Vive la F... - cz. 20 - Don't touch me!

Vive la F... - cz. 20 - Don't touch me!-Jest pan bezczelny! Proszę wyjść! – Keller cofnęła się w stronę biurka, ale nie spuściła wzroku z byłego pacjenta.
-Ależ pani doktor, źle mnie pani zrozumiała. – starszy wojskowy przymilał się obleśnie- Naprawdę uważam, zresztą nie tylko ja, że porucznik Blackmountain ma świetny gust do kobiet.  
Sześćdziesięciolatek cmoknął z uznaniem i ponownie lubieżnie zlustrował kobietę wzrokiem.
-Kapitanie, nie interesują mnie pańskie opinie. Drzwi są za panem. – warknęła.
-Proszę się nie denerwować! Przecież pani wie, że chciałem tylko podziękować za opiekę. – ruszył z kwiatami w kierunku Cathrine. Cofnęła się i ledwo uchyliła od obleśnego pocałunku w policzek.  
-No nie graj takiej niedostępnej! – mężczyzna chwycił ją za pas – Wiem, że nie jestem Blackmountain, ale…  
Keller zaczęła się szarpać, jednak napastnik chwycił ją za ręce i popchnął do tyłu. Nie wiadomo kiedy znalazła się na podłodze, z głową tuż przy solidnym, drewnianym biurku, a oprawca właśnie siadał na niej okrakiem.  
"Wszystko może być bronią” - Cathrine gdzieś w tyle głowy usłyszała słowa Sebastiana, który raptem kilka dni temu uczył ją podstaw samoobrony.
Sięgnęła dłonią do blatu. Ozdobna, ale ciężka, metalowa kasetka na spinacze z impetem wbiła się w policzek napastnika.  
-Ty dziwko! – mężczyzna puścił jej rękę, chwytając się za rozbity z boku nos. Cathrine pchnęła go z całych sił na podłogę. Role się odwróciły. Przyskrzyniła mężczyznę do ziemi wbijając kolano w brzuch. Zaparła się podeszwą wojskowych butów i całym barkiem zrobiła kolejny zamach.  
Metal pudełka metodycznie spadał na zakrwawione twarz i czoło mężczyzny. Próbował zasłaniać się rękami, które także, raz po raz obrywały. Krzyk mężczyzny wypełniał pomieszczenie, póki Keller nie zaczęła bić po tchawicy. Zaczął już charczeć, gdy do gabinetu wpadli zaalarmowani jazgotem sanitariusze.
-Doktor Keller! – z przerażeniem ujrzeli krwawą scenę. Doskoczyli do kobiety i bezskutecznie próbował postawić ją na nogi i odciągnąć od leżącego mężczyzny. Z całą mocą uderzyła jeszcze kilka razy i odciągana siłą wstała z kolan. Ciężko dysząc odsunęła się w głąb pomieszczenia. Lekarski kitel był cały w czerwieni.  
Kolejni żołnierze wbiegli do gabinetu i natychmiast wynieśli nieprzytomnego kapitana. Zszokowany młodszy sanitariusz w osłupieniu wpatrywał się w przełożoną.  
- Pani Doktor… - powoli ruszył w jej stronę.
-Nie zbliżaj się do mnie! – Keller krzyknęła histerycznie i w geście zatrzymania błyskawicznie wyciągnęła przed siebie lewą rękę. W drugiej nadal ściskała pogniecione, metalowe pudełko. Powoli powiodła wzrokiem za spojrzeniem sanitariusza, w osłupieniu wpatrującego się w jej nienaturalnie wygięty prawy nadgarstek.

___________________________________


- Aaaa! Kurwa! Nie w tą stronę! – krzyk z gabinetu zabiegowego nigdy wcześniej nie był tak konkretny – Ja pierdolę! Nie wykręcaj tak!
Sebastian dopadł do drzwi, ale porażony dochodzącym zza nich wrzaskiem, wstrzymał się z naciśnięciem klamki. Opieprzył się w myślach, wziął głęboki oddech i wszedł do zabiegówki.
Cathrine siedziała na krześle i ciężko dysząc z cierpienia trzymając za łokieć sama unieruchamiała wyciągniętą rękę na stole zabiegowym. Po drugiej stronie, trzęsący się i spocony ze strachu młody sanitariusz nieudolnie próbował nastawić złamany nadgarstek. Wykrzykiwane w bólu instrukcje, chociaż konkretne, przytłaczały spanikowanego debiutanta chirurgii.  
Blackmountain szybko wycofał się i bez słowa zamknął drzwi. Miał wrażenie, że zapłakane z cierpienia oczy wyrażały pretensję skierowana wprost do niego. Uogólniając, to nigdy by się nie zdarzyło, gdyby nie on.  
Miotając się próbował ogarnąć sytuację.
-Gdzie ten skurwiel?  
-W szpitalu. – nieśmiało rzuciwszy okiem na czerwoną z wściekłości twarz dowódcy, drugi sanitariusz wolałby zamienić się miejscami z kolegą z zabiegowego.
-Jak to kurwa w szpitalu?!  
-Był… nieprzytomny.
-Wypierdalać z nim na dołek.
-Tak jest.
"Jak to nieprzytomny?! Co tu się kurwa stało?” – Sebastian rozglądnął się nerwowo w poszukiwaniu kogokolwiek, kto jeszcze raz wytłumaczyłby mu to, co i tak już wiedział. Jak wszyscy, znał starego, nieraz słyszał jego wulgarne opowieści, przechwałki z młodości, z czasów pierwszej wojny. Zawsze taki był, wszyscy wiedzieli. Ale żeby wystartował do Keller? Tego się nie dało pojąć!
Zdawało się, że wszyscy oprócz unieruchomionych leżących pacjentów, poukrywali się po kątach. Blackmountain z furią ruszył do lekarskiej służbówki.
-Ja pierdolę! – widok zatrzymał go w drzwiach - przewrócone krzesło, podarty lekarski fartuch, podeptane kwiaty i dokumenty medyczne ubroczone w kałuży krwi.  – Niech ktoś posprząta ten syf! – wrzasnął.  
Ociągając się wrócił pod drzwi zabiegowego. Ze złością zorientował się, że nie może wytrzymać cierpienia Cathrine. "Mięczak” – ponownie ochrzanił się w myślach.  
Jednak krzyk już ustał i cisza zachęciła Sebastiana do bezszelestnego powrotu do gabinetu. Keller położyła głowę na zdrowej ręce, jak gdyby zasnęła przy stole. Obserwowała sanitariusza, który dokańczał formowanie gipsu.  
-To teraz możesz mi podać morfinę – zarządziła spokojnie, nie zwracając uwagi na Blackmountaina.
Pielęgniarz z ulgą przyjął polecenie - "Przynajmniej tego nie spierdolę.”
Sprawnie wkłuwając się w żyłę, spojrzał z troską na świeży gips.  
-Będzie w porządku? –zapytał z niepokojem.  
-Nie wiem, Michael. Nie wiem. – odpowiedziała cicho- Zobaczymy za kilka dni.
Wiedziała co ma na myśli, bo sama w tej chwili martwiła się już tylko o to czy jeszcze kiedyś będzie operować. Nie miała żalu do młodego za brak umiejętności. Zrobił wszystko co w jego mocy, a ona po prostu nie zdążyła go jeszcze zbyt wiele nauczyć.
Sanitariusz dokończył iniekcję i czując na karku aż nazbyt ciężką obecność Blackmountaina, zmył się czym prędzej z pomieszczenia.  
Kobieta nie zważając na towarzystwo ponownie jak na poduszce ułożyła głowę na przedramieniu. Stoicko wpatrywała się w schnący gips na wyciągniętej na blacie ręce. Ramiona powoli unosiły się i opadały w spokojnym, głębokim oddechu, jakby kompletnie nie należały do osoby, którą była przez ostatnie dwie godziny.  
-Keller? - Sebastian w końcu odezwał się półgłosem.  
-Daj mi spokój… - odpowiedziała równie cicho.  
-Cathrine… - nie dawał za wygraną. Zrobił krok do przodu.  
- Nie będę ci się teraz tłumaczyć…
-Nie po to przyszedłem! Chciałem… chciałem spytać…. Jak się czujesz? – przejęty, nie zdążył ugryźć się w język.  
"Debil!” – nie miał do siebie słów. "Spytaj jeszcze czy wszystko w porządku!”
Nie odpowiedziała. Zagryzła zęby i zacisnęła powieki, żeby powstrzymać łzy. Znieruchomiała.
-To znaczy…. Czy mogę ci jakoś pomóc? – wyciągnął rękę, żeby pocieszyć kobietę.
-Nie dotykaj mnie! - syknęła, wciąż nie patrząc na przełożonego –Wyjdź! Po prostu wyjdź!
Porucznik jak niepyszny wypełnił polecenie. Za drzwiami dał upust złości i z całej siły walnął pięścią we szeroką, drewnianą framugę.  
"O co mnie kurwa winisz! Co ja ci zrobiłem!” – Blackmountain wściekał się próbując oszukać sam siebie i zdławić ogarniające realne poczucie winy.  
Wrócił do oficerki i bezskutecznie próbował zająć głowę papierami. Zapalił kilka razy, nalał sobie whisky. Jak bumerang wróciło nieprzyjemne uczucie nieporadności. Przypomniał sobie, że ktoś kiedyś zarzucił mu, iż nie potrafi zarządzać. Że odnalazł się w wojsku, bo nie musi myśleć – wypełnia tylko rozkazy. Teraz rozkazem jest kierowanie całym sztabem, a on czuł, że wszystko wymyka mu się z rąk.  
"Czas na męskie decyzje.” – wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami.  
Po chwili stał przed drzwiami służbowego mieszkania Cathrine. Już nie zastał jej w szpitalu.
"Michael odprowadził ją do służbówki jakieś pół godziny temu” – drugi pielęgniarz poinformował go szybko, skulił się w sobie i czmychnął z drogi klnącemu pod nosem porucznikowi.  
Nacisnął klamkę, drzwi były otwarte, ale w środku w półmroku przymkniętych okiennic początkowo niczego nie spostrzegł. Dopiero po chwili ujrzał skuloną na łóżku sylwetkę. Cathrine leżała na boku z ręką ostrożnie ułożoną na materacu łóżka. Chociaż nadal w mundurze, wyglądała krucho i bezbronnie. Całkowicie bezsilnie, skurczona, z głową wtuloną w poduszkę.  
-Czego chcesz? – rzuciła gniewnie, ale cicho, patrząc pusto przed siebie. Spierzchnięte usta całkowicie pobladły.
- Chciałem spytać… może ci czegoś potrzeba? Coś ci przynieść?  
-Mam tu wszystko czego potrzebuję. Idź sobie.
Chociaż nieco zmieszany, Blackmountain zrobił kilka kroków w kierunku łóżka. "Możesz sobie gadać, przyjmę to na klatę” – postanowił nie dać się odprawić po raz drugi.
Usiadł na przysuniętym bliżej posłania krześle.  
-Cathrine…
Wzdrygnęła się, kiedy odgarnął jej kosmyk z twarzy. Zacisnęła powieki, by nie wypuszczać z nich łez. Łez, nie bólu, nawet już nie strachu, ale bezsilności i bezkresnego żalu. Gorycz zawodu wywołało wspomnienie kilku ostatnich miesięcy życia, odebranego siłą i zdeptanego, zmieszanego z błotem życia. Poddała się odebraniu wolności i godności. Przyjęła z pokorą zesłany los, mając nadzieję na jego łaskawość. Naiwnie uwierzyła w zapewnienia, że współpraca pozwoli jej na przetrwanie ciężkiego okresu. Że za posłuszeństwo będzie bezpieczna.  
Z codziennym zaangażowaniem wytrwale pracowała na szacunek, który po raz kolejny został zszargany. Szacunek do kobiety i do żołnierza. Do lekarza, pracującego z oddaniem, pomimo przymusu pracy. Pracy, której być może nie będzie już mogła wykonywać. Uszkodzona dłoń to jedno. Jednak to napaść na starszego stopniem nie rokowała dobrze. Przekroczenie granic obrony koniecznej, jego słowa przeciwko jej czynom. W najlepszym wypadku zgnije w karcerze. Dokładnie tam, gdzie zaczął się ten mroczny czas. A człowiek, który urzeczywistnił ten koszmar, właśnie z troską wyciąga do niej pomocną dłoń.
Ujęła tę dłoń i z kpiną przytuliła do rozgrzanego policzka. Dokładnie tam, gdzie jeszcze niedawno, na początku tej nowej drogi, okrutnie zostawiła krwawy ślad.  
-W tej twojej armii łamiecie zasady, które sami ustanawiacie. Deptacie swoje ideały, za które walczycie. Cywile, kobiety… nawet własny mundur nie zasługuje na respekt. Jeden wielki fałsz. Byłeś bardziej autentyczny, kiedy się nade mną znęcałeś. Wtedy wszystko od ciebie zależało. Wtedy mogłam ci wierzyć. – szepnęła patrząc na wskroś, jak gdyby wcale tam nie siedział.  
Mężczyzna zawstydzony wyszarpał rękę z uścisku.  
-Cathrine…  
Zamknęła oczy. Wzięła głęboki oddech.
-Pierdol się, Sebastian.  
Cofająca się dłoń ostro zacisnęła się w pięść i zadrżała.  
Zagryzł zęby.  
Wstał.
Odstawił krzesło.  
Rozłożył leżący na poręczy łóżka koc i przykrył leżącą bez sił, nieruchomą postać. Nachylił się i nieznacznie ucałował Cathrine w rozgorączkowane czoło.
-Przed drzwiami będzie stał żołnierz do twojej dyspozycji, gdybyś czegoś potrzebowała. Postaraj się zasnąć.  
Zasalutował i opuścił pomieszczenie.
- Wpuszczać jedynie sanitariusza. Ma mieć spokój. – rozkazał wyznaczając wartownika. Szybkim krokiem przeszedł budynek w kierunku zejścia do podziemi.  
-Pokaż mi jego rzeczy – warknął do klawisza przed celą kapitana. Żołnierz błyskawicznie wykonał rozkaz i roztropnie się oddalił.
Blackmountain odszukał pistolet oficera i bez wahania wszedł do jego celi. Na więziennym posłaniu leżał półprzytomny, majaczący z bólu mężczyzna. Blackmountain ze wstrętem przyjrzał się jego zmasakrowanej, opuchniętej twarzy. Odbezpieczył broń, położył na brzuchu kapitana i przysunął do niej jego dłoń.  
-Jako oficer, wiesz jak uratować tą marną resztkę honoru, jaka ci została.
Wiedział, że go słyszy i rozumie. W połowie schodów na górę usłyszał tępy odgłos wystrzału.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2087 słów i 12496 znaków, zaktualizowała 1 sty 2019. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

1 komentarz

 
  • Somebody

    Ha! Świetnie  :kiss:

    7 gru 2018

  • angie

    @Somebody Ojejku.... Dziękuję 😘

    7 gru 2018