Vive la F... - cz.14. Saint Antoinne.

Vive la F... - cz.14. Saint Antoinne.Blackmountain wlepił wzrok w drogę. Wyjechali z lasu, ale mieli do pokonania jeszcze kilkanaście kilometrów wśród pól. Skupiał się na prowadzeniu, ale w pewnej chwili rzucił okiem na Keller.
- Kurwa, Cathrine! – widok sprawił, że zareagował z większym strachem niż troską. Instynktownie na sekundę wrócił wzrokiem na drogę, ale zaraz powrotem przypatrzył się twarzy kobiety. Kompletnie bez wyrazu zastygła jak w katatonii, a szeroko otwarte, przerażone oczy pusto patrzyły przed siebie. Uświadomił sobie, że od momentu opuszczenia willi nie odezwała się słowem, ani nawet nie poruszyła.  
-Cathrine! – krzyknął, ale wobec braku reakcji gwałtownie zjechał na pobocze i szurając oponami po żwirze zatrzymał samochód.
-Cathrine! Spójrz na mnie! – rozkazał, ale sam odwrócił jej twarz do w swoją stronę.  
-Już po wszystkim! Już jest w porządku. – starał się, by jego głos brzmiał spokojnie - Boże, Cathy! Co się stalo? Czego się tak wystraszyłaś?

Keller w końcu spojrzała na niego przytomnie. W oczach pojawiły się łzy, a wargi zaczęły drżeć. Odwróciła głowę i schowała twarz w dłoniach. Emocje przejęły kontrolę nad perfekcyjnym planem.
"No kurwa, zajebista wycieczka! Po chuj ją tam brałem!” – ochrzanił się w myślach. Przez chwilę wahał się czy nie przytulić Keller, ale obawiał się, że tylko doleje oliwy do ognia.
-Cathy?! – zaczął delikatnie i z ulgą stwierdził, że podnosi na niego wzrok – Już w porządku? Jedziemy dalej! Chodź, zabieram cię na pyszną kawę!  
Kawa faktycznie smakowała wybornie, ale to szarlotka była mistrzostwem świata. Zwłaszcza po dwóch miesiącach koszarowego jedzenia. Siedzieli przy stoliku przed niewielką kawiarnią na rynku.
-Sylvia! Sylvia! Choć zobacz, kto przyszedł! – starszy właściciel lokalu wywołał z zaplecza żonę.
-Sebastian! Mój przystojniaku!– kobiecina wyściskała Blackmountaina, wycałowała trzy razy w policzek, a na końcu potarmosiła włosy - Dlaczego tak długo Cię nie było ?! O! A to co za panienka?
-To… eee… to Cathrine. – z lekko speszonym uśmiechem poprawiał fryzurę, nie wiedząc co dodać. Na szczęście Keller uprzejmie wyręczyła go w prezentacji. Ograniczyła się tylko do imienia.
-No dobrze, dziubeczki! To co pijecie?
Keller nie mogła uwierzyć w otaczająca ją rzeczywistość. Może już zapomniała, jak to jest przebywać wśród normalnych ludzi. Chodzących po ulicy, roześmianych, pijących kawę przy sąsiednim stoliku. Rozglądała się i chłonęła atmosferę, jakby chciała się nią nacieszyć i zatrzymać ją w sobie na zawsze. Nie patrzyła tylko na Blackmountaina. Jego widok przypominał skąd przyjechała i dokąd wkrótce wróci.  
On za to zerkał na nią raz po raz.  
"Ciekawe, czy gdyby nie wojna…” – nie dokończył nawet we własnych myślach. Usłyszał za to swój własny, wojskowy głos: "Ogarnij się. To nie jest zabawa.”
Kawa wiele zmieniła. Z nową energią, wręcz uśmiechem na twarzy, ruszyli w kierunku jarmarcznych stoisk. Blackmountain kupił butelkę dobrego wina, kilka kawałków sera pleśniowego i nowy pędzel do golenia. Keller była bardziej powściągliwa. Nie zapomniała o gotówce, ale ograniczyła się do kilku kobiecych kosmetyków, mając już dosyć wojskowego szarego mydła. Nie miała zamiaru przy Sebastianie kupować ubrań, ani tym bardziej bielizny.  
Choć wokół było pełno ludzi, w pewnym momencie miała wrażenie, że kilka osób przygląda jej się z zaciekawieniem. Blackmountain też to odczuł. Podszedł bliżej.  
-Spokojnie. – szepnął i wziął ją pod rękę, jakby byli parą.  
Keller poczuła się dziwnie. Jego bliskość nie tyle ją przestraszyła, co uświadomiła, że zamiast zajmować się bzdurami powinna się rozejrzeć wokół siebie. Była na rynku miasta. Ratusz, poczta, komenda policji. Każdy z miejsc opatrzone czerwono-białą flagą z czarnym, przełamanym krzyżem. Wystarczyło wbiec do najbliższego budynku i krzyknąć jedno zdanie. Tylko tyle dzieliło ją od wolności.
Ale teraz Blackmountain trzymał ją delikatnie pod ramię. I domyślał się, co chodzi jej po głowie.
Spojrzała na niego z wściekłością i lekko, tak by nie wzbudzić niepotrzebnego zainteresowania wyszarpała rękę. Puścił, ale się nie odsunął.
Straciła ochotę na zakupy, ale przeszli jeszcze przez kilka kolorowych kramów. Nagle dostrzegła stoisko z perfumami. Choć daleko mu było do eleganckich perfumerii Paryża czy Berlina, to i tak zamierzała kupić to czego jej tak bardzo w mundurze na co dzień brakowało. Zaczęła porównywać tanie zamienniki, sprawdziła kilka wód różanych, popytała o konkretne zapachy. Całkowicie ignorowała obecność Blackmountaina, który ponownie przyglądał się wszystkiemu z zadowoleniem na twarzy. Nagle Cathrine poczuła, że ludzi obok zrobiło się jakby mniej, a gwar targowiska zdecydowanie przycichł.  
-Ausweis!
Odwróciła się powoli w kierunku Sebastiana, ale jego już tam nie było. W jego miejscu stał wysoki mężczyzna w dopasowanym czarnym mundurze z trupią czaszką w klapie.
-Ausweis!!! – powtórzył gniewnie.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 874 słów i 5211 znaków, zaktualizowała 31 gru 2018. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Ciekawe co będzie dalej.  Wciąga to opowiadanie.

    5 gru 2018