Vive la F... - cz. 22. The Londoner.

Vive la F... - cz. 22. The Londoner.„Maybe it’s because I’m a Londoner,  Londoner…”  
Męski ciepły głos rozchodził się śpiewem po pokoju.  
„Ładnie…” – Cathrine powoli otwierała oczy, weryfikując domysły. Dalej tam był. Kręcił się po jej pokoju. „Jak ?” – próbowała sobie przypomnieć. „Olivier?”.
Mężczyzna nucąc  raz po raz podchodził do stołu.
-Hej! Zżerasz mój obiad?! – zdziwienie posadziło Keller na łóżku.  
-No, nie chciałaś! Miał się marnować?! – mężczyzna ze śmiechem odparł atak i bezczelnie włożył do ust ostatni kawałek mięsa– Poza tym dostałaś swoją glukozę. O! Właśnie się skończyła.
Podszedł do Cathrine i ostrożnie zdjął wenflon. Zakleił skórę taśmą i zgiął jej rękę w łokciu. Miał przyjemnie ciepłe, choć nieco szorstkie dłonie.
-Jak się czujemy, pani doktor? Prawda, że lepiej? – uśmiechnął się szelmowsko.
„To nie może być Angol” – Cathrine zlustrowała twarz mężczyzny. Choć nie znała zbyt wielu Brytyjczyków, nic jej w jego wizerunku nie pasowało do stereotypu. Opalenizna jak z prerii, trzydniowy zarost, brązowe, modnie zaczesane włosy i bystre, wesołe oczy. Muskulatura, uwidoczniona pod szarą koszulą. Płócienne spodnie. Wyglądał bardziej na awanturnika, chociaż pewnie brakujący kowbojski kapelusz i lotnicza kurtka czekały  gdzieś na krześle, aby za chwilę wyjechać w nieznane. „Ładnie. Zbyt ładnie.” – podsumowała Keller.
Olivier czuł jak go bada wzrokiem i nie zamierzał jej w tym przeszkadzać.
-No,  po minie widzę, że wspaniale! - mrugnął do Cathrine i wrócił do stołu.
Keller usiadła na krawędzi łóżka. „Nie schlebiaj sobie.”
-Co jeszcze mi podałeś? I w ogóle jakim prawem?! – uniosła głos. Nie zamierzała bawić się w jego gierki.  
-„Jakim prawem?, Jakim prawem?” – powtórzył żartobliwie – Pierwszym prawem, obowiązkiem lekarza: „Pomagać!”
-Jesteś lekarzem? – Keller przyglądnęła się mężczyźnie z niedowierzaniem.
-A nie wyglądam?! – prychnął udając urażonego. – Porucznik Blackmountain poprosił mnie o pomoc w szpitalu. Pani napatoczyła się, powiedzmy, przypadkiem.  
-Boże…- Cathrinie szepnęła sama do siebie. Dotknęła ręką czoła, przeczesała palcami włosy. – Ile tu jesteś?
Podniosła wzrok na Oliviera.
-Ja? Trzeci dzień. Ale szybko mi zleciało. – uśmiechnął się.  
Keller spojrzała na lewą rękę. Kilka śladów po wkłuciach w wierzch dłoni poświadczało jego wersję.
Nagle oboje spojrzeli w kierunku otwierających się drzwi.
-Cathrine! – Sebastian wyrwał z progu w kierunku Keller, ale powstrzymał emocje na widok Oliviera. – No w końcu! Jak się czujesz?!
-Nie wiem! Chyba kręci mi się w głowie. – zastanowiła się. Ze zdziwieniem spojrzała na porucznika, szukając w jego twarzy odpowiedzi. – Sebastian… - zaczęła powoli i wskazała na Hunta - Kto to kurwa jest?!
Olivier w zdumieniu złapał się za głowę i odwrócił do okna.
-Nie no, bez jaj… - zaśmiał się głośno.
Blackmountain skarcił go wzrokiem, którego Anglik i tak nie zobaczył. Usiadł ciężko na krześle, przysuwając go w stronę Keller.
-Cathrine… - zaczął powoli, szukając odpowiednich słów. Zawahał się, czy chwycić kobietę za rękę. – Twój stan był … bardzo zły. – Blackmountain wziął głęboki oddech. – Potrzebowaliśmy też kogoś do szpitala.
-Do szpitala? Do szpitala! – powtórzyła, nie wierząc własnym uszom. - Wspaniała wiadomość! - roześmiała się nienaturalnie.  - Znaczy – wstała szybko, ale chwiejnie – nie jestem już dłużej potrzebna! – prychnęła cynicznie. - Cudownie! Do widzenia!
Zrobiła krok, ale odzwyczajone od ruchu stopy odmówiły posłuszeństwa. Blackmountain złapał ją centymetry przed podłogą.  
-Cathrine! – na okrzyk porucznika Olivier odwrócił się od okna, ale wyhamował z pomocą.  
Sebastian posadził ją z powrotem na łóżku.
-Nie powinnaś jeszcze wstawać. Masz wracać do pełni sił. – surowy ton oznaczał, że nie żartuje. Spojrzał na nią groźnie.  – A Hunt jest tutaj tylko na chwilę.  
Keller wbiła niego pełen nienawiści wzrok i powoli pokręciła głową. Położyła się na łóżku na wznak, zgięła nogi w kolanach.  
Nieznośną biel sufitu zakryła ręką ułożoną na czole.  
-Wyjść! – szepnęła, wystarczająco by mężczyźni na nią spojrzeli. – Obaj!
___________________________________

Keller odliczyła do dziesięciu. Usiadła na łóżku i ponownie powoli wstała. Zrobiła kilka kroków. Zaklęła, ale doszła do okna.  
Otwarcie okiennic przeniosło ją w inny świat. Morze. Zamknęła oczy i wzięła kilka  głębokich, słonych wdechów. Przeszła do łazienki. Długi, gorący prysznic, to było coś dla czego warto było wstawać.  Założyła świeże, cywilne ubranie i … zrezygnowała z wyjścia do szpitala.  
„Bez sensu.” – usiadła ciężko na krześle, tyłem do okna. Zimny wiatr rozwiewał mokre włosy. Domyśliła się, że przeszedł ją dreszcz, ale nic nie poczuła. Nie zbierało się jej na płacz. Prędzej by zapaliła, choć podejrzewała, że papieros miałby nijaki smak.  
Wyłożyła nogi na drugie krzesło, wyciągnęła się wygodnie i założyła ręce na piersi. Zamknęła oczy.  
Drzwi otworzyły się zbyt szybko po zapukaniu. Keller niechętnie otworzyła oczy.
-Było „Wejść”?! – wycedziła.
-Nie było „Nie wchodzić”. – zaśmiał się mężczyzna. – Oddaję obiad. Tym razem jest ciepły.  
Położył na stole pakunek z kantyny i bezceremonialnie chwycił za buty oparte o siedzenie krzesła. Podniósł je w górę, usiadł i położył je z powrotem na swoim udzie. Niespeszona Keller spokojnie postawiła nogi, jedna po drugiej, na ziemię.
-Skąd pomysł, że chce mi się jeść?
Olivier spoważniał i spojrzał przenikliwie. Nagle wybuchnął śmiechem.
-Żartujesz?! Po prawie dwóch tygodniach jazdy? Wiem, że zjadłabyś konia z kopytami!  
Keller odwróciła głowę, wściekła, że ją przejrzał.  
-No,  przestań, bo znów wystygnie. Ja już nie dam rady drugi raz.  
Keller rozpakowała pieczonego kurczaka i wgryzła się w pyszne mięso.
-Naprawdę? – zakpiła z pełnymi ustami. Spojrzała na niego znad chrupiącej skórki.  – To słaby z Ciebie zawodnik...
Olivier zaśmiał się, ale nie skomentował.  
Ku zdziwieniu Cathrine, wyciągnął z kieszeni kurtki dwa kieliszki. Nagle na stole pojawiło się czerwone wino.
-No to czas na bruderszaft! – puścił oko, cyknął swoim kieliszkiem o szkło Cathrine i nie czekając na nią wypił duszkiem rubinowy płyn.
-Zakładając, że nie masz planu, bo tak zakładam… - zaczął wyjątkowo spokojnie, a Keller odsunęła od siebie resztki pieczonego udka i wytarła usta. Wyczuła powagę i skupiła się na słowach mężczyzny. – Teraz jest za późno i zbyt zimno, żeby się gdziekolwiek ruszać. Zresztą masz mokre włosy, a nie chcemy, żebyś się przeziębiła. Jutro rano pójdziemy razem do szpitala i zdam ci relację. A później zobaczymy co dalej z tak pięknie rozpoczętym dniem, ok?
Keller nie spuszczając wzroku z nowego znajomego, kiwnęła bez słowa głową.
„Ok. To tylko twój plan.” – wypiła swoją porcję wina.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1238 słów i 7245 znaków. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz

Dodaj komentarz