Vive la F... -cz.4. Skyfall.

Vive la F... -cz.4. Skyfall.Keller chwyciła się tej szansy jak tonący. Im szybciej postawi rannego oficera na nogi, tym szybciej wróci do domu. Blackmountain prowadził ją kolejnym korytarzem, niosąc ciężką torbę ze sprzętem medycznym, a Cathrine w biegu zakładała fartuch i poprawiała włosy. Po drodze, mimo niechęci graniczącej ze wstrętem, zamieniła z Blackmountainem kilka słów o okolicznościach wypadku. Żołnierz został postrzelony w prawe płuco, ale mimo wyjęcia kuli rana jątrzyła się i z dnia na dzień powiększała.  
Keller jeszcze bardziej przyśpieszyła kroku. Adrenalina nie tylko stłumiła resztki bólu, ale przede wszystkim dała poczucie kontroli nad własną sytuacją – nie była już poniżanym więźniem, tylko lekarzem spieszącym z pomocą potrzebującemu.  

W średniej wielkości sali, na szpitalnym łóżku leżała wątła postać. Cathrine odebrała torbę, założyła rękawiczki i ruszyła w stronę pacjenta. Dostrzegła co prawda, że Blackmountain wycofał się i zamknął za sobą drzwi, ale nie mając czasu na zastanawianie się nad tym, znalazła się już przy chorym. Był w strasznym stanie. Nieprzytomny, z bardzo wysoką gorączką i drgawkami na całym ciele. Na czole miał krople potu, a półprzymknięte oczy prawie nie reagowały na światło. Oprócz pustej kroplówki, nie było przy nim żadnych środków podtrzymujących funkcje życiowe. Cathrine zdjęła zakrwawione prześcieradło z jego piersi. Pod brudnym materiałem ujrzała ogromną, jątrzącą się ranę, otoczoną sczerniałymi mięśniami, a w powietrze uniósł się charakterystyczny zapach ropy i krwi.  
- O Boże… - wyszeptała przerażona- Posocznica.  
W wielką, otwartą ranę wdało się zakażenie, które prawdopodobnie zaatakowało już inne organy wewnętrzne. Lekarka szybko sprawdziła puls – był prawie niewyczuwalny. Wysuszone usta wskazywały na mocne odwodnienie organizmu, a dłonie zimne mimo wysokiej temperatury otoczenia - na bardzo słabe krążenie. Nie miała ani chwili do stracenia.
Założyła maseczkę i sprawdziła zawartość torby. Przez chwilę ważyła w dłoni fiolkę z chloroformem – użycie go przy tak osłabionym układzie oddechowo – naczyniowym to niemal pewny zgon. Wstępnie odłożyła go na bok i zaczęła oczyszczać ranę. Była głębsza i bardziej zanieczyszczona niż się zdawało na początku. Po nacięciu skalpelem z mięśni nieznacznie sączyła się krew – pacjent musiał stracić jej już naprawdę wiele. W przebłyskach świadomości zaczął jęczeć z bólu. Cathrine przerwała zabieg – był jednak bardziej skomplikowany i potrzebowała wsparcia. Wróciła do drzwi, a gdy szarpnięta klamka nie drgnęła, ogarnął ją strach. Uderzyła pięścią w solidne deski.  
-Potrzebuję pielęgniarza! Poruczniku Blackmountain! Potrzebuję pomocy! Niech ktoś tu przyjdzie!
Chwilę czekała, ale w ciszy odpowiedzi usłyszała tylko charczenie pacjenta. Jedno płuco uszkodzone i drugie zalane płynami ustrojowymi nie wróżyły nic dobrego. Oficer zaczął się krztusić własną krwią. Podbiegła do jego łóżka i przewróciła go na bok. Gdy zagrożenie zostało wstępnie opanowane, wróciła pod drzwi.
-Otwórzcie!!! – załomotała we framugę- On umiera! Otwierać! Co jest, do cholery!  
Nie czekając wróciła do oficera. Biła się z myślami, ale sięgnęła po chloroform. Po chwili biała gaza przyciśnięta do ust chorego zwiotczyła jego mięśnie. Cathrine przygotowała kilka rolek bandaży do tamowania krwi, szczypce, igłę i nici.  
"Skup się. Pośpiesz się i skup się.” Wprawnym ruchem wycięła całą martwą tkankę. Nie mając asystenta do odsączania krwi, równocześnie podkładała zwinięte bandaże, które w momencie stawały się krwistoczerwone. Powoli sytuacja zdawała się być opanowana, zaczęła zszywać ranę. Wtem fala czerwonej cieczy zalała jej dłonie.
-Boże… - spojrzała na twarz mężczyzny – jego policzki zdawały się opaść. Przytknęła palce do szyi i nie wyczuła nawet znikomego tętna. Rzuciła się na drugą stronę stołu i zaczęła wykonywać masaż serca. Przy każdym nacisku klatki piersiowej, krew z rany pod prawym obojczykiem zalewała tors mężczyzny.  
-Niech ktoś tu przyjdzie! – krzyknęła w kierunku drzwi, nie przerywając akcji reanimacyjnej.  
-Boże, nie dam rady. – zaczęła szeptać. Spojrzała na blednącą twarz –No dalej, proszę! Musisz! Chryste, niech mi ktoś pomoże…
Naciskając rytmicznie przez dłuższą chwilę, powoli zaczęła opadać z sił. Serce nadal nie podjęło pracy. Po kilku, ciągnących się w nieskończoność minutach, pacjent, łóżko, lekarz– wszystko było skąpane w czerwieni. Miała wrażenie, że osobiście, własnymi rękami wypompowała całą krew z rannego. Ucisk klatki stawał się coraz słabszy, aż wreszcie ustał. Wyczerpana kobieta osunęła się na ziemię. Zdjęła rękawiczki i ukryła twarz w dłoniach. Nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą się stało. Po chwili wstała i ponownie uderzyła pięścią w drzwi, nic jednak nie mówiąc. Z rezygnacją wróciła do pacjenta.  
-Przepraszam – wyszeptała i przyjrzała się bardzo młodej twarzy. Choć tors i postura były rozwinięte jak u dorosłego mężczyzny, to chłopięca rysy zdradzały prawdziwy wiek partyzanta. Z pewnością daleko mu jeszcze było do rangi oficera. Pokręciła z niedowierzaniem głową i przykryła chłopaka prześcieradłem.
Z braku lepszego miejsca usiadła pod ścianą i ponownie ukryła głowę w dłoniach, zastanawiając się jak długo będzie przebywać sama w pomieszczeniu z martwym ciałem.  
Niespodziewanie drzwi otworzyły się i do środka zajrzał jeden ze strażników.
-O kurwa! – przerażający widok cofnął go z powrotem. Zatrzasnął drzwi się z hukiem.  
Kobieta wstała, czekając w napięciu na dalszy rozwój wypadków.  
Po chwili do pomieszczenia wpadło kilku żołnierzy.
-Odsuń się od łóżka! Ręce do góry! Pod ścianę! Ręce! – przekrzykując się, celowali do niej z długiej broni.
Odruchowo podniosła ręce w górę i zaczęła się gorączkowo tłumaczyć.  
-Zamknij się! Ręce! Na kolana!
Trzymając ręce w górze posłusznie uklękła. Ktoś popchnął ją na posadzkę. Wbijające się w kręgosłup kolano przyskrzyniło ją do podłogi. Silne dłonie znów wykręciły jej nadgarstki do tyłu.  
-Doktor Cathrine Keller,  jesteś aresztowana za umyślne zabójstwo żołnierza francuskiego ruchu oporu.  
-Co?! Jakie zabójstwo?! – odwróciła głowę, słysząc znajomy głos – Ty gnoju! – zaczęła się wyrywać- Wiedziałeś, że on umiera! Że zostały mu godziny życia! Zwlekałeś z pomocą do ostatniej chwili! Ty skurwielu! Wrobiłeś mnie!  
Kobieta wpadła w istny szał. Blackmountain nie był w stanie jej utrzymać, nie zważała też na wycelowaną w nią broń. W amoku zaczęła kopać na oślep i wykręcać się z mocnego uchwytu.  
-To ty go zabiłeś! Nie wahałeś się poświęcić życia jednego ze swoich żołnierzy. Wcześniej można mu było jeszcze pomóc! Ty draniu!  
Sebastian podniósł pistolet w górę i wziął porządny zamach. Tępe uderzenie kolbą w potylicę  
przerwało szamotaninę. Dla Cathrine zapadła ciemność.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1291 słów i 7261 znaków, zaktualizowała 29 gru 2018. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

3 komentarze

 
  • AnonimS

    Po co ten caly cyrk? Same zagadki

    20 lip 2019

  • agnes1709

    No pięknie, w koncu ktoś, kto nie boi sie przemocy. W to mi graj:dancing: Brawo!

    15 gru 2018

  • angie

    @agnes1709 No cóż- jednak jest ona elementem codzienności,  a to że jej w życiu nie używamy, to tylko chwilowy efekt ucywilizowania. A wystarczy tulko zmiana okoliczności. ..  W tym opowiadaniu staram się nie przesadzac, choc bedzie jeszcze nie raz. W końcu "This is war." 😉 Dzięki za komentarz, proszę o wiecej ☺

    16 gru 2018

  • AnonimS

    Trzyma w napięciu.  Zestaw na tak

    30 lis 2018

  • angie

    @AnonimS  Dzięki! Polecam zacząć od początku, bo jest dużo zwrotów akcji i można się pogubić ;)

    30 lis 2018

  • AnonimS

    @angie skoro polecasz, to w wolnej chwili poczytam. Pozdrawiam

    30 lis 2018

  • angie

    @AnonimS  Jak mam nie polecać, skoro to moje dzieciątko ? ;) #subiektywnie  ;)

    30 lis 2018