Vive la F... - cz. 45. Hate you so much!

Vive la F... - cz. 45. Hate you so much!Po raz kolejny zatrzęsła się z zimna, którego nie była świadoma. W kościele, jak w większości kamiennych budynków, wraz z półmrokiem panował chłód, któremu czarna, jedwabna chusta, niewiele mogła zaradzić. "W reszcie wyglądam jak prawdziwa wdowa.” – stwierdziła cierpko, naprędce kupując okrycie. Dzięki niej mogła się łatwo wtopić w tłum - po kolorowych ulicach Paryża wiele kobiet nosiło podobne chusty. Zakup był jedną z kilku instynktownych decyzji poniedziałkowego poranka, zaraz po pośpiesznym opuszczeniu miejsca pracy.


"Poczekaj, zaraz ich zawołam z powrotem. Nie mogli odejść daleko. Gdzie idziesz? Cathrine?!” – głos szpitalnej recepcjonistki doganiał ją już zbiegającą po schodach, wprost do wyjścia.  
"Z pewnością nie są daleko. Na przykład w moim mieszkaniu.”
Nie wiara, lecz azyl - pierwsze skojarzenie, przywiodło ją do najbliższej świątyni. Udając modlitwę, miała chwilę na zebranie myśli. Dosłownie chwilę, bo stary ksiądz, nie bez przyczyny przechadzał się w tę i z powrotem.


Z ciężkim sercem przeżegnała się i pośpiesznie wyszła na ostre, marcowe słonce. Skierowała kroki w stronę dzielnicy czerwonych latarni.  

Metalowa zasuwka w drzwiach otworzyła się i równie szybko zamknęła. Drzwi zaskrzypiały, a mocno umalowana kobieta wpuściła Cathrine bez słowa. Nie omieszkała jej zlustrować i parsknąć śmiechem.  
-Nie ma go. Ale jeśli chcesz to jest Emanuel. – od niechcenia wskazała głową na schody. Kolejne parsknięcie śmiechem zgasło w zarodku, przyskrzynione wściekłym spojrzeniem Keller. Prostytutka wzruszyła ramionami. "To pewnie przez nią Sebastian nigdy nie schodzi się zabawić.”
Wspinając się na drugie piętro Cathrine dziękowała Bogu, że prowadzona tu tylko raz, zapamiętała całą drogę.  Nie mogła się nadziwić, jak Blackmountain mógł znaleźć kryjówkę w takim miejscu. "A to nie wiesz, że najciemniej pod latarnią?! – zaśmiał się. – Mam ich tu wszystkich jak na widelcu, a dziewczyny owijają ich sobie wokół palca!”
Wtedy lekko zażenowana, dzisiaj szła z pełną determinacją. Sebastian był ostatnią z instynktownych decyzji. Co niekoniecznie oznaczało, że dobrą.
- Powinien być za godzinę. – Emanuel był bardziej zakłopotany niż zdziwiony. – Może… chcesz herbaty?  
W odpowiedzi Keller usiadła ciężko na łóżku w pokoju Blackmountaina. Podkurczyła nogi, owinęła się chustą i przycisnęła mocnej torebkę. Ukryte w niej dokumenty i broń to jedyne co jej pozostało. Zastygła w oczekiwaniu. Milcząc wpatrywała się w młodego mężczyznę, aż zrozumiał aluzję i wyszedł w poszukiwaniu innego miejsca.  

Po kilkudziesięciu minutach, Cathrine usłyszała odgłosy butów i tłumaczenia na korytarzu.  
-…no to ją wpuściłem… - drzwi otworzyły się i za Blackmountainem do pokoju wślizgnął się Emanuel. – Proponowałem coś do picia, ale…
-Wyjdź.- Sebastian rozkazał młodemu, zatrzymując wzrok na Keller.
Chłopak stanął na korytarzu i z podszytym strachem zaciekawieniem słuchając odgłosów kłótni dochodzących zza zamkniętych drzwi.
-Wiesz co, Blackmountain, rób sobie co chcesz. Wybrałeś taki sposób? Świetnie! Nie każdy potrafi walczyć, ha!, przegrywać z honorem! Ale wytłumacz mi do cholery co ja mam z tym wspólnego?!  
-To ty mi lepiej powiedz po co się spotkałaś z Wernerem!
- Zajmował się sprawą domu w Berlinie! Ale ty to spieprzyłeś! Co to miało być? Ja też byłam celem? Dwie pieczenie na jednym ogniu?
-Zwariowałaś?! To po cholerę wyciągałbym cię, ryzykując całą akcję?! Skąd miałem wiedzieć, że tam będziesz?!
- To powiedz mi skąd Gestapo wie, że tam byłam?!  
-Co ty pieprzysz?!
-Tak? O tym też nic nie wiesz? To zgadnij kto przyszedł do mnie rano do pracy?! Ledwo się z nimi minęłam!
- Zwiałaś im?! – głos pełen niedowierzania był cichszy. Emanuel zbliżył się do drzwi.
- A na co miałam czekać?! Ale wiesz co, Sebastian! Teraz sama się do nich zgłoszę i wszystko wytłumaczę.  
Ku przerażeniu młodego drzwi nagle otworzyły się, ale nie na tyle, by został zauważony. Ktoś w furii zatrzasnął je z powrotem.  
-Nigdzie nie pójdziesz! Siadaj!  
Tłumaczenie było spokojne i ciche, ale cienka dykta nie zataiła zbyt wiele.  
-Cathrine, w kawiarni byłaś przypadkiem, nie masz z tym nic wspólnego. Ale co z tego?! Zaczną pytać. Może ktoś z ulicy widział, jak wszedłem po ciebie do środka. Albo jak później uciekaliśmy razem…
Cisza.  
-Werner mógł komuś powiedzieć, że spotyka się z tobą. Jako jedyna przeżyłaś. Wygląda to tak, jakbyś go wystawiła.  
-Dlaczego miałabym to zrobić? Nikt nie pomógł mi tyle co on. Nie mówiąc o niedokończonej sprawie sprzedaży domu! Uwierzą mi! Do cholery! Jestem Niemką!  
Emanuel rozważył strategiczne odsunięcie się w głąb korytarza. Lub jeszcze lepiej – do własnego pokoju.
- Cathrine… Muszę ci coś powiedzieć… Skoro szukali cię w pracy, to prawdopodobnie równocześnie weszli do twojego mieszkania. Przykro mi…. Nie miałem bezpieczniejszego miejsca. Dokumenty, paszporty in blanco, trochę broni… Schowane w twojej sypialni. Jeśli znaleźli, a jestem pewien, że tak, to będziesz się gęsto tłumaczyć…
Cisza, złowroga jak przed burzą, zawisła w powietrzu. Emanuel przysunął ucho do drzwi. Nagle usłyszał gorzki płacz przerwany krzykiem pełnym bólu.
-Nie mam już pracy! Domu! Niczego! Po raz kolejny rozwaliłeś mi życie! Jedyne jakie miałam! Nienawidzę cię! Boże, jak ja cię nienawidzę!!

*************

-Część.  
Nieśmiały, kobiecy głos pojawił się zaraz po równie nieśmiałym pukaniu.  
-Czego chcesz? –Keller siedziała sama na łóżku Sebastiana i niewiele więcej zareagowała na widok nieznanej dziewczyny.  
-Jestem Bianca. Właściwie Madame nie lubi tego imienia i dla klientów jestem Juliette. Ale ty nie jesteś klientką, prawda? – dziewczyna zawstydziła się własną gadaniną. Czerwieniejące policzki dodawały jej uroku. Miała nie więcej niż osiemnaście lat.  
-Blackmountain cię przysłał? – bardziej stwierdziła, niż spytała Keller. Stara sztuczka, żeby ją udobruchać. Sam bał się pofatygować.  
-Tak. Z herbatą. – dziewczyna postawiła parujący kubek na stoliku obok łóżka.  
Nieproszona usiadła obok, jakby chętna do rozmowy. Uśmiechnęła się przymilnie. Gdyby nie wulgarny makijaż, byłaby całkiem ładna.  
- Dziewczyny nadal mają ubaw! - zaczęła, nie mogąc się doczekać reakcji Cathrine. – Wiesz, z tego jak go wyrzuciłaś.  
" Wypierdalaj! Zabrałeś mi moje miejsce, ja zabieram twoje. Dzięki tobie nawet nie mam gdzie się podziać. Więc na razie zostaję tutaj! Sama!” – Keller przypomniała sobie swój wybuch szału. Wyrzucane na korytarz rzeczy Sebastiana zaskakująco prosto trafiały w podobnie zaskoczonego, siedzącego pod drzwiami Emanuela. Zdaje się, że żaden z mieszkańców domu nie przegapił sceny godnej burdelu.
-Dalej śpi u Emanuela! Nie mamy więcej wolnego miejsca. – Bianca roześmiała się uroczo.  
Keller sięgnęła po papierosy…
-A ty… To prawda, że jesteś Niemką? – fascynacja i obawa malowały się na młodziutkiej twarzy.  
… powoli wypuściła dym z płuc, przyglądając się podejrzliwie dziewczynie.
"Podobno niektórzy w okupowanym Paryżu ukrywają Żydów. Wy macie tę niezwykłą okazję, by ukrywać Niemkę.”- Keller pomyślała z ironią.  
-Nie wierz we wszystko, co mówią faceci.- uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Hej, jestem dziwką! Tego akurat nie musisz mi mówić! - zachichotała, a Cathrine zaśmiała się razem z nią.  

*******************************

- Blackmountain!
Dochodzące zza drzwi ostre wezwanie własnego nazwiska dopadło Sebastiana w korytarzu, tuż przed pokojem Emanuela. Spojrzał na chłopaka.
-Zaraz wrócę.
Wołająca go Keller siedziała na jego byłym łóżku z podciągniętymi nogami. W butach. Na widok Sebastiana powoli zapaliła papierosa.  
-Tak, Cathrine? – czekał.  
-Kasa.
Sebastian wyprostował się ze zdziwienia.
-Czego nie rozumiesz? Daj mi jakieś pieniądze. Przecież nie będę ciągle chodzić w ciuchach z burdelu.
Sebastian przyjrzał się Keller. Dziewczyny z dołu poratowały ją czym tylko mogły. Ale nawet w najmniej wyzywających ubraniach wyglądała okropnie. Wyciągnął z portfela zwitek banknotów, odliczył połowę i bez słowa sprzeciwu położył na stole.
Od kilku dni, od chwili kiedy wyrzuciła go z jego własnego pokoju, czekał na jakąkolwiek rozmowę.
-Cathrine... – zaczął stojąc bezradnie przed własnym łóżkiem. Keller dopalała papierosa i przyglądała się mu, lekko przekrzywiając głowę. Na jej twarzy wstręt mieszał się z znudzeniem. – Żeby ci nie wpadło do głowy… Nie ryzykuj powrotu na mieszkanie. Z pewnością jest pod obserwacją.
-Gdzie to jest?
-Co?
-Gdzie to schowałeś? Dokumenty!
Blackmountain westchnął ciężko.
-W zagłówku łóżka.  
Keller pokręciła głową. "Dlaczego ci kurwa nie wierzę?!”.
-Szefie, Adler! – podekscytowany Emanuel bez pukania wpadł do pokoju.
-Co? Już? Tak wcześnie? – przerwana rozmowa nie była na rękę Blackmountainowi. "Ten skurwiel zawsze przychodzi wcześniej. Lub brać ludzi z zaskoczenia.”
– Przepraszam cię, Cathrine, mam gościa. Może później …
W tym samym momencie do pokoju wkroczył wpadł wielki, umięśniony facet w średnim wieku. Cywilny strój nie odbierał mu niczego z potęgi i pewności siebie, bijącej ze zdecydowanych, wojskowych ruchów ciała. Dwaj towarzyszący mu mężczyźni zdawali się być małymi pieskami skaczącymi wokół bernardyna.  
-O, kurwa, Blackmountain! Dziewczyny na dole ci nie wystarczają? – roześmiał się rubasznie na widok siedzącej na łóżku Keller.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1656 słów i 9870 znaków, zaktualizowała 31 gru 2018. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

Dodaj komentarz