. — Już nie potrzebowałem dłuższej intonacji, gniew skutecznie zebrał ognistą mane. Czułem, jak pali me oczy, jak rozczepia palce w swej wielkiej sile. Teraz wystarczył tylko gest, by spalić tego idiotę. Dobrze mieć żywioł tak bardzo skupiony na uczuciach. — Zapraszam do tańca, chętnie odstąpię partnerkę.
— Wreszcie gadasz z sensem — prychnął, szykując się do ataku. Obaj byliśmy gotowi do walki i mieliśmy dosyć własnego towarzystwa. Nagle pomiędzy nami wyrosła ściana wichru, żłobiąc w podłodze głęboką szczelinę.
— Chcecie się wymordować, proszę bardzo. — Tuż przed nią powoli gasły runy, nakreślone jakby tłuszczem, czy czymś podobnym. Znikły tak szybko, jak je ujrzałem. — Jednak nie jest to ani dobre miejsce, ani czas. Zresztą pomyślcie sobie, jaką rozrywkę zapewniliście królowej, zachowując się niczym dwa wściekłe koguty. Mam dość tego durnego zachowania, dlatego od teraz tylko mnie słuchacie. Po pierwsze zawrzecie sojusz...
— Chyba żartujesz, Kordelio... — zacząłem, spoglądając wrogo w stronę nosorożca. Już od pierwszego spotkania wiedziałem, że się nie polubimy. Dureń, który próbuje zgrywać sprytnego kupca.
— Z tym słabym człowieczkiem? Prędzej jakiś pustynny robal odgryzie mi...
— Milczeć! — Jej piękne oczy błyszczały od złości, a „przybrana” maska nawet dodawała jej urody. Miło było, zobaczyć inną stronę Kordelii. — Skoro martwisz się o swoje plemię, to zawrzesz sojusz z Konfederacją, i dzięki temu zyskasz bezpieczeństwo wioski, a po królowej nie zostanie nawet ślad.
— Skąd pewność, że ta wasza Konfederacja... — Tylko głupiec nie zauważyłby pogardliwego tonu, z jakim wypowiedział ostatnie słowo. — Dotrzyma umowy? Słowa, czy też papier, nie wspominając o honorze, to dla was niewiele. Jakie mam zabezpieczenie?
— Skoro istnieją magiczne pakty niewolnik-sługa to na pewno istnieję podobne przypieczętowanie umowy...
— Hm... — Olbrzym na chwile zamilkł. Z głośnym trzaskiem rozsiadł się na gruzowisku i podpierając głowę, rzekł — Jest to rozwiązanie... Nieperfekcyjne, ale jednak jest... Tylko nie wiem, czy tamtemu starczy odwagi.
— Mam jej pod dostatkiem. W czym rzecz? — Starałem się brzmieć neutralnie, choć w ogóle mi to nie wyszło.
— Zwiążmy się krwią, recytując przysięgę.
— Nie masz chyba na myśli, jakiegoś złożonego i makabrycznego rytuału? — Bestioludzie byli dla mnie wciąż stale nierozwiązaną zagadką. Nie mówiąc też o ich rytuałach, czy innych podobnych hokus - pokus.
— Po co mielibyśmy tracić czas na takie bzdety? — Głośno ziewnął, jakby rozmowa zaczynała go nudzić. — Rozcinamy sobie wewnętrzną cześć dłoni, uścisk i słowa, w których popłynie magia. Tylko tyle i aż tyle. Brzmi to tak: Przysięgam na to, w co wierze oraz na cały świat, że w razie nieszczęścia, czy innego zła wspomogę swoich braci, nieważne czy będzie mnie to kosztować życie, czy zdrowie. Obiecuje wszelką pomoc i również jej oczekuje. Niech sczezną me kości, ciało rozsypie się w proch, a dusza zaginie w nicości, jeśli złamie tę obietnicę.
— Naprawdę wierzysz, że to wystarczy, by pojawiła się kara dla zdrajcy? — Magiczny pakt niepodparty żadnymi runami, tajemnymi inskrypcjami, czy też skomplikowanym urokiem na papierze... Jak coś takiego mogło działać?
— Jeszcze kilka lat temu sądziłem podobnie. — Zaśmiał się głośno, lecz po chwili jego twarz nabrała surowości i bez cienia komiczności kontynuował. — Jednak gdy mój kuzyn po prostu zgnił w kilka sekundach na moich oczach... Nigdy nie zapomnę jego krzyku. A po prostu stał i obserwował, jak jego wspólnik ginie rozszarpany przez ogromnego skorpiona...
— Przypadek...
— Być może... Jednak ja nie zamierzałem tego sprawdzać. To co, bierzemy coś ostrego i do roboty... — Wstał i otrzepał pył z kolan.
— Zaraz, zaraz... — Przypomniałem sobie o jednej rzeczy. — O co chodzi z tą niedoskonałością? Skutki uboczne, czy co?
— Jeśli nie złamiesz paktu to nic ci się nie stanie, tchórzu. — Uśmiechnął się szeroko. — Po prostu, gdy jeden z nas stanie na granicy śmierci wszelkie umowy i tak dalej przestają istnieć... To tak jakby dusza musiała pozbyć się wszystkich krępujących ją łańcuchów, by mogła dalej walczyć.
— Masz na myśli, że na przykład pakt niewolnik-sługa przestaje obowiązywać? — Spojrzałem na Kordelię, pewne części układanki zaczęły łączyć się w całość.
— Nie wiem, czemu akurat o tym pomyślałeś... Ale tak. W tym momencie niewolnik dostaje szansę na wyrwanie się z okowów. Pan zazwyczaj nie kończy dobrze... Jak skończy się na jednym pchnięciu nożem, to będzie miał wtedy nadzwyczajne szczęście. Mało który właściciel nie wykorzystuje w pełni sytuacji, a nienawiść wspaniale kiełkuje w krzywdzonym sercu... Nieważne, sojusz, czy próbujemy swoich sił w walce? Wygrany stawia oczywiście warunki...
— Niech będzie sojusz... — Głośno przełknąłem ślinę. Skoro nie było już paktu, to dlaczego ja wciąż żyje? Spojrzałem ponownie na uroczą blondynkę, lecz nie mogłem odgadnąć jej myśli. Co siedziało w tej główce, że podjęła taką decyzję? Chwilowo porzuciłem pytania, na które i tak nie miałem odpowiedzi. Chwyciłem za kamienny odłamek i rozciąłem wewnętrzną stronę dłoni. Syknąłem głośno, bolało, jak diabli. Eh, czego się nie robi dla wioski?
Dalszą część można było sobie wyobrazić, po wszystkim poczułem tylko, jak ogromna ilość many opuściła moje ciało. Mohembe nie kłamał, ten na pozór prosty rytuał znaczył więcej, niż myślałem. Usiadłem ciężko na kamiennej podłodze, w moją stronę zmierzała Kordelia. Czyżby chciała mnie zabić? W końcu wydało się, że nie mam żadnego zabezpieczenia i teraz może uczynić to, co zawsze wykrzykiwała. Echo niosło jej kroki, powoli nachyliła się i...

2 komentarze

 
  • Użytkownik emeryt

    @krajew34, trochę mnie zaskoczyłeś tak szybko umieszczonym, kolejnym odcinkiem. Muszę przyznać, że z odcinka na odcinek, wspaniale przechodzisz do kolejnych głównych postaci i ich losów. Chyba jednak wena powróciła i znajdujesz trochę czasu wśród innych obowiązków. A co do tego odcinka, to jest całkiem fajnie napisany i w dodatku rozwija akcję całego opowiadania. Serdecznie dziękuję za niego i pozdrawiam.

    28 cze 2020

  • Użytkownik krajew34

    @emeryt jak jest wena to jest odcinek. Dzięki  za wizytę

    28 cze 2020

  • Użytkownik krajew34

    Mam nadzieje, że nowy rozdział przypadł do ci do gustu czytelniku. Jeśli masz uzdolnienia w zakresie rysunku czy innej pracy  graficznej zapraszam cię do wykonania pracy do "Muru". Seria jest już dość długa i przydałaby się jej odpowiednia wizytówka. :)  Kontakt albo na priv albo na blogu. Pozdrawiam.

    28 cze 2020