Vive la F... - cz. 50. What a meeting!

Vive la F... - cz. 50. What a meeting!-Ten. Ten. I ten. – Keller wskazała palcem kilka zdjęć.  
– Ten jest wasz. – odsunęła zdjęcia na bok. -Podsunęliście mi go na podpuchę. – rzuciła okiem na oficera. - O! I jeszcze ten.
Wyprostowała się na krześle. Założyła nogę na nogę.
-Na co możemy liczyć? – zapytał roztropnie Obersturmpführer, opierając się wygodnie po drugiej stronie stołu.

Keller wyciągnęła elegancką papierośnicę, a stojący obok żołnierz natychmiast podał jej ognia.
-Na wszystko. Nazwiska, stopnie, powiązania. I plany kolejnych akcji. – wypuściła powoli powietrze z płuc. Zza obłoczka dymu dostrzegła nieznaczny uśmiech oficera Gestapo.  
-Czego pani życzy sobie w zamian? – spojrzał przenikliwie.


Keller otworzyła oczy. "Cholera. Znowu.” Powtarzał się od kilku dni. Sen, który nie pozwalał spać. Ale co gorsza - nie przerażał.  

Średnio wierzyła w przeczucie, w przewidywanie przyszłości. Ale wierzyła w sny. A raczej, jako naukowiec, wiedziała, że są projekcją przeżytych zdarzeń, nieuświadomionych lęków i pragnień, niewypowiedzianych potrzeb. Nie były wróżeniem z fusów. Były tworem aktywności mózgu. Niekontrolowanymi myślami, przychodzącymi wraz fazą REM. Czasem – gotową odpowiedzią.

"W tej branży nie ma przypadków” – z tą myślą przygotowała po śniadaniu elegancką sukienkę, która teraz nieznacznie mięła się w kontakcie z oparciem parkowej ławki. Był słoneczny, przyjemny, choć poniedziałkowy poranek. Do budynku po drugiej stronie ulicy co rusz wchodzili postawni oficerowie, szlaban podnosił się raz po raz wpuszczając eleganckie samochody. Nad całością spektaklu powiewały dwie czerwono- białe flagi z czarnym krzyżem o złamanych ramionach.

"Sprawdzenie i ewentualne wyczyszczenie kartoteki” – układała w myślach swoje potrzeby. Kilkukrotne kontrole dokumentów na ulicy nie dawały jednoznacznej odpowiedzi, czy gestapo nadal interesuje się jej powiązaniem ze śmiercią Wernera. Jedyną możliwością, żeby się o tym przekonać było samodzielne zgłoszenie się na posterunek, obarczone ryzykiem zostania tam już na stałe. Chyba, że znalazłby ktoś, kto mógłby to dla niej sprawdzić. Ktoś na tyle wpływowy, by, jeśli zaszłaby taka potrzeba, dodatkowo wyciągnąć ją z kłopotów.

Kolejną sprawą było dokończenie transakcji sprzedaży berlińskiego domu, a właściwie – wypłaty pieniędzy z konta. Nie chciała ryzykować wizyty w banku, bez pewności, że nie zostanie w nim zatrzymana na podstawie listu gończego. Konkretna suma, która pozwoliłaby na nowo ułożyć sobie życie, cały czas pozostawała poza zasięgiem Keller. W tym przypadku pieniądze były kluczem do uwolnienia się od coraz bardziej komplikującej się rzeczywistości u boku Blackmountaina.
Jednym słowem potrzebowała kogokolwiek. Rzuciła okiem znad porannej gazety. Obniżyła ją nieco, by lepiej widzieć otwierające się główne drzwi.  

"Może to pracuje tu ktoś z willi Saint Antoinne.” – zapytała samą siebie, przypominając sobie twarze i nazwiska sprzed paru miesięcy. "Może jakiś dawny znajomy Hansa, jeszcze z Berlina”. – liczyła na łut szczęścia. Zdeterminowana ostatnim rozwojem wydarzeń, była przygotowana na wielokrotny wymuszony odpoczynek na ławce na skraju parku. Z nadzieją, że ludzie Adlera śpią po niedzielnym imprezowaniu, zamiast łazić za nią od rana. Ostatnio wciąż odnosiła takie wrażenie.  

Majowe słońce było już całkiem wysoko, gdy nieznaczny cień przesłonił ogrzaną twarz Keller.
-Cathrine?! Cathrine! – przystojny, opalony mężczyzna najpierw przeszedł obok ławki, następnie jak rasowy Anglik flegmatycznie zatrzymał się w pół kroku, by od razu dać wyraz swojemu zaskoczeniu pomieszanemu z entuzjazmem niegodnym Brytyjczyka – Cathrine! Co ty tu robisz?!
-Olivier! Cóż za przypadek. – uśmiechnęła się do starego znajomego z Deauville.  
"Londoner. Ależ mam dzisiaj szczęście.” – lekko przygryzła wargę.
-Co ty tu robisz? – powtórzył, jakby też wiedział, że w tej branży nie ma przypadków. –Czekasz na Blackmountaina?  
-Już nie. – uśmiechnęła się uroczo, mrużąc oczy pod słońce.
-To zapraszam na kawę! Mamy sporo do nadrobienia!


Chwilę później pochylając się nad spóźnionym śniadaniem, latte i croissantem, próbowała wybadać przydatność Oliviera, równocześnie nie zdradzając się zbyt wcześnie z własną sytuacją.  
-Jesteś tu z Blackmountainem?
-Proszę, nie przypominaj mi o tym człowieku. Zresztą czy to ważne? – odpowiedziała wymijająco. - Jak widzisz, udało mi się uwolnić z Deauville, chociaż szczerze mówiąc tu w Paryżu też mam kilka …hmmm… spraw wymagających rozwiązania… - Cathirne zawieszając głos, nieelegancko oblizała łyżeczkę z kawowej pianki. Równie nieelegancko wpatrywała się w Oliviera.
-Masz na myśli kłopoty? – zaśmiał się mężczyzna. – Świetnie się składa. Jestem specjalistą od kłopotów. – mrugnął. – To znaczy od pozbywania się kłopotów.  
Zdawało się, ze dobry humor nigdy go nie opuszcza.  
-To tak właściwie, co tutaj robisz? – Keller badała grunt przed wyłożeniem kart na stół.  
Olivier uśmiechnął się tajemniczo.
-Zależy, co komu potrzeba.  
-Wyszedłeś z kwatery gestapo... – zaryzykowała blefem. Nie widziała tego, a jednak czuła, że nie był w tej okolicy przypadkiem.  
Olivier nie zmieszał się, ale jednak odciągał z odpowiedzią.
-Och, moja droga…
-…Wallis. – dokończyła szeptem, pochylając w kierunku mężczyzny. Ani na chwilę nie spuszczała z niego wzroku.  

Hunt rozejrzał się po sąsiednich stolikach. Nie licząc starszego mężczyzny, czytającego "Francuskiego Kuriera”, byli praktycznie sami. Dla pracujących i walczących to nie była pora na kawiarnię.  

-Ok. – po chwili ciszy uszanowała, że nie daje się zbyt łatwo wypuścić. – Potrzebuję tylko … sprawdzić to.  

Wyciągnęła niemieckie dokumenty. Prawie z zachwytem wziął do ręku bordową książeczkę z nadrukowanym orłem.  

-Wyglądają na prawdziwe!
-Bo … są! - powstrzymała się od przeklnięcia. Miała świadomość, że przy Blackmountainie stała się mało elegancka. – Daję ci je, bo to mój prawdziwy dowód. Ufam ci, Olivier…

Zawiesiła głos. "Boże, nie pozwól mi tego żałować!” – przemknęło przez myśl.

-Wierzę, że jesteś w stanie sprawdzić sprawę Wernera.  
-Tego Karla Wernera? Sturmbannführera Karla Wernera?
-Tak. Był moim przyjacielem. Ale chyba ktoś chce mnie wrobić w zamach na niego.

Nadinterpretacja zdarzeń pomogła ukryć niewygodny fakt dalszego utrzymywania kontaktu z Blackmountainem.  

Olivier zastukał kantem okładki dokumentu blat stołu.

-Myślę, że to jestem w stanie dla ciebie zrobić. Szczerze mówiąc, czuję, że jestem ci coś winien…
- Mówisz o kwaterze? Nie przejmuj się… Było minęło.  

Cathrine nie dała po sobie poznać, że wspomnienie odmowy pomocy w ucieczce z piekła wciąż bolało. Jednak postanowiła wykorzystać chwilę słabości mężczyzny.

-Ale jest jeszcze coś. – zaczęła wyjaśnienia, ograniczając się do niezbędnych mu informacji.
-Mam dokończyć transakcję i wypłacić twoje pieniądze z banku? – Olivier nie był pewny czy do końca zrozumiał prośbę.  
-Dokładnie tak. Trzy miliony marek. – Keller musiała wyglądać na bardzo poważną i zdeterminowaną, gdyż mina Hunta nie wskazywała na podejrzenie zasadzki, lecz niedowierzanie w ogrom zaufania, jaki w nim pokładała.
- Olivier… Nie mam kogo poprosić o pomoc. – dodała, zresztą zgodnie z prawdą. – Wiem jak to brzmi i wiem, że właśnie proszę prawie obcego człowieka. Ale ty niczym nie ryzykujesz. Ja – wszystkim.
Mężczyzna szybko odzyskał rezon.  
-Wiesz, ryzyko zawsze jakieś jest… - zaśmiał się, jakby flirtował. - Najczęściej nieuświadomione.
-Ok, ile?
-Proszę? – do uśmiechu dołączyło zdziwienie. -Nie, no coś ty… Nie o to chodzi…
-Ile?
-Standardowo. Dziesięć procent.
-Deal.

**************

Sprawy nabrały tempa. Kiedy po kilku godzinach spotkali się ponownie, Olivier nie miał zbyt dobrych wieści.

-Faktycznie, twoje nazwisko przewija się w aktach sprawy. Kilka osób chciałoby z tobą poważnie porozmawiać, ale podobno przepadłaś jak kamień w wodę. Zupełnie jakbyś zginęła w tym zamachu… - Olivier spoważniał. Przyglądał się Cathrine, próbując wybadać, czego jeszcze mu nie powiedziała.

Keller, oparta ścianę przypadkowego budynku, wyciągnęła paczkę papierosów. Nienawidziła faktu, że po kilku latach wróciła do nałogu.

-Sprawa jednak z czasem nieco przycichła. Nie widzę większego problemu, by całkowicie wymazać z niej informację o tobie. Potrzebuję tylko trochę czasu.

Cathrine wypuściła dym z płuc. Machinalnie dyskretnie rozejrzała się dookoła.  

-A niestety tego nie mamy. – skupił na sobie jej uwagę. – W sobotę wyjeżdżam do Vichy, a stamtąd do na Lazurowe Wybrzeże. Do Nicei.  
-Co zdążymy zrobić? – nie mogąc zapanować nad przyspieszonym biciem serca, próbowała przynajmniej uspokoić oddech. Plan zaczął się sypać.
-Mam znajomego prawnika. Podpiszesz pełnomocnictwo na zakończenie transakcji sprzedaży domu i wypłatę pieniędzy z konta. Jeśli dopniemy wszystko na czas, pod koniec tygodnia będziesz miała niezłą fortunę.
Keller nie była w nastroju do żartów. "Pełnomocnictwo wypłaty pieniędzy. Kurwa! Ryzykuję wszystkim.” - wzięła głęboki oddech.
-Dobra... chodźmy do niego. – przydeptała niedopałek papierosa.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1576 słów i 9657 znaków, zaktualizowała 26 gru 2018. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

1 komentarz

 
  • Somebody

    Ciekawe, co ta kobietka wymyśliła. Nie daj długo czekać autorko  :przytul:

    26 gru 2018

  • angie

    @Somebody Powoli dopełnia się przeznaczenie :) A teraz jest tworzone na bieżąco, to trochę schodzi. Cieszę, się, że wciągnęło. :)

    26 gru 2018