Vive la F... - cz.32. "Mountbatten von Keller"

Vive la F... - cz.32. "Mountbatten  von  Keller"Blackmountain zamknął za sobą drzwi i otrzepał płaszcz  z ogromnych białych płatków.  Śnieg padał tak gęsto, że idąc przez dziedziniec  ciężko było dostrzec cokolwiek na kilkanaście metrów przed sobą. Szybko zapadający mrok nie polepszał sytuacji. „Przynajmniej nie ma dużego mrozu” – pocieszył się porucznik, przypominając sobie problemy z ogrzaniem ogromnego budynku.
Powoli ruszył schodami w górę. Stopnie zdawały się być nienaturalnie wysokie, a półpiętro zdecydowanie zawyżone. W późne niedzielne popołudnie budynek był opustoszały, większość żołnierzy odpoczywała w swoich kątach. Jednak Blackmountain nie zastał Keller u siebie i po odbiciu się od zamkniętych drzwi miał ochotę zlekceważyć rozkaz.
„Kurwa, zawsze musi paść na mnie.  D’ecroix sam sobie powinien załatwiać  takie rzeczy.” – przeklinał wtedy i teraz.
Ale w tej chwili nie tylko musiał poszukać Keller. Dalej nie wiedział jak ma jej przekazać dostarczaną wiadomość. Po raz kolejny rozważył, czy w ogóle ją informować. Ale tak jak nie zrobił tego w sprawie Bergues, jej miejscowości, tak teraz sam przyznawał, że powinna wiedzieć. Kwestia zaufania.
Inna rzecz, że sam do końca nie mógł uwierzyć w informacje z Berlina.  I wcale nie miał satysfakcji z potwierdzenia swoich przypuszczeń. Poczuł się wręcz oszukany, że coś, co przeczuwał, okazało się prawdą, która dopiero sama musiała wyjść na jaw. I zły na siebie, że sam tego wcześniej nie udowodnił.  Z jednej strony wiadomość rzucała nowe światło na sprawę. Z drugiej nie zmieniło się nic, ponieważ początkowo wściekły, szybko pojął schemat działania Keller. Jej strategię przeżycia. I odpuścił.  
Z przytłaczającymi myślami, wreszcie dotarł przed drzwi gabinetu. Słabe światło przeciskające się przez szparę pod drzwiami dawało nadzieję, że pomimo niedzieli lekarz jest w środku.
Zapukał. Odczekał kilka sekund. Nacisnął klamkę.  
Keller stała przy oknie wpatrując się w wirujący na lekkim wietrze biały puch. Na tle ciemnego placu prezentował się baśniowo.  Jak to miała w zwyczaju, w niedzielę ubrana była po cywilnemu.  „Namiastka wolności” – wytłumaczyła to kiedyś z ironią. Tym razem założyła stylową, zieloną sukienkę, którą Sebastian kojarzył z przyjęcia powitalnego Solange. Włosy, podobnie jak wtedy, elegancko upięła tuż nad karkiem.
Nie zrobiła ani kroku, jedynie lekko odwróciła głowę w jego kierunku.  
Zdziwiona niespodziewanym gościem podniosła brew w oczekiwaniu na wyjaśnienie celu wizyty.  
„Kurwa…” Blackmountain przeklął w myślach, przeczuwając kłopoty.  Znów poczuł metaliczny posmak w ustach. Przynajmniej udało mu się powstrzymać automatyczne zaciśnięcie pięści.
-Dobry wieczór…
„Dobry wieczór – kto? Keller, Cathrine, pani doktor? Nic się nie przygotowałeś, kretynie!”  - Sebastian ofuknął się w myślach.  
-Słucham cię, Sebastian. -  Lodowaty głos tak naprawdę do niczego nie zachęcił.  W połączeniu z lustracją z góry do dołu, Blackmountain poczuł się jak sztubak. Zrobiłby krok w tył, gdyby nie fakt, że już był pod samymi drzwiami. Mimowolnie opuścił ramiona.
-Cathrine… - „„Cathrine” będzie dobre! Jak miło – nadal mówimy sobie po imieniu! ” – przeleciało mu przez głowę.  
Wziął głęboki oddech, adekwatnie do kalibru sprawy.
-Przepraszam, że przeszkadzam, ale … - kontynuował.
-Nie przeszkadzasz.
-Powiem wprost. – udawał niezrażonego impertynenckim  przerwaniem. – Przychodzę, żeby przekazać ci pewną informację.
Westchnął ciężko.
Keller odwróciła głowę do okna. Nie chciała, by widział jej emocje, jakakolwiek nie byłaby to wiadomość. Założyła ręce na piersi.  
-Nasi informatorzy … Kilka dni temu, w Berlinie miał miejsce zamach na Hitlera. Nieudany. Ale w jego wyniku zginęło kilku wysoko postawionych oficerów SS. Wszyscy pośmiertnie awansowani i odznaczeni krzyżem Deutscher Orden.
Cathrine poczuła, jak mięśnie karku zesztywniały odruchowo. Pocieszona, że Sebastian nie widzi napinających się  policzków, zamieniła się w słuch.
-Wśród nich SS-Oberführer – Blackmountain zaciął się  – Oberführer Heinz  Mountbatten  von  Keller.
-Hans! Hans Mountbatten  von  Keller.  – Cathrine poprawiła go dosadnie, wciąż wpatrując się w pogrążający się w bieli plac.  
-Hans. – powtórzył pod nosem Sebastian . – Dlatego chciałem… Przyjmij moje kondolencje.  
-Dziękuję. – szepnęła smutno. Z ulgą stwierdziła, że zbierająca się  jedyna łza, zamiast spłynąć po policzku, bezwiednie uschła w kąciku oka. Tylko tego brakowało, żeby się jeszcze przy nim rozkleiła.
Cisza, jak mróz,  wypełniła pomieszczenie.  
-Czy coś jeszcze? – Keller już głośniej, ale bez emocji,  uznała rozmowę za skończoną.
-Nie… - Blackmountain z nadzieją wychwycił minimalny ruch głowy. Keller odwróciła się do niego, ale tylko po to by wymownie spojrzeć na drzwi.  
Sebastian bardzo dobrze odczytał aluzję, ale przyskrzyniony widokiem,  nie wyszedł od razu. W tle framugi okna, niejako w obrazie z białym, rozmytym tłem, stała kobieta.  Wyprostowana jak struna, z dumnie podniesioną głową i połową twarzy oświetloną słabą żarówką. Tak jak i oczy, jej drugi policzek tonął w mroku.  
Gdzieś głęboko w środku Sebastian dosadnie poczuł, że informator nie mógł się mylić. Teraz miał przed sobą naoczny dowód, brakujący obraz do dostarczonej z Berlina informacji:  stała przed nim doktor Cathrine Gerda Mountbatten  von  Keller, wdowa po oficerze SS. Obywatelka Trzeciej Rzeszy.

Blackmountain chwycił za klamkę, ale po przedłużającej się chwili poluzował nacisk. Odwrócił się do  nieruchomo wyczekującej jego wyjścia Keller.
-Do cholery! Nie! – rzucił bardziej do siebie  i ruszył w jej kierunku.  
W półmroku zabłyszczały rozszerzające się ze zdziwienia źrenice. Wystraszona raptownością Sebastiana Cathrine nie tylko nie miała się gdzie cofnąć, ale nawet nie miała już na to czasu. Blackmountain szarpnął ją za ramiona i przyciągnął do siebie tak gwałtownie, że nie zdążyła nawet zaczerpnąć powietrza.  Gorące usta wbiły się z całej siły w jej wargi,  by po chwili przenieść się na policzki i szyję.
-Pieprzę to kim byłaś przed wojną. –warknął. - Kim jesteś teraz. I to czy jutro zginiemy. Mam ciebie tylko teraz. – wzburzony głos plątał się pomiędzy kolejnymi pocałunkami. – Pieprzę, czy to się komuś podoba czy nie.
Keller ledwo nadążała za jego gwałtownymi ruchami. Całowała go w usta, które uciekły gdzieś w kierunku piersi.  Na moment przyciągnęła do siebie rozgrzane czoło, żeby po chwili je puścić. Wsunęła palce w rozwichrzone włosy mężczyzny i poddała się jego nieokiełznanym dłoniom.  
-Sebastian… - raz po raz szeptała z  pożądaniem. Naprężyła ciało, oparła kolano o biodro mężczyzny, przycisnęła  jego rękę do odsłoniętego spod sukienki uda. Oparła dłonie o klamrę wojskowego pasa. Zaczęła go odpinać.
-Chodźmy do mnie!
-Jesteśmy u ciebie. – Blackmountain podniósł Cathrine i posadził na biurku, zrzucając z niego większość przedmiotów.  Palce nerwowo szukały rozpięcia sukienki. W końcu zniecierpliwiony po prostu odsłonił  uda kobiety.
Keller chaotycznie  walczyła z guzikami munduru, aż porucznik niecierpliwie sam wprawnym ruchem zrzucił go na ziemię.   Z całą siłą naparł na kusząco rozchylone uda.  
-Cathrine … Cathy … - szeptał do ust, szyi, piersi.  
-Słucham cię, Sebastian. Masz mi coś do powiedzenia? – lodowaty głos i dźwięk odbezpieczanej broni oprzytomniły mężczyznę jak huk wystrzału.  

Otworzył oczy, łapczywie wciągnął powietrze do ust. Uniósł się na łokciach. Wymięta poduszka była mokra od potu.
Zamrugał kilka razy powiekami. Uchwyciwszy ostrość zorientował się, gdzie jest i dlaczego nie może ruszyć ścierpniętą ręką. Śpiąca Cathrine wtuliła w nią skroń. Zdecydował się jeszcze jej nie zabierać. Ucieszył się, że nie obudził Keller. I że to w ogóle był tylko sen. Chociaż prawie w całości pokrywający się z rzeczywistością sprzed kilku godzin.
Wolną ręką przetarł pot z czoła. Wierzchem dłoni pogładził Keller po policzku. Bacznie przyjrzał się zamkniętym powiekom. Zmarszczył brwi.
-Nie zrobiłabyś tego. Prawda? – szepnął.- Już nie?  
Jakby usłyszawszy pytanie, Cathrine przesunęła bliżej głowę i ufnie wtuliła ją w pierś mężczyzny.  
-Cathrine… - przywołał w myślach oschły wizerunek  Keller sprzed kilku godzin. Tak odmienny od obrazu, który miał teraz przed sobą. „„Mountbatten  von  Keller”. Przed wojną nawet nie rzuciłabyś na mnie okiem. Po wojnie też tego nie zrobisz.” Blackmountain uświadomił sobie, że dzieli ich wszystko: narodowość, pochodzenie, wykształcenie. Teraz to wszystko było nieważne. A to co łączyło było piękne i nietrwałe jak topniejący płatek śniegu.  
Sebastian rozejrzał się swoim, po zatopionym w mroku służbowym mieszkaniu. Cathrine nigdy wcześniej tu nie była. Nikt tu nie przychodził. Blackmountain nie pozwalał na to. Ale teraz łamał kolejne reguły i wbrew swojemu charakterowi – czuł się z tym wyjątkowo dobrze.  
„Może to tak wygląda koniec? Chaos.” Pomyślał o spodziewanym ataku na Deauvielle . Już nie łudził się, że którekolwiek z nich wyjdzie z tego cało.

Dodaj komentarz