Vive la F... -cz.31. I knew you were trouble.

Vive la F... -cz.31. I knew you were trouble.Na odgłos pukania do drzwi Blackmountain podniósł wzrok znad dokumentów, tylko po to, by po ułamku sekundy wrócić do nich jak do ostatniej deski ratunku.
-Cześć… - Cathrine zaczęła cicho. Obraz pochylonej nad blatem, niechętnej do rozmowy postaci  potwierdził  przeczucie – skoro, nawet przypadkiem,  nie spotkali się przez cały dzień, to coś musiało być nie tak.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, Keller podeszła do biurka.  Delikatnie oparła  obie ręce na kancie blatu.
-Sebastian?
„Ok, wiem, że tylko wypiliśmy wino. I tylko położyliśmy się obok siebie, nawet nie całując wcześniej. Ale chyba mogę liczyć na rozmowę? Hmm…  Jednak nie mogę?”  -   jak zwykle myśli były odważniejsze niż słowa.
-Sebastian, spojrzysz chociaż na mnie?
„Po cholerę?” – Blackmountain zagryzł zęby.
-Czego chcesz, Keller? Pracuję.
Ostry ton zwiastował, że nie ma już na co liczyć.  
Cathrine  postanowiła przynajmniej się wytłumaczyć. Usiadła na brzegu krzesła i nachyliła w kierunku mężczyzny.
„Kurwa.”  - Blackmountain był oszczędny nawet we własnych myślach.
- Chciałam ci tylko powiedzieć, że… zdaję sobie sprawę, jak dowaliłam.  Swoją lekkomyślnością zaprzepaściłam  pracę  kilkunastu osób, które doprowadziły do ujęcia  Borcka. Nie po to narażali życie, żebym… Pójdę do D’ecroix i…
-Nigdzie nie pójdziesz! – ostry ton przerwał jej bezpardonowo. – Ja będę z nim rozmawiał. To moja działka i ja to spierdoliłem. Nie powinienem dawać ci tego zadania.  Zresztą to już koniec zabawy.
„Więc o to chodzi.” – Keller odetchnęła  z ulgą.  
-Przepraszam, że cię zawiodłam… - glos był cichy, ale brzmiał szczerze.
Sebastian w końcu rzucił na nią okiem. Palące  mrowienie, które przeszło mu po plecach, natychmiast udowodniło, że to nie był dobry pomysł. Usilnie starał się nie zatrzymywać wzroku na ciele, które kilka godzin wcześniej trzymał w ramionach.  Keller nie ułatwiała mu zadania. Odniósł wrażenie, że kusi go swoją zachęcającą pozą, przymilnym głosem, bezwiednym , ale kokieteryjnym przeczesywaniem włosów.
„Kurwa, nie rozmawiaj z nią! Robota!” -przywołał się do porządku. Wrócił do przeglądania papierów.
-Wyjdź. Pracuję.
Cathrine uświadomiła sobie, że nie ma już nic do stracenia.
- Myślałam, że zostaniesz do rana…  
Blackmountain z impetem odsunął krzesło. Wstał od biurka. Podszedł do okna, odwrócił się tyłem do Keller  i z miejsca tego pożałował. Zdał sobie sprawę, że usunął ostatnią barierę.  
„Jeśli podejdzie, dotknie mnie,  to…” – myśl dokończył dreszcz oczekiwania.  Wszystkimi zmysłami pragnąc takiego rozwoju sytuacji, modlił się, żeby nie wpadła na ten pomysł.  
-Nie mamy o czym rozmawiać. Powiedziałem „Wyjdź”.  
Jak intruz bezpodstawnie domagający się atencji, do którego wreszcie dociera bezsens jego działań, Cathrine poczuła się głupio, skuliła się lekko i potarła spocone dłonie. Przez chwilę bijąc z myślami, wreszcie postanowiła być szczera do końca.
-D’ecroix chce żebym natychmiast wyjechała. Podobno robi się niebezpiecznie.  
Blackmountain wzdrygnął się. Rozum podpowiadał słowa, których bardzo nie chciał wypowiedzieć.  
-Ma rację. Nie dasz sobie rady. – trzeźwy osąd zwyciężył nad egoizmem. Wyjazd nie tyko był gwarancją bezpieczeństwa dla Keller, ale i w końcu dla niego możliwością skupienia się na minimalnej szansie obrony fortu.  
-Nie chcę wyjeżdżać… - dokończyła cicho.  
-  Zrobisz, co uważasz. – przerwał jej ostro, nie odwracając się od okna. Zacisnął powieki. Nie musiał patrzeć, żeby znać widok. Pewnie wpatruje się w niego tymi wielkimi, proszącymi oczami. Lekko zagryza wargę. Niepewnie, w oczekiwaniu, zakłada kosmyk za ucho. Pociera wnętrza dłoni, by w końcu wcisnąć je razem między ściśnięte kolana. Kiedyś myślał, że takie zachowanie po prostu go  irytuje. Teraz zdawał sobie sprawę, jak bardzo mu się to podobało. I nienawidził faktu, że nie może sobie z tym poradzić.
„Dosyć.” – Blackmountain stwierdził, że ktoś musi podjąć męską decyzję.  
Wziął głęboki oddech. Siły starczało na twardy ton, ale już nie na tyle, by odwrócić się i stanąć prosto twarzą w twarz.
- Keller, wyjdź. – Mówił, jakby czytał z kartki. Zacisnął zęby, by nie zaprzeczyć własnym słowom. Aktorska kwestia domagała się prywatnego komentarza. Zawahał się, ale postanowił to z siebie wyrzucić.  Stanowczo.  -Nie mogę na ciebie spokojnie patrzeć. Idź sobie. Proszę.
Równocześnie z ulgą i goryczą odebrał odgłos zamykanych drzwi.  
„Kurwa mać. Adrien miał rację. Trzeba było ją wczoraj przelecieć. Może miałbym spokój.”  -  potarł dłonią rozgrzane czoło.
__________________________

Powoli dochodzimy do końca części 1.  Będę wdzięczna za komentarze i zachwycona łapką w górę :)

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 820 słów i 4942 znaków. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

Dodaj komentarz