Vive la F... - cz. 21. Olivier.

Vive la F... - cz. 21. Olivier.Blackmountain pochylony nad biurkiem w ostatniej chwili dojrzał otwierające się powoli drzwi gabinetu. Stojąca w nich Keller była nie do poznania. Od wczorajszego, felernego popołudnia nie zmieniła munduru, który nadal miejscami był brunatny od krwi porucznika. Mimo przyzwoitej temperatury, na ramiona miała zarzuconą o wiele za dużą wojskową kurtkę, spod której przebłyskała biel gipsu zawieszonego na temblaku. Włosy w nieładzie dopełniały obrazu całości.
Bez powitania, nie podnosząc wzroku, stojąc bokiem, lewą ręką rzuciła broń i przepustkę na biurko.
- Mi na nic się to nie przyda… Mundur zdam, gdy zorganizuję sobie cieplejsze ubranie.
- Cathrine! – Sebastian zerwał się z fotela. – Przestań… Siadaj!
-Przepraszam, ale muszę iść.
-Gdzie pójdziesz?! – Blackmountain ugryzł się w język – Proszę, siadaj! Chcę porozmawiać…. Wybierałem się do ciebie…
-To trzeba było przyjść.
-Siadaj, musimy porozmawiać. – chwycił ją za ramiona i posadził w fotelu. Przysunął krzesło i usiadł naprzeciwko.  
-Cathy… - potarł dłonią czoło, nie wiedząc jak zacząć – Musisz…
-Już nic nie muszę. – szepnęła patrząc na okno.  
-Odpocznij kilka dni. Odpocznij, ile będzie trzeba! Wylecz rękę, niczym się nie przejmuj.  
Keller nie odpowiadała.  
-Nie oddawaj mi broni, proszę. Właśnie teraz dzięki niej będziesz się czuła bezpieczniej.
- Ja już nigdy nie będę się czuła bezpiecznie. – popatrzyła na niego z żalem.- A już na pewno nie tutaj.  
-Cathrine…- zwiesił głowę, nie wiedząc co powiedzieć – Wiesz, że to jednostkowy przypadek…  
Ugryzł się w język. Wstrzymał oddech czekając na dosadny komentarz, ale Keller tylko pokręciła głową i odetchnęła głęboko. To nie był czas na wyciąganie starych brudów.
-Odpocznij, zregeneruj siły. Jesteś bezpieczna, rozumiesz? Ten skurwiel już nigdy nie zrobi krzywdy ani tobie ani żadnej innej kobiecie.  
Keller spojrzała ze zdziwieniem.
- Wczoraj… w celi strzelił sobie w łeb. – Sebastian nie był pewny czy to był dobry moment na tę informację, ale postanowił zaryzykować.
- Boże…- szepnęła Cathrine. – Czy to znaczy…? Co to właściwie znaczy? Dla mnie?
- Prawdopodobnie unikniesz procesu. Popełniając honorowe samobójstwo właściwie przyznał się do wszystkiego. Nie mówiąc już o tym, że nie będzie zeznawał…
Keller przetarła oczy.  
-Przepraszam, muszę już iść. – wstała. – Nie czuję się najlepiej…
-Odprowadzić cie?
-Nie. Nie będzie nam po drodze.
W szpitalu Michael powitał ją z olbrzymią troską w głosie.
-Co pani tu robi?! Teraz trzeba odpoczywać! My tu spokojnie ogarniemy.
Zawołała go do zabiegowego i poprosiła o morfinę. Gdy skończył podawać, zgarnęła do kieszeni kilka fiolek, strzykawkę i pasek do ucisku żyły.  
-Pani doktor… - spojrzał z zatroskaniem, ale nie miał odwagi niczego zabronić przełożonej – Jeśli trzeba będzie to proszę przyjść, albo mnie zawołać.  
-Spokojnie, ja też ogarniam… - odpowiedziała z obojętnością. – Daj mi jeszcze coś na sen. O! Może być to! – sama sięgnęła do szafki z lekami. Zgarnęła dwie buteleczki opium.
-Doktor Keller! – pielęgniarz wystraszył się nie na żarty. Niejednokrotnie widział na własne oczy czym to się może skończyć.
-Ciii…. – Cathrine szepnęła udając żart. – I to zostaje między nami, sierżancie.
-Tak jest. – odpowiedział bez przekonania, bezradnie patrząc jak przełożona opuszcza gabinet.  
"Blackmountain mnie zabije.” – pomyślał rezygnując z informowania porucznika.  

Pozdrowienia od słońca i księżyca. Jedynie promienie światła przedzierające się przez przymknięte okiennice wskazywały porę dnia, o którą nikogo nie interesowała.
Pojawiające się na stole posiłki wracały nietknięte po kilku godzinach.
Pojawiający się przy łóżku Blackmountain wychodził bez słowa po kilku minutach.
Keller udawała, że śpi. A on nie chciał jej budzić. Lub nie miał odwagi.
Nie czuła ulgi kiedy przychodził. Ani kiedy wychodził. Nie czuła ulgi, gdy po iniekcji popuszczała pasek na przedramieniu, pozwalając morfinie rozpłynąć się po całym ciele.
Czuła drżące napięcie mięśni, tę przedłużającą się chwilę, kiedy w apogeum bólu czekasz, aż środek zacznie działać. I wiesz, że gorzej być nie może. Chyba, że ta chwila nie mija.
Nie spała. Czasami na chwilę udawało się jej zasnąć, ale budziła się zlana potem. Ręka pulsowała boleśnie, a obrazy ze snu wcale się wraz ze snem się nie kończyły.    
Tańczyły po pokoju. Obijały się o krzesła, przeskakiwały po ścianach.
Postać Anette zmieniła się w Solange.
Solange śmiejąca się na tylnim siedzeniu samochodu, w drodze do miasta, w trójkę razem z Sebastianem.
Sebastian rozszarpujący jej mundur.  
Jego twarz. Ręce trzymające ją za ramiona. Pod wodą, rozmywającą jego postać. Czarną wodą. Zakrywającą świat. Wdzierającą się do ust.  
-Nie! –z krzykiem usiadła na łóżku, gwałtownie łapiąc powietrze. Rozejrzała się dookoła. Nie tonęła. Wręcz przeciwnie – spierzchnięte usta domagały się płynu. Sięgnęła po szklankę. Odstawiła obok kilku pustych fiolek. Zostały jeszcze trzy.  
"Tak. Ale nie teraz.” – przyzwolenie na wszystko dawało złudne poczucie wolności.
Położyła się na wznak, zgięła nogi w kolanach. Po raz kolejny zaczęła studiować pęknięcia na suficie.  
Usłyszawszy otwierające się drzwi, zdążyła tylko zakryć ręką oczy, udając, że śpi.
Sebastian przyglądał się jej chwilę. Zamiast przysunąć krzesło, usiadł na boku łóżka.  
-Cathrine? – dotknął chłodnych palców tuż przy gipsie i nachylił się tuż nad nią.
Zbyt blisko, by móc udawać sen.
-Czego chcesz? – nie zdjęła ręki z oczu.
-Cathy… Tak…. Nie można…. – szepnął. Był zły, że nie przygotował się na tę rozmowę. O ile w ogóle można było się na nią przygotować.
-Czego nie można? Odpoczywam, tak jak kazałeś.
-Odpoczywaj, tak! Ale … Nie możesz tak tu siedzieć.  
-Mam wrócić do szpitala? Chłopaki świetnie sobie radzą.
-Nie, dobrze wiesz, że nie o to chodzi! – podniósł głos i ugryzł się w język. Ale było już za późno.
Keller zabrała rękę z twarzy.  
-To o co ci chodzi?! Chociaż raz wprost powiedz o co ci chodzi! - odczekała kilka sekund, ale zmieszanie na jego twarzy nie dawało szans na odpowiedź. – Ok, to przynajmniej daj mi spokój. I zejdź ze mnie.
Odsunął się jak niepyszny.
-Keller, albo się sama pozbierasz…
-Albo co?! – przerwała mu i spojrzała ostro. – Spójrz na mnie!!
Spojrzał niepewnie.
-Spójrz! – krzyknęła.- Czym jeszcze możesz mi zagrozić?
Nie odezwał się ani słowem.
-Wyjdź. – ponownie zakryła ręką oczy.  
------------------
Nowy, dziwny, ale nie nieznośny. Kłujący ból w zgięciu łokcia powoli wybudził Keller. Spojrzała na wenflon i w pierwszym odruchu chciała go wyciągnąć.
-Ej! Nie, nie, nie! Nie ruszamy… - nieznany, ale pogodny głos rozbrzmiał po pokoju, a delikatne palce zdecydowanie odsunęły jej dłoń z wkłucia.
Catherine nie podniosła głowy z poduszki. Mrużąc oczy przyglądnęła się tajemniczej męskiej sylwetce. Wydawała się jeszcze jednym mirażem.  
-Kim jesteś? – spytała cicho, nie będąc pewna czy nie mówi do ducha. I tak aby na wszelki wypadek go nie spłoszyć.  
-Olivier Hunt. Brytyjski Czerwony Krzyż.
-Aha… - zastanowiła się chwilę, zbierając myśli. - Olivier… Wiesz co? Pierdol się Olivier.  
-Może trochę później, madam.  
Odwróciła głowę. Sufit. Ręka na oczy.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 1315 słów i 7673 znaków, zaktualizowała 1 sty 2019. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz

Dodaj komentarz