Vive la F... - Stern. (dodatek - cz. 6, ostatnia)

Vive la F... - Stern. (dodatek - cz. 6, ostatnia)-Mam z tobą problem, Keller. – prowadząc skutą Cathrine długim korytarzem, Irlandczyk w końcu się odezwał. Musiał trzymać ją za ramię, gdyż opaska na oczach skutecznie uniemożliwiała płynny ruch. Jego intencją nie było utajnienie drogi, lecz przesłonięcie jej oczu. Pełnego ufności, wręcz oddania wzroku, kiedy bez sprzeciwu podawała mu dłonie do zatrzaśnięcia kajdanek. Nie ogarniał tych zmian. Ale nasunęło mu się pewne skojarzenie. "Taki taniec. Foxtrot” – pomyślał. Bieg lisa. Gdy myślał, że już ją urobił i w nagrodę stawał się delikatniejszy – atakowała bez powodu. Gdy nastawiał się na opór wobec brutalności – przyjmowała wszystko z wdzięcznością. Zbijała z tropu, kluczyła, zmieniała emocje jak rękawiczki. Grała na czas, odwracała role. Ale teraz przegięła. I nie ważne, że nie było świadków jego kolejnego upokorzenia. Nieznośne było to, że ona była tego świadoma. Będąc na z góry przegranej pozycji, postawiła wszystko na jedną kartę. I wygrała tą bitwę. Wiedziała o tym.
Dla Irlandczyka jedynym wyjściem pozostał powrót do starych, sprawdzonych sposobów. "Wyzbądź się emocji. Działaj metodycznie.” – podpowiadał głos rozsądku. Ale żeby go posłuchać, najpierw musiał pozbawić Cathrine możliwości przekazywania emocji. Grania mową ciała, wyrazem twarzy, spojrzeniem. Stąd opaska na oczach. I skute dłonie.
Szła posłusznie, spokojnie. Oddychała miarowo. Nie wierzył, że się nie boi. Że nie wie, co ją czeka. A jednak szła ufnie, prowadzona jak baranek na rzeź. To zawierzenie, złożenie losu w jego ręce - irytowało. Wytrącało z równowagi. Nie do tego był przyzwyczajony.  
-Mam problem, ale, spokojnie, wiem jak go rozwiązać. – metalowe drzwi otworzyły się z hukiem. Keller poczuła, że znów są w hangarze.  
Po przejściu pewnej odległości zorientowała się, że ponownie stoją przy filarze. Kopnięty w bok materac zaszurał po podłodze, a ucisk kajdanek nagle zniknął.  
-Rozbierz się! Zostaw bieliznę. Podoba mi się.  
Keller po omacku rozpięła koszulę, zdjęła spodnie. Po wykonaniu zadania, w oczekiwaniu na dalsze rozkazy stanęła posłusznie, nawet nie próbując dotknąć opaski. Czuła na sobie wzrok Irlandczyka. Mężczyzna zauważył trzęsące się wargi.  
"A jednak się boisz…” – uśmiechnął się sam do siebie.
-Stań przodem do słupa. Bliżej. Dobrze. Ręce.  
Ponownie skuł obie dłonie z przodu..  
-Teraz to właściwie ty masz problem. - O’Connor pociągnął skute nadgarstki w górę. Kiedy przytraczał kajdanki do zwisającego wzdłuż słupa łańcucha, Keller posłusznie trzymała ręce w górze, jakby ułatwiając mu zadanie. Prawie przytuliła się do grubego filaru. Poczuła chłód żelaza na całej długości ciała.
– A wiesz dlaczego?  
Nagle opaska z oczu przesunęła się na usta. O’Connor zacisnął ją mocniej na karku.
-Couse I don’t want your fucking password anymore!  
Stanął z tyłu za Keller, tak że nawet gdyby odwróciła głowę, nie byłaby w stanie dostrzec co robi. Usłyszała odgłos odpinanej metalowej klamry paska. Zaczęła w panice łapać powietrze.
"Nie. To niemożliwe. To by było zbyt trywialne. Nie!”- spięła się i instynktownie zacisnęła kolana.  
Przeszedł ją dreszcz przerażenia, gdy szorstkie opuszki palców musnęły gładką skórę nad biodrem.  
-No… - mężczyzna kiwnął głową z uznaniem. -Blackmountain się wkurzy!  
Irlandczyk zrobił krok w tył.  
Nowy dźwięk, uderzenie o siebie dwóch połówek skórzanego paska, wdarł się w umysł jak nóż.  
O’Connor wziął porządny zamach.  
Pierwsze uderzenie rozwiało wszelkie wątpliwości Keller.  
Stłumiony kneblem krzyk bólu rozlał się po opuszczonej przestrzeni. Ciało kobiety przeszył dreszcz. Bezwiednie naprężyła się, przywarła do słupa, by po chwili opaść bez sił, trzymana jedynie przez łańcuch.  
Z całych sił wgryzła się w brudny kawałek szmaty. Nie zapanowała nad łzami. Złapała kilka urywanych oddechów, gdy świst powietrza wyprzedził powtórkę. Uderzenie rzuciło nią o słup. Knebel nie utrzymał jej rozpaczy. Hangar ponownie wypełnił się szlochem.  
-Nie!!!  
Materiał przekazał dalej jedynie nieodgadnione zawodzenie. Nikt nie usłyszał protestu.  
O’Connor jednak zatrzymał się na chwilę. Ale tylko po to by dobrze usłyszała, co miał jej do przekazania.  
- Po co ci to było, Keller?
Zamachnął się. Kolejna, szeroka, czerwona pręga błyskawicznie wykwitła na białych plecach.
-Mogłaś tego uniknąć.  
Kolejne uderzenie zwaliłoby z nóg, gdyby nie fakt, że Cathrine już prawie na nich nie stała.
-Mogłaś współpracować. Tak świetnie ci szło na początku.
O’Connor przypomniał sobie, jak posłusznie podawała broń z ziemi. Dał się zwieść, że poszło tak łatwo. Wkurzony, zagryzł wargę.
Ręka poszybowała jeszcze szybciej.
Plecy Cathrine ponownie przeszył dreszcz. Szarpnięty łańcuch zadźwięczał w akompaniamencie stłumionego krzyku.  
Irlandczyk zatrzymał się na chwilę. Wierzchem dłoni starł pot z czoła. Obszedł słup, z satysfakcją przyglądając się efektom swoich działań.  
-Skąd to przekonanie, że dasz radę? Moja droga Cathrine, myślisz, że jesteś pierwsza? Wszyscy się poddają! Z tobą nie będzie inaczej. Kwestia czasu. – O’Connor upajał się chwilą. –Mogłaś mi go zaoszczędzić. A sobie bólu i poniżenia.  
-Wystarczyło podać jedno.. małe… słowo… - wycedził przez zęby mężczyzna. Wziął głęboki oddech, cofnął rękę maksymalnie do tyłu. Skórzany pas ze świstem przeciął powietrze.
"Stern!!!” – Keller usłyszała wrzask we własnej głowie. "Das ist ein Stern!”
-Stern!!!- krzyknęła bezwiednie przy kolejnym uderzeniu, ale knebel i spazmatyczny szloch zmieniły przekaz w skowyt bólu. Plecy paliły ją żywym ogniem. Czuła wybrzuszającą się, każdą kolejną szramę, kolejne pęknięcie naskórka.  
-Co mówisz? Nie rozumiem! – stwierdził z ironią. – Trzeba było mówić wcześniej! Ale nie! Ty wolałaś pokazać pazurki!
Kolejne uderzenie było jeszcze mocniejsze, jeśli to w ogóle było możliwe.  
-To była twoja decyzja! I co teraz z tego masz, suko? Widzisz do czego mnie zmuszasz! Sama jesteś sobie winna!
Naprężone uderzeniem ciało raz po raz opadało bez sił, utrzymywane w pionie jedynie metalowymi więzami.  
-Gdzie teraz jest twój Blackmountain? – O’Connor zaśmiał się sarkastycznie.  
"Wytrzymasz.” – Keller usłyszała Sebastiana.  
"Tylko po co? Po co to wszystko?”  
"Teraz o tym nie myśl. Dasz radę. Wytrzymasz.”
Wsparta o słup, spostrzegła, że pomimo krzyku po każdym uderzeniu, przestała oczekiwać na kolejne. Przestała je liczyć. Po prostu się pojawiały.  
"Neunundneunzig. Ninety nine. Quatre vingt dix neuf.”
"Achtundneunzig. Ninety eight. Quatre vingt dix huit.”  
"Siebenundneunzig. Ninety seven. Quatre vingt dix sept.”
"Skup się na czymś. Policz od stu. We wszystkich językach jakie znasz. Oddaj ciało, ale zajmij czymś umysł. Oddychaj.”
"Eins.”  
Keller przełknęła ślinę. Czuła jak odpływa, powoli traci świadomość tego co się z nią dzieje.  
Usta, jakby należąc do kogoś innego, na przemian wykrzywiały się w grymasie bólu, bezwiednie wykrzykiwały zniekształcone błagania, by przestać, a po chwili ustępowały miejsca zębom rozszarpującym knebel.  
Prawdziwy głos panował w środku. Na chłodno zaczął analizować sytuację.  
Niektórzy każą głośno odliczać uderzenia. Wtedy przynajmniej wiadomo, ile ich będzie.
"O’Connor, tu będzie tyle, ile ty zechcesz. Ja nawet nie mam jak powiedzieć dość. Dla ciebie to nie zabawa. Nie szkolenie. Dla ciebie to czysta satysfakcja. Teraz tylko ty decydujesz.”  
To zdrowy rozsądek przesądził o tym, by zniknąć. Odpłynąć. Przekroczyć granicę.
Resztką sił chwyciła za łańcuch nad kajdankami. Naprężyła ciało. Maksymalnie odsunęła się od słupa. Wstrzymała oddech. Kolejny cios w plecy rzucił nią na twardy metal. Ostatnie co zapamiętała to głuche, zamierzone uderzenie splotu słonecznego o żelazny filar. Straciła przytomność.  
********************

Było zimno, ciasno i wszystko się trzęsło. Keller, nadal w samej bieliźnie, próbowała wyprostować ręce i nogi, ale wąska przestrzeń skutecznie jej to uniemożliwiała. Podobnie jak założone z tyłu kajdanki. Mrugnęła kilka razy, łapiąc orientację w ciemnej przestrzeni. Charakterystyczny ruch podłoża przywołał ma myśl tylko jedno skojarzenie – była w bagażniku jadącego samochodu. Oprócz niewygody doskwierał jej też piekący ból na plecach, ale nie na tyle duży, by ocenić go jako świeży. Delikatnie opuszkami palców dotknęła uszkodzonej skóry. Rany zdążyły się już zasklepić.  
"Jak długo byłam nieprzytomna?” pomyślała i próbowała ocenić porę dnia. Przez szparę w klapie bagażnika dostrzegła przełamaną pojedynczymi promieniami światła ciemność. Nastawał wschód słońca. Lub ponownie zmierzch.  
Nagle samochód przyhamował, a coś długiego i metalowego boleśnie wbiło się z kręgosłup. Skutymi z tyłu dłońmi wymacała rozpoznawalny kształt. "Łopata!” – zesztywniała ze strachu i nagle uświadomiła sobie docierający do nozdrzy zapach lasu.  
"Nie!” – krzyknęła w myślach. Z ulgą stwierdziła, że nie ma już knebla w ustach. Zawahała się czy krzyknąć do kierowcy, że wróciła do żywych. Postanowiła najpierw sprawdzić, kto nim jest.  
Światło latarki skutecznie oślepiło widok z otwieranego bagażnika. Dwaj muskularni mężczyźni wyciągnęli Cathrine za ramiona. Nie zauważyła nikogo więcej. Początkowo ucieszyła się, że nie wzięli jej za martwą i nie przyjechali z zamiarem zakopania. Świadomość po co są w lesie dotarła gdy postawili ją na skraju świeżo rozgrzebanej ziemi.  
-Nie! Nie! Błagam! Nie musicie tego robić. – krzyknęła, a wiatr poniósł słowa między pozbawione liści drzewa.  
-Tym razem musimy. A nawet bardzo chcemy. – zarechotał jeden z nich, a drugi skoczył do płytkiej dziury i uderzeniem szpadla próbował ją pogłębić.  
-Szefie, ziemia jest zamarznięta. – pojrzał na kogoś, stojącego za plecami Keller. - Pieprzę taką robotę. Niech sama kopie.  
Wbił łopatę w lód i  wyszedł z dołka. Na czyjś rozkaz jego kolega zdjął kajdanki z rąk Cathrine. Z ulgą zaczęła rozmasowywać bolące nadgarstki, gdy poczuła na potylicy metal broni.  
-Kop! – O’Connor przeładował pistolet.  
Keller przełknęła ślinę i powoli odwróciła się przodem do Irlandczyka. Teraz lufa bezpośrednio dotykała czoła.  
-Nie. – odpowiedziała spokojnie patrząc mu prosto w oczy. – Obojętne mi na jakiej głębokości będę leżeć.  
-A nie obojętne czy w ogóle? – zaśmiał się nerwowo. Ironia wykrzywiła przystojną twarz. – Wróciłaś do gry, Keller. Podaj hasło.
Stała w milczeniu, bez ruchu. Nie czując bólu ani podmuchów lodowatego wiatru, pustym wzrokiem patrzyła wprost na oprawcę.  
-Już się nie boję. Strzelaj. - odpowiedziała spokojnie.  
Irlandczyk zmrużył oczy. Nacisnął lufą na odsłonięte czoło, pozostawiając na nim czerwoną otoczkę.  
-Hasło, Keller!
-Strzelaj. – powoli uniosła obie ręce. Położyła je na dłoni trzymającej pistolet. Przycisnęła mocniej do czoła. Oplotła palcami spust.  
-No strzelaj! - krzyknęła ponaglająco.  
Na moment palce mężczyzny zadrżały, ale już po chwili nie czuł w nich pistoletu. Jednym zwinnym ruchem Keller wykręciła mu go z ręki.  
O’Connor podniósł szybko dłonie i zrobił krok do tyłu. Strażnicy złapali się za swoje kabury, ale Keller pohamowała ich, mierząc po kolei do każdego. Zakończyła na Irlandczyku.
-Wiesz, dlaczego wtedy nie użyłam twojej broni. Bo mi ją dałeś. A wiedziałam, że kiedyś sama sobie ją wezmę.  
-Cathrine… - mężczyzna spokojnym głosem zaczął negocjacje.  
Keller pokręciła głową.
-Koniec, Mickey. – przyłożyła broń do własnej skroni. – Kończę grę.
-Keller! – znajomy głos z cienia przywołał ją do porządku. – Odłóż to.  
Cathrine spojrzała w ciemność. Wiedziała dobrze, kto może obserwować wszystko z boku. Wszędzie poznałaby ten głos.  
-O’Connor… - wycelowała ponownie w Irlandczyka. – Sam sobie kop!
Rzuciła pistolet na dno świeżo rozkopanej dziury. W samej bieliźnie, boso ruszyła po leśnej ścieżce w stronę samochodu.  
Na klapie bagażnika leżała pozostawiona przez Irlandczyka wojskowa kurtka. Keller ubrała ją, przesunęła palcami po białej naszywce na ramieniu.
-Stern! Mówiłam ci, że hasło to ty. Trzeba było słuchać! – krzyknęła do osłupiałego mężczyzny i podeszła do drzwi kierowcy.  
Blackmountain wyszedł z cienia. Zaśmiał się głośno. W półmroku zajaśniał żar odpalanego papierosa. Sebastian z satysfakcją zaciągnął się dymem.  
-Poruczniku O’Connor! - krzyknął do Irlandczyka. - Pozwól mi przedstawić - to właśnie Cathrine Keller. I lepiej pośpiesz dupę, bo jeszcze nas tu zostawi!

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2284 słów i 13189 znaków, zaktualizowała 3 sty 2019. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #przesłuchanie

1 komentarz

 
  • Somebody

    Skończyłam. Teraz znowu pozostaje czekać cierpliwie na kolejne nowości od ciebie.

    20 gru 2018

  • angie

    @Somebody Nie będzie nowości, tylko kontynuacja głównego wątku. A jak dodatek? W sumie nie wyszedł zbyt ostry.

    20 gru 2018

  • Somebody

    @angie Ostry może nieszczególnie, za to dobrze doprawiony na pewno  :)

    20 gru 2018