-Cathy, proszę, przestań…. Cathrine! – Sebastian odsunął od siebie dłonie Keller. Siedziała mu na kolanie i obsypywała pocałunkami. – Mamy mało czasu! Skup się!
Spojrzał na nią groźnie, jednak od razu uśmiechnął się i cmoknął szybko w usta.
-Właśnie –mało czasu! – zaśmiała się. Krótkie, spokojne chwile, kradzione pomiędzy codziennymi obowiązkami.
-Skup się! – powtórzył polecenie, ale z czułością odgarnął jej kosmyk z twarzy.
Major nigdy nie pukał. Przywilej dowódcy. Stanął jak wryty w progu. Keller zawstydzona ukryła głowę w ramionach Sebastiana. Przytulił ją mocniej. Pewnie spojrzał na przełożonego.
D’ecroix westchnął głośno. Machnął ręką zrezygnowany. To nie był największy z jego problemów.
-Dobra… Tylko nie obnoście się z tym wokoło! – odpuścił. – I po pierwsze obowiązki!
-Tak jest! – zapewnienie Blackmountaina zgrało się z odgłosem zamykanych drzwi.
Cathrine spojrzała na niego pytająco.
-No, słyszałaś! – cmoknął ją w nos. – Do roboty!
Wstała niechętnie.
-No ale co jeszcze? Ja już wszystko umiem! – marudziła.
-Gówno umiesz! – Blackmountain zawsze przy kwestiach wojskowych stawał się na powrót szorstki. – Wymieniaj stopnie!
Keller gładko wyrecytowała francuskie stopnie wojskowe. Następnie niepytana jednym tchem wymieniła ich marynarskie odpowiedniki.
-Teraz ty: SS i SA. – uśmiechnęła się wyzywająco.
-Nie wygłupiaj się. – skarcił ją i chwycił za rękę. Wcisnął paczkę papierosów.
-Schowaj to. Szybko!
Keller nie kombinowała ze stanikiem, wetknęła pudełko za pasek od spodni, z tyłu na plecach.
-Źle! – warknął Sebastian.
Podszedł szybko.
-Bon Jour, Madam Keller! – chwycił ją w talii i ucałował w oba policzki. – Piękny dzień, nieprawdaż?
Bezwiednie przesunął jedną rękę na plecy.
-O! A co to?! – wyczuł pakunek i wyciągnął go jednym ruchem.
-To ja już nie wiem! – nadąsała się Cathrine.
Blackmountain westchnął ciężko.
-Dobry trop. – szarpnął ją lekko za pas. – Tylko nie ta strona.
Wcisnął paczkę za klamrę, pod koszulę, bezpośrednio na podbrzusze. Keller zmieszała się i przygryzła wargę.
-Jeśli któryś facet cię tam dotknie, to i tak masz już przewalone.
-Ok, następne. Nie ma czasu! Ręce!
Keller posłusznie wyciągnęła je przed siebie, chociaż nienawidziła tego momentu.
-Nie. Z tyłu. – nie czekając, bez nacisku chwycił ją za nadgarstek i sprawnie odwrócił. Trzaśnięciem metalu kajdanek dłonie ponownie złączyły się za plecami. Zręcznie zwinął kawałek papieru w centymetrowy gryps. –Idź pod drzwi! Eskortowana przechodzisz obok, przekazujesz mi to.
Na centymetry przed przejściem obok Sebastiana odwróciła się do niego tyłem, jakby próbowała się wyszarpnąć wyimaginowanemu strażnikowi.
-Dokąd mnie prowadzisz? Nic nie zrobiłam!! – błagała realistycznie.
Zgrabnie wysunęła gryps z wnętrza dłoni i podała go Sebastianowi.
-Odwrócenie uwagi. Dobra, może być… -skwitował. - Teraz odbierz.
Przeszli obok siebie raz jeszcze. Keller zgrabnie przechwyciła list.
-Ok, schowaj.
Z braku innych możliwości wcisnęła go za pasek.
-Spróbuj się wywrócić i wsunąć do cholewki. Cathrine udała, że potyka się i pada na kolana. Zabolało, ale wykonała polecenie.
-No, niech będzie.
Stanęła przez Sebastianem wyczekując, aż ją rozkuje.
-Nic z tego! – odgadł jej myśli. – Najpierw ręce do przodu.
-No, cholera! Nie! – zbuntowała się. –Daj mi już spokój! Nie mam siły!
-Nie interesuje mnie to. – Blackmountain rozsiadł się na krześle i zapalił, przyglądając się zmaganiom Keller.
-Nie cierpię cię! – krzyknęła wkurzona.
-To już znam! Powtarzasz się! – mrugnął do niej, jakby wesołą atmosferą chciał zrekompensować nieprzyjemne tematy.
Cathrine obrażona siadła na ziemi, próbując przełożyć ręce do przodu. Z trudem, jednak udało się.
-Za wolno! – skwitował.
„Tak, tak, wiem. Solange była lepsza. ” – pomyślała ze złością, chociaż nigdy jej tego nie powiedział.
-Otwieraj! – nakazała rozdrażniona, podtykając mu dłonie pod nos.
-Sama sobie otwórz! – zaśmiał się jej w twarz.
-Pieprz się, Blackountain! – krzyknęła wstając z kolan.
-Poczekam na ciebie. – Sebastian był wyraźnie rozbawiony. Uwielbiał się przekomarzać.
Była już nieźle wkurzona, że stracili całą przerwę, ale przynajmniej wiedziała co ma robić. Z braku innych możliwości podeszła do półki, na której stał zabytkowy budzik. Z satysfakcją upuściła go na ziemię.
-Ałua… - Blackmountain syknął na widok niszczonego sprzętu.
Keller szybko wyszukała sprężynę i klęcząc na podłodze zaczęła się siłować z zamkiem kajdanek.
-Za dłuuuuugo! Papierosy mi się zaraz skończą. – Blackmountain był mistrzem twardej, męskiej motywacji przez krytykę. W efekcie Cathrine rzuciła sprężyną i zwiesiła głowę w bezruchu.
-Ej, Cathrine. – Sebastian przykląkł przed nią. – Halo! Nie poddajemy się!
-Pieprzę to! Uwolnię się i co? Jeszcze tylko pokonać dziesięciu strażników, zastrzelić dwudziestu żołnierzy, przebiec pięćdziesiąt kilometrów… I już mogę ruszać przez targaną wojną Francję, z punktami kontrolnymi co drugie skrzyżowanie. – żachnęła sarkastycznie.
-Nie. – porucznik zachował spokój. – Na razie skup się na tym jednym celu: uwolnij się z kajdanek.
Podniósł sprężynę i włożył ją w dłoń Keller. Palcami delikatnie naprowadzał ją na spust zamka. Wspólnie manewrując otworzyli go po chwili.
-Chodź tu. – przytulił Cathrine. – Może ćwiczymy po to, żebyś nigdy nie musiała tego wykorzystać?
-Nie będę, jeśli szlachetnie zastrzelą mnie tu na miejscu.
-Głupia jesteś! Nie wolno ci tak mówić. – Blackmountain obruszył się, ale położył głowę Cathrine na swojej piersi. – Nie ma takiej możliwości. Nie pozwolę na to.
___________________________________________
Nie huk, ale poprzedzający go, wrzynający się w uszy świst, obudził Blackmountaina. Odruchowo mocniej przytulił Cathrine. Tak jak się spodziewał, nastąpił po nim ogłuszający wybuch. Doświadczony porucznik sprawnie ocenił - było blisko.
-Cathrine! Wstawaj! - szarpnął Keller za ramiona i sam zeskoczył z łóżka. W ciemności szukał pośpiesznie rozrzuconych wieczorem ubrań.
-Keller! Zaczęli ostrzał!
„W środku nocy! Skurwysyny!” – zaklął, choć wiedział, że sam też tak by zrobił. Wyjrzał przez okno - nadbudowa wschodniego skrzydła stała w ogniu. Dwa, może trzy piętra. Szybko skalkulował ilu żołnierzy było tam skoszarowanych.
Rzucił okiem na Cathrine i znalazł na niej swoją koszulę. Noc była chłodna.
-Keller! Co jest?! Wstawaj, do cholery! – wrócił do łóżka. Żeby nie naprowadzać wroga , nie zapałał światła, ale i tak w lekkiej poświacie rozpoznał jej stan . Szkliste oczy, brak tchu, dygotanie - panika.
-Cathrine! – szarpiąc, posadziła ją na łóżku. Potrząsnął za ramiona. Żołnierza zdzieliłby w twarz. Teraz się powstrzymał. – Keller! – wrzasnął.
-To nie dzieje się naprawdę… - zaczęła wmawiać sama sobie, kręcąc z przekonaniem głową.
-Niestety, naprawdę! Muszę już iść!
Słowa podziałały jak lodowata woda. Zdążyła je usłyszeć zanim kolejny wybuch wyciszył wszystko na kilka sekund. Drugi pocisk spadł jeszcze bliżej.
- Nie! Nie idź! Nie zostawiaj mnie, błagam! – zaczęła płakać. – Sebastian, proszę!
-Kochanie – przytulił ją mocno. – Nie zostawię cię. – uświadomił sobie, że dopiero teraz coś do niego dotarło. – Ty też idziesz! Zbieraj się!
-Co?! Nigdzie nie idę!- odsunęła się od niego jak oparzona.
Położyła się znowu na łóżku, zwinęła w kłębek. Naciągnęła kołdrę.
-Jak chcesz…. Ja nie mam wyboru. – Blackmountain wstał i podszedł do szafy po świeżą koszulę.
„Spokój!” – odwrócony tyłem odetchnął głęboko. Najchętniej zatargałby Keller za kark do szpitala. Miał świadomość, że za kilka minut będzie tam najpotrzebniejszą osobą.
Teraz z powrotem przypatrując się jej, powoli zapinał guziki.
„Spokój!”
Siadła na łóżku, chwyciła go za rękę, chcąc mu przerwać.
-Zostańmy tutaj! Proszę! Proszę, błagam! Zostańmy tu razem! – szeptała przez łzy. -Niech nas tu zabiją, nie dbam o to. Co za różnica, gdzie to się stanie! Sebastian! Błagam, nie wychodź!
-Nie, Keller. Muszę iść. A ty możesz, powinnaś iść ze mną. Wiesz, że jesteś niezbędna. Zbierasz się czy nie?
- Boję się… - ukryła twarz w dłoniach.
-Wiem, kochanie… - zły na siebie za przeciąganie, Blackmountain ukląkł przed łóżkiem, odsunął jej ręce z twarzy. Ucałował nadgarstki. – Spójrz na mnie. Ja też się boję. O siebie i o ciebie. Dlatego musimy iść. Oberwać możemy wszędzie tak samo, ale tam walczymy zamiast biernie czekać. Oni cię potrzebują. Ja cię potrzebuję.
Sebastian czuł, że musi już kończyć. I tak zmarnował zbyt dużo czasu, już dawno powinien stawić się u majora.
-Cathrine, a gdybym to ja był ranny, a lekarz zaniechał swoich obowiązków?! Chciałabyś tak?
Keller spojrzała na niego zapłakana. Chwyciła jego twarz w dłonie, oparła jego czoło o swoje.
- Będziesz gdzie indziej… Jak będę wiedziała, że jest w porządku? Jak znajdę siłę? Bez ciebie…
-Nie martw się sztab jest bezpieczny. Będziemy w schronie. Bardziej martwię się o ciebie. Pamiętaj, nie zbliżaj się do okna. I nie noś kitla! Jest zbyt widoczny! A z pewnością mają snajperów. Tylko mundur! Będziesz pamiętać?!
Kiwnęła głową. Odsunął się od niej.
- Teraz już chodźmy! Odprowadzę cie do szpitala. – zdecydował przedłużyć wspólną chwilę. I przynajmniej dopilnować, że bezpiecznie się tam dostanie.
„Nie Niemcy - D’ecroix osobiście mnie zabije…” - Blackmountain powoli wypuścił powietrze z płuc.
Za drzwiami szpitala sanitariusze biegali jak w amoku wśród jęków kolejno donoszonych rannych. Zauważyli trzymającą się za ręce parę, ale żaden z nich nie śmiał i nie miał czasu zareagować.
Sebastian popchnął lekko Cathrine na ścianę. Nie zważając na tłum ludzi dookoła, przywarł do niej całym ciałem, obiema rękoma objął głowę i mocno pocałował. Przytulił czoło do jej czoła.
- Przyjdę później do ciebie. Jeśli mi się uda. – westchnął głęboko. - Będzie dobrze, rozumiesz?
Kiwnęła głową, ale nie pohamowała łez.
-Cathrine, spójrz na mnie! Będzie dobrze! Zaufaj mi! Będzie dobrze.
Pocałował ją w czoło.
-Do zobaczenia później, Cathy.
Dodaj komentarz