Mur Zdrajca Ludzkości – Rozdział 3

Zmierzając w stronę chaty wodza, ciągle rozmyślałem nad wyprawą za mur. Czy miejsce, które kiedyś zwałem domem nadal nim jest? Czy stało się zupełnie obce, sentymentalne tylko w pamięci? Co krok ktoś mnie pozdrawiał z racji na moją rangę, lecz zupełnie nie próbowałem odpowiadać uśmiechem na twarzy, jak to zazwyczaj robiłem. Uzbrojenie moich bestioludzi było złem koniecznym, nie to, że im nie ufałem. Zrównując szanse, pozbawiłem tę rasę pewnego rodzaju bańki ochronnej. Ludzie na razie widzieli ich jako prymitywne, ale niezwykle biegłe w walce istoty. Nikt im intelektu nie odmawiał, no ale cóż... Wciąż były istotami niższej kategorii o wysokim stopniu ryzyka. Co zrobi człowiek, gdy zobaczy, że mają w dłoniach broń palną? Krucha równowaga oparta na terytorium i lenistwie rozpadnie się.  
     Z drugiej strony to tylko kwestia czasu, zważywszy na działania ekspansywne Inkwizycji. Mimo to czerwoni nie posiadają aż takie zdolności ofensywnych, owszem istnieją również oddziały specjalne, ale to nie siła, z którą można podbić nieprzyjacielską stronę. A może w tym rzecz? Przecież kiedyś spotkałem jedną jednostkę, mówiącą o jakieś specjalnej broni. Pacyfikują, ilu się da, kamuflując swój prawdziwy cel. Cholera, za dużo jak na moją głowę.
— Będziesz tak stał, czy w końcu wejdziesz?
Dopiero teraz uzmysłowiłem sobie, że zatrzymałem się w drzwiach.
— Wybacz, Frejo. Utonąłem w myślach. — Rzuciłem okiem na śpiącą Kordelię.
— Nic nowego, mężu — odpowiedziała krótko, wracając do ulubionej książki.
— Jeszcze śpi? — Usiadłem przy stole, wziąłem nóż do ręki i odkroiłem kawałek pachnącego chleba.
— Musiałam dać jej miksturę usypiającą. — westchnęła ciężko srebrnowłosa. — Po tym, jak wyszedłeś, a za tobą lwica, blond włosa zaczęła się rzucać i krzyczeć. Miałam zamiar ją obezwładnić, ale zauważyłam zamknięte oczy. Ta mikstura przydała się wielokrotnie podczas zadań dla Wiedźm.
— Mam nadzieję, że nie ma żadnych skutków ubocznych? — zapytałem, wiedząc, jak bestioludzie odnoszą się do życia innych.
— Chyba nie sądzisz, bym skrzywdziła osobę związaną z nami nicią przeznaczenia? Duchy bywają pełne zemsty, jeśli się uczyni wbrew ich woli. Pośpi do rana i tyle. — Uśmiechnęła się — Możesz wracać do swoich obowiązków, ja z nią zostanę. Będę miała wreszcie czas, by to przeczytać. — Wskazała na zapełniony książkami wielki regał.
— Chciałem ją zapytać o parę rzeczy... — I to tyle z mego błyskotliwego pomysłu, wymyślonego tuż przed chwilą. W końcu to Kordelia była dowódcą tamtego oddziału.
— Póki nie zaakceptuje swojego przeznaczenia i nie zrozumie, że tu jest jej dom, uzyskane odpowiedzi nie będą warte nawet zabitej muchy. Lekko zmieniła zdanie o nas, jednak nie powie wszystkiego, co wie. Wciąż jesteśmy paskudnymi potworami, a ty zdrajcą. Upłynie wiele dni, czy nawet miesięcy, nim skutecznie się zasymiluje. — Zamknęła opasły tom i spojrzała na mnie. — Porozmawiajmy o czymś innym. Razem z lwicą ustaliliśmy pewne fakty.
Zacząłem się intensywnie pocić. Jeśli dwie żony zawsze w sporze o byle pierdołę, dojdą do wspólnego wniosku, to zwykle nie prowadzi do niczego dobrego.
— Mam się bać? — spytałem ostrożnie.
— A masz coś na sumieniu? — odpowiedziała. — A tak naprawdę, obie stwierdziliśmy, że pora, byś odwiedził szamana w sprawie złego ducha.
— Złego ducha?
— Nie udawaj głupiego. Mówimy o tym, który w przeszłości parę razy napełnił cię okrucieństwem i złem. Wprawdzie jak na razie jesteś w stanie go zwalczać, to jednak nie można go lekceważyć.
— Skąd... — Jakim cudem zauważyła tak skrywaną przeze mnie rzecz? Nikomu nie mówiłem o obecności demona w mojej duszy.
— Powtórzę się jeszcze raz, jestem Srebrną Wiedźmą, wojowniczką z wilczego plemienia. Od małego uczulano nas na duchy i sprawy z nimi związanymi. Potrafię też wyczuć złą ingerencję w duszy, w końcu wiele razy Wiedźmy stawały się sędziami. Musiały oprzeć swój osąd na świadomym czynie oraz na wymuszonym. Od ciebie poczułam złowrogą energię, lecz nie na tyle, by mówić tu o złym duchu. Dopiero niedawno po kolejnej kłótni z lwicą, temat zszedł na przeszłość... Dalej możesz się domyślić. — Usiadła naprzeciwko i ponownie na mnie spojrzała. — Sprawa jest poważna, zresztą widzę, że Silva już idzie. Wszystko ci wyjaśni.
— Muszę zebrać zgromadzenie plemienne... — Jak zwykle byłem bezsilny wobec żon. Mogłem walczyć z przerażającymi wrogami, mogłem spierać się z największymi cwaniakami, ale te dwie niemal doszczętnie niszczyły wszelki mój opór.
— Wystarczy użyć, jako posłańca któregoś z dzieci. Rytuał wypędzenia nie wymaga wiele czasu, a zebranie całego zgromadzenia też trochę potrwa.
— Jest i wódz! — krzyknął nasz szaman, wchodząc do środka. Ubrania z roślin, kwiaty wplecione w przydługie włosy... Działał mi na nerwy wieloma rzeczami, ale z racji jego umiejętności, przymykałem na to oko.
— Niech zgadnę, wszystko przygotowałeś na rytuał? — rzuciłem niechętnie.
— Z takimi zdolnościami proroczymi mógłby wódz zostać szamanem. — Zażartował, zjadając ostatni kawałek chleba na stole. — Wystarczy, byśmy udali się do mojego domu i możemy zaczynać.
     Cicho jęknąłem, na myśl, że muszę iść do tej jego lepianki z błota i traw, przepełnionej dziwnymi zapachami ziół oraz wiecznie ciemnej, rozświetlanej tylko mizernym ogniskiem. Jakim cudem ten „okazały” twór jeszcze nie poszedł z dymem, a robactwo nie urzędowało w nim w najlepsze? Sam nie wiem, strzelałbym, że to zasługa jakiegoś zielska.
     Jak skazaniec, idący na ścięcie, ruszyłem za „zielonym”, nie wiedząc, czego się spodziewać po tych hokus-pokus tutejszych "ludzi". Żyłem z nimi już dość długo, ale nadal w pełni nie poznałem ich wszystkich zwyczajów i obrzędów. To tak, jakbym płynął rzeką, tylko po to, by znaleźć się w morzu. A z morza do oceanu. Nie starczy mi życia, by to wszystko pojąć. Trochę nam zajęło, dojście do chatki szamana. Jako zgromadzenie uznaliśmy, że musi mieszkać przy niepalnym ogrodzeniu wioski. Wszak wszelkie możliwe budynki przebudowaliśmy na ceglane i kamienne, ale lepiej dmuchać na zimne, a lepianka Silvy aż się prosi o ogień.
     Wreszcie me oczy ujrzały tę dziwną budowlę, która z daleka przypominała małe, ziemne wzgórze, albo jak to złośliwi mówili, ogromną kupę kompostu. Ja nazywałem to po prostu lepianką. Szaman odsłonił wejście z jakiś grubych pnączy, ukazując piekielne ciemności z jednym święcącym na środku punkcikiem. Tam właśnie ruszyłem, modląc się do Bogini, bym na nic nie wpadł po drodze. Usiadłem na miękkiej trawie, służącej jako podłogę, dotykając jednocześnie coś śliskiego i mokrego. Skupiłem swe zmysły na ognisku, tylko po to, by nie myśleć o swym otoczeniu. Może siedziałem wśród węży albo innych gadów? W końcu nasz znachor uwielbiał wszystkie zwierzęta, z naciskiem na pierwsze słowo.
— Zanim zaczniemy, muszę cię ostrzec. Z każdym wypędzeniem wiąże się ryzyko. — Wyłonił się jak upiór z mroku. Nie rozświetlił wnętrza z jednego prostego powodu. Lubił straszyć innych za pomocą ciemności i tego, co skrywała.
— Coś w stylu, że demon może wrócić, że jakieś jego resztki zostaną i mogą na mnie oddziaływać?
— To nie bajka z jednej z waszych ludzkich ksiąg, wodzu. — Uśmiechnął się święcącymi zębami. — Gdy tylko zły duch pojawia się w duszy, minimalnie łączy swe istnienie z duszą i wraz z czasem pożera ją, wypełniając pustkę swym bytem. Dlatego te stworzenia są gorsze od pasożytów, nie tylko żerują na innych, ale też zamieniają nosicieli w członków swej rasy. Im lepsze połączenie, tym wypędzenie niesie ze sobą tyle samo ryzyka. To tak, jakby złączyć ze sobą ściśle dwa składniki, a następnie próbować oddzielić jeden od drugiego...
— Zrozumiałem aluzję. Oprócz utraty życia istnieją inne znaczące skutki uboczne?
— Możesz utracić część duszy, w tym wypadku poczujesz się wyczerpany psychicznie, ale w końcu wrócisz do zdrowia. Druga możliwość to zbyt wielka utrata tego, co w pierwszej. Stajesz się pustą skorupą, niezdolną do niczego więcej, prócz ślinienia się. Giniesz tylko wtedy, gdy zostajesz w pełni demonem, a otoczenie ulega strachowi, po czym odrąbuje ci głowę. Tak, jak widzisz, połączenie z demonem nie oznacza utraty życia. Kontynuujemy, czy wodza obleciał strach?
— Gdybym był wrednym, starym wodzem za twoją zuchwałość pozbawiłbym cię głowy — rzuciłem żartobliwie.
— Gdyby wódz, nie był tym samym wodzem, co teraz, na pewno ja nie zostałbym szamanem wioski. — Ponownie błysnęły jego zęby.
— Dobra żartownisiu, co mam robić? — spytałem, lekko niepewny dalszych kroków.
— Po prostu połóż się i nic więcej.
     Rzuciłem okiem na ciemność za mną, te śliskie przedmioty, dotykające moich pleców, nie zachęcały do uczynienia tego, co chciał Silva. „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”, to pomyślawszy, uczyniłem według wcześniejszych poleceń.

krajew34

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i przygodowe, użył 1642 słów i 9449 znaków. Tagi: #fantastyka #fantasy #magia #przygodowe #Mur

3 komentarze

 
  • Almach99

    Boje sie tego "wypedzania"

    17 kwi 2020

  • krajew34

    @Almach99 dzięki za wizytę

    17 kwi 2020

  • emeryt

    Dziękuję za to co wrzuciłeś dla nas. Teraz będę z niecierpliwością czekał na ciąg dalszy. przesyłam najserdeczniejsze pozdrowienia.

    1 lis 2019

  • krajew34

    @emeryt tak, jak pisałem  dzisiaj albo jutro jeszcze  coś  wrzucę.  ;)

    1 lis 2019

  • krajew34

    Miłej lektury, na razie wrzuciłem 3 rozdziały. :) Reszta (pozostały 4) później.

    1 lis 2019