Vive la F... - cz.52. Nice try.

Vive la F... - cz.52. Nice try.Wiedziała, że już nie zaśnie. Nie spała całą noc, teraz nie było już nawet sensu zamykać powiek. I tak musiała już powoli się zbierać.  

Cyk. Cyk. Cyk.  
"Cholerny zegar, ” – Keller najchętniej zatrzymałaby irytująco głośne wskazówki. Jednak stare pudło z niedziałającą kukułką było dzisiaj postacią kluczową.

"15.00.”

A była dopiero siódma. Dwanaście godzin niepokoju o wyjazd. I o Sebastiana. Cathrine sama nie potrafiła określić, czy jego zatrzymanie było jej na rękę czy nie. Z jednej strony mogła na spokojnie realizować swój plan. Z drugiej – nie było chwili, by się nie martwiła. Jego "Będzie dobrze” zazwyczaj zwiastowało kłopoty. Teoretycznie był dla Adlera zbyt cenny. Z drugiej strony, zdążyła się przekonać, że szef nie uznaje słowa "nie”. Na myśl do czego jest zdolny, serce drżało jak chwycony w dłonie, drobny ptak.  

Keller mając dość przekręcania się z boku na bok wstała i zebrała się. Nie była w stanie niczego przełknąć na śniadanie. Pakowanie zajęło tylko kilka minut: dokumenty, pieniądze, broń.  
"Ma wyglądać jakbyś wyszła tylko na chwilę. Żadnych walizek!”. – dostosowała się do słów Oliviera. Zresztą na mieszkaniu nie było rzeczy o sentymentalnej wartości. Żadnych pamiątek, prezentów. Ot, trochę ubrań i przedmiotów codziennego użytku. W kilka miesięcy nie zdążyła odbudować tu swojego życia. Nawet nie planowała.

Ósma trzy.

Wiedziała, że zanim wyjdzie, ma do zrobienia jeszcze jedną ważną rzecz. Wciąż odkładaną na później. Najtrudniejszą.  
Spojrzała na przygotowaną kartkę. Przełknęła ślinę i westchnęła głośno.
-Najpierw kawa. – powiedziała sama do siebie.  

Po godzinie i trzech podejściach odłożyła pióro na stół. Przeleciała wzrokiem po równym piśmie. Zgięła list na trzy części i wsunęła do koperty. Dwie nieudane wersje listu zmięła energicznie i wyrzuciła do kosza.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Nie mocne, ale Cathrine aż podskoczyła na krześle.  
-Zaraz! – trzęsącymi się dłońmi szybko schowała kopertę do torebki, pomiędzy pliki banknotów.  
-Sebastian! – sprawdziła przez lekko uchylone drzwi, zabezpieczone łańcuszkiem. Nie spodziewała się go tak szybko z powrotem. – Sebastian, o Boże! Wejdź! Jak ty wyglądasz! Co oni…
Keller otworzyła szeroko drzwi. Chwilę zajęło zanim bezsilnie oparty o framugę Blackmountain zebrał się w sobie, by wejść do środka.  
-Spokojnie. Gorzej wyglądam niż się czuję. – próbował się uśmiechnąć, ale zaschnięta krew na wardze ściągnęła boleśnie naskórek.
Keller znieruchomiała, zakrywając dłońmi usta. "Cholera. Sebastian. Piętnasta. List. Sebastian.” – myśli przelatywały jej przez głowę. Misternie ułożony plan zaczął się sypać, zanim sam się rozpoczął.  
-Przepraszam, nie miałem gdzie pójść…  

W ciemnym korytarzu Keller nie widziała całego obrazu: pęknięta warga i łuk brwiowy, zadrapanie na policzku, zmierzwione włosy, poszarpane, brudne ubranie. Jakby tego było mało, Blackmountain jednoznacznie trzymał się za bok.  
-Jest w porządku. – odgadł myśl kobiety. Uśmiechnął się cierpko. – Są tylko mocno skopane, nie złamane.  
Cathrine natychmiast oceniła sytuację.  
-Dobrze, że przyszedłeś. Gdzie miałbyś pójść? – skłamała gładko.
Przytuliła mężczyznę tak mocno, że aż zasyczał z bólu.  
-Przepraszam! Siadaj. – podsunęła mu krzesło. – Tak bardzo bałam się o ciebie…  
Starała się nadać swoim słowom emocje, ale działała metodycznie. Wiedziała na co czeka. Stanęła przez siedzącym Sebastianem i przytuliła jego głowę do swojego brzucha. Pogłaskała po przybrudzonych włosach.
-Dlaczego ci to zrobił? – szepnęła.
-Chciał pokazać, ile dla niego znaczę. To wszystko. Może nastraszyć na przyszłość. Może coś podejrzewa. Nie wiem. Nie powiedział zbyt wiele. Miał pretensje o akcję Hochberga. –Sebastian westchnął ciężko. - To nie wojsko, Cathrine. Nie liczy się całokształt zasług. Jesteś tak dobra, jak twoja ostatnia robota. A jeśli coś ci nie wyszło, albo się przeciwstawiasz, to musisz to odpokutować.  
-Tobie wypomniał Hochberga? To dlaczego mnie nie zgarnęli? Przecież to moja…
Blackmountain zamilczał.
-Wziąłeś to na siebie? Sebastian… - Keller poczuła, że teraz mogłaby go pocałować tak jak jeszcze nigdy. Prawdziwie.
-Przestań. Ty zrobiłabyś dla mnie to samo. – odsunął ją od siebie, uśmiechnął z bólem i klepnął się udzie. – Siadaj. To mi wszystko wynagrodzi. Już jest dobrze.  
Przytulił Cathrine do piersi.  
"Na cholerę mi to wszystko było…” – przywołał w myślach starania o wejście w struktury Resistance i pocałował kobietę w czoło.  
Brał prysznic, kiedy Keller szykowała późne śniadanie. Kroiła ogórki, ale myślami była na ulicach Paryża. "Piętnasta na Placu Inwalidów. Trzynasta Avenue Ingres, chłopak od listu. Najpóźniej o dwunastej muszę wyjść. Nie mogę się spóźnić ani minuty. Pomyśli, że zrezygnowałam.” – Keller po raz setny układała wszystko w myślach.  
-W porządku? – wracający z łazienki Sebastian musiał zauważyć jej zatroskaną minę. – O! Śniadanie. Jak miło… - uśmiechnął się uświadamiając sobie, że Cathrine nigdy wcześniej nie zrobiła mu kawy.  
Zjadł z apetytem, nie odzywając się zbyt wiele. Ciepły napój zamiast wzmocnić sprawił, że Sebastian poczuł senność.  
-Wybacz mi. – uśmiechnął się smutno. - "Rozmawialiśmy” całą noc. – dodał z przekąsem. Wiedział, że akurat Cathrine nie musiał tłumaczyć, co znaczy przesłuchanie. – Położysz się na chwilę obok mnie?
Keller z obawą spojrzała na zegarek. "Prawie jedenasta.” – szybko obliczyła pozostały jej czas.
Uśmiechnęła się i wtuliła plecami w tors Sebastiana.
-Zastanawiałaś się kiedyś, po co to wszystko? – szepnął, jakby nie byli sami.
-Wiesz dobrze, że to od początku nie była moja decyzja. Nie miałam się co zastanawiać… - Keller miała nadzieję, że nie zabrzmiała zbyt ostro. Nie miała czasu na kłótnie.
-A ja właśnie zacząłem. Mogłoby być zupełnie inaczej. Także między nami. – przytulił mocniej Cathrine. – Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy, jak wielki masz do mnie żal. Rozwaliłem ci życie, nie dając nic w zamian. Tylko ból, strach i niepewność.  
Keller milczała.  
-A ty wciąż jesteś taka dobra dla mnie. Ciągle taka dobra. Nie zasługuję na ciebie. Powinnaś odejść.
"Czy on wie? Na pewno wie! Boże... Domyślił się! ” – Cathrine struchlała, ale zmusiła się do milczenia. Czekała. Nasłuchiwała.  
Ale Sebastian tylko przycisnął usta do jej włosów.  
Gdyby tylko mogła odczytać emocje z jego twarzy. Czuła jedynie, że czeka na reakcję.
-Gdzie miałabym iść? A ty? Ty byś mnie zostawił? Nie opowiadaj głupot….
-Nie opowiadam. Powinnaś żyć innym życiem. Ja być może też. To obecne chyba straciło już dla mnie sens.  
Cathrine nigdy wcześniej nie słyszała takiego głosu Sebastiana. To nawet nie był smutek. Był pusty, wyprany z emocji, dawnej mocy i wiary w słuszność wyborów, choćby najtrudniejszych.
-Moglibyśmy żyć całkiem inaczej… - Keller usłyszała cichnący szept i poczuła wiotczejące mięśnie tulących ją ramion. Sebastian zasnął.

Kilkanaście minut później zbiegała po kamiennych schodach przed głównym wejściem budynku. Zbierało się na deszcz, ale powrót po parasolkę był niepotrzebnym ryzykiem. Keller skierowała kroki w stronę mieszkania, czy właściwie pokoju Blackmountaina. W ostatniej chwili wpadła na Avenue Ingres, ale umówionego posłańca jeszcze albo już tam nie było. "Niemożliwe, żeby nie zaczekał kilku minut.” – wzięła pod uwagę możliwe, według jego zegarka, chwilowe spóźnienie. Pokręciła się przez moment przed piekarnią, raz po raz spoglądając na przeciwległe wyjazdy z ulicy. "Wystawił mnie? Wiedział, że to ważne!” – przypomniała sobie, że w sumie nie do końca go zna. Młody sprzedaje poranną gazetę, wieczorami pomaga w pobliskiej restauracji. Miał tylko jedno, proste zadanie do wykonania – w odpowiednim momencie dostarczyć list Blackmountainowi. Kiedy ona będzie już wystarczająco daleko. Teraz pojedyncza kartka papieru ciążyła jej w torebce jak kilkukilogramowy dowód winy. "Przecież nie zostawię go dziwkom, żeby przeczytały jak tylko zamkną się za mną drzwi!” – wiedziała, że tylko ktoś niewtajemniczony nie będzie miał powodu by wgłębiać się w treść wiadomości.

Po kilkunastu minutach Cathrine zaczęła się wahać.  
"Kurwa! Spóźnię się na spotkanie z Olivierem! Jak dorwę tego młodego…” – zaczęła przeklinać niesolidność chłopaka, by po chwili ruszyć w stronę Avenue Doumer. "Pieprzyć to! Znajdę inny sposób, by mu to dostarczyć. Teraz Olivier. Spokojnie. Jeszcze trochę i będzie po wszystkim.” – zdecydowała, że czekaniem nie może ryzykować spóźnienia. Olivier mógłby dojść do dziwnych wniosków: zrezygnowała lub coś ją zatrzymało. A to mogłoby podsunąć mu ochotę na wykorzystanie sytuacji i ulotnienie się z całą gotówką – scenariusz, którego obawiała się najbardziej.
Bardziej wściekła, niż przestraszona drobną zmianą planu, szła prędko, omijając nielicznych przechodniów. Zaczęło lekko padać i ludzie pochowali się w domach, zamiast korzystać z sobotniego popołudnia. Odsuwając mokre kosmyki z twarzy, Keller pomyślała, że w zasadzie mogła zostawić list u siebie na stole. Co prawda Sebastian mógłby się obudzić i znaleźć go zbyt wcześnie, ale marne szanse, by nie wiedząc gdzie jest, był w stanie czemukolwiek przeszkodzić.  
Po chwili skupiła się na marszu i z zadowoleniem stwierdziła, że na Placu Inwalidów będzie mocno przed czasem. Dlatego nie przejęła się, gdy dotarłszy na miejsce, nie zastała tam jeszcze nikogo. Prawie nikogo.

-Pani Keller? – mały, najwyżej dziesięcioletni chłopiec, bezpardonowo szarpnął ją za rękaw.- Wiadomość dla pani.  
Wcisnął jej do ręki list i zniknął tak szybko jak się pojawił.  
Cathrine zdziwiona, drżącymi palcami szybko rozerwała kopertę. Po chwili, jakby pod ciężarem kropel deszczu, przykucnęła na pustym chodniku przy jednej z setek czarnych latarni. Skraj płaszcza moknął w brudnej kałuży. Zasłoniła usta przed krzykiem. Uspokoiła trzęsące się dłonie, by jeszcze raz przeczytać rozmazujący się w deszczu tekst.  

"To nie może być prawda! Do cholery, co on kombinuje? Dlaczego dopiero jutro rano? Co musiał jeszcze załatwić?” – pojawiło się tysiące pytań, na które wiadomość nie dawała odpowiedzi. Jedynie nadzieję, że zmiana terminu wyjazdu to nie podstęp.  
-Kurwa mać! Wszystko nie tak!- nawet gdyby deszcz nie zagłuszył krzyku, na placu i tak nie było nikogo, by usłyszeć rozpacz Cathrine. Po chwili samotnego stania w strugach deszczu, otarła zmieszane z wodą łzy i z bólem stwierdziła, że nie pozostaje jej nic innego, jak powrót do domu.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1907 słów i 11226 znaków, zaktualizowała 8 sty 2019. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

Dodaj komentarz