Mur-Rozdział 10

     Świergot ptaków i ciepłe promienie słońca zbudziły mnie ze snu. Rozejrzałem się wokół, była to ta sama jaskinia, co wczoraj. Ja żyje? Jak to możliwe? Ostrożnie sprawdziłem każdy kawałek swojego ciała, koncentrując się na kroczu. Wszystko na swoim miejscu. Powinienem leżeć podziurawiony przez ostrze Kiry, które zmasakrowało ciało pełnymi gniewu uderzeniami. Mimo to nic mi nie jest...
A może to piekło przybrało łudzącą postać i lada moment zostane, poddany karze.
— Żyjesz, więc przestań być takim zdziwionym — rozległ się głos za mną.
— Więc czekałaś, aż się obudzę. Kończ to farsę, nie chce, by diabeł zbyt mocno rozgrzał kocioł ze smołą. — Zamknąłem oczy, oczekując śmiertelnego ciosu.
— Wstawaj, musimy ruszyć dalej. — Kopnęła mnie boleśnie w ramię. — No dobra, najpierw sprostujmy pewne sprawy, bo widzę, że bez tego nie będziemy kontynuować. To nie tak, że nic się nie stało. Nienawidzę cię z całego serca, głównie przez to, że byłeś zbyt brutalny, nawet jak na nasze standardy. Każdy z bestioludzi najpierw czeka na pełne uzdrowienie drugiego, nim zacznie się do niego dobierać. Ty za to byłeś całkowicie mokry od deszczu, ubabrany błotem i krwią, a w twoim spojrzeniu nie znalazłam dzikiego pożądania, tylko smutek i chłód. Gdybyś pragnął mnie, moglibyśmy tę zabawę pociągnąć dłużej w znacznie bardziej przyjemny sposób, niestety byłam tylko... Hm... Jak by to ująć, zabawką? Nie... Chwilowym kaprysem? Też za dobrze to brzmi. O wiem. Automatem. Niezbyt udane określenie, ale niech będzie. Lubie dzikość, brutalność, ale w ogniu pożądania, a nie w mrozie. Bestie z północy bywają cieplejsze od ciebie. Jest przynajmniej jeden plus, jesteś normalną istotą, skoro dobierasz się do drugiej, jedna zagwozdka mniej. I kończąc, kiedy ty spokojnie drzemałeś, mimo popełnienia strasznego czynu według mniemania twojej rasy, ja zajęłam się ciałami. Nie, nie zjadłam ich, z pomocą magii wrzuciłam do głębokiego rowu i zakopałam. — Skończywszy mówić, wyszła z jaskini. Jej wytłumaczenia nie rozwiały mego zdziwienia, być może tok myślenia bestioludzi jest zbyt daleki od ludzkiego, byśmy mogli się zrozumieć.
— Wiem, że mnie nienawidzisz, w sumie to nic nowego, ale dlaczego nadal żyje? Myślałem, że po takim czymś zechcesz mnie wykastrować — spytałem, siadając w bezpiecznej odległości.
— Świetna myśl, może zrobię to teraz? — Wyciągnęła nóż i zbliżyła go w stronę mojego krocza. — Już się tak nie bój, żartowałam.
— Ha ha, żaden facet nie będzie się śmiał, jeśli chodzi o możliwość utraty przyrodzenia. Na samą myśl zaczyna boleć — rzuciłem, chroniąc rękoma „cenny skarb”
— Przynajmniej jesteś zabawny. Dlaczego żyjesz? Sama nie wiem, w tamtym momencie chciałam wbić ci miecz minimalnie dziesięć razy, rozkoszując się każdym pchnięciem. Jednak najpierw chciałam zmyć ten brud w padającym deszczu. Na zewnątrz okazało się, że okolica zasłana jest trupami Inkwizycji. Normalnie powinieneś się cieszyć się z pozbycia wrogów, ty jednak byłeś, mówiąc ogólnie dziwny. Na dodatek do moich uszu dobiegła wasza wcześniejsza rozmowa. Padło imię Inferno i miano "Rzeźnik z południa". Zaciekawiło mnie to, więc oszczędziłam cię tylko i wyłącznie dlatego. Dodatkowo my, bestioludzie jesteśmy istotami praktycznymi, mimo wybuchowego temperamentu, cenimy sobie praktyczność. Emocję odłożyłam na bok, zemścić można się w każdej chwili, bądź co bądź jesteś dobrą ochroną i przewodnikiem. Nie chce mi się samej biegać po tym waszym dzikim świecie.
     Im dłużej z nią przebywam, tym coraz mniej ją pojmuję. Logika w jej przypadku zupełnie zawodzi albo nasze dwa światy są za bardzo od siebie oddalone.
— Więc kto to jest Inferno i dlaczego wzbudza w tobie zew krwi? Jesteś mi coś winien za zmarnowaną chwilę przyjemności i oszczędzenia ci życia.
Miała trochę racji, do muru daleko, więc jestem skazany na jej towarzystwo. Kto wie, może takie „otwarcie” dobrze mi zrobi?
— Niech ci będzie, ale to trochę potrwa. Urodziłem się w rodzinie mieszczańskiej, ojciec był bardzo dobrym rzemieślnikiem, a matka dawniej zajmowała się pracą najemnika. Miała wspaniałe umiejętności, które odziedziczyłem. Już od małego byłem nazywany geniuszem, pokonywałem większych od siebie w pojedynkach na miecze, trafiałem z muszkietu ze znacznej odległości, chłonąłem magię szybciej od kogokolwiek. Rodzice dumni ze mnie wydali całe oszczędności na wpisowe do najbardziej prestiżowej akademii w kraju. Instruktorzy śmiali się, że taki mały szkrab nie poradzi sobie, jednak zmienili zdanie, gdy po kolei dostawali ode mnie srogie lanie. Od razu przenieśli mnie do klasy dla zaawansowanych. Tam zaczął się mój dramat, „rówieśnicy” byli starsi o co najmniej pięć lat, patrzyli na mnie, jak na nieproszonego intruza, pupilka nauczycieli, członka niższej kasty, któremu jakimś cudem udało się dostać w ich szeregi. Wprawdzie nie uświadczyłem żadnego bezpośredniego nękania, w normalnych starciach pokonywałem każdego z nich, ale pogardliwe spojrzenia, obgadywania i inne podobne rzeczy wpędzały mnie w depresję. Myślałem, że dobrze być lepszym, jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna. — Przerwałem na chwilę, pociągając łyk wody z manierki.
— Powinieneś iść dalej, nie patrząc na boki. Oznaką słabości jest przejmowanie się innymi.
— W twoich ustach brzmi to łatwo, ale serce jest skomplikowanym tworem. Kontynuując, wreszcie któregoś roku przybył do nas uczeń, który odbywał praktyki za morzem. Wysoki blondas o błękitnych oczach, ulubieniec wszystkich. Zwali go Dante Inferno, wtedy wzbudził we mnie zainteresowanie swoją osobą, gdybym wiedział, jakim jest potworem, trzymałbym się od niego z daleka. Jak się pewnie domyślasz, zaprzyjaźniliśmy się, odczuwałem wtedy coś na miarę cudu. Jak to on szlachcic wysoko urodzony zadaję się z osobnikiem niższej warstwy? Pomagaliśmy sobie nawzajem, stając się nierozłączni. Wśród dziewczyn z akademii krążyła gejowska fantazja o naszej dwójce, z obrzydzeniem wspominaliśmy o tym miedzy sobą. Pierwszą rysę na jego idealnym wizerunku dostrzegłem, kiedy rozmawiał z dziewczyną. Pominę jej opis, bo to nie jest ważne, istotą tego jest to, że pozwolił się zaprosić na randkę. Nie było to niczym dziwnym, gdyby nie ustalenie tej samej daty, godziny, czy też lokalu z czterema innymi. Na miejscu zaczęła się kłótnia między tymi wszystkimi pięknościami, Dante niby próbował je uspokoić, jednak ja widziałem z trudem skrywany uśmieszek. Tak jakby cieszył się i zaplanował taki przebieg zdarzeń. Wtedy to zlekceważyłem, większego błędu nie mogłem popełnić. Kilka lat później ukończyliśmy akademię i zostaliśmy skierowani do tej samej jednostki w stopniu oficerskim. Jego prawdziwa osobowość zaczęła się ujawniać, posyłał swoich ludzi na najtrudniejsze misje, czerpiąc przyjemność z ich przerażenia. Prowadził intrygi, spiski i po trupach piął się po drabinie kariery wojskowej. W końcu powiedziałem dosyć i uniemożliwiłem wykonanie jednego z jego planów, skutecznie argumentując przed generałem. Pokłóciliśmy się po raz pierwszy od zaczęcia naszej znajomości. Wyśmiał moje starania o innych, tłumacząc, że powinniśmy myśleć tylko o sobie. Ciemność to jedyna droga, a ludzie są dwulicowi i niegodni zaufania. Odkrzyknąłem mu coś, ale już nie pamiętam co. Pożegnał mnie słowami, że sam zobaczę. Na następnym patrolu skierowałem się do chaty, gdzie zastałem zabitą matkę wraz z obejmującymi ją dziećmi. Cała trójka leżała w kałuży krwi, wszystko było pokryte szkarłatem. Usłyszałem hałas, więc odbezpieczyłem broń i złożyłem się do strzału. Z mroku wyszedł Dante, jego ubranie było przesiąknięte czerwienią, a w prawej dłoni trzymał nóż, z którego kapała rdzawa ciecz. Z szalonym uśmiechem podszedł do mnie i wręczył mi ostrze, krzycząc:Morderca! Morderca! Do środka wpadła reszta mojego oddziału, nim zdążyłem otworzyć usta, Inferno już przystąpił do działania, niezwykle kolorowo przedstawiając zmyślony przebieg sytuacji ze mną w roli sprawcy. Żołnierze nie czekali na tłumaczenia, ich uszy były wypełnione kłamstwami mojego przyjaciela. Zaczęli strzelać do mnie, trafili raz, trafili drugi i trzeci. Gdy już nie mogłem się ruszyć, ale żyłem, chwycili w dłonie miecze i dokończyli dzieła. W oczach, w których jeszcze nie tak dawno widziałem podziw i serdeczność była tylko nienawiść, ludzie, którym ufałem, z którymi walczyłem, piłem, jadłem i spałem, zabili mnie bez skrupułów, ufni w słowa szaleńca. Czekałem na koniec i na rozmowę z Boginią, jednak po obudzeniu znalazłem się na polanie, cały i zdrowy. Taka ma opowieść, mogła być bardziej barwna i szczegółowa, ale chciałem, byś zrozumiała sedno. — Skończyłem, ze zdziwieniem zauważając, że Kira nadal mnie słucha, bez śladu nudy, czy znużenia.
— Jeśli Dante Inferno jest Wielkim Inkwizytorem, to wiele wyjaśnia. Z twojej opowieści wynika, że może być niebezpiecznym człowiekiem. Dobrze wiedzieć, lepszy jest znajomy wróg, niż ukryty nieprzyjaciel. A teraz ruszaj dupę w troki. W takim tempie nigdy nie dotrzemy za mur.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Almach99

    Udal ci sie ten odcinek autorze. Poznalismy w koncu czesc historii pana Shadow. Ciekawi mnie te cudowne ocalenie z rak inkwizycji

    9 kwi 2019

  • Użytkownik krajew34

    @Almach99 dziękuję za wpadnięcie. :)

    9 kwi 2019

  • Użytkownik emeryt

    @krajew34. rozkręciłeś się z tym opowiadaniem i to w pozytywny sposób. Drogi Autorze, oby wszystkie muzy miały Ciebie cały czas w opiece. Pięknej pogody, oraz lekkich palców do pisania.

    4 kwi 2019

  • Użytkownik krajew34

    @emeryt muzy są kapryśne, miejmy nadzieję, że nie dostaną żadnych fochów. Dzięki, że wpadłeś.

    4 kwi 2019