Vive la F... - cz. 55. Nicea. (Epilog.)

Vive la F... - cz. 55. Nicea. (Epilog.)Lipcowe słońce byłoby nie do wytrzymania gdyby nie ochładzająca bryza i drobinki słonej wody dostające się na pokład po każdym uderzeniu fali o burtę jachtu. Spod ciemnych okularów Cathrine przyglądała się umizgom Oliviera do młodziutkiej Anne Marie, bratanicy sąsiadów, która przepięknie udawała brak umiejętności sterowania łódką. Trzymając ją pomiędzy swoim torsem a sterem, Hunt tłumaczył do ucha sekrety sztuki żeglarskiej - najwyraźniej dość zabawne, gdyż panna raz po raz wybuchała perlistym śmiechem.  
Przedkładając nad ten widok symetrię opalenizny, Keller odwróciła się na plecy. Zachowanie Oliviera było jej nader obojętne. Po kilkunastu wspólnych tygodniach w Nicei i kilku wspólnych nocach w jednej sypialni oboje wiedzieli, że nawet nie są dobrymi przyjaciółmi. Ot, pomieszkiwali razem przez jakiś czas, z czego Hunt raz po raz wyjeżdżał w swoich sprawach, o które Cathrine nie miała ochoty pytać. Jej dni nie tyle były puste, co wypełnione przyjemną jak letnia aura nudą. Bez planów na najbliższą przyszłość, korzystała z niej tak intensywnie jak tylko może korzystać człowiek, który nie widział słońca przez bardzo długi, zimny czas.  
-Wracam do domu! – krzyknęła do zajętej sobą pary.  
-Poczekaj, podpłyniemy do kei. – uśmiechnął się do niej Olivier. Gdyby nie jego wrodzona życzliwość i chłopięcy urok, już dawno poszukałaby sobie innego lokum. Jego obecność była po prostu przyjemna.  
-Nie trzeba. Trzeba się czasem trochę ruszyć. Nie będzie więcej jak czterysta metrów.  
-Ok, ale machnij jak będziesz na brzegu. – Hunt potrafił okazywać troskę. Pokładane w nim zaufanie zaprocentowało i po kilku tygodniach Keller nie tylko odzyskała resztę pieniędzy za dom, ale przede wszystkim dzięki jego koneksjom i własnej gotówce pozbyła się wszelkich kłopotów. Słusznie mówią, że kapitał nie ma narodowości.  
Po kilkunastu minutach spokojnego kraula, Cathrine wykręciła wodę z włosów i ruszyła piaszczystym brzegiem w stronę niewielkiej willi. Weszła przez uchylone drzwi tarasowe i narzuciła na już prawie suchy kostium jedwabny, krótki szlafrok. Napełniwszy szklankę sokiem pomarańczowym, stanęła na progu tarasu, przyglądając się nadciągającym szarym obłokom.  
Przyglądał się widokowi, ujętemu, niczym drogi obraz, w eleganckie ramy wejścia. Opalone, wypoczęte ciało, wilgotne włosy i bose stopy sprawiły, że jak drapieżnik wciągnął w nozdrza morskie powietrze zmieszane z zapachem dobrych perfum.
Cathrine wzdrygnęła się, gdy skórę musnął nieco mocniejszy wiatr od strony Korsyki. "Pogoda się zmienia” – stwierdziła i poczuła lekką, popołudniową senność, typową dla spadku ciśnienia przed burzą. Podeszła do ekspresu do kawy i przygotowała porcelanową filiżankę. Szum fal przełamało delikatne burczenie automatu.  
-Też poproszę. Czarną.
Keller zamarła. Odwróciła się powoli tylko po to, by formalnie potwierdzić właściciela zbyt dobrze znajomego głosu. I sprawdzić czy już trzyma ją na muszce. Pomimo ostrzeżenia w liście, czuła że ten dzień kiedyś nadejdzie. Tacy jak Blackmountain nie odpuszczają. Nawet za cenę własnego życia.  
-Błąd logiczny, Keller!  
Nie reagując, powoli sięgnęła do wiszącej szafki po drugą filiżankę.  
-Jak mogłabyś pojawiać się w tych swoich miejscach, skoro nie było cię już w Paryżu. Ale przyznaję, niezły blef.  
-Skąd pewność, że nie jestem w Paryżu? – skupiła się na opanowaniu dłoni. W drżących palcach filiżanki dźwięczały uderzając o podstawki. Położyła porcelanę na ogromnym kuchennym stole, ale sama nie usiadła. Chcąc zyskać na czasie wróciła się po cukier i mleko, starając się nie patrzeć na Sebastiana.  
-Po pierwsze, to miasto wcale nie jest aż takie duże. I dzięki twojemu pomysłowi z restauracjami, wiem na bieżąco o czym ćwierkają wróbelki. A po drugie, zrozumiałem, że będziesz tam gdzie on.  
Rzucił na stół złożoną w pół, propagandową gazetą. Na pierwszej stronie czarno-białe zdjęcie ukazywało kilku ministrów rządu Vichy z Olivierem w tle.  
-Z czasów Deauvielle został jako jedyny, który mógł i pewnie bardzo chętnie chciał ci pomóc. Pytanie czy ty pomogłaś też jemu?  
-Jeśli chodzi ci o ciebie, to nie musiałam i nie chciałam o niczym mówić. Cokolwiek jest między wami, mnie to nie interesuje! – hardo postawiła się Keller. Faktycznie, do tej pory Olivier powstrzymywał się od zagadywania o Blackmountaina. Prawdopodobnie był już dla niego jedynie płotką, nie wartą marnowania czasu.  
- Kłopoty jakich mi narobiłaś nie były aż tak trudne do rozwiązania. Adler oczywiście nie był zachwycony, ale dał mi możliwość odkupienia winy. – Blackmountain jednoznacznie wyciągnął broń i położył ją na stole.  
Keller poczuła gorzki smak w ustach. Postawiła cukiernicę pomiędzy filiżankami, a sama poprawiając szlafrok, stanęła na progu tarasu i oparła się o framugę. Mocno wciągnęła w płuca słone powietrze.  
-Nie będzie mi przykro, Sebastian. – nie odwróciła się.- Jak się domyślasz, nie było żadnych dokumentów do wysłania. Nie chciałam dla ciebie krzywdy. Blef miał cię tylko zatrzymać. Przynajmniej na chwilę. Najważniejsze, że udało mi się to co planowałam i choć przez moment znów poczułam, że żyję. Jeśli przyjechałeś tu z taką intencją, to proszę – możesz to przerwać. Już się nie boję.
-Jest pewien problem, Keller. Tu nie chodzi o to co ja chcę. Żeby ratować własny tyłek pokazałem Adlerowi twój list, ale on nigdy nie uwierzy, że to tylko zagrywka. Albo inaczej – nie zamierza ryzykować. To, że dał mi możliwość rehabilitacji, nie znaczy, że mi ufa. Szczerze mówiąc, na jego miejscu też wysłałbym kogoś jeszcze do tej roboty. I nawet wiem kogo… - Blackmountain zastukał palcem w zdjęcie.
Cathrine odwróciła się gwałtownie.
-Pieprzysz! Jakby chciał, zrobiłby to już dawno temu. Poza tym po co miałby mnie zabijać? Jaki miałby powód?
-A trzy miliony do podziału nie wystarczy?  
Keller wstrzymała oddech. Poczuła rozszerzające się źrenice.
-Niemożliwe?! A skąd wiedziałbym, że tydzień temu Hunt był w Paryżu?  
Cathrine zaczęła kojarzyć fakty. Zbyt wiele zaczęło układać się w logiczną całość.  
-Na szczęście przyjechałem szybciej.
-A dla mnie co to za różnica, który z was mnie zabije? – Keller krzyknęła w desperacji. Nie mogła uwierzyć, że tak szybko to wszystko się skończy.  
-Taka, że nie mam zamiaru robić tego, za co Adler mi z góry zapłacił! – warknął Blackmountain. - Uwierz mi – dobrze zainwestowałem te pieniądze!  
Rzucił na blat dwa paszporty.  
-Cathrine, możesz ze mną wyjechać! - wstał, a głos zmienił mu się nie do poznania. - Genewa to tylko kilka godzin drogi stąd! Też mam już tego wszystkiego dość. Możemy … możemy naprawdę żyć inaczej!
-Szwajcaria? – Keller wzięła do ręki dokumenty.  

"Sebastian Blackmountain.” "Cathrine Blackmountain”. Musiały kosztować fortunę. Adler nie poskąpił funduszy na rozwiązanie problemu. Gdyby wiedział, na co poszły jego pieniądze…  

Ze zdziwieniem i uznaniem spojrzała na Sebastiana.
–Boże, Szwajcaria... Niemiecko-francuski, neutralny…  
- …raj. – dokończył stojący w drzwiach Olivier. Trzymał ich oboje na celowniku. – Chodź do mnie, Cathrine.  
-Cathy, nie! – krzyknął Sebastian, ale Hunt sam nadrobił drogi i już stał przy kobiecie. Teraz celował już tylko w Blackmountaina.
-Naopowiadał ci bajek? – przysunął jej głowę do swojej i pocałował w skroń. – Niezły jest, znam go trochę. Ale ciągle robi ten sam głupi błąd. Jak sam to nazwał: błąd logiczny.  
Keller spojrzała z przestrachem na Hunta.  
-Nie patrz tak na mnie. – uśmiechnął się Olivier. – Sebastian nie kłamie. Byłem w Paryżu i widziałem się z Adlerem. Ale nie martw się, ty dla niego nie jesteś problemem. Masz rację – logicznie rzecz biorąc gdybym chciał, zabiłbym cię już dawno temu. Więc ty nie byłaś celem, darling...
-Tylko przynętą… - wyszeptała Keller.  
-Gestapo już tu jedzie. Bardzo chętnie cię przenocują, Blackmountain. My niestety nie mamy takiej możliwości. Wieczorem przychodzą znajomi, więc nie rozgaszczaj się zbytnio. Może ci ulży, jeśli za nagrodę za ciebie kupię coś ładnego dla Cathy? – pogłaskał struchlałą kobietę po szyi.  
Keller chwyciła go za nadgarstek i próbowała wykręcić, ale był szybszy i silniejszy. Chwila szamotaniny skończyła się wraz z hukiem wystrzału.  
Olivier z pogardą odepchnął od siebie słabnące ciało kobiety.
-Nosz kurwa, wypadek przy pracy. Szkoda... – zaśmiał się złośliwie i spojrzał na Blackmountaina, ale jego nie było już w tym samym miejscu.  
Odwrócił szybko głowę, ale nawet nie zdążył skomentować widoku lufy przed oczami.  
-Cathrine?! - Sebastian dopadł do Keller. Z ulgą stwierdził, że żyje. Z przerażeniem, że kula nie wyszła, tylko utknęła gdzieś cholernie blisko serca. Strój kąpielowy, szlafrok, podłoga – po chwili wszystko było czerwone od krwi. Złapał ręcznik kuchenny i próbował nim zatamować niewielki, ale śmiertelnie groźny otwór. Materiał w jednej chwili z błękitnego stał się bordowy.  
-Kurwa, Cathrine!! – wrzasnął do przymykającej oczy kobiety.  
-Tak, Bastian? – szepnęła, aż Blackmountain poczuł ciarki na grzbiecie.  
"Gestapo!” – wiedział, że to nie było kłamstwo. Szybko znalazł jakiś koc, owinął kobietę i zaniósł do samochodu, zgarniając po drodze paszporty ze stołu.
- Pięć, sześć godzin jazdy przez Alpy. Wytrzymasz! –odpalił Porsche Oliviera i rzucił okiem na półprzytomną pasażerkę.
– Nie wkurwiaj mnie, Keller! – warknął i walnął dłonią w kierownicę.- Nic ci nie będzie. Dasz radę!
Z piskiem opon pokonując kolejne serpentyny zbliżał się do wyjazdu z miasta.
-Wytrzymasz! Nie zrobisz mi tego, kurwa! - pokręcił głową i przetarł dłonią twarz.



"Błąd logiczny. Ciągle to samo, Blackmountain. Nic nie uczysz się na swoich własnych pomyłkach. Bierzesz innych swoją miarą. Niedoceniasz lub … przeceniasz.”  

Prowadząc jedną ręką, drugą odsłonił ranę nieprzytomnej Cathrine. Zagryzając zęby, wbił palce w kierownicę.  
-Nie ma szans... – wypowiedział na głos to, czego najbardziej się bał. Nie zważając na ostrą skarpę w dół, równocześnie maksymalnie skręcił kierownicę i zaciągnął ręczny. Wracając, niemal bez hamowania wybrał zjazd z oznaczeniem centrum miasta. Kilka osób stojących przed wejściem ledwo uciekło mu spod kół.  
-Lekarza! Szybko! – szpitalny ochroniarz podniósł się na widok mężczyzny niosącego zakrwawioną kobietę.  
-To Niemka! Też lekarka. – krzyknął do przebiegłych pielęgniarzy, kładąc Keller na nosze.  
Ledwo zamknęły się za nią drzwi, kiedy za plecami usłyszał znajome słowa.  
-Halt! Hӓnde hoch!  
Powoli wykonał polecenie i odwrócił się w kierunku wymierzonych w niego kilkunastu luf.  
-Ich bin ein Schweizer! –prychnął i wyciągnął kieszeni paszport z białym krzyżem. Zza grupy kilku francuskich policjantów i niemieckich żołnierzy dojrzał kilku dobiegających funkcjonariuszy gestapo. "A nawet jeśli nie, to myślę, że się dogadamy.”  

*****

-Naprawdę?! – Cathrine uśmiechnęła się słabo, ale widać było, że niespodzianka sprawiła jej przyjemność. – Muszę trafić do szpitala, żebyś w końcu dał mi kwiaty?
-Nie marudź, Keller. – Sebastian mruknął, ujął jej twarz w dłonie i delikatnie pocałował.  


**************************************

Oryginalne zakończenie kończy się wcześniej na słowach: "przetarł dłonią twarz", ale nie chciałam wam i im "tego" robić ;) Mam nadzieję, że się podobało.

angie

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i dramaty, użyła 2031 słów i 11966 znaków, zaktualizowała 12 sty 2019. Tagi: #romans #wojna #francja #niemcy #więzienie #lekarz #żołnierz #zdrada

1 komentarz

 
  • Somebody

    Spędziłam wspaniałe chwile przy lekturze i na pewno będę często tu wracać :przytul:

    29 gru 2018

  • angie

    @Somebody  Dziękuję ślicznie!   :przytul:  Miód na moje serce :)  Tak się tylko zastanawiam, czy zakończenie na pewno powinno być happy endem? Czy Sebastian nie powinien dostać od życia po dupie (=stracić Cathy)  , za to wszystko  co zrobił?

    29 gru 2018

  • Somebody

    @angie Chyba już wszyscy po dupie dostali i to nieraz... Litości  ;)

    29 gru 2018