Vive la F... - cz. 53. Sebastian Blackmountain.

Vive la F... - cz. 53. Sebastian Blackmountain.-Gdzie byłaś, do cholery?! – Blackmountain był z powrotem sobą – wyprostowany, dumny, władczy, a przede wszystkim zaborczy.  
-Martwiłem się… - dodał już łagodniej, ale wciąż był wściekły. Przyjrzał się przemoczonej do kości Keller. – Co się stało?  
W odpowiedzi postawiła na stole alibi – dwie torby z zakupami, z których wystawały bagietki i butelka wina.
-Chciałam się przejść, a potem zaczęło padać i… - Cathrine czuła, że nie wytrzyma napięcia. Misternie ułożony plan sypał się przez palce jak domek z kart. Pomimo starań, wciąż była w punkcie wyjścia. Jak prawie rok temu stała roztrzęsiona przed żądającym wyjaśnień Blackmountainem. Miała dość i była świadoma, że tylko sekundy dzielą ją od przyznania się do wszystkiego.  
"Nie powstrzymasz emocji...” – czuła jak wzbierająca w niej gorycz zaleje falą cały starannie przygotowany plan. "…więc nadaj im inne słowa.”
-Mam tego dość, Sebastian! - wybuchła płaczem i rzuciła się mężczyźnie na tors. – Dosyć takiego życia! Nie chcę uciekać, chować się, zabijać na rozkaz. Mam dość tego syfu! Kocham cię i chcę z tobą normalnie żyć! Cieszyć się słońcem, twoim dotykiem, wspólnym domem!  
-Kochanie… - zaskoczony Blackmountain objął spazmatycznie trzęsącą się, szlochającą Cathrine.  
-Chodzę po ulicach Paryża i widzę, że ludzie żyją, kochają! Nie zważają na wojnę. Cieszą się każdym dniem! – załkała- Dlaczego my tak nie możemy?  
Keller w myślach przyznała rację Sebastianowi – najlepiej działała, gdy była spontaniczna. Przed oczami miała Plac Inwalidów – pusty, bez oczekującego na nią samochodu Oliviera. I bez jej pieniędzy. Zatrzęsła się z rozpaczy bezsilności.  
Sebastian przytulił ją jeszcze mocniej. Nagle poczuł na szyi gorące wargi.
-Kocham cię, nie rozumiesz? – Cathrine nadal płakała, ale w spojrzeniu miała żar, jakiego nigdy wcześniej nie widział. – Chcę być z tobą, ale dłużej tego nie zniosę!  
Kolejne pocałunki były coraz intensywniejsze. Keller przesunęła dłonie na ramiona i plecy mężczyzny. Przywarła do niego mokrym płaszczem, wspięła się na palce, by móc całować jego powieki. Sebastian oddychając szybko, nie pozostawał dłużny. Jego ręce przyciągnęły ją mocno do siebie, zdarły mokre palto i wpiły się w wilgotne włosy. Nagle podniósł kobietę za biodra i posadził na stole, przewracając papierowe torby z zakupami.  

**********************

-Która godzina? – Keller raptownie usiadła na łóżku. Urywany oddech uspokoił się, gdy stwierdziła, że nie ma jeszcze nawet północy. Ale poczuła wściekłość, że straciła rachubę czasu. I że zmęczona wydarzeniami i emocjami dnia zasnęła w ramionach Sebastiana.  
-Sebastian! – rozejrzała się w mroku, ale druga połówka łóżka była pusta.  
"Kurwa! Znalazł list? Jest tu nadal?” – nasłuchiwała chwilę, próbując odnaleźć się w nowej sytuacji. Teoretycznie nigdy nie zaglądał do jej torebki, ale… Dzisiaj wszystko szło niezgodnie z planem. Bezszelestnie opuściła stopy na ziemię i machinalnym ruchem szybko znalazła coś do ubrania.  
-Sebastian… - zawołała łagodnie do mężczyzny stojącego w samych slipkach przy kuchence. Dolewał wina do sosu na patelni i wyglądał na swoje własne alter ago. Usatysfakcjonowany, zrelaksowany, leniwie uśmiechnięty. Przeciwieństwo pobitego, rozgoryczonego Blackmountaina z dzisiejszego poranka.
Odwrócił się, a zadowolony wyraz jego przystojnej twarzy sprawił, że Cathrine z lekkim uśmiechem, ale mimowolnie spuściła zawstydzony wzrok. Najwyraźniej spodobała mu się ta nieśmiałość, bo nabrawszy odrobinę czerwonego, pomidorowego sosu na kawałek bagietki, bez słowa wyciągnął rękę w kierunku kobiety.
- Hahaha! – nie mógł się powstrzymać przed wybuchem śmiechu. – No proszę! Odrobina dobrego seksu i Keller je mi z ręki!
Cathrine spojrzała na niego mieszanką oburzenia, rozbawienia i prawdziwego zadowolenia.
-Mmmmm…. Odrobina dobrego sosu, chciałeś powiedzieć. To jest przepyszne!
Przytuliła się do nagiego torsu mężczyzny.
-No dobrze, zgadzam się. To ty będziesz w tym związku gotował!  
Wspięła się na palcach, pocałowała szybko w czubek nosa i pobiegła założyć coś więcej niż tylko koszulę. Przechodząc, rzuciła okiem na kosz na śmieci. Dwie zmięte wersje listu nieruszone leżały na swoim miejscu, częściowo już przygniecione obierkami z warzyw.  
-O czym myślisz? – Keller mimowolnie jak antena wychwytywała każde słowo i nawet drobną zmianę w zachowaniu Blackmountaina. Wszystko wskazywało na to, że nie wraca do siebie, a to jeszcze bardziej komplikowało sprawy. Choć już nieco uspokojona, Cathrine musiała się pilnować z emocjami i słowami. Nie uzewnętrzniając targającego jej duszą niepokoju, przetrwać do rana, nie tracąc nadziei, że zmiana terminu wyjazdu nie była blefem złodzieja oddalającego się właśnie z jej pieniędzmi. Drżące dłonie w czasie kolacji już dwukrotne upuściły widelec na ziemię.
Pochylony nad prawie pustym talerzem Sebastian upił łyk wina i znad brzegu kieliszka przypatrzył się kobiecie.
-O niczym, kochanie. Carpe diem. – uśmiechnął się, ale trochę smutno. – Chwytam chwilę. Nie mam pojęcia gdzie jutro będziemy. Czy w ogóle jeszcze będziemy. Pieprzę tą wojnę! Cieszę się tą chwilą teraz. Z tobą.  
Cathrine odwzajemniła uśmiech i nie mając siły patrzeć w oczy mężczyzny pochyliła głowę. Nagle poczuła jak wstaje, chwyta jej dłoń i ciągnie do siebie. Przez uchylone okno wpadały przytłumione akordy znanej niemieckiej melodii granej w pobliskiej restauracji.  
-Czy my kiedykolwiek tańczyliśmy? – przytulając mocno, szepnął, dotykając wargami miękkich włosów.  
-Nie. Wielu rzeczy nie zdążyliśmy zrobić, Sebastian…  
-Zdążymy. Mamy przed sobą całą wieczność.

********************************************

Imitacja spokojnego, sennego oddechu może być bardzo męcząca. Keller nie mogąc ryzykować zaśnięcia, zmusiła się do udawania snu. Obliczyła, że aby zdążyć na czas musi wyjść przed piątą.  
"Szósta rano?! Co za chory pomysł!” – była wściekła na Oliviera, ale też zła na siebie za ustalenie tak odległego od jej mieszkania miejsca spotkania.
Miała jeszcze trochę czasu, ale bezpieczniej było samej czekać na zimnym placu niż pozostać w ciepłym łóżku obok śpiącego Sebastiana. Bardzo ostrożnie zdjęła jego dłoń ze swojego biodra i bezszelestnie zsunęła się z łóżka. Miała wrażenie, że robi to po raz tysięczny. "Do ilu to razy sztuka?” – wymęczony zdenerwowaniem umysł rozluźniał napięcie ironicznym żartem. Chyłkiem zebrała swoje ubranie i wyszła do kuchni. Ślady wspólnej kolacji, najprzyjemniejszego wieczoru, jaki kiedykolwiek było jej dane przeżyć u boku Sebastiana, sprawiły, że poczuła w gardle dławiącą kulę goryczy.  
"Nie mogło tak być od początku?” – prawie załkała. "Wciąż tylko ból, strach i upokorzenie. Ciągłe zmuszanie do wspólnego życia w koszmarze. Ile można wytrzymać takiego syfu? Mogło nam być całkiem inaczej, Sebastian…” Przyszło jej do głowy, że mając pieniądze, mogliby oboje odejść od Adlera. Zacząć nowe życie, w którym takie wieczory były by normalnością. Z niepokojem poczuła jak ogarnia ją przykre wahanie…
Wstrzymując oddech szybko uspokoiła wątpliwości i skupiła się na działaniu. Płaszcz, torebka. List. Opierając go o butelkę niedokończonego wieczorem wina, przypieczętowała własną decyzję.
"Teraz albo nigdy.” – Keller nie zapalając światła zwinnie przeszła do przedpokoju. Nagle poczuła, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Chwytając się framugi drzwi i zaciskając zęby, żeby nie krzyknąć z bólu, osunęła się na podłogę. W ciemności przyjrzała się przedmiotowi, o który tak niefortunnie się potknęła. Skórzane, podkute metalem, wojskowe buty. Prawdopodobnie te same, który zadały jej tyle bólu, gdy podobnie jak teraz próbowała uciec przed Blackmountainem ze swojego domu w Bergues. Keller była pewna – to ta sama para, przed którą kilka godzin później pobita i upokorzona klęczała, przepraszając za to kim jest.  
Nagły, przywracający trzeźwość myślenia ból. Właśnie tego teraz potrzebowała, żeby wspomnieniami wydarzeń kilku koszmarnych miesięcy, przywołać się do porządku. Wątpliwości sprzed kilku minut prysnęły jak kopnięte w brzuch złudzenia. Nawet gdyby miała być szczęśliwa z Sebastianem, to on nie zasługiwał na nic innego, niż to co zaplanowała.  
"Ty skurwielu! Za to wszystko co mi zrobiłeś, powinnam ci teraz poderżnąć gardło!” – zmrużonymi z nienawiści oczami spojrzała w kierunku sypialni. "Żeby mieć pewność, że już nigdy cię nie zobaczę!”


>>>>>>>>>>>>>>>>
PS Takie pytanko od autorki: czy zdjęcie pasuje do wyobrażenia Blackmountaina? Bardzo trudno było mi coś wybrać... A może ktoś ma własną propozycję?  :)

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1560 słów i 9206 znaków, zaktualizowała 27 gru 2018. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

Dodaj komentarz