Vive la F... - cz.42. You again...

Vive la F... - cz.42. You again...Po drugiej stronie zamkniętych drzwi Cathrine przytulając się do framugi, bezszelestnie wyciągnęła i odbezpieczyła broń.  Poprawiła drżące palce na rękojeści. Uspokoiła i wyciszyła oddech.  
Keller poprzez docierające z ulicy odgłosy zabaw sobotniej nocy, starała się wyczuć ile osób czeka za progiem. Światło przeciskające się przez szparę pod drzwiami nie pozwalało udawać, że nikogo nie ma na mieszkaniu.
-No patrz! A mówiła ze wystarczy poprosić. – korytarz wypełnił się czarującym śmiechem.  
Poznała by ten śmiech wszędzie. Tak jak i przywołane, jej własne słowa sprzed ponad pół roku.
Powoli uchyliła drzwi na tyle, na ile pozwalał zapięty na nich łańcuszek.    
-Odwiń rękaw.
Sebastian lekko się zdziwił, ale zorientował o co może chodzić. Bez słowa przysunął bliżej odsłonięte przedramię.  Wesoła mina ulotniła się gdzieś w powietrzu.
Odpięty łańcuszek zadźwięczał uderzając o framugę drzwi.
-Jesteś sam? Zamknij drzwi.  Na klucz.
Keller rzuciła niedbale broń na stół. Gdzieś w szufladzie znalazła paczkę papierosów. Odpaliła trzęsącymi się dłońmi. Stanęła przy uchylonym oknie. Po pierwszym zaciągnięciu, odwróciła się do Sebastiana. Wiedziała, miała nadzieję, że kiedyś przyjdzie ten moment.  Założyła ręce na piersi, oczekując na wyjaśnienia.  
-Nie wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha! – zaśmiał się ponownie, by ukryć zdziwienie. A raczej rozczarowanie. Nie takiej reakcji się spodziewał.
-Bo zobaczyłam oszusta. – stwierdziła chłodno.
-Nie cieszysz się, że żyję?!
-Cieszę się, że żyjesz! Oczywiście! Przykro mi, że o tym nie wiedziałam. – energicznie zgasiła niedopalonego papierosa.  
-Nie wiedziałaś ?! Nie sprawiasz takiego wrażenia… – urażony chłodnym przywitaniem Blackmountain bronił się atakiem.  
-Kto miał mi powiedzieć?  Werner?! Sama zauważyłam! – wskazała na wciąż odsłonięta bliznę.  
-Nie dopilnowali tego?! Kretyni… - Sebastian potarł czoło, mając nadzieję, że kierując rozmowę na inne tory odsunie od siebie złość Keller. Ale jej ta kwestia była obojętna.
- Na szczęście! Tylko dzięki temu mogłam się domyśleć i chwycić tego jak ostatniej nadziei! – Keller krzyknęła, nie zważając na późna porę. – Bo na ciebie, jak widać, nie mogłam liczyć przez kolejne trzy miesiące! Kiedy chciałeś mi powiedzieć?!  Kiedy przyjść? Jak będziesz znów czegoś potrzebował?!  
Blackmountain spuścił głowę.  
-To nie tak…
-A jak?! – krzyczała dalej. – Nie interesowało cię czy wiem! Ty w ogóle o to nie dbałeś, czy ja wiem! Nie dałeś mi żadnego znaku! Żadnego sygnału, żebym się nie martwiła! Żebym…  
Przerwała, nie chcąc zdradzić się z emocjami, jakie towarzyszyły tamtym wydarzeniom. Trzęsącymi się dłońmi sięgnęła znowu po paczkę. Nie zaproponowała gościowi papierosa. Wciąż stał w drzwiach, tak jak wszedł. Zlustrowała go pośpiesznie. W cywilnym ubraniu, eleganckim wełnianym płaszczu, z czarnymi , skórzanymi rękawiczkami w dłoni wyglądał bardziej jak sorboński student prawa z dobrego domu, niż partyzant. O ile jeszcze nim był. Kimkolwiek teraz był.
-Przez trzy miesiące wierzyłam w to, że wyszedłeś z tego cało i równocześnie zadawałam sobie pytanie, dlaczego się nie pojawiasz.  Czy nie możesz? Czy nie chcesz? Czy to co było w Deauvielle nic nie znaczyło? Keller myśli, że nie żyję – mam ją z głowy! Tak?  
Sebastian rzucił na stół rękawiczki. Miał ochotę usiąść, ale poczuł, że musi wysłuchać reszty na stojąco. Pokręcił lekko głową. Jak zwykle przeczesał włosy ręką. Odetchnął głośno, ale nie przerywał Keller.  
- Trzy miesiące zastanawiania się, czekania, sprawia, że przestajesz wierzyć własnym oczom. Posądzałam siebie samą o urojenia!!!  Że tylko mi się wydawało, że to nie byłeś ty! Że to wymyśliłam, by dać sobie nadzieję, by jakoś to przeżyć! Zdawało mi się, że oszukuję sama  siebie, bo gdybyś żył to na pewno już byś mnie znalazł?!  Prawda?! Przyszedłbyś!!! – Keller zatrzymała się na chwilę. Wzięła głęboki oddech. - Jak widać nie trudno mnie znaleźć! Teraz chciałeś, to ci się udało. Pozostaje mi tylko zapytać: czego potrzebujesz, Sebastian?!  
Ironia wieńcząca potok pretensji przyszpiliła Blackmountaina.  Wiedział, że Cathrine nie tylko ma rację. Ale też, że nie przekonają ją żadne logiczne argumenty. Żadne z jego tłumaczeń nie ukoi emocji, których był powodem. Wszystkie słowa zostały już wypowiedziane. Na kolejne nie było już miejsca. Podszedł do Cathrine nie patrząc jej w oczy. Chwycił delikatnie za obie ręce. Uklęknął. Ucałował wierzch dłoni i  przyłożył do swojego czoła. Zastygnął bez ruchu w oczekiwaniu na jej decyzję.
Cathrine nie cofnęła rąk, ale pokręciła z dezaprobatą głową. Zrobiło się jej żal siebie samej. Oczekiwała wyjaśnienia. I w końcu odrobiny szczerości.  
Patrząc na Blackmountaina uświadomiła sobie, że tak naprawdę nic się nie zmienił. Że chwila czułości, a w jego własnych oczach – słabości,  zostanie przyduszona ciemną stroną duszy. Już za moment wściekły - wstanie. Odwróci się. Wyjdzie. Nie wiedziała, czy wtedy będzie chciała i miała siłę go zawołać. I czy on sam chciałby wrócić.  
Wysunęła dłonie z jego rąk. Położyła je na niesfornych kosmykach. Przytuliła mocno do siebie.  

„Dlaczego nie może mi być tak dobrze bez ciebie?” – Cathrine raz po raz splatała i rozplatała palce swoje i Sebastiana.  
-Śpisz? – zniecierpliwiona nachyliła się nad nim. Pocałowała zamkniętą powiekę. – Nie śpij! Już prawie południe…
-Nie śpię, Cathy… Myślę…
-Jedyne o czym powinieneś teraz pomyśleć to śniadanie do łóżka. Dla mnie. – zaśmiała się i pocałowała go czule.  
-To ja ci już nie wystarczam? – otworzył oczy udając zdziwienie. Podniesione kąciki ust zdradzały doskonały humor.
-Ty będziesz na deser! – zanurkowała i lekko ugryzła go w prawy bok.  
-Ej ty! – szarpnął ją za ramiona do góry. Obrócił i teraz przygniatał do materaca. – Co to było, hmm?  
Przyskrzyniona Keller nie straciła energii.
-Mogłabym cię schrupać! – udała, że chce się rzucić na Sebastiana, ale mężczyzna przytrzymywał ją na poduszce. Puścił jeden nadgarstek i wolną ręką pogłaskał Cathrine po skroni.
Wpatrzeni w siebie, zastygli, szukając  w myślach odpowiednich słów. Żadne z nich nie chciało powiedzieć  zbyt wiele.    
-Nie masz pojęcia jak się o ciebie bałam. – Cathrine przysunęła czoło mężczyzny do swojego.  
-Nie masz pojęcia jak ja się o ciebie bałem.
-Tak się cieszę, że mamy to już za sobą.
-Cathy…
-Nic nie mów! – przyłożyła palec do warg Sebastiana. – Opowiesz mi kiedyś. Kiedyś przy kominku i grzanym winie. Teraz nie chcę do tego wracać.  
Zamknęła oczy.
- Najważniejsze, że to wszystko już się skończyło. – uśmiechnęła się błogo.
Poczuła jak Sebastian odsuwa się od niej. Otworzyła oczy. Siedział na łóżku.
-Cathrine. Jesteśmy tutaj. Teraz… razem w białej, pachnącej pościeli. W niedzielne przedpołudnie… - wziął głęboki oddech. – I nawet zaraz zrobię ci kawę!
Zaśmiał się. Jak zwykle, gdy próbował ukryć zdenerwowanie. Ciężko wypracowana alternatywa dla wybuchu złości.  
-Ale? – Keller wyczuła poważny ton. Podciągając nogi usiadła na łóżku. Podciągnęła kołdrę pod brodę.
-Ale nic się nie skończyło. – dokończył twardo.  
-To znaczy?  
-Nie no, proszę cię! Nie wierzę, że się nie domyślasz! Dobrze wiesz, że nadal działam w ruchu oporu.  
-W ruchu oporu?! – Cathrine zdawało się, że się przesłyszała. Zmrużyła oczy, jakby przez to miała go lepiej zrozumieć. – Ale – po co?  
Sebastian nie mógł spokojnie siedzieć słysząc naiwne pytanie.  Poderwał się na równe nogi. Odwrócił w stronę fotela, poszukując  zrzuconego wieczorem ubrania.  
-Przecież wojna się skończyła! – wzruszyła ramionami.
Sebastian odwrócił się, jak rażony piorunem. Cathrine nie zdążyła ugryźć się w język.
- Mamy  rząd Vichy…
-Kurwa mać! Vichy! –  Blackmountain uniósł się, jakby chciał coś rozwalić. Albo kogoś. – Przez Vichy ta wojna dopiero się zacznie!  
Ubrał pośpiesznie spodnie, zarzucił koszulę.  
Cathrine z rosnącym niepokojem obserwowała nerwowe ruchy mężczyzny. Postanowiła już milczeć i jedynie biernie obserwować rozwój wydarzeń.
Blackmountain kończył sznurować buty. Nadal wzburzony, teraz wyglądał jakby nad czymś się wahał. Podszedł do łóżka.  Cathrine skuliła się odruchowo. Zastygła wpatrując się w oczy pełne nienawiści.
- Mówisz, że wojna się skończyła. – zaczął spokojnie, jakby chciał wytłumaczyć nieświadomej osobie oczywistą prawdę.
- „Mountbatten  von  Keller ”. Czego ja się spodziewałem…  -prychnął.
Wskazał palcem na Cathrine.
-  Może dla ciebie, Szwabko! –wycedził przez zaciśnięte zęby.
Keller potrząsnęła głową. Strach odebrał jej mowę.
- Musisz być zadowolona. Bezpiecznie, dumnie przechadzasz się ulicami Paryża. Wygraliście. Macie swój rząd.
Chwycił za stojący przy łóżku kieliszek z resztką czerwonego wina.  
- Ale patrz uważnie, bo wojna dopiero się zacznie.  
Zdecydowanym ruchem chlusnął rubinowym płynem tuż przed twarzą kobiety. Cathrine krzyknęła zaskoczona. Śnieżnobiała pościel pokryła się krwistą plamą.
Backmountain rzucił kieliszkiem na ziemię i przydeptał go butem, robiąc krok w kierunku drzwi.
-Sebastian, nie! – Cathrine zasłaniając się pościelą wstała i zrobiła krok przed siebie. -Proszę! Czy to naprawdę musi nas poróżnić? Wiesz, że dla mnie to nieistotne…
Odwrócony tyłem, Blackmountain sam do siebie parsknął śmiechem. Przed oczami stanęła mu ubrana w francuski mundur podporucznik Keller.  Pokręcił głową. Nieśpiesznie założył płaszcz.  
- Sebastian, zaczekaj! Zaczekaj, proszę! –  Cathrine gorączkowo szukała słów na zatrzymanie mężczyzny.  
Backmountain zastygł trzymając naciśniętą klamkę. Znów oddychał miarowo, spokojnie.  Nie odwrócił się, ale słuchał.  
-  Jeśli teraz wyjdziesz… Nie przyjdę - nie znajdę cię.  Nie będę wiedziała nawet, gdzie cię szukać!  
-Będę chciał, to sam cię znajdę. – stwierdził stoicko, bez cienia wątpliwości. Nacisnął klamkę.

Dodaj komentarz